Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty:
Dodaj swój komentarz… AstralStorm - Prawo 1 na 3 Takich ludzi jak ta siostra powinni zamykać w więzieniach za zabójstwo drugiego stopnia w przypadku, gdy przez zalecone zaniechanie leczenia pacjent umrze.
Autor: AstralStorm Dodano: 09-09-2005
Reklama
Andrzej Ołdak - Posępna opowieść... Posępna opowieść, pani Marto. Koszmar rodziców: do cierpienia i lęku związanego z choroba ich dziecka doszło to, że zażądano od nich iluzorycznego wyboru: być może w głębi ducha wiedzą, że jest on iluzoryczny - ale przeciwstawić się? Koniecznośc wyboru (tak - koniecznośc, ne szansa: postawiono ich przed koniecznością właśnie, nie dano im wybór , ale zażądano wyboru ) bywa ciężarem największym z możliwych, jeśli wybierając rozumie się choć do pewnego stopnia nastepstwa. Jeśliby sprawy miały pójść źle, niezależnie od tego co wybiorą nie będą mogli powiedzieć: zrobiliśmy wszystko - wszak zawsze mogli dokonać innego wyboru; los nabrał ludzkiego wymiaru, nabrał ciężaru decyzji. Koszmar lekarza: onkolodzy przywykli walczyć o życie pacjenta środkami brutalnymi, przywykli przegrywać - ale nie w taki sposób ! Lekarz wie co moze zrobić - co ma obowiazek zrobić; potrafi przekonywać pacjenta czy jego opiekunów do pogodzenia się z koniecznością ciężkiej przecież terapii, choć najwidoczniejsze objawy ustąpiły - to jednak sytuacja nowa, zawodowo nieprzećwiczona zatem trudno ocenić, czy nie dałoby się bronić sprawy skuteczniej. Religia, wiara - to zjawiska społeczne; być może przynoszą ludziom ulgę wobec cięzaru pytań egzystencjalnych, a może nie, może tylko pozór ulgi, do tego drogo zapłacony. Jednak wszystko to, co jest społeczne z natury - jak religia - nieuchronnie uderza niekiedy w straszliwy sposób w jednostki: i wtedy ukazuje inne swe oblicze: mniej prawdziwe? prawdziwsze? Na pewno - straszne; straszniejsze niż to przed czym stanowi ucieczkę.
Autor: Andrzej Ołdak Dodano: 09-09-2005
MiKom - Odebranie prawa 1 na 1 W takich sytuacjach jak ta rodzice powinni być tymczasowo pozbawieni prawa o medycznej opiece nad ich dzieckiem dla dobra dziecka. Podobna sytuacja istnieje w przypadku dzieci Świadków Jechowy którzy nie pozwalają na transfuzję krwi, sąd może wydać nakaz odbierający władzę rodziców nad opieką medycznę dziecka. Trzeba jednak pamiętać że często sąd nie działa wystarczająco szybko, dlatego tego typu sprawy powinny być rozpatrywane w trybie natychmiastowym.
Autor: MiKom Dodano: 10-09-2005
lucyferek 1 na 1 Coż.....smutne to, ale prawdziwe... .Niestety nie tak rzadko spotyka się w naszej społeczności tkzw."ludzi wykształconych" czyli posiadających w zasadzie świadectwo ukończenia wyższej uczelni, co niestety nie przekłada się na zdolności postrzegania rzeczywistości na wyższych poziomach ogólności, braku rozrózniania fanatyzmu od rzeczy realnych. Trudno takim ludziom zrozumieć że tkzw. siły nadprzyrodzone mozna jedynie sensownie zdefiniować następująco: są to siły mięśni zlokalizowanych nad przyrodzeniem czyli siły mięśni brzucha.... .
Autor: lucyferek Dodano: 10-09-2005
Witkiewitsch - Abstrakcja 1 na 1 Ponieważ to jest mój pierwszy komentarz, kilka słow o mnie. Dobieram zawsze optymalny w/g mnie poziom abstrakcji w swojej wypowiedzi. Wszystko co ma miejsce na świecie postrzegamy przez rzutowanie niebezpośrednie na płaszczyznę uczuć. Tak na prawdę tylko on się liczą. Tak sądzę. Prawdziwy racjonalizmy wyklucza logikę jako 100% pewno źródło informacji. Nie ma tutaj znaczenia co sądzę o kościele katolickim. w/w sytuacja należy do patologicznych. Ale dziwne jest to, że napiętnuje sie tutaj tylko tę, jak sądzę niezbyt sprawną intelektualnie, siostrzyczkę. Winna jest także medycyna, która nie daje mozliwosci na powstanie zaufania pocjentów, wiem na ten temat sporo. medycyna nie pretenduje do miana nieomylnej w założeniach, o czym zapominaja lekarze. Slepy spor jaki toczy sie miedzy medycyna konwencjonalna a niekonwencjonalna tylko miesza ludziom w glowach i zwieksza ten limit zaufania w stosunku do pierwszej. Prawda wyglada tak, że lekarze chca miec monopol na leczenie. Tymczasem medycyna nie powstala na naszym kontynencie i polegala od zarania na podawaniu tak silnie wyselekcjonowanych chemicznie substancji. Przyjmijmy za dobra monete fakt, że leki tak na prawde w wiekszosci przypadkow sa bardzo malo skuteczne, lek tradycyjnie podawany to slepe narzedzie ktore zalewa caly organizm. Badania, ktore sa wstepnie prowadzone - tutaj smiech. Nie ma nic dziwnego, że ludzie na skraju desperacji dali sie wykorzystac tej psychicznie niezrownowazonej osobie lub hochsztaplerce. Na dzis dzien nie toleruje ingerencji chemicznej w organizm i czuje sie poszkodowany z tego wzgledu, że kontynent na ktorym sie urodzilem jest zdominowany przez wiadoma religie w wyniku czego nie tylko pojawiaja sie patologie ale rowniez zamykane sa pewne istotne kanaly informacyjne. Nie ma znaczenia czy zamykanie odbywa sie droga cenzury, dezinformacji czy sily przekazu - czytaj propagandy
Autor: Witkiewitsch Dodano: 10-09-2005
Damian Janus - psychosomatyka Sprawa jest bardzo trudna, kontrowersyjna. Z pewnością nie jest jednoznaczna. Trzeba uznać możliwości leczenia biomedycznego, ale także ogromny lęk rodziców. Po stronie medycyny to zawsze zespół procedur (niezależnie od sporego nieraz zaangażowania emocjonalnego jakiegoś lekarza). Jednak po stronie rodziców to nawet ktoś więcej niż człowiek - to najbliższy człowiek. Jest też jeszcze jeden aspekt. Kwestia oddziaływań psychosomatycznych. Owa siostra wcale nie musi być w 10% nieskuteczna. Nie musi tu chodzić o "nadprzyrodzone". Jej kontakt z dzieckiem może powodować wiele zmian na poziomie psychicznym, a te z kolei wpływać na stan somatyczny. Kwestia psychosomatycznych uwarunkowań raka jest dowiedziona (patrz chociażby prace Saimonton'ów). Tego niestety medycyna ciągłe nie potrafi włączyć w swoje standardowe środki w wystarczającym stopniu.
Autor: Damian Janus Dodano: 10-09-2005
Witkiewitsch - przepraszam za spam Jeszcze tylko krótka notka: Naukowcy niedawno odkryli, że doznania religijne podnoszą poziom kortyzolu. Dla tych którzy nie wiedzą co to: Kortyzol miedzy innymi powoduje zjawisko `lęku`. Ciekawe na podstawie jakiej tzw. `wiary` do odkryli. Zastanawiam się, ponieważ bardzo się bałem mając 5 lat będąc w kosciele kiedy kiężulo gesto mówił o smierci
Autor: Witkiewitsch Dodano: 10-09-2005
Damian Janus ...w 100% nieskuteczna...
Autor: Damian Janus Dodano: 10-09-2005
serum - ... To nieslychane.Ciezko negocjowac w takich tematach gdzie na szali stoja zycie i wiara.Czasem wiara pomaga,ale tylko lekko podnosi na duchu. Siostry zakonne powinny wiedziec,ze wiara to tylko wiara.Ona nie leczy.Kiedy ja bylam w szpitalu ta moja wiara do ... sie przydala,wiec uwierzylam w moich lekarzy i to mi pomoglo.Wiedzialam ,ze oni nie dopuszcza do mojej smierci, choc raz tak blisko tego bylo.Chlopiec calkowicie powinien poddac sie woli lekarzy. Niech nazbyt religijni rodzice nie podejmuja sie ryzyka o zycie syna.
