|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Listy i opinie Abusus non tollit usum* [1] Autor tekstu: Jerzy Kujawski
Na często i zjadliwie artykułowaną satysfakcję tzw. wierzących (prawdziwie wierzący nie posługiwaliby się zjadliwością!), że to jednak
Nietzsche umarł a nie Bóg, którego ów filozof w XIX wieku „uśmiercił", odpowiedziałbym, że powoli i konsekwentnie spełnia się jednak jego profetyczna wizja odchodzenia od wiary
(w jego przewidywaniu — z drugiej połowy XIX wieku — rozstrzygnięcie miałoby
nastąpić po około dwustu latach) -
dopowiedzmy to wyraźnie: wiary praktykowanej hipokrytycznie, czyli wiary świadomej
czytelnej nadrzędności interesów Kościoła nad możliwie uczciwymi
(nieuczciwymi nazwałbym niewiarygodne, ale zwodniczo skutecznie pociągające)
dogmatami.
Zjadliwość adwersarzy względem filozofa jest zupełnie nie na
miejscu, bowiem Fryderyk Nietzsche nigdy niczego nie artykułował butnie, tylko w domowym zaciszu oddawał się studiowaniu praźródeł i prafaktów, które
pozwoliły mu dojść do wniosku, że wiara (nade wszystko chrześcijańska!) jest
dobrowolnym zrzeczeniem się rozumu. To jest bardzo łatwe do udowodnienia,
rodzimy się wszak w świecie, w którym padamy ofiarą swoistej indoktrynacji
sprowadzającej się do braku alternatywy w wyborze religii. Wierzymy
bezkrytycznie w to, co nam w najlepszych intencjach przekazują rodzice. Kto
pragnie być bardziej dociekliwy, niż chciałaby tego nasza narodowa religia
(której Bóg na pewno nie uznałby niniejszych wywodów za heretyckie), musi
uruchomić uprawnione wątpliwości i musi dojść do wniosku, że niewiara
(chodziłoby tu raczej o niewiarę w absurdalność atrybutów przypisywanych
niewykluczonemu Bogu) nigdy nie może być żadną złośliwością względem
mniej lub bardziej domniemanego Boga, tylko Jego — tego Boga noblilitacją,
skoro wynika (ta niewiara) z możliwie najlepszego wykorzystania rzeczy
bezprecedensowej, w którą nas wyposażył, mianowicie — rozumu! Darując nam
jedynym, na tej zastanawiającej planecie, instrument o tak bezgranicznych możliwościach
dociekania prawdy nie oczekiwał, zaiste, żebyśmy go jak najmniej używali
pozwalając sobą manipulować...
Nie wnikając w szczegóły Nietzscheańskiej
idiosynkrazji (vide: jego „Antychrześcijanin") względem religii chrześcijańskiej, należałoby
postawić pytanie: czy można sobie wyobrazić (delikatnie ujmując) tak niemądrego
Boga, który mogąc stworzyć doskonałego człowieka (dla wszechmogącego byłoby
to naprawdę błahostką!) konstruuje nieudacznika, który sięga po „jabłko
grzechu ciężkiego" i mimo że on sam (Bóg) jest sprawcą tego czynu — skazuje Adama i Ewę nie tylko na wypędzenie z raju, ale jeszcze obciąża na
wieki wieków całą ludzkość grzechem ciężkim, czyli absurdalnym poczuciem
winy.
Byłby to zatem niewiarygodny akt zemsty za nieuniknione przewinienie na,
bezbronnych względem swego psycho-fizycznego uposażenia, ludziach. Takie
postawienie sprawy (a w efekcie skazywanie ludzi na wieczną groźbę piekła; cóż
niby miałoby nim być — toż to czysta fantazja ukazująca naturę mściwą i rewanżystowską!) czyni Go-Boga meganiemiłosiernym i niesprawiedliwym, co nie
przeszkadza Kościołowi przypisywać Mu niezwykłego miłosierdzia i miłości...
