Sprawozdanie z pierwszego, dziewiczego obozu racjonalistów.
Na wstępie należy zaznaczyć, że ci którzy nie pojechali na obóz nie
mają czego żałować. Liczba przeciwności losu z jakimi musimy się
borykać zrównuje tę imprezę z najcięższymi obozami przetrwania
organizowanymi w zapomnianych przez boga i ludzi ostępach syberyjskiej
tajgi przy czterdziestostopniowym mrozie. Sam dojazd okazał się dla
niektórych zadaniem niemal niewykonalnym. Słowacy, zapewne rozmyślnie,
uczynili drogowskazy mało czytelnymi, skoro sam szefuńcio, Mariusz,
miał kłopot z trafieniem do hotelu. Po wielu trudach i bezowocnych
usiłowaniach, znaleźliśmy się w końcu wszyscy u celu. Jako że
trafiliśmy w słowackie Tatry nasi dzielni panowie postanowili się
wdrapać na Rysy. Ha! Myli się, kto sądzi, żeby podziwiać stamtąd
panoramę okolicy. Nic bardziej błędnego. Po prostu Mariusz zapomniał
uruchomić roaming, a na Rysach odbierają polscy operatorzy - wszystko
to miało zminimalizować koszty naszego obozu przetrwania (a właściwie
koszty Mariusza). W drodze na Rysy (w końcu zdobyte wraz z
uruchomieniem roamingu) i w drodze powrotnej nie obyło się bez przygód.
W efekcie trzeba było korzystać z pomocy słowackiej Horskiej Sluzby,
TOPR-u, policji obu krajów oraz wszelkiej maści służb mundurowych. Na
pomoc pospieszyła też moderator Małgorzata zapominając, że na ścigaczu
wjechać na Rysy to zadanie niemal niewykonalne. Powinna była raczej
dosiąść kozicy... Niemniej dla prawdziwego PSRowca nie ma rzeczy
niemożliwych z wyjątkiem przejechania na nartach przez obrotowe drzwi.
PSR nad tym problemem też już zresztą pracuje.
Na zdjęciu Małgorzata wyruszająca na ratunek.
W tym samym czasie nasz nieoceniony webmaster Michał Przech z braku
stosownego sprzętu umożliwiającego połączenie kablowe lub radiowe z
internetem próbował połączyć się z siecią telepatycznie. Było to tym
bardziej uzasadnione, że nie posiadał ze sobą komputera (co za
niedopatrzenie!).
Na zdjęciu Michał negocjujący z punktem dostępowym bitrate transferu.
Marek Ławreszuk w tym czasie nie niepokojony przez nikogo udał się ze
szczytu Rysów do schroniska. Tam w zaciszu pokoju przy góralskiej
herbatce, która koiła jego skołatane nerwy, z bólem serca odliczał
pieniądze na opłacenie akcji ratowniczej.
Moderator Wojtek, ze zwykłym sobie stoickim spokojem, uśmiechał się w
myślach do swych wizji uporządkowanego forum, na którym nikt nie
złorzeczy i się nie kłóci, bo nikogo tam nie ma, wszyscy zbanowani.
Ufał, że Horska Sluzba poradzi sobie z wyzwaniem. Gdyby bowiem nie
ufał, musiałby coś zrobić, a tego bardzo nie lubi. Poza tym mógłby
zgubić spinki do mankietów.
Mariusz zaś wisiał na ścianie. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby że
był przerażony, czy też na granicy histerii. Wręcz przeciwnie, w
chwilach gdy wiatr ucichał i pozwalał Mariuszowi zwisać pionowo na
ścianie, miast pod różnymi dziwacznymi kątami, prezes wyciągał swój
największy skarb. Nie, to nie to co myślicie. Wyciągał z kieszeni
różowy, aksamitny woreczek ze wstążeczką, który skrywał jego komórkę. A
roaming już działał... Oczekiwanie zatem na śmigłowiec i odcięcie od
ściany upływało prezesowi na miłych pogawędkach o przyszłości PSR i
zmianach statutowych.
Na zdjęciu Mariusz w chwilę po uruchomieniu roamingu i na chwilę przed
wyciągnięciem komórki.