Autor: serum Dodano: 11-09-2005
Andrzej Koraszewski - medycyna 1 na 1 Ślepy spór jaki toczy się miedzy medycyną konwencjonalną a niekonwencjonalną tylko miesza ludziom w głowach i zwiększa ten limit zaufania w stosunku do pierwszej. Prawda wygląda tak, że lekarze chcą mieć monopol na leczenie - pisze czytelnik. Jeśli jest Pan stałym czytelnikiem naszego serwisu powinien Pan zauważyć bardzo konsekwentne prezentowanie stanowiska, że nie ma żadnej medycyny niekonwencjonalnej. Jest tylko medycyna i hochsztaplerka. Jeśli jakakolwiek metoda czy to będzie homeopatia, magnetyzm, czy jakieś nadzwyczajne modlitwy przejdzie testy wykazujące ich skuteczność w leczeniu, przestanie być medycyną alternatywną i zacznie być medycyną. Dotychczas wszystkie testy alternatywnej "medycyny" wykazały, że ich skuteczność oparta jest na anegdotach o tym, że się cioci Kloci poprawiło. W leczeniu nowotworów w ostatnich dziesięcioleciach mamy do czynienia z "rewolucją", lekarze są "cudotwórcami", czyli statystyki skutecznego leczenia różnych nowotworów zmieniły się radykalnie. Nie oznacza to, że lekarz może dziś dać gwarancję, że wyleczy każdego pacjenta. Nadal toczy się potwornie trudna walka o życie i nadal lekarze czasem przegrywają tę walkę. Jeśli przegrywają tylko dlatego, że pacjent czy jego rodzice rezygnują z leczenia lub jego części z powodu wiary w takie czy inne cuda, tragedia jest spowodowana głupotą. Inna sprawa, to pytanie jak z tym walczyć. Czy przez np. odbieranie praw rodzicielskich rodzicom pacjentów? Podejrzewam, że nie byłaby to dobra droga. Myślę, że podobnie jak w tym przypadku, lekarzowi pozostaje perswazja i nadzieja, że zdoła przekonać zrozpaczonych i zagubionych rodziców. Tego rodzaju siostry zakonne były, są i będą, a ich durnota będzie wspierana przez ich przełożonych, podobnie jak będą zwolennicy podawania leków homeopatycznych nie tylko na katar, czy jakieś psychosomatyczne dolegliwości, ale i na śmiertelne choroby.
Autor: Andrzej Koraszewski Dodano: 11-09-2005
Tryton65 Hallo Dam taki przyklad. Kiedys bolalo mnie straszliwie gardlo.Poszedlem do apteki i dostalem jakis plyn.Nic nie pomoglo.Dostalem pastylki znowu plyn etz. Nic nie pomoglo.I przypomnialem sobie ze jak bylem dzieckiem to w domu (dodam ze moj dziadek byl internista a ojciec chirurgiem)dostawalem do plukania zwykla söl kuchenna. I w trzy dni to cudownie pomoglo. Chodzi o to ze w tej chwili nasza normalna medycyna odrzuca wszystko co jest tkz.medycyna naturalna. Dlaczego-bo boi sie konkurencji.Wielkie firmy ktöre produkuja lekarstwa boja sie jak ognia takich rozwiazan. Bo ile kosztuje kilo soli a ile te wszystkie cuda sprzedawane w aptekach. I dlaczego ludzie traca zaufanie do normalnej medycyny. Najlepiej laczyl to möj dziadek.Laczyl medycyne naturalny z ta normalna. Z tego copamietam to mial znakomite wyniki i pamietam ze przyjezdzali do niego ludzie z CALEJ polski. Szkoda ze prawie nikt tego nie kontynuluje. A tak naprawde to skutecznosc leczenia raka jest niestety nie najlepsza. A np. co do leczenia raka dzieci znakomicie dziala preparat roslinny UKRAIN-nie wiem czy pisownia jest poprawna. Stosuje ja pewien lekarz ze Szwajcari i ma znakomite wyniki. Wszystko UDOKUMENTOWANE.Zaden szarlatan.I nikt nie interesuje sie ta metoda bo jest za tania i firmy farmaceutyczne nic na niej nie zarobia. Itu lezy problem tych rodzicöw.Bo rak pochlania mimo naszych staran niezliczone ofiary a leczenie jest niestety malo skuteczne. I potem ludzie chwytaja sie przyslowiowej ostatniej deski ratunku jak modlitwa.Ale wiemy ze wiara czyni cuda. Ja balem zszokowany bo przyszla kobieta z takim rakiem piersi ze on doslownie "wyplywal".Mloda,wykrztalcona i bala sie diagnozu. Tu na pomoc nie bylo szans.Jako przyklad. Tak ze postawa tych rodzicöw mnie nie dziwi.I sam nie wiem co w takiej sytuacji bym zrobil. Tryton65
Autor: Tryton65 Dodano: 11-09-2005
Autorka - Szanowny Trytonie 1 na 1 Oto suche fakty, do sprawdzenia w każedej chwili - onkologia DZIECIĘCA jest w stanie wyleczyć 75% wszystkich pacjentów z rozpoznaniem nowotworu, jacy są leczeni zgodnie z obecnymi standardami. W guzie mózgu, który ma Jasiek osiągnię to 78% 5-letnich przeżyć bez choroby.Dlaczego 5-letnich? Brak jeszcze 10-cio letnich obsewacji - metoda jest nowa, będą zapewne kolejne, jeszcze nowsze, zapewnie skuteczniejsze. Leczenie jest ciężkie, wymaga bezwzględnej współpracy z lekarzem, ma powikłania wczesne i późne następstwa. To wszystko rodzice wiedzą, na każdym etapie leczenia dyskutujemy z nimi osiągnięcia lub (niestety) porażki. W momencie, gdy wiemy, ze wyczerpaliśmy wszystkie możliwości i przegrywamy - mówimy to. Rodzice, gdy medycyna zawodzi, mogą próbowac każdego sposobu, jaki uznają za odpowiedni, żeby mogli powiedzieć, że zrobili wszystko w walce o życie swojego dziecka. Lekarz ze Szwajcarii - jaki rodzaj nowotworu leczy? Czy u dorosłych, czy u dzieci? Czy były robione badania kliniczne substancji, którą stosuje, jakie były ich wyniki i gdzie można o nich przeczytać? PS. Stosuję sól kuchenną ( wzór chemiczny NaCl) do płukania gardła, także sodę (NaHCO3), gdy nie pomaga idę do apteki.
Autor: Autorka Dodano: 11-09-2005
adrianek - klerycy- wytępić ich to przykład typowego zachowania walniętego świętoszka, który próbuje wszystko, co dobre przypisać bogu. biologia jest nauką o życiu, a medycyna bardzo ważną jej częścią. modlitwa na guza? też coś, nie ma czegoś takiego jak bóg i wssyscy świętoszcy powinni zdać sobie z tego sprawę- to że Jaśek wyzdrowiał(prawie) jest następstwem chemioterapii i to wszystko. wystrzegajmy się takich ludzi, którzy prawidłowe funkcjonowanie człowieka nazywają duszą, wiadomo, żę to współdziałające ze sobą układy są tego przyczyną WYSTRZEGAJMY SIĘ TAKICH LUDZI!!!!!!
Autor: adrianek Dodano: 11-09-2005
rekin - niewolnik Pana 1 na 1 niedawno przechodzilem operacje serca ,bedac w koszmarnej sekcie swiadkow Jehowy, bedac nieochrzczony ale calkowicie pod ich wplywem ,pozwolilem sobie na odmowe przyjecia krwi... jakims cudem przezylem a moze lekarze mnie oszukali? nie wiem ,ale chce zaznaczyc ze doskonale wiem jak czuje sie ojciec i matka tego dziecka to wiara [fikcja] nie pozwala im na trzezwe myslenie "to wplyw religi od tysiecy lat szkodliwy dla ludzkosci powoduje ze ludzie sie morduja ,okradaja, pala na stosach w imie wymyslonego boga. dlaczego ludzie musieli wymyslic metody leczenia, lekarstwa a nie "troskliwy bog"? gdzie wina ludzi ze umieraja na straszliwe choroby zarazy? "syn nie popniesie nieprawosci ojcowskiej a ojciec za syna " "ja sie nie zmieniam ,mowi Pan" dlaczego przez tysiace lat patrzy na meczarnie ludzkosci .choroby .kataklizmy? teraz blogoslawi naukowcom kiedy go nie potrzebuja? a co robil przez tysiace lat, bawil sie cierpieniem ? mnie juz nie dostanie w szpony zadna religia- bo bylem w najgorszej najbardziej zaborczej.
