Paul Johnson na łamach brytyjskiego Spectatora dokonał wzruszającego wyznania: „Nie martwię się, że służby kontrwywiadowcze podsłuchują mnie w każdej chwili. Stwórca słyszy nawet więcej i wszystkich nas sprawiedliwie oceni". Sprawa prywatności jest sprawą dla niego przegraną, stąd też nasz publicysta stara się już nie mówić tego, co naprawdę myśli, chyba, że w gronie przyjaciół. A skoro felietony pisze nie dla swych kumpli od heinekena, lecz dla gawiedzi masowej, acz konserwatywnej, wypada zauważyć, że to, co prezentuje w świetle jupiterów nie odzwierciedla jego prawdziwych poglądów, jedynie poglądy możliwe do bezkarnego przedstawienia, możliwe do zaprzedania czytelnikom, do wystawienia na sprzedaż mediom i odbiorcom. Mówimy to, co wypada mówić, nie to, co mówić pragniemy. Mówimy to, na co istnieje społeczne przyzwolenie, może nie tyle społeczne, co medialne — społeczeństwo nierzadko odstaje w swych poglądach na szereg spraw od tzw. elit, klubów polityczno-klerykalno-medialnych, grupujących indywidua, którym udało się zachłysnąć przez chwilę władzą. Władza jest niczym seks, niczym popęd, instynkt, śmierć i narodziny. Władza jest jednym z tych fragmentów jestestwa, które napełniają atawistycznym poczuciem bycia-bogiem, odczuwania własnej potęgi. Czymś co odstaje od pewnej społecznej potrzeby, od konieczności służby. Kolejne słowo puste, słowo przebrzmiałe... Johnson kołysze się w ramionach symulacry, wędruje pośród znaków pozbawionych sensu i pierwotnej wartości. W sposób przewrotny pisze peany ku czci państwa totalitarnego, ku equilibrium rozumianego jako prymat władzy nad jednostką, prymat społecznego przymusu nad indywidualnością. „Ale Bóg zna, pamięta i waży nie tylko wszystkie nasze słowa, czy zostały wypowiedziane do telefonu, czy też nie, ale także wszystkie nasze myśli, w tym i te najbardziej skryte, nie do końca sformułowane lub w ogóle nie ujęte w słowa". Kolejny raz ubieranie w słowa niewysławialności. Jakiż zapracowany ten bóg, jakiż groźny i nieustępliwy. Tworzenie istot poddanych nieustającej inwigilacji. Ważenie stworzenia, ocenianie kreacji. Karanie i wymazywanie własnych błędów. Wszechmoc tworząca niezbyt udolne skrypty. Byt kreujący byty poddane wieczystej selekcji. Wszystkość kreująca coś-poza. Coś z nicości. Czas z braku czasu. Jakby wszechmocy było mało to wstawmy jeszcze po jednym aniele-strażniku na osobę. Kilka miliardów aniołów. W niebie budują już piętra… Aniele, który, niczym mleczkowy Krzyś pozwoli księdzu biskupowi dojechać niezbyt po trzeźwemu do swego pałacu, a zwykłemu parafianinowi patrzyć będzie po łapkach w nocy, czy trzyma je na, czy pod kołderką. Lecz coś ostatnio anioły zawodzą. Papież zawodzi swe modły o deszcz, a ten na złość spaść nie chce. Tak jakby bóg był maszynką do spełniania ludzkich rozkazów i próśb, jakby hipotetyczny stwórca w swym absolucie czekał na oklaski, jęki i skamlania. Byty nadrzędne mieszają się do ziemskich spraw jedynie w książkach paranoików. Oko na Niebie w naszym świecie nie gości... Prywatność oddajmy więc z radością wojskowym i politykom. Niech ocenzurują prasę, Internet i graffiti na ścianach pociągów. Niech zamontują kamery w burdelach i podsłuchy w banknotach. Bo przecież nic nie tracimy skoro od tysięcy lat obserwuje nas wszechmocny Architekt, Archont, tudzież Liktor naszej chorej wyobraźni... Jak sądzę chrześcijaństwo trwa z pokolenia na pokolenie ponieważ nie jest traktowane poważnie. Zaspokaja szeroko znaną potrzebę ukojenia lęku przed stratą najbliższych, ale nic poza tym. Przemysł kondomowy kwitnie, znaczna część ankietowanych wierzy w dusze zwierząt, reinkarnację (pomijając absurd powyższych), a katolickie dogmaty o niepokalanym poczęciu traktuje się z przymrużeniem oka. A mimo to chodzą wciąż do kościołów. Moi znajomi i przyjaciele. Obezwładnieni zakodowanym przymusem tradycji. Nie chcą, ale muszą. Dopóki trwać będzie wiara w wieczny żywot, trwać będzie religia ze swymi kapłanami. Prywatność odstawmy więc do lamusa; lecz prawo do prywatności jest prawem podstawowym, prawem niezbywalnym. Prywatność jest kwintesencją wolności. Brak prywatności kwintesencją totalitaryzmu. Pragnę być wolny, choć być może strumień mych myśli jest jedynie z góry przewidzianym układem symboli, bladym odbiciem kipieli nieświadomości. Na myśl przychodzi nam to, co przyjść może. Pewne jednostki odczuwają potrzebę wolności, inne nie potrafią jej zrozumieć - bo tak są zbudowane… budowane w matrycy rodziny, szkoły i znajomych, kreowane poprzez dostęp do informacji lub jej brak, poprzez wiedzę lub niemożność jej zrozumienia, zgłębienia i pojęcia. Czasami pojawia się anomalia. Anomalia, która rozsadza system... Pragnę być wolny, doświadczać własnej samotności, tego, że jestem tylko sam w swym bycie, że działam w pełni nieskrępowanie, choć krępowany jestem permanentnie, snem, pracą, codziennymi potrzebami fizjo i społecznymi. Działam zgodnie z programem, lub jemu na przekór, działam z celami i potrzebami. Reasons and Purposes. Causability. Lecz wciąż potrzebuję iluzji, iluzji wolności wyboru, wolności w swej prywatności, choć jedyne co mamy to pewien ograniczony własnym jestestwem zakres możliwości, zakres w którym trwamy i w którym funkcjonujemy. Zakres, który dla jednych jest zniewoleniem, dla innych kwintesencją istnienia. Tak, jakby można było wyjść poza system. Jakby można było wyzwolić się ze swej wolności. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2609) (Ostatnia zmiana: 06-09-2003) |