W morzach i oceanach jest coraz głośniej, hałasują statki, echosondy, rurociągi. Dla niektórych organizmów uszkodzenie słuchu może oznaczać śmierć, uczeni tworzą więc mapę hałasu, która godzi interesy człowieka z potrzebami przyrody.
Choć człowiek postrzega wody morskie jako bardzo ciche, to w rzeczywistości podwodny świat jest niezwykle głośny. Hałasują ryby, skorupiaki, fale morskie, a nawet ziarenka piasku toczone prądami przydennymi czy lodowe kry. Te odgłosy dla morskich zwierząt są jednak normą. Zagrożeniem jest natomiast poziom hałasu dostającego się do wody w wyniku działalności człowieka.
"Hałas do morza zaczęliśmy wprowadzać stosunkowo niedawno - około stu lat temu. Powstały wtedy pierwsze parowe siłownie statkowe, rozpoczęto budowy portów, pirsów. Teraz doszły podwodne urządzania poszukiwawcze, wydobywcze, przeładunkowe, przesyłowe, miliony echosond, sonarów, wojskowych systemów echolokacyjnych, ale też sprzęt do rekreacji - motorówki czy skutery. To wszystko, w niektórych okolicznościach, powoduje nadmiar niebezpiecznego dla morskiej fauny hałasu" - powiedział PAP prof. Uniwersytetu Gdańskiego dr hab. Krzysztof Skóra.
Specjaliści na całym świecie zaczęli badać, jak ten hałas wpływa na organizmy, żyjące w morzach i oceanach. Okazało się, że oddziałuje on niemal na wszystkie z nich: wieloryby, delfiny, foki, ryby, a nawet mięczaki. "Niektóre z nich nagle przestają słyszeć, są płoszone. Czasem poziom hałasu jest taki, że uszkadza ich narządy słuchu. Antropogeniczny hałas podwodny może doprowadzić do zmian w ich zachowaniu, czy maskować inne dźwięki, które mogą być istotne dla morskich organizmów" - wyjaśnił prof. Skóra.
Człowiek może nie słyszeć i żyć - mówi naukowiec - jednak ze zwierzętami morskimi jest zupełnie inaczej. "Przy pomocy echolokacji, czyli nadawania i odbierania dźwięków, lokalizują one ryby i przeszkody, porozumiewają ze swoimi towarzyszami, oznaczają pozycję w stadzie. W przypadku np. morświnów uszkodzenie słuchu może więc oznaczać śmierć głodową" - wyjaśnia prof. Skóra.
Sytuację pogarsza fakt, że dźwięk w wodzie rozchodzi się znacznie lepiej niż w powietrzu. Większa gęstość cieczy powoduje, że fale akustyczne rozchodzą się na większą odległość. "Mogę podać przykład podwodnego wybuchu detonacji min z II wojny światowej zawierających ok. 500 kg trotylu, który zdetonowano u wybrzeży Helu. Według specjalistów hałas powstający w wyniku takiej detonacji może sięgać ok. 30 km. Każdy morświn, jeśli przebywałby w zakresie takiej odległości, odczułby go" - wyjaśnia prof. Skóra.
Według raportu Komisji Helsińskiej (Komisji Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku) badania prowadzone w latach 2003-2007 pokazały, że już wtedy niemal na całym akwenie Morza Bałtyckiego zwierzęta słyszały hałas emitowany na szlakach żeglugowych. Na większości z nich był on intensywny na tyle, że utrudniał ich komunikację. W kilku miejscach np. w wodach między Kopenhagą a Malmo płoszył zwierzęta. Z kolei w pasie wody między Helsinkami a Tallinem jego poziom był tak wysoki, że powodował uszkodzenie ich funkcji fizjologicznych.
Naukowcy z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego w ramach międzynarodowego projektu BIAS (Baltic Sea Information on Acoustic Soundscape) przygotowują aktualną mapę rozmieszczenia hałasu w polskich obszarach morskich. "Program BIAS to próba jego zmapowania. Zarejestrujemy dźwięki, jakie pojawiają się w polskiej strefie Bałtyku. Pierwsze instrumentarium to zaledwie cztery stacje badawcze z zakotwiczonymi na dnie urządzeniami, które umieścimy w rejonie Zatoki Gdańskiej, a kolejne dwie na wysokości Ustki i Świnoujścia" - tłumaczy prof. Skóra.
Dzięki pomiarom naukowcy zorientują się, gdzie hałasu jest mniej, gdzie więcej. Potem w prace włączą się biolodzy, którzy sprawdzą, czy te najbardziej hałaśliwe miejsca pokrywają się np. ze szlakami migracyjnymi zwierząt, czy zakres hałasu jest groźny dla konkretnych gatunków. Inne zadania czekają inżynierów. Będą pracowali nad systemami ograniczającymi podwodne odgłosy maszyn i detonacji.
"Poziom hałasu to jeden ze wskaźników dobrego stanu środowiska. Ponieważ polski rząd niedawno wdrożył unijną ramową dyrektywę ws. strategii morskiej, dlatego ten rodzaj zanieczyszczenia będzie musiał być regularnie mierzony. Dla hydroakustyków z różnych instytutów, a mamy ich naprawdę dobrych, otwiera się duży obszar badawczy. Także fizycy i biolodzy morza będą mieli sporo do zrobienia i opisania. Administracja morska oraz ochrony środowiska musi otrzymać wiarygodne dane, aby dobrze godzić ekonomiczne potrzeby człowieka z potrzebami przyrody. Morze ma nas żywić i bogacić. Niestety, jedni żyją np. z szybkiego pływania, inni z żywych zasobów morza. Te dwie gospodarcze aktywności nie mogą się wykluczać, bacząc przy okazji na to, co jest potrzebne wrażliwym i chronionym organizmom przyrodniczym" - mówi prof. Skóra.
W programie BIAS uczestniczą jednostki naukowe m.in. z Polski, Finlandii, Niemiec, Danii, Estonii. Polski wkład finansowy to ponad 2,5 mln złotych. Będzie realizowany do sierpnia 2016 roku. Dotacja na jego realizację pochodzi ze środków Unii Europejskiej oraz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
PAP - Nauka w Polsce, Ewelina Krajczyńska. Ilustracja: freedigitalphotos.net |