Autor: rekin Dodano: 12-09-2005
Mordas - Komentarz sceptyka. A ja znam inną historię. Mój 50-letni kolega zachorował na raka płuc. Początkowo leczono go nieskutecznie, po pewnym czasie jednak "dotarł" do osób decydujących o przyjmowaniu pacjentów na efektywną terapię z użyciem lasera (szczegółów nie podam, bo nie jestem specjalistą). Kosztowało go to wiele "rozmów", "kontaktów", a przede wszystkim pieniędzy. Przez pewien czas jednak zwlekano z operacją. Przeprowadzono ją dopiero po kolejnej "rozmowie" połączonej z wymianą argumentów zasadniczych. Kiedy jednak otwarto klatkę piersiową, to natychmiast ją z powrotem zaszyto, bo "nic już nie dało się zrobić". Wtedy mój kolega przeprowadził kolejną interwencję połączoną z wymianą "argumentów zasadniczych" i dowiedział się, że istnieją jeszcze jakieś szanse. Zmieniono wówczas rodzaj zastosowanej chemioterapii i "stwierdzono pewną poprawę". Dano mu nawet nadzieję na kolejną operację. Kiedy jednak czas mijał, a skierowanie na operację nie przychodziło, zdecydował się na kolejną rozmowę połączoną z wymianą ... (patrz wyżej). Mimo że rozmowy takie prowadził z kilkoma lekarzami, pracującymi w różnych ośrodkach, żaden z nich nie zbił jego "argumentów"; przyjmowano je tym chętniej, im w bardziej zaawansowanym stadium znajdowała się jego choroba. Odpłacano mu nadzieją i zabiegami polegającymi na odsączaniu płynu zebranego w opłucnej. Nawiasem mówiąc, do cudotwórców też chodził, ale ich stawki były jednak bardziej umiarkowane. Towarem, który kupował, było to samo - nadzieja. Dalszy ciąg opowieści jest aż nazbyt oczywisty i nie wymaga chyba opowiadania; dodam tylko że mój kolega osierocił 15-letniego syna, który został z matką bez środków do życia. Dziś, w dwa lata po jego śmierci (był dla mnie kimś więcej, niż po prostu kolegą), czytając ten artykuł naszła mnie refleksja: a może ojciec tego chłopaka w artykule też miał takiego kolegę? lub krewnego? A może tylko ktoś jemu znajomy słyszał o takim przypadku? Ale najważniejsze pytanie, na jakie chciałbym znać odpowiedź, brzmi: Czym jest medycyna w wyobrażeniu i przekonaniu statystycznego Polaka w Polsce roku 2005? Zwracam uwagę: nie mówię o wyobrażeniu lekarzy, tylko przeciętnych ludzi. Emerytów kupujących leki itd.. Kto w nią wierzy bezgranicznie, niech pierwszy rzuci kamieniem... w tego idiotę, ojca tego chłopaka.
Autor: Mordas Dodano: 12-09-2005
Antek - medycyna - tylko logika ? Wiele komentarzy na forum krytykowało "medycynę naturalną" versus pigułkomanii. Mój komentarz: 1) Istnieje coś takiego jak "placebo". Siły psychiczne człowieka potrafią zwalczyć chorobę lepiej niż proszki. Czytałem, że raka też. 2) Istnieją (albo szybko będą odkryte) leki działające wybiórczo na komórki nowotworowe. Wiem, bo zajmuje się tym moja kobieta, na Onkologii. Zgadzam się z lekarzami, że nie ma środka uniwersalnego, i być może walka o życie dziecka zakończy się porażką. 3) Nie wiem, co zrobiła ta zakonnica, ale nie mogę odrzucić tezy, że chciała dobrze. W jej wydaniu dobrem była modlitwa. 4) Jak mam katar to zjadam główkę czosnku, a kiedyś przed egzaminem wyleczyłem się wciągając do nosa (sic!) wywar z cebuli. Brutalne, ale skuteczne. Medycyna naturalna w działaniu :) Antek
Autor: Antek Dodano: 12-09-2005
Beata - Wyksztalcenie nic nie znaczy Pewna osoba z mojej rodziny, wyksztalcona nauczycielka nauczania poczatkowego, leczy swoje dziecko z alergii magnetyzmem, za ciezkie pieniadze. Znajoma znajomej, z wyzszym wyksztalceniem, bedac w stanie lekkiej depresji, zamiast do psychiatry poszla do egzorcysty, ktory ja spytal czy ktos w jej rodzinie uprawia lub uprawial czary, bo to moglaby byc przyczyna jej zlego samopoczucia. Nie zdziwilo jej to, nawet chyba pomoglo. Inna znajoma, pani inzynier, propaguje jakis aparat do diagnozy, ktory automatycznie pokazuje na ekranie gdzie sie jest chorym i na co. Nazywa sie Oberon, czy jakos tak (aparat, nie znajoma). To tylko przyklady ludzi ktorych znam osobiscie. A swoja droga, efekt placebo istnieje naprawde. Niektorym ludziom pomaga tez akupunktura i homeopatia, chociaz nikt nie wie dokladnie jak.
Autor: Beata Dodano: 12-09-2005
Jeske - Trochę dziegciu wszystkim ! Na początek trochę o sobię . Mam wykształcenie medyczne również - anestezjolog , intensywista . Do autorki - Pani Dr to jest przypadek kryminalny . Ta enigmatyczna osoba - nazwana w artykule - "siostra", popełniła przestępstwo . Trzeba powiadomić Prokuraturę ! Do innych dyskutantów . Nie kpijmy z rodziców . My tak naprawdę nie wiemy co Oni czują i przeżywają . Są w bardzo dramatycznej sytuacji . Nie oczekujmy od nich zdrowego rozsądku i racjonalizmu non stop i cały czas . Ośrodek specjalistyczny , leczący Ich dziecko , musi próbować wyperswadować Im , popełnienie tragicznego głupstwa . Na tyle na ile pozwala na to Prawo . Co się tyczy medycyny oficjalnej , akademickiej i tej niekonwencjonalnej . Jako lekarz i racjonalista wyznaję oczywiście tą pierwszą . Pod otoczką tej drugiej czai się niestety najczęściej szarlataneria , oszustwo , naciągactwo . Zauważcie , że rzadko który "uzdrawiacz" robi to za darmo . Kiedy jeszcze próbuje ingerować w proces terapeutyczny , to już jest nie tylko niebezpieczna bufonada , ale i przestępstwo . Jest na to paragraf . Jeśli nawet , wspomniana wyżej , nieodrodna córa Ojca Dyrektora modli się za darmo , to mieszając niebezpiecznie w głowach rodziców dziecka , popełnia przestępstwo . Tylko kto w tym arcypapistycznym kraju odważy się pozwać zakonnicę . Co do czosnku i cebuli . Precież to naturalne , roślinne antybiotyki . To wcalę nie kłuci się z medycyną akademicką . Podobnie płukanie gardła solanką . Ona zmniejsza obżęk śluzówek na drodze osmotycznej i często przynosi ulgę . Chemia - kurs podstawowy . Jest jednak jeszcze inna kwestia . Nie wszystko wszak zbadano i wyjaśniono . Wielę jeszcze czeka na odkrycie . Wielę się nie doczeka . Już Freud poczynił zaskakujące obserwacje w kwestii tzw. efektu placebo , relacji psyche-soma itd. Myślę , żę podobne obserwacje poczynili już starożytni . Może inaczej je nazywali . Tak czy owak wsp. nauka jest niewiele mądrzejsza w tej kwestii . Przykład , casus z mojej pracy . Trafił na nasz "ojom" młody chłopak po ciężkim pobiciu . "Czaszka w kawałkach , mózg w strzępach" . Nikt mu nie dawał szans . Zrobiono co było można . Kranietomię , ewakuację krwiaków itd . Wdrożono procedury podtrzymujące funkcje życiowe . Przychodziła do niego siostra . Taka prawdziwa , rodzona- nie zakonna . Siedzała przy nim i mówiła do niego godzinami . Gadała , gadała , gadała . Po miesiącu chłopak , ku zaskoczeniu wszystkich , odzyskał przytomność . Nie jest taki jak był ale żyje i jakoś funkcjonuje w społeczeństwie . Na koniec , muszę stwierdzić , że Autorka tego artykułu musi być bardzo oddana swoim małym pacjentom . Rzadko który lekarz zostawia swoje namiary (komórkę) na "po pracy" . Pozdrawiam !
Autor: Jeske Dodano: 12-09-2005
ats42 - Bendąc starym pacjętem... Chciałbym nieśmiało zauważyć, iż prezentowane przez interlokutorów poglądy są dość mocno oderwane od rzeczywistości. Po pierwsze: żaden lekarz nie stanowi całej światowej medycyny. Na szacunek i wiarygodność trzeba sobie zasłużyć, proszę Pani Doktor; one się nie należą li tylko i wyłącznie z racji wykonywanego zawodu. Osobiście spotykam się najczęściej z przypadkami typu konował-jasnowidz, który bez żadnych badań lub poprzestając jedynie na badaniu stetoskopowym i pomiarze ciśnienia wydają wyroki co i czym leczyć... Następny proszę! Nie dalej jak wczoraj miałem do czynienia z takim właśnie urologiem, który się mnie jedynie zapytał po przeczytaniu karty leczenia "No i co, lepiej?" , albowiem na cztery moje wizyty w poradni był czwartym kolejnym lekarzem zajmującym się MNĄ. Obyło się bez badania. Właściwie sam mogłem sobie postawić diagnozę (Lepiej!) i nie marnować paru godzin w kolejce. Zanim w ogóle zaordynowano mi jakiekolwiek leczenie minęły dwa bite miesiące od momentu wykonania badań, które naprowadziły lekarzy na trop jakiegoś schorzenia. Akurat dwa miesiące trwała kuracja onkologiczna mojej ciotki po uprzednich prawie czteromiesięcznych badaniach. Kuracja zakończona stypą. Jedenaście miesięcy wcześniej na raka zmarła matka owej ciotki, równie skutecznie diagnozowana i leczona. Dwa dni temu dowiedziałem się, że mój przyjaciel, lat 44, były sportowiec, zawsze na bieżąco "badany prze lekarzy" ni z tego, ni z owego zemdlał i rozwalił sobie głowę. Dopiero dostarczonemu na noszach zafundowano badania, które pozwoliły wykryć schorzenie wymagające wszczepienia rozrusznika serca. Pacjent, który dowlókł się do lekarza o własnych siłach nie ma szans na precyzyjne badania. Jak nie koszty, to kolejka, albo brak właściwego skierowania. Jedyne, co oferuje na bank nasza polska służba zdrowia pacjentom, to "ścieżka zdrowia". U mnie schorzenie serca wykrył przez przypadek ... pulmunolog, który jako jedyny w moim życiu lekarz kazał sobie przedstawić nie tylko bieżące, ale i poprzednie prześwietlenie KLP. W kolejce do kardiologa czekam już 2 m-ce a jeszcze jeden miesiąc przede mną. Prywatnie leczyć się nie mam zamiaru, albowiem do tej pory "prywatni" kardiolodzy również spławiali mnie bez zlecenia kompleksowych badań. I po co ja to wszystko piszę: ano po to, aby Pani Doktor uświadomiła sobie, że pacjent ma prawo nie mieć za grosz zaufania do lekarza! Nie do medycyny(!), ale do lekarza właśnie! Konia z rzędem lekarzowi, który przeprowadzi z pacjentem szczegółowy wywiad obejmujący takie "duperele" jak nawyki żywieniowe, charakter wykonywanej pracy, miejsce zamieszkania i t.p. bzdety. Drugiego konia (z rzędem) temu, który oficjalnie powie, "Ja jestem na to za głupi, muszę się skonsultować z INNYMI LEKARZAMI". Nie z lekarzem! Z konsylium! Ale jak, wiadomo, konsylia są powoływane nie wtedy, gdy chodzi o zdrowie pacjenta, lecz gdy chodzi o państwową kasę , czyli o rentę. Po drugie: tonący brzytwy się chwyta i należy uwzględnić to zjawisko psychologiczne w procesie leczenia pacjenta. Czy Pani Doktor wystarczająco uwiarygodniła się przed rodzicami chorego dziecka? Czy przypadek chorobowy był konsultowany w innym środowisku medycznym, czy teź Pani Doktor robi za alfę i omegę, a środowisko zastępują atykuły z medycznej prasy? Jeżeli Pani Doktor robi za boga to ja się nie dziwię, że pacjent szuka pomocy u innego boga. Wiara czyni cuda, lekarz nie potrafi często nawet tego, co potrafi MEDYCYNA.
Autor: ats42 Dodano: 13-09-2005
Marta Perek-Polnik - wywołana do tablicy Szanowny Panie ats42, Nie wiem czym zasłużyłam sobie na taki komentarz. Właśnie ja, a nie tekst, gdyż Pana wypowiedź tekstu raczej nie komentuje. Być może jednak nie powinnam zajmować się pisaniem, bo ideą mojego (nieudolnego) tekściku było wyeksponowanie owej siostry i jej wpływu na i tak zmołatanych i nieszczęśliwych rodziców, a nie własnej osoby. Mój mąż, także lekarz, patrząc mi przez ramię na Pana wypowiedź i obserwując widać moją fizjonomię powiedział " nie musisz udowadniać, że nie jesteś wielbłądem". Zgadza się - nie muszę, ale trochę chcę. Jestem onkologiem dziecięcym, jak z tekstu wynika. Onkologia dziecięca to 1% całej onkologii, a kondycja onkologii "dorosłek" jest w Polsce gorzej niż zła. Doktor Mederi wielu innych polskich onkologów od lat walczyli o narodowy program do walki z rakiem, gdyż w chwili obecnej jesteśmy na 22 miejscu w Europie, za nami tylko Albania, przed nami conajmniej 30 lat do nadrobienia ( program już jest - ciekawe, czy odniesie skutek). Ale proszę łaskawie oddzielić onkologię dorosłą od dziedziny którą ja reprezentuję. Proszę także nie obarczać mnie winą za śmierć znajomych, oraz swoje negatywne przeżycia ze służbą zdrowia. Nie jestem także odpowiedzialna za jej wadliwą organizację.Rozumiem rozgoryczenie. Co do moich kompetecji zawodowych, które był Pan łaskaw także podważyć, to tutaj właśnie zaniecham udowadniania w kwestii wielbłąda, bo ich weryfikacją na bierząco zajmują się odpowiedni ludzie. Ciekawe, że nie znając mnie posunął się Pan do odebrania mi a'priori swojego szacunku, oraz szacunku moich pacjentów i ich rodziców. Ja staram się raczej mieć go dla ludzi do momentu, kiedy ktoś mi go nie odbierze. Oczywiście można inaczej. Co do kosnyliów i konsultacji, to w Instytucie naukowym, jakim jest moja placówka jest to normalny tok postępowania, chciaż w tym przypadku nawet nie było takiej potrzeby - dziecko jest leczone według programu, który w tym miejscu zakłada radioterapię, dobrze odpowiada na leczenie, nie można więć mówić o "tonącym", bo na razie nikt nie tonie. Ponadto mogę Pana zapewnić, że nie ma takiego konsultanta, w Polsce i na świecie, który zaleciłby zamiast radioterapii modlitwę. Bogiem się nie czuję, ani wszechwiedzy się Pan ode mnie nie doczeka, bo cała moja praktyka zawodowa i jej każdy dzień każą mi weryfikować i uzupełniać moje wiadomości. Zbyt częst przegrywam toczone walki, żeby czuć totipotencję. Koń z rzędem dużo kosztuje, a ja mogę Panu przedstwić conajmniej kilkudziesięciu kompetentnych lekarzy, których znam osobiście. Nie, nie jestem wielbłądem. PS. Jasiek jest napromieniany. Nasza rozmowa przekonała jednak rodziców. Uwierzyli swojemu lekarzowi ? Z wyrazami szacunku
Autor: Marta Perek-Polnik Dodano: 14-09-2005
danbog Medycyna jest nauką tzn ma mechanizmy weryfikacji poprawności stosowanych przez siebie metod. Religia to konstrukcja aksjomatyczna która zmienia swe aksjomaty tylko gdy musi ( by przetrwać ). Ktoś kto patrzy na rzeczywistość przez pryzmat religii jest poprostu szaleńcem. To że szaleństwo to potężna siła to inna sprawa. Można je wykożystywać do leczenia ( jeśli żeczywiście daje takie możliwości ) tylko dlaczego musi to być wiara tak absurdalna jak katolicka. Może warto zacząć kteować lekarzy na wszechmocnych czarowników. Wtedy samo przyjęcie do szpitala będzie działać jak obrzędy szamana. Ale nie. Zapędziłem się. Rozumny człowiek szanuje medycyne właśnie za uczciwość. Jeżeli ktoś jest za głupi by żyć to niech umiera ( i nie przekazuje swych genów następnym pokoleniom ). Przerażająco to okrutne ale co innego można robić. Jedyne co można zrobić to zwalczać debilne ideologie .
Autor: danbog Dodano: 14-09-2005
ats42 - Niezamierzony ciąg dalszy Treść odpowiedzi Pani Doktor generalnie odpowiada temu, czego się spodziewałem. Mimo, że nie było moim zamiarem podważanie ani Pani kwalifikacji, ani szacunku jakim się Pani cieszy- bo niby co ja mogę na ten temat wiedzieć- to jednak poczuła się Pani personalnie urażona. Niepotrzebnie. Traktowałem o ogólniejszych kwestiach, niż Pani osoba. W pewnym sensie personifikowała mi Pani całokształt służby zdrowia, ale na moje pytania mogła mi Pani odpowiedzieć tylko personalnie, niestety. W każdym bądź razie przepraszam, skoro uraziłem. Też poznałem paru świetnych lekarzy w swym życiu. Paru. I nie są to bynajmniej lekarze z nazwiskami i tytułami czy stanowiskami. Oni się po prostu zachowują tak, jak pacjent oczekuje od lekarza. Potrafią określić przed pacjentem granicę swoich kompetencji i wysłać go dalej, ale nie do wszystkich diabłów. Napisała Pani, że żaden lekarz nie zaleciłby modlitwy zamiast... Otóż, spokojnie mógłby, np. w przypadku mojej ciotki. Fakty ujawnione po jej śmierci mówią, że w momencie zdiagnozowania rozsianego nowotworu złośliwego jej szanse na przeżycie wynosiły zero. Ale o tym nie wiedziała ani pacjentka, ani jej rodzina. Tajemnicę znał tylko jej gach i lekarka, która jemu pozostawiła do dyspozycji, z kim się tą hiobową wieścią dzielić. Ciotka zmarła otruta chemią i promieniowaniem jako wysuszony strzęp człowieka, wykończony w tempie wielokrotnie szybszym, niż uczyniłaby to choroba, i w zdecydowanie gorszej kondycji fizycznej, właściwie w pełnym upodleniu ciała. Nie zdawała sobie sprawy, że umiera nawet cztery godziny przed śmiercią, gdy z nią ostatni raz rozmawiałem. Jeszcze miała jakieś plany, a nie uregulowała mnóstwa spraw osobistych... Też nie znałem prawdy, ufałem lekarzom i temu facetowi, na którego ręce lekarze złożyli tajemnicę. Lekarka przerzuciła odpowiedzialność za kłamstwo z siebie na osobę darzoną przez pacjentkę największym zaufaniem i kłamała pacjentce dalej, aż do końca. Nigdy bym nie chciał, aby przede mną ukrywano cokolwiek, gdyby chodziło o moje życie, ani, aby powierzano decyzję w tej sprawie komukolwiek. Nie wiem, czy lekarka zaleciła temu facetowi modlitwę, zresztą bez sensu, gdyż gość jest ateistą. Na pewno nie zaleciła jej ciotce, bo by to było bezpośrednie przyznanie się do całkowitej bezradności i wyrok śmierci. Ale też nie dała ciotce wiedzy, która mogłaby postawić jej psychikę w głębszym oportuniźmie wobec choroby. Odnosząc się do sprawy owej zakonnicy: nie wynika to stricte z Pani artykułu, ale domniemywam, że nie miała ona w ogóle do czynienia ani z dzieckiem, ani z Pania, a jedynie z jego rodzicami. Rodzice przekazywali jej głównie swoje emocje a nie medyczne fakty, więc nie byli wiarygodni jako źródło informacji. Skąd ta zakonnica miała niby wiedzieć, jaki przypadek dokładnie zachodzi z tym dzieckiem? Źle znoszący chemię organizm z góry skazany na zagładę a leczony "na wszelki wypadek", dla "podtrzymania ducha" wszystkich zaangażowanych czy jednostka chorobowa pod pełną kontrolą i podręcznikowo reagująca na zabiegi terapeutyczne? Jakie doświadczenia życiowe miała ta zakonnica tak sceptyczna wobec Pani metod? Nie wydaje mi się, aby zakonnica posunęła się do ostrego postawienia sprawy; raczej rozbudziła w rodzicach ten specyficzny rodzaj niepokoju, który i tak w nich tkwił. Oni byli na skraju załamania nerwowego a ta sytuacja pozwoliła im wyjaśnić do głębi pewne kwestie, umocnić się, uspokoić, zaufać już z pełną świadomością właśnie Pani. Otwarcie postawili pytanie rzucające wszystko na szalę i to Pani miała stanąć na wysokości zadania, aby tę szalę przechylić w racjonalnym kierunku. No i stanęła Pani na wysokości zadania! Ma Pani powody i do dumy, i do satysfakcji. A zakonnica mimo wszystko i tak się pewnie modli. Za to też, aby Pani się udało doprowadzić do wyleczenia dziecka. Mimo, że jestem agnostykiem, absolutnie nie lekceważę sobie potęgi oddziaływań psychosomatycznych i wpływu, jaki może mieć na nie modlitwa u ludzi głęboko wierzących. Nie jest prawdą, że za złą organizację służby zdrowia odpowiadają wyłącznie politycy, a lekarzom nic do tego. Ja się nie umawiam z prezydentem, gdy mi trzeba zlecić analizę krwi z uwzględnieniem poziomu cukru. Pani sobie zdaje sobie przecież sprawę, że standardowe analizy krwi ani nie określają cukru, ani np trójglicerydów. Wiele lat miałem wszystkie wyniki na cacy a wystarczyło zrobić trochę bardziej szczegółowe badania, aby okazało się to bujdą na resorach. Jak siedzę w poczekalni dwie godziny czekając na lekarza, który "gdzieś wyszedł" to szwenda się lekarz a nie wicepremier. Jeszcze nie widziałem, aby taki lekarz przybiegł zziajany obojętnie gdzie by wcześniej nie był, tylko dlatego, że pacjenci czekają. Jedynie bezpośrednie zagrożenie życia zmusza lekarza do wykonywania szybszych ruchów, a stopniowe wykończanie się pacjenta jakby nie bardzo. Limit przyjęć pacjentów jest karygodnym, wręcz przestępczym w moim odczuciu działaniem. Jeżeli rejestruje się do lekarza powiedzmy 20 osób, a on te osoby obsługuje w czasie o jedną trzecią krótszym, niż wynika z godzin jego dyżuru, po czym sobie po prostu "idzie", a ci, którzy się zarejestrować nie zdołali czasem muszą oczekiwać kilka dni lub nawet miesięcy na wizytę, to nie jest to wyłącznie kwestia zewnętrznych uwarunkowań. Coś takiego, jak służba zdrowia powinno zasuwać na trzy zmiany jak elektrownia, łącznie z laboratoriami, rentgenami itd, i to nie tylko w szpitalach. Pacjent powinien mieć możliwość zgłosić się na badania nawet w nocy, a nie brać w tym celu urlop albo zwolnienie lekarskie. Limitowane godziny przyjęć w placówkach służby zdrowia są w wielkim stopniu przyczyną pogłębiania się schorzeń i de facto wzrostu kosztów leczenia., bowiem pacjent bardzo często jest zmuszany odkładać wizytę. Lekarze są w głównej mierze odpowiedzialni za niską skuteczność leczenia. Kierując się względami oszczędnościowymi narzuconymi przez NFZ nie zlecają na wszelki wypadek badań specjalistycznych, przez co nie tylko cierpią na tym pacjenci, ale także władze nie mają pojęcia o rzeczywistej skali potrzeb służby zdrowia w zakresie diagnostyki. Wykonując badania w kilku podejściach zamiast w jednym a dobrym traci się czas pacjenta i jego pracodawcy, czas placówki medycznej, zużywa więcej materiałów i energii, odwleka się moment rozpoczęcia kuracji, przez co schorzenie się pogłębia a koszty jego leczenia rosną. Oszczędności nie mogą być czynione na etapie diagnozowania! Można wybierać tańsze leki ale nie nieskuteczne i spóźnione analizy! U ilu ludzi zbyt późno wykryto raka tylko dlatego, że nie mogli się przebadać profilaktycznie a skutecznie wtedy, kiedy to logika a nie budżet państwa decydowała? I kto stoi na straży tego budżetu a wbrew logice, jak nie lekarze? Przecież wczesne stadia chorób często nie dają objawów klinicznych więc wykryć je mogą tylko badania profilaktyczne albo przynajmniej rzetelne badania, gdy już się pacjent sam zgłosi do lekarza. Pięć lat nie miałem prześwietlenia płuc, bo zalkład pracy mnie nie kierował olewając przepisy, a lekarz rodzinny nie widział powodu aby mnie kierować, bo "nic nie słyszał" w płucach. Jakby już coś usłyszał, toby pewnie było dla mnie już za późno na prześwietlenie. Dla ciotki było za późno. Z całym szacunkiem, Pani Doktor, ale od lekarza oczekujemy więcej, niż od mechanika samochodowego. Bo mechanikowi rzadko udaje się tak spartolić naprawę auta, żeby się klient w nim zabił z tego właśnie powodu. Oczekujemy od lekarza także więcej, niż od księdza czy zakonnicy. W przeciwieństwie do nich, umiejących rozwlekle nawijać balsamiczny makaron na uszy, lekarz przeważnie jest milczkiem niezbyt skorym do rozmowy z pacjentem. Coś tam sobie myśli, jakieś dylematy rozwiązuje wewnętrznie, wypisuje receptę bez wyjaśnienia, dlaczego to, a nie co innego, i nawet nie zawsze każe się zgłosić za jakiś czas do kontroli. A pacjent potrzebuje także uspokoić swą psychikę w rozmowie a nie tylko ciało pigułami. I nie odsyłać pacjenta w tym celu do psychologa, bo dłużej przyjmuje. Im bardziej zaufanie do lekarza jest tylko wiarą w jego zapewnienia, i im mniej w tych zapewnieniach konkretów, a więcej "zobaczymy", tym bliżej do wszelkiej, najbardziej nawet irracjonalnej wiary. Proszę się nie dziwić ludziom, że szukają alternatywnych sposobów na pokonanie choroby, kiedy z przekazu lekarza wynika, że choć robi wszystko, co wynika z najlepszej wiedzy medycznej, to i tak na dwoje babka wróżyła. Czy zawsze efekt leczenia jest przewidywalny z całkowitą pewnością jak następny przystanek autobusu? Pytanie to pozostawiam jako retoryczne.
Autor: ats42 Dodano: 14-09-2005
Marta Perek-Polnik - o wielbłądzie i nie tylko Ciągu dalszego Pan nie zamierzał, ale miło, że go Pan napisał. Brzmiał dużo sympatyczniej. Personifikuję dalej, jak rozumiem. Nie jest mi w tej pozycji szczególnie wygodnie - może się zamienimy - kim jest Pan z zawodu? Oczywiście ma Pan rację, że od lekarza się więcej oczekuje niż od mechanika samochodowego, bo jego działalność (tego lekarza) dotyczy nas samych straszliwie dogłębnie, z przerwaniem zwykle stosowanych barier naszego ja, grzebaniem we wnętrznościach i innych tego typu działaniach w sytuacji stresu, niepewności, czasem bólu. Tak to jest. Z tego wyzwania jedni lekarze wychodzą zwycięsko, inni nie. Jak Pan zapewne widzi nie jest łatwo być dobrym lekarzem. Umrę próbując. Opowieść o ciotce bardzo przygnębiająca. W kwestii lekarza do pogadania i pocieszenia - radziłabym uważać. Znam wielu fantastycznych fachowców, bardzo kompetentnych nieobdarzonych umiejętnością "podejścia do pacjenta", mruków po prostu, oraz przynajmniej jednego charyzmatycznego dyletanta. Bilans efektów ich działalności jest łatwy do przewidzenia. Fachowcy leczą i diagnozują, za oczami obdarzani fuknięciami "jaki szorstki !!" lub gorzej, dyletant szkodzi (mam nadzieję, że nie zabija) w powodzi zachwytów - "jaki troskliwy, pamiętał spytać o męża, dziecko, czy kanarka, jaki czuły". Wiem, że ludzie mają co do lekarzy różne oczekiwania i różne w tych oczekiwaniach priorytety, czasem nie uświadomione. Pan chce i wysokich kompetencji i umiejętności z pogranicza psychologii - wymagania wysokie, niewielu jest w stanie im sprostać. Ale pewnie woli Pan kompetencję ? Ja wolę, i jezeli idę do lekarza, wybieram fachowca, choćby siedział wertując papiery i nie spojrzał na mnie ani jeden raz. Co do pocieszenia w sytuacji choroby to niestety ma Pan rację - mówię, że nie jestem 100% skuteczna, i że nie mogę obiecać, ze wszystko będzie dobrze. Rodzicom muszę przekazac całą prawdę, przedstawić każde ryzyko. Tak robię i tym na pewno różnię się od "cudotwórców", którzy właśnie to, fałszywe przecież, poczucie bezpieczeństwa sprzedają. Owa siostra widziała dziecko i modli się "nad nim" - tyle wiem. Co wie o chorobie dziecka ona - nie wiem. Widzę, ze nie dostrzegł Pan w tej historii niebezpieczeństwa, które mnie zmroziło - że dziecku, które ma duze szanse na pełne wyleczenie nie poda się w odpowienim momencie naświetlań, narażając na śmierć. Że przegra całe życie, jakie mam nadzieję, jest przed nim. Że ktoś mu to życie przegra. Rodzice, czy dowolnie wybrane siostry mogą się modlić, ale niech medycyna może robić swoje. Poza tym, czy nie jest ciekawe, że ludzie mają tendencję do przypisywania sukcesu - zniknięcia resztki guza, lepszego znoszenia leczenia - nie myśli ludzkiej, świadomemu działaniu lekarzy, skutecznej terapii- ale "cudownemu" wpłwowi modlitwy ? Chcą wierzyć w cud, nie chcą zaakceptować przeraźliwej prostoty tego równania. Powie Pan, że to normalne - tylko, ze tam jest dziecko, którego nie wolno nam przegrać w walce o stan rónowagi psychiki rodziców. Serdecznie pozdrawiam.
Autor: Marta Perek-Polnik Dodano: 14-09-2005
ats42 - Rozkręcamy się? Jeden z moich kolegów cierpiąc na poważne schorzenie neurologiczne, z którym nie dawali sobie rady najwybitniejsi specjaliści w Polsce (ale zdążyli nielicho umordować pacjenta) udał się do Paryża, do ichniejszych lekarzy, też z "górnej półki". W osłupienie wprawił go już sam gabinet o powierzchni nieprzyzwoicie wielkiej, obudowany dookoła regałami pękającymi w szwach od książek. Francuz wypytał i wysłuchał, obejrzał pacjenta, przeanalizował dostarczoną dokumentację medyczną, poczym- bez żadnego zażenowania- wyciągnął z regałów kilka książek i... przepadł w nich na dobrą godzinę.. przy moim koledze, któremu zapodano na tę wyjątkową przerwę kawę i stos ciasteczek. Po przestudiowaniu literatury lekarz powiedział, że nie widzi możliwości dalszego działania, dopóki nie omówi przypadku z kilkoma znamienitymi specjalistami, i umówił się na wizytę za trzy dni. W umówionym dniu, co do minuty, na mojego kolegę czekało w tym gabinecie już czterech specjalistów. Jeszcze raz, mimo dokumentacji, przepytali go szczegółowo, potem długo między sobą rozmawiali, wreszcie postanowili powtórzyć wszystkie badania w klinice. Po otrzymaniu wyników opracowali strategię kuracji, ktora mimo tak wielkiego zaangażowania okazała się niezbyt efektywna w bliskim a oczekiwanym okresie czasu, choć po dłuższym czasie przyniosła już bardzo porządane wyniki. Ci lekarze wprost określali szanse powodzenia jako znikome, tym większym okazał się więc ich sukces. Stało to w jawnej sprzeczności do zapewnień ich krajowych odpowiedników, którzy wyrokowali "Ten zabieg powinien załatwić sprawę", a potem wyrażali niebotyczne zdziwienie, że nie załatwił. No cóż, folklor jakiś... Stojąc w obliczu faktu, że pewne wskażniki badań analitycznych określone w konkretnych polach tolerancji jako prawidłowe zostały opracowane w latach pięćdziesiątych zeszłego stulecia lub wcześniej przy tamtym stanie wiedzy medycznej i jeszcze nie zostały ponownie zweryfikowane, a mimo to stanowią podstawę diagnostyki medycznej, oraz to, że ich wzajemne konfiguracjemogą dawać zupełnie odmienne stany, których medycyna jeszcze nie potrafi zdefiniować, należy przyjąć, iż o ile z tych wskażników nie wynika coś drastycznie, to guzik z nich wynika. Przekładając to na książkę kucharską w określonym polu tolerancji używając tych samych składników możemy otrzymać biszkopt, omlet albo naleśnik, a lekarz ma rozpoznać, z czym to się je. Analiza ulotki dołączonej do piguły typu "Gripex" może wprawić w śmiertelne przrażenie przeciętnego człowieka, albowiem są tam wypisane takie powikłania i interakcje, które mogą doprowadzić do ciężkich upośledzeń organów a nawet do zgonu, o ile pacjent okaże specyficznie podatny. A skąd on ma wiedzieć, czy jest podatny, czy nie, i jak lekarz to sprawdza. Wcale nie sprawdza, a tę akurat pigułę można dostać bez recepty. Co raz dowiadujemy się o obaleniu jakichś wiekowych stereotypów funkcjonujących powszechnie, także wśród lekarzy, a dotyczących funkcjonowania witamin, mikrolelementów, enzymów itp. Ostatnio szkodliwą okazała się być fruktoza; bardziej, niż cały cukier buraczany. Reasumując, wszelka wiedza medyczna dalej opiera się na wierze w to, że w zupełności można polegać na ustaleniach naszych przodków, o ile zostały one uzyskane naukowymi metodami. Inne metody naukowe obalające te wiedzę noszą nazwę weryfikacji, w wyniku której powstaje nowa wiedza. A ile szkód wynikło ze stosowania "tamtej" wiedzy? Sądzę, że wiele. Powtórzę: pacjent ma prawo niedowierzać lekarzowi, nawet najwybitniejszemu specjaliście, wprost proporcjonalnie do braku postępów w leczeniu, o ile zdaje sobie sprawę z tego, że wiedza lekarza w najlepszym przypadku odzwierciedla jedynie ogólny stan wiedzy medycznej na danym etapie. Jest to granica kompetencji, poza którą już wiedzy nie ma i postępów w leczeniu uzasadnionych wiedzą być nie może. Wszystko dalej, co dobre, to już tylko "cud". Ludzie się nie modlą, gdy mają katar, żeby im przeszedł w dwa dni. Zaczynają się modlić przy zagrożeniu życia wiedząc, że lekarz balansuje na granicy wiarygodności, poza którą jest już tylko loteria, bo zweryfikowania aktualnej wiedzy można nie doczekać. Inkryminowana zakonnica chyba własnie założyła ten pesymistyczny wariant, a rzuciło się to w oczy, bo byłą zakonnicą a nie cioteczną babką czy zwykłą sąsiadką. W sumie- myślenie mocno osadzone w realiach, choć kontrowersje budzi jego potencjalny wpływ na decyzję rodziców chłopczyka. Lepiej poglądy i działanie uzgadniać w konstruktywnej dyskusji- o ile jest ku temu sposobność- niż oczekiwać bezwolnego podporządkowania się jednej strony, o co by nie szło. Proszę uwzględnić fakt, że rodzice zapewne rozważyli już wariant utraty dziecka (co nie znaczy, że sie z tym pogodzili), a zastanawiali się nad wyborem, jak ich dziecko ma odejść- czy kompletnie zdegradowane fizycznie jak moja ciotka, gdyby kuracja zawiodła, czy w trochę lepszej ogólnej kondycji, bardziej "komfortowo", gdyby nadziei permanentnie nie było. To słowo: nadzieja, jest synonimem słowa wiara, lecz częściej używają go lekarze. P.S. Na chłopca do bicia w tej dyskusji kiepsko się nadaję, bowiem moja pozycja społeczna jest w ogóle nieeksponowana. Z wykształcenia inżynier mechanik, z wykonywanych zawodów grafiik komputerowy, fotograf i coś-jakby-księgowy.