Po paru godzinach zjednoczone siły ratownicze obu krajów nakłoniły
Mariusza do przerwania pasjonującej konwersacji tak, by mógł złapać
obiema rękami linę. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Najgłębiej Tomek Kalwasiński, co widać na załączonej fotce.
Warto dodać, że całą tę dramatyczną akcję ratowniczą opisywał poczytny
dziennik słowacki, którego strona tytułowa pojawiła się we wstępie do
tego sprawozdania. Po opisaniu najbardziej mrożących krew w żyłach
momentów naszej wyprawy słów kilka o komfortowych warunkach naszego
słowackiego ubytovania (to jedyne znane nam słowo po słowacku; co za
perfidnie trudny język!). Zakwaterowano nas w ślicznych i nad wyraz
gustownych domkach w stylu rustykalnym (zdjęcie poniżej).
Warunki żywieniowe również stały na najwyższym, europejskim poziomie,
co widać poniżej.
Generalnie, niczego nam nie brakowało, poza bieżącą wodą, ale pobliski,
lekko woniejący (choć wielu z nas używało słowa "capiący") potok
dostarczył nam tegoż luksusu. Herbatka wychodzi mętna, ale czemuż się
dziwić, miliardy ugotowanych Escherichia coli muszą się gdzieś podziać.
Dni następne były równie urozmaicone. Chłopcy, z wyjątkiem moderatora
Wojtka, jak zwykle wolącego robić nic (tzn. nic nie robić), udali się
na poszukiwania wyzwań równie ekscytujących. Małgorzata zaś w tym
czasie poznała wszystkich słowackich, i nie tylko, motocyklistów, nie
przepuściwszy nawet rolnikowi na czterdziestoletniej Jawie. Chłopcom
udało się zobaczyć rozliczne jaskinie - na zdjęciu poniżej cała grupa w
jaskinii Svoboda.
Na zdjęciu od lewej: Tomek Kalwasiński, Marek Ławreszuk, Mariusz
Prezio, Michał Webmajster, Łukasz Kudelski.
Wdrapywali się również na różne górki, efekt jednej z takich wypraw był
wielce zabawny, ponieważ rzadko można obserwować trzeźwych ludzi
wypełzających z samochodu, zwykle się z niego wysiada. Ponadto nieco
grillowaliśmy, niektórzy spożywali napoje wyskokowe w zdecydowanie
przesadnej ilości - na zdjęciu Jarek Szczepanik.
Rozpalanie grilla również stanowiło niezwykłe przeżycie, nie zawsze
bowiem dodanie benzyny jest dobrym pomysłem. (zdjęcie).
Na zakończenie nawiązaliśmy braterskie kontakty z braćmi w wierze w
nieistnienie boga, ze słowackim Prometeuszem. Coś do nas mówili, nie za
bardzo wiadomo co, ale przywieźli flaszkę. Niestety szef gdzieś flaszkę
ukrył.
Na zdjęciu my razem ze Słowakami bez flaszki. Jarek opuścił nas wkrótce
po zrobieniu tego zdjęcia, bo już dosyć flaszek zaliczył, czym gorszył
swą żonę i demoralizował dzieci. Należy też wspomnieć o Stasiu (ten Pan
w tle a la Święty Mikołaj), który wspomagał nas czynnie znajomością
fizyki, w szczególności zaś fizyki płynów i fizyki procesu spalania
(alkoholu). Dodatkowym atutem Stasia jest znajomość Pisma Świętego -
dawało nam to wiele natchnienia, szczególnie w trakcie krojenia
karkówki.
Kilka dni obozu upłynęło tak szybko, że dziękujemy za to nieistniejącym
bogom; mamy też nadzieję na rychły powrót w te pasjonujące choć wielce
niebezpieczne dla prawdziwych racjonalistów okolice. Oby nasze nadzieje
nie okazały się płonne, bowiem po tym cośmy tu wyprawili, Słowacy
wprowadzą dla Polaków wizy. Na koniec dobra rada dla naszych braci
Słowaków - lepiej impregnujcie te swoje chałupki, bo kto to widział,
żeby od kilku głupich węglików z grilla z dymem szedł cały hotel.
Opracowali: Małgosia i Wojtek.
Zdjęcia: Flickr i DeviantArt
Obróbka skrawaniem: Wojtek