Złota myśl Racjonalisty: Coś mi podpowiada, że to, co słyszę o ludziach wstrętnego i paskudnego, okaże się zapewne prawdą, a to, co mówią o ich szlachetności i prawości, jest już prawdą w mniejszym stopniu.
Różności Interstellar - dziur znacznie więcej niż ta efektowna, czarna (17-11-2014)
Film "Interstellar" zaciekawić może miłośników nauki na przykład wizualizację czarnej dziury, przygotowaną z nieznaną wcześniej szczegółowością przez fizyka Kipa Thorne'a. Szkoda jednak, że to nie jedyna dziura w filmie - najwięcej jest ich w scenariuszu.
"Interstellar", nowy film Christophera Nolana zdawał się wiele obiecywać, zwłaszcza miłośnikom nauki. Spodziewałam się (o naiwności!), że tym razem nie będzie to zwykły fantastyczno-naukowy blockbuster, ale że będzie to fantastyczny film o nauce. W końcu wszystkie najważniejsze postaci to naukowcy, którzy poszukują planet do zamieszkania, nowych teorii dotyczących funkcjonowania Wszechświata i nowych sposobów na pokonywanie ograniczeń czasoprzestrzeni. W dodatku w tworzenie filmu zaangażowano fizyka-relatywistę, Kipa Thorne'a, który miał być gwarancją, że od naukowej strony w filmie wszystko będzie tak wiarygodne, jak tylko się da.
Jedną z kluczowych scen w filmie jest podróż do wnętrza czarnej dziury. Thorne miał zadbać między innymi o to, by przebiegało to wiarygodnie. A wyszło niewiarygodnie, zaskakująco! Bo nikt nie spodziewał się, że czarna dziura wcale nie będzie czarna, ale otaczać będzie ją światło - a to wynikło dopiero z symulacji opracowanych na potrzeby filmu. Film rzucił więc nowe światło na naukę o czarnych dziurach - na ten temat mają się nawet ukazać publikacje naukowe.
Fanów nauki w "Interstellarze" zaciekawi na szczęście nie tylko czarna dziura. W filmie interesująca jest też na pewno próba wyjaśnienia, jak wyglądałby świat, gdybyśmy odbierali go w większej ilości wymiarów, a czas i grawitacja dawały się łatwiej kontrolować. Nie codziennie kino próbuje nam tak zagiąć umysł.
Mnie do gustu bardzo przypadł także robot czy może raczej mobilny komputer pokładowy TARS (jak się okaże, czasem nawet bardzo mobilny). Design robota jest całkiem niedzisiejszy, a może nawet dość przestarzały. Tym razem robot człowieka przypomina tylko głosem, poziomem sarkazmu i tym, że nie zawsze jest z astronautami całkiem szczery (bo szczerze powiedziawszy człowiek wcale nie oczekuje od innych szczerości). TARS nie jest jednak robotem humanoidalnym, wygląda trochę jak stary automat do sprzedaży biletów. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że przy projektowaniu tej pokracznej maszyny skorzystano z algorytmów ewolucyjnych. Bo TARS wygląda jak jedno z sympatycznie niezgrabnych "stworzeń" Karla Simsa. Te wirtualne "robaczki" miały za zadanie m.in. coraz skuteczniej poruszać się, mnożąc się i rozwijając przydatne cechy w kolejnych pokoleniach.
W filmie Nolana naukowych smaczków jest więcej, ale niestety, nie wystarczą one, by widz wyszedł z kina zadowolony. Bo cóż z tego, że w filmie poświęcono trochę czasu, by widzowie "łyknęli" trochę nauki... Najważniejsze "odkrycie naukowe", w finale filmu, pozostaje tak niewiarygodne, że trudno się spodziewać, że ktoś w nie uwierzy. Nie mówiąc już o sposobie, w jaki odkrycie to zostało dokonane...
Pozytywne wrażenia zaciera też tandetne zakończenie, w którym koniecznie musi paść tekst, że miłość pokonuje ograniczenia czasu i przestrzeni... Nie da się ukryć: wygląda, jakby ostatnie kilkanaście minut dopisał na kolanie zdesperowany producent w obawie przed klapą finansową filmu. Bo najpierw widzowi prezentuje się skomplikowane dość teorie naukowe, z nadzieją, że odbiorca coś z tego zrozumie, a na koniec traktuje się tego samego widza jak głupka...
Osobiście czułam się też zawiedziona, że opalenizna głównego bohatera nie blednie w miarę podróży kosmicznej (na Ziemi mijają wtedy dziesiątki lat) i że ratunkiem dla ludzkości ma być planeta, która znajduje się całkiem niedaleko czarnej dziury. Ale może szukam dziury w całym.
No i chyba nie za bardzo wiadomo, na czym twórcy filmu chcieli się skupić. Bo w filmie jest wszystkiego po trochu. Mamy i wizję powolnej zagłady Ziemi, i relację tatusia i jego córki, i podróż w nieznane zakamarki kosmosu. Na ekranie pokazywane są i zmagania z żywiołami, i z ludzkimi słabościami, i z czasoprzestrzenią, i z grawitacją, i ze starością. Nie zabrakło też miejsca dla zawirowań czasoprzestrzennych i dla futurystycznych wizji... W tym całym grochu z kapustą nie ma - co ciekawe - tylko romansu. I bardzo dobrze.
Kuleje też niestety psychologia postaci, szkoda, że producenci - skoro już postanowili dać pracę naukowcom - nie pomyśleli także o zatrudnieniu psychologa, który pomógłby przy pisaniu scenariusza i stworzeniu wiarygodnych postaci.