Autor: ats42 Dodano: 15-09-2005
M P-P - wielbłąd cd. W kwestii degradacji po leczeniu onkologicznym, którą wspomniał Pan juz kilkukrotnie - rozumiem, że opiera Pan swoje wypowiedzi o przypadek ciotki, a także obiegowe opinie , głoszące, że od chemioterapii schodzą paznokcie. Że bardziej to skomplikowane widać choćby na równie obiegowym przykładzie dwóch prezenterów programów informacyjnych. Pan Durczok po chemioterapii, radioterapii i kilkukrotnych zabiegach operacyjnych nie bardzo wygląda na zdegradowanego - zgodzi się Pan ? Za to Pan Pawłowski w termnialnej fazie choroby... To nowotwór degraduje. W terminalnej fazie choroby potrafię jeszcze dużo zrobić dla swoich pacjentów - uśmierzyć ból,strach, łagodzić pojawiajace sie objawy. Modlitwa tego nie potrafi, bo dziecko nie jest derwiszem. Medycyna rzeczywiście weryfikuje swoje prawdy - już Moses Mamonides pisał, że "Dziś już wiesz, w czym myliłeś się wczoraj, może jutro obudzisz się z nowym spojrzeniem na to, co dzisiaj wydaje ci się pewne". To normalne, od czasów, gdy stary Kiemlicz pluł na chleb i pajęczyną go owijał. Nie upatruję w tym jej słabości, tylko siłę. W kwestii dwucukrów radzę zachować, przydatny zawsze, zdrowy rozsądek. Wszelkie dyskusje Redakcja radzi przenieść na forum. Nie umiem wstawiać linków. Czy wyczerpaliśmy temat ? PS. Pytanie o zawód miało być dowcipem, nie delegowałabym Pana na ofiarę nawet, gdyby był Pan politykiem. Serdecznie pozdrawiam
Autor: M P-P Dodano: 15-09-2005
ats42 - Posłowie Nowotwór u mej ciotki obejmował także guza mózgu(!) i jedynie ten guz ustąpił w trakcie leczenia. Reakcja całego organizmu na 1-szą chemię była natychmiastowa i fatalna, na drugą jeszcze gorsza, a po trzeciej i kilku naświetleniach ciotka zmarła. Kuracja trwała dwa miesiące. Nikt nie zakładał takiego obrotu sprawy, przynajmniej, jeżeli chodzi o tempo. No i do cudu nie doszło, pewnie dlatego, że się żadna zakonnica za ciotkę nie modliła :(. Całość zamknęła się pyrrusowym zwycięstwem medycyny (przewidzieli, że nic z tego będzie), czyli de facto porażką- nic nie byli w stanie pomóc. Pod tym względem system się w 100% sprawdził, szkoda jedynie, że takie przypadki nie dają zwykle szansy innym "systemom" (jakaś wilkakora albo-co) na dokonanie prób, gdy system podstawowy zawodzi. Póki co onkologia w obliczu nowotworów nieoperacyjnych ciągle mi się kojarzy z "jazdą bez trzymanki". W takiej sytuacji modlitwa to jedyne "lejce", na jakie nas stać, pod warunkiem posiadania wiary. Niewierzącemu zostaje tylko nadzieja, że w obszarze niewiedzy medycznej nastąpi taki rozwój wypadków, który będzie dla niego korzystny.
Autor: ats42 Dodano: 15-09-2005
Obserwator - Apropos wiebłądów i techników Widzę iż pan powyżej uchwycony bardzo przejęty swym i ciotki losem. Niestety oberwało się za to lekarce, gdyż zbyt ogólnikowo pan sytuację potraktował. Rozumiem pana rozgoryczenie, lecz rzeczywiście pani doktor nie ma nic wspólnego z pana otoczeniem i jako osoba zupełnie nieznana nie jest w stanie odpowiedzieć za błędy "reszty systemu". Jednakże pan może działać względem lekarzy, którzy pana zdaniem odwalili robotę, lub szukać bardziej elokwentnej pomocy u innych specjalistów. Podziwiam panią lekarz za cierpliwość i gratuluję postepów w terapii chłopczyka. Natomiast jeśli o siostrę chodzi, to popełniła ona podstawowy błąd logiczny - oparła się tylko i wyłącznie na relacjach emocjonalnych, JEDNOSTRONNYCH. Jako przewodnika duchowego powinna ją cechować mądrość a TYMBARDZIEJ spostrzegawczość. W tym wypadku jednak tak nie jest. Dobrze, że napięcie zostało "rozładowane" i rodzice jednak zaufali lekarzowi, który zachował się profesjonalnie. Mam nadzieję, że lekarzy takich jak pani będzie więcej, i że tylko takich spotkam na swej drodze. Pozdrawiam!
Autor: Obserwator Dodano: 13-10-2005
Obserwator - Bo e-mail przypadkiem źle wpisany :) Więc tak w razie potrzeby uzupełniam :)
Autor: Obserwator Dodano: 13-10-2005
AnIa - Mój chłopak ma guza w mózgu!! WITAM JESTEM ANIA I MAM 15 LAT MOJ CHLOPAK MA GUZA W MUZGU!!! ZA 2 TYGODNIE JEDZIE DO IRLANDII NA OPERACJE .CZYTAJAC TEN ARTYKUL ZASTANAWIAM SIE NAD TA SIOSTRA MOZE ONA FAKTYCZNIE JAKOS POMOGLA JASIOWI I MOZE POMORZE ADRIANOWI(MOJ CHLOPAK) LEKARZE DAJA MU 40% NIE CHCE GO STRACIC JESTESMY RAZEM JUZ 8 MIESIECY I BARDZO GO KOCHAM I BOJE SIE ZE ON TEGO MOZE POPROSTU NIE PRZEZYC P[ROSZE O POMOC!!! MOZE ZNA KTOS WLASNIE JAKAS TAM SIOSTRE KTORA LECZY GUZY!!!!
Autor: AnIa Dodano: 14-03-2007
Aga5 Mój brat chorował tak długo… A jednak leczenie zostało przerwane żeby mógł umrzeć w domu z godnością, a nie podczepiony pod 10 worków z chemią w szpitalu. Lekarze postawili diagnozę, która okazała się błędna ponieważ DZIŚ J. MA 12 LAT, jest niesamowicie zdolnym, inteligentnym i rezolutnym chłopcem. Może nigdy nie będzie wysoki, wysportowany, nie będzie miał bujnych włosów ale ŻYJE i jest piękny;)!!!! I to tylko dzięki odwadze moich rodziców, którzy nie kierowali się egoistyczną chęcią przytrzymywania go przy życiu za wszelką cenę, lecz bezgraniczną miłością i dobrem dziecka. Lekarze się mylili.. Jego przypadek na 5 wielkich ksiąg jest zagadką medyczną. Dla mnie to cud, mój brat jest żywym radosnym i szczęśliwym przykładem cudu. Żyje dzięki tak wielu ludzkim modlitwom, dzięki Bogu, a ja w jego pięknych piwnych oczach widzę odbicie swojej własnej duszy, za każdym razem gdy na niego patrzę.
Autor:
Aga5 Dodano:
09-03-2012 Aga5 Do w/w wypowiedzi. Mowa tu (w artykule) o drugiej wznowie i o kolejnej operacji po której część guza nie została usunięta, albo powstał nowy. Lekarze nie wiedzieli... A radioterapia dla 5 letniego chłopca, której w końcu był poddany to w najmniejszym razie kalectwo... Siostra o której mowa była tylko jedną z osób odradzających taki rodzaj leczenia, byli to także znajomi rodziny wśród których są również lekarze! Przypadek mojego brata czyli fakt jego życia do dziś nie został medycznie udowodniony, przez żadnego lekarza. Na koniec mam nadzieje, że któraś z osób tak żarliwie nas oceniająca przeczyta to co napisałam i choć jeden raz w życiu się zastanowi.
Autor:
Aga5 Dodano:
09-03-2012 Koraszewski - uśmiech i sympatia Droga Ada5. Te decyzje są zawsze dramatyczne i coś o nich wiem z doświadczenia, gdyż moja jedyna córka zmarła jako dziecko na leukemię. Znam dziesiątki rodziców dzieci chorych na raka, od lat przyjaźnię się z kilkoma znakomitymi onkologami dziecięcymi, organizowałem stowarzyszenie rodziców dzieci chorych na raka w Szwecji. Czy w tym przypadku rację mieli lekarze. Tak, bezwzględnie. Czy rację mieli Pani rodzice? Tak, przypadkiem. Widziałem również małych pacjentów, którzy sami podejmowali taką decyzję i wymuszali ją tak na rodzicach jak i na lekarzach. Chcieli umrzeć z godnością w domu. Czy na wyzdrowienie Pani brata miały wpływ modlitwy? Wolno Pani tak wierzyć. Z punktu widzenia medycyny nie ma tu związku. Medycynie nie wolno wierzyć w Boga. Medycyna nie jest magią, a lekarze nie są jasnowidzami. Uratowali życie Pani brata i słusznie zakładali, że chemioterapia może mu dać szanse. Okazało się, że jego organizm poradził sobie bez tego. To wspaniałe. Pani końcowe wnioski opierają się na tym jednym doświadczeniu. Lekarzom tak myśleć nie wolno. A i tak cieszą się wraz z Panią, że Pani brat nie tylko żyje, ale i cieszy się zdrowiem.
Aga5 - Do przedmówcy Zgadzam się z tym że medycyna to nie magia. Mój brat był leczony zgodnie z zaleceniami z tą nieznaczną różnicą, że przez cały ten trudny dla nas czas towarzyszyła nam modlitwa, nasza i innych ludzi. Nie kwestionuję metod, autorytetu lekarzy itp. Jednak zgodnie z moją wiarą tak jak już pisałam, życie mojego brata uważam za cud, gdyż nie ma medycznego wyjaśnienia dlaczego żyje.
Autor:
Aga5 Dodano:
09-03-2012 basica - TU DEMONICZNA MAMA JAŚKA Przypadkowo natrafiłam na artykuł. Mimo, że dotyczy sytuacji z 2005r przysłowiowa szczęka opadła mi do kostek. Rodzice chorego chłopca jawią się jako mieszanka dewocji i głupoty. Można sobie wyobrazić ich jako wykształconych matołków całkowicie odmawiających współpracy z lekarzami.I tu czuję się w obowiązku odsłonić drugą stronę medalu...JESTEM MAMĄ TEGO CHŁOPCA! Nasz syn zachorował w wieku 2 lat 10 m. Wspaniałym lekarzom zawdzięczamy b. dużo. Wraz z mężem żywimy ogromny szacunek do personelu medycznego, szczególnie do Naszej Pani Doktor - autorki tego artykułu. Chcę podkreślić że staraliśmy się być pokornymi pacjentami. W czasie 18 miesięcznego leczenia stawialiśmy się na wszystkie 22 chemioterapie oraz skrupulatnie wypełnialiśmy zalecenia lekarskie. Po zakończeniu leczenia szybko pojawiła się wznowa. Przyznaję to był wstrząs i koszmarny dla nas okres. Historia powtórzyła się- kolejna operacja, 4 chemie po których syn ledwo zipał i wizja radioterapii.Jesteśmy ludzmi wierzącymi i leczeniu syna zawsze towarzyszyła modlitwa, nigdy jednak nie wyparła medycyny. Mam wrażenie że oczekiwano od nas całkowitego podporządkowania. Przed radioterapią przeżywaliśmy koszmar słuchając i czytając o jej szkodliwości. Czy wątpliwości zrozpaczonych rodziców to zbrodnia???? cdn
Autor:
basica Dodano:
09-03-2012 basica - ciąg dalszy pisze mama jaśka Mąż mój zadzwonił do Pani Doktor szukając pomocy i wyjaśnienia. Przez myśl mi nie przeszło że nasza tragedia zostanie wykorzystana do napisania artykułu i ludzie plujący żółcią będą podniecać się niezdrowymi komentarzami. Wyjaśniam wątek owej siostry zakonnej morderczyni (tak ktoś napisał). Prosta sprawa- ktoś powiedział że pewna zakonnica z chęcią pomodli się o zdrowie naszego syna,a że przebywała w bezpośrednim sąsiedztwie szpitala skorzystaliśmy.Pomodliła się nad naszym synkiem- czy to zbrodnia!!!Pozostaje faktem że owa siostra odradzała nam radioterapię jak i wiele innych ludzi (czy mieli do tego prawo to już nie mnie osądzać).W efekcie syn otrzymał 33 dawki napromieniowania. Los trochę z nas zakpił. Dziecko wyleczone z raka mózgu (zasługa lekarzy!!!)zapadło na ciężkie do zdiagnozowania powikłanie objawiające się małapłytkowością.Zdiagnozowano Zespół Mielodysplastyczny, leczony przeszczepem szpiku. Miałam na szali cień własnego dziecka i dalsze agresywne leczenie. I tu przyznaję powiedziałam STOP. Nie miałam sumienia zmaltretowanemu po 5 letniej walce o życie dziecku fundować kolejnych lat koszmaru. Uważam, że nikt nie powinien osądzać takich decyzji. Po moim STOP z miesiąca na miesiąc jest coraz lepiej - i tak trzymać!!!
Autor:
basica Dodano:
09-03-2012 sukulent - Podobne historie Witam, Drogie Panie, Ago i Demoniczna mamo - ten artykuł dotyczył J, a nie K. Historie są podobne i niestety mogę ich jeszcze przywołać przynajmniej kilkanaście. Artykuł nie miał nikogo obrażać (nadal nie ma) - jeżeli pozwolą mi Panie na pewną łopatologię - jest o siostrze zakonnej, która ma poczucie, że potrafi wyleczyć guz mógu modlitwą. I o wszstkich, licznych, którzy twierdzą, że potrafią wyleczyć guz mózgu kocim pazurem, hubą, chrząstką rekina, głodówką, dietą bezcukrową, egzorcyzmami, selenem. Nie ważne, czy to siostra zakonna, kowal, czy bioenergoterapeuta. Giną dzieci. Giną nadal, mimo, że mamy rok 2012. Artykuł nie zmienił nic. Medycyna nie zawsze ma rację, ale weryfikuje swoje decyzje i zmienia postępowanie na bardziej skuteczne w miarę dopływu nowych danych. Szarlatani pozostają niewzruszeni. Historia J potoczyła się nieco inaczej, co zresztą dla Pań nie ma znaczenia, gdyż Panie żyją swoje życie. W moim ciągle pojawiają się nowe dzieci z guzami mózgu. Chciałabym wyleczyć je wszystkie. Pozdrawiam Panie obie niezwykle ciepło. Z daleka sciskam K. M P-P
basica - szczęśliwe zakończenie Komentarz napisałam TYLKO I WYŁĄCZNIE mając nadzieję że przeczyta go (choćby za 7 lat i przypadkiem)autorka artykułu. Sprawę uważam za zamkniętą i wyjaśnioną. Oczywiście rozumiem idee i przesłanie artykułu ale ja odebrałam go jako atak na beznadziejnie zabobonnych rodziców. Podobne odczucia mieli nasi przyjaciele których poprosiłam o lekturę. Szczerze- wszyscy znajomi mi ludzie, których życie w jakiś sposób dotknęło onkologicznie - szukali różnych wspomagaczy leczenia.Tonący brzytwy się chwyta- a sama diagnoza choroby po prostu człowieka powala. Na koniec: Droga i Sympatyczna Pani M.P.P. - a ja i tak wiem że J = K ale to chyba nie ma większego znaczenia.
Autor:
basica Dodano:
12-03-2012 sukulent Pani Barbaro, Po co miałabym atakować rodziców? Pozwoli Pani, że nie będę się dzieliła osobistym doświadczeniem z "dotknięciem" onkologicznym, lecz zapewniam Panią, że jest możliwe przeżycie leczenia bez "wspomagaczy", które nieraz stają się zamiennikami leczenia, bo pacjent , lub jego rodzina zaufa nie lekarzowi, a kowalowi lub siostrze zakonnej. Czy może mi Pani wyjaśnić skąd bierze się zaufanie do siostry zakonnej w kwestii onkologii dziecięcej? Z samochodem udaję się do mechanika, dom buduję u "budowlańca", zegarek reperuję u zegarmistrza. Czy coś mylę, lub czegoś nie dostrzegam? Marta Perek-Polnik
Pokazuj komentarze od najnowszego Aby dodać komentarz, należy się zalogować Zaloguj przez OpenID.. Jeżeli nie jesteś zarejestrowany/a - załóż konto.. Reklama