Po paru tysiącleciach ten niefortunny Stworzyciel (a de facto
interesownie przebiegli ludzie Kościoła, korzystający — jak powiedział
kiedyś znany filozof — z pomysłu wymyślenia Boga, by ten mógł „stworzyć"
człowieka) wpada na pomysł ukrzyżowania swego uczłowieczonego syna,
czyli na podejrzanie prymitywną inscenizację dla nierozgarniętych, by ci
mogli doczekać zbawienia… Zbawienia od czego? — od rzekomego piekła, do którego
prowadzi ciężki grzech spowodowany fuszerką Uosobienia Doskonałości, której
nie chciało się solidnie skonstruować człowieka?...
Jeśli rzeczywiście
miałby stać za tym Bóg, to należałoby postawić pytanie: dlaczego miałby
czynić coś tak niedorzecznego i tak nieprzystającego do wszechmocy?? Owo odgórnie
(odbosko?) sterowane ukrzyżowanie nie jest przecież niczym innym, niż żałosną
improwizacją obliczoną na naiwność, litość i wzbudzenie podziwu u spartaczonego człowieka...
Mimo że o wiele skuteczniejsze byłoby rozchylenie
połów chmur, wychynięcie z nich i puszczenie oczka do, przez wieki
tumanionych, parafian, ze słowami odpuszczenia niesłusznie przypisanego im
grzechu ciężkiego, Bóg (?) woli podsycać w wierzących przekonanie o swoim
bezprecedensowym poświęceniu i bohaterstwie, a przecież w historii
cywilizacji doczekaliśmy setek milionów ofiar nieporównanie bardziej
niezawinienie umęczonych, więc taka bożo-ludzka ofiara w postaci ukrzyżowania
nie może odkupić niczego i niczego nie odkupuje, bo przede wszystkim: NIE MA
CZEGO!
Przebiegli Ojcowie Kościoła dopuszczają się karygodnej mistyfikacji
(nie tylko moje to przypuszczenie, że mistyfikacja wydaje się bardziej
wiarygodna od uczestnictwa Boga w przynoszącym mu zyski
przedstawieniu) prowadzącej do wiary w zmartwychwstanie, a takich
„cudownie" zmartwychwstałych przybywa z wiekami, bo po prostu niezbyt
skutecznie poumierali… Jeszcze dzisiaj znane są przypadki wybudzania się z letargu, który brano już za śmierć, przeto dwa tysiące lat temu dużo łatwiej
można było wyreżyserować złudzenie cudu. Realizacja stosownej mistyfikacji
nie stanowiłaby żadnej trudności, a przebiegłemu człowiekowi chodziło
przecież o kapitalne argumenty kontynuacji wiary już na rzecz Boga prawdziwie
miłosiernego, który po paru tysiącleciach „zmiarkował" jakoby tę
dyskwalifikującą go niestosowność wyroku ciężkiego grzechu na niewinnych,
za sam fakt narodzenia.
Tak źle przemyślanej (zainscenizowanej?) religii nie
dałoby się już kontynuować, istniała pilna konieczność radykalnej zmiany.
Nie sposób jest jednak pomyśleć, by Siła Nadprzyrodzona w tak niefortunny
sposób mogła kiedykolwiek dawać czemuś początek i by musiała posuwać się
do odgrywania przed człowiekiem podobnego przedstawienia, swoistych kukiełek,
jak gdyby brak jej było bardziej przekonujących sposobów i możliwości.
Komu? — zapytajmy — Nadprzyrodzonej Akuratności? Wszechmocnemu?
Mistyfikacja jest bardzo czytelna, ale mało kto odważyłby się mówić o jej
ewidentności, choć ludzkim poczynaniom, ów sposób urabiania naiwnych,
towarzyszy od zarania. Czy nie nadeszła pora na interwencję zdroworozsądkowości?
Tak jak nie była nam potrzebna komuna, tylko my komunