|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Boccaccio -Dekameron
W nagłym przypadku Autor tekstu: Giovanni Boccaccio
opowieść
trzecia dnia siódmego
Eliza w te słowa zaczęła:
— Drogie przyjaciółki!
Zaklinanie ducha przywiodło mi na myśl opowieść o innych zaklęciach, a chocia moja opowieść nie jest tak piękna jak nowela Emilii, przecie wybrałam
ją, ponieważ dotyczy ona materii, która nas obecnie zajmuje. Lepszej opowieści
na ten czas przypomnieć sobie nie mogę.
«Wiedzcie tedy, że w Sienie żył niegdyś urodziwy młodzieniec, z znacznej pochodzący rodziny,
imieniem Rinaldo. Zakochał się on w pięknej damie, sąsiadce swojej, żonie
bogatego człowieka. Był prawie pewien, że gdyby mu się udało porozumieć się z nią bez wzbudzenia podejrzeń, osiągnąłby cel swych pragnień, aliści
trudność istniała właśnie w znalezieniu po temu sposobu. Przypadkiem
dowiedział się, że pani Agnesa jest właśnie ciężarna, dlatego też,
lepszej drogi nie widząc, postanowił za kuma jej się ofiarować. Wybrał się
tedy do jej męża, w grzecznych słowach prośbę mu swoją wyraził i uzyskał
wreszcie jej przyjęcie.
Zostawszy zasię kumem
pani Agnesy i pozyskawszy tym sposobem pewien pozór do częstszego obcowania z nią, wypowiedział jej pewnego razu pragnienie swoje, które już dawno ze
spojrzeń jego wyczytała. Aliści chocia wyznania
jego przychylnie przyjęte zostały,
przecie mało z tego zysku odniósł.
Po jakimś czasie, nie
zgadnąć zresztą z jakiej przyczyny, Rinaldo mnichem został i choć nie
wiadomo, czy wszystko było mu do smaku, życia zakonnego porzucić nie myślał.
Wstąpiwszy do klasztoru, wyrzekł się wszelkich pragnień tego świata, a więc i miłości do pani Agnesy. Wkrótce jednakoż, nie zdejmując habitu, do
dawnych swych upodobań powrócił, począł się w delikatnych szatach lubować, o stroje wymyślne i ozdobne dbać, sonety i ballady układać, piosenki śpiewać i za rozrywkami się uganiać. Po cóż jednak mówić o przemianach, jakie w duszy brata Rinalda zaszły? Jestże mnich, który by inaczej postępował? O
hańbo naszego wieku, pełnego zepsucia! Nie wstydzą się oni tłustych swych
postaci i czerwonych oblicz wszędzie pokazywać i za miękkimi strojami
przepadać. Podobni są raczej nie do pokornych gołębi, ale do hardych kogutów z nastawionymi grzebieniami. Cele ich pełne są puzder ze słodyczami,
puszek z maściami kosztownymi, flaszek i butelek napełnionych pachnidłami i olejkami, dzbanów z małmazją i najprzedniejszymi winami greckimi i innymi,
tak iż cele te przybyszowi nie schronem mnicha, ale raczej kramem z wonnościami i składem delikatnych przysmaczków się wydają. Bezwstydnie przyznają się,
iż ich podagra trapi. Mniemają, jakoby ludziom wiadome nie było, że ciągłe
posty, nieczęste a pospolite pokarmy i żywot wstrzemięźliwy — czynią chudym i wątłym, ale po większej części w zdrowiu zachowują. Jeżeli zaś ktoś,
tak żyjąc, niemocą bywa złożony, to w każdym razie nie podagra go dręczy,
dla której uleczenia zalecana jest czystość i wszelkie inne przymioty wyróżniające
skromnego braciszka. Mniemają oni, jakoby ludzie nie wiedzieli, że długie
czuwanie, modły i biczowania muszą człeka czynić bladym i wyczerpanym, nie mówiąc
już nawet o niedostatkach wyżywienia. I że ani święty Dominik, ani święty
Franciszek nie mieli po cztery habity na zmianę, że nie odziewali się w barwione i wytworne szaty, ale w grube suknie naturalnej barwy, które im nie za
strój, jeno za ochronę od zimna służyły. Oby Bóg wejrzał w te sprawy, jak
tego trzeba duszom prostaczków, którym oni karm dają!
Jakeśmy tedy
powiedzieli, w bracie Rinaldo dawne namiętności znów do głosu doszły. Od
tego czasu jął postępować z jeszcze większą śmiałością i często kumę
swą nawiedzać, nagabując ją usilnie. Piękna Agnesa wiedziała o słabości
mnicha. Rinaldo wydał się jej znacznie urodziwszy niż pierwej.
Gdy pewnego dnia mocno
na nią nalegał, uciekła się do wybiegu, jaki stosują wszystkie niewiasty
chcące uczynić zadość prośbom, do nich zwróconym. Rzekła tedy:
— Bracie Rinaldo, zali
mnichowi w ten sposób postępować się godzi?
— Gdy zdejmę habit
mniszy, o co nietrudno — odparł Rinaldo — obaczycie, że jestem takim samym człekiem
jak i każdy inny.
— Jakże mi przykro! -
zawołała białogłowa, składając usta do uśmiechu. — Jestem waszą kumą,
miłość do was byłaby wielkim grzechem! Słyszałam bowiem nieraz, że miłość
do kuma jest rzeczą występną wielce. Gdybym się kary nie obawiała, ochotnie
bym waszą prośbę spełniła.
— Nie bądźcie taką
prostaczką — odparł Rinaldo. — Oczywista, jest to grzechem, ale ludziom okazującym
skruchę Bóg jeszcze cięższe grzechy odpuszcza. Rzeknijcie mi, kto jest bliższy
waszemu dziecku, zali ja, który je przy chrzcie na rękach trzymałem, czyli też
wasz mąż, który mu dał życie?
— Wiem, że mój mąż -
rzekła Agnesa.
— Tak, ani chybi — ciągnął
dalej Rinaldo — skoro już byliście nieraz tak łaskawi dla swego męża, który
bliższy jest waszemu dziecku niźli ja, dlaczegóż tedy nie chcecie mojej namiętności
podzielić?
Agnesa, która logiki
nie znała, pragnęła tylko jednego: aby ją ktoś przekonał. Uwierzyła
Rinaldowi albo też uczyniła pozór, że mu wierzy, i rzekła:
— Któż by mógł z waszymi mądrymi wywodami się nie zgodzić?
Z tymi słowy, mimo
powinowactwa, przystała na prośbę swego kuma. Miłośnicy często się
spotykali. Kumostwo ochraniało ich od różnych podejrzeń. Pewnego dnia
Rinaldo przyszedł do kumy z swoim towarzyszem. W domu nie było nikogo krom
Agnesy, jej dziecka i służki, wdzięcznej i urodziwej wielce. Rinaldo wysłał
przyjaciela wraz ze służką do gołębnika, prosząc go, aby dzieweczkę różnych
modlitw nauczył, sam zasię z niewiastą, dziecię na ręku trzymającą do sąsiedniej
komnaty przeszedł. Wszedłszy do niej, drzwi za sobą zawarli. Usiadłszy na łożu,
które stało w tej izbie, igrać z sobą poczęli. W tym czasie powrócił kum
brata Rinalda. Nikt go nie usłyszał. Gdy do drzwi zapukał, wołając swej żony,
Agnesa krzyknęła:
— Zginęłam! To mój mąż!
Teraz zrozumie już, dlaczego w takiej przyjaźni z sobą żyjemy.
Brat Rinaldo był właśnie
bez habitu i szkaplerza, w spodniej odzieży tylko.
— Macie słuszność -
rzekł do swej kochanki — gdybym był ubrany, moglibyśmy znaleźć jeszcze jakiś
środek ocalenia. Jeżeli jednak wejdzie teraz i zobaczy mnie, wszelki wybieg
niemożebny się okaże.
— Ubierajcie się tylko
co prędzej — rzekła pani Agnesa, nagłą myślą oświecona — weźcie chrześniaka
na ręce i zważajcie dobrze na moje słowa, którymi się do męża obrócę.
Resztę mnie już pozostawcie.
Mąż tymczasem
nieustannie do drzwi kołatał, gdy nagle głos żony usłyszał:
— Idę już, idę!
Po chwili pani Agnesa
otworzyła mężowi drzwi, ukazała mu wesołe oblicze i rzekła:
-Mój mężu, ach, gdybyś
wiedział, jakie to szczęście, że nasz kum, brat Rinaldo, przyszedł! Sam Bóg
musiał mi go zesłać, bowiem gdyby nie on, z pewnością stracilibyśmy nasze
dziecko!
Na te słowa mąż-poczciwina o mało nie umarł ze strachu.
— Cóż się dziecku
zdarzyło? — zapytał po chwili.
— Ach, mój miły! — ciągnęła
dalej pani Agnesa — wystaw sobie, że dziecię nagle zemdlało, tak iż je już
za umarłe miałam. Nie wiedziałam, co robić, i byłabym sobie nigdy nie
poradziła, gdyby nie szczęśliwe przybycie brata Rinalda. Gdy wszedł i zobaczył, co się dzieje, wziął natychmiast naszego chłopca na ręce i rzekł
do mnie: "Nie lękajcie się, kumoszko, dziecię ma w ciele robaki, które
mu już pod serce podpełzły. Mogłyby go były zadusić, aliści teraz bądźcie
spokojni, zamówię je bowiem tak, że wszystkie pomrą. Zanim wyjdę z domu,
oddam wam chłopca tak zdrowego, jakim jeszcze nigdy nie był."
Ciebie, mój mężu, trzeba nam było do odmówienia pewnych modłów, że zaś
służka znaleźć cię nigdzie nie mogła, dlatego Rinaldo kazał towarzyszowi
swemu udać się na dach naszego domostwa i tam modły na wysokości odprawić, a sam pospołu ze mną wszedł do tej komnaty, gdzieśmy się zamknęli, bowiem
przy obrzędzie zamawiania robaków nikt obecny być nie może, krom matki
dziecięcia. Kum Rinaldo jeszcze dotąd trzyma chłopca na ręku, czekając
tylko, aż jego towarzysz modlitwy swoje odmówi. Zdaje mi się jednak, że
wszystko już się szczęśliwie skończyło, bowiem dziecię ocknęło się z omdlenia i jest całkiem przytomne.
Prostak uwierzył twardo w te wszystkie słowa. Miłość jego do dziecka tak wielka była, że ani na
chwilę przez myśl mu nie przeszło, że żona oszukiwać go może. Westchnąwszy
ciężko, rzekł:
— Muszę to zobaczyć.
— Na miłość boską -
odparła Agnesa — poczekaj jeszcze chwilę, gdyż wszystko swym pośpiechem
zepsujesz. Pozwól, abym ja tam pierwej weszła i zapytała, czy ci już wejść
wolno, po czym cię zawołam.
Brat Rinaldo słyszał
to wszystko. Przyodziawszy się bez przeszkód i wziąwszy dziecko na ręce, gdy
wszystko już po myśli swej uładził, zawołał:
— Kumo! Czy to nie
kmotra głos słyszę?
— Tak, ojcze! — odparł
poczciwiec.
— Chodźcież tedy tutaj — odezwał się mnich.
Mąż wszedł do
komnaty, a wówczas Rinaldo rzekł doń: — Weźcie na ręce swego synaczka! Łaska
boska do życia go przywiodła. Do niedawna jeszcze pewien byłem, że do
wieczora nie doczeka. Radzę wam, abyście kazali zrobić figurę woskową
wielkości dziecięcia i ustawili ją przed posągiem świętego Ambrożego, za
poplecznictwem którego tego cudu dostąpiliście.
Chłopiec, ujrzawszy
ojca, począł obyczajem małych dzieciątek wyrywać się doń i przymilać.
Ojciec objął syna, zalał się radosnymi łzami i począł dziękować
mnichowi za to, że dziecię do życia powrócił.
Towarzysz Rinalda wyuczył
tymczasem dzieweczkę nie jednego, ale kilku pacierzy i podarował jej dla pamięci
biały niciany woreczek, który mu wręczyła pewna mniszka, często z nim pospołu
pokutę odbywająca. Wielkie też ku
swej osobie wzbudził w niej nabożeństwo.
Usłyszawszy zaś w komnacie rozmowę męża z Agnesą, podszedł cicho do a drzwi, tak że mógł popatrzeć i podsłuchać, co działo się wewnątrz. Widząc,
że wszystko jak najlepiej poszło, wszedł do komnaty i rzekł:
— Bracie Rinaldo, odmówiłem
już cztery zalecone mi przez was modlitwy.
— Mój bracie — odparł
na to Rinaldo — winszuję ci zapału, z jakim nabożne ćwiczenia odprawiasz. Co
się mnie tyczy, to ledwie dwie modlitwy do czasu przybycia kuma odmówić zdołałem.
Jednakoż Bóg nas wysłuchał i trudy nasze razem policzył, bowiem dziecko
zdrowe jest już zupełnie.
Mąż Agnesy kazał
przynieść przedniego wina i ciasta i ugościł zacnie Rinalda i jego
towarzysza. Pokrzepiające środki bardzo się im przydały. Po czym odprowadził
ich do klasztoru, niebu polecił i bez zwłoki ulepić kazał woskową figurę.
Postawił ją obok innych, przed posągiem św. Ambrożego, aliści nie tego z Mediolanu.»
« Boccaccio -Dekameron (Publikacja: 02-08-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1640 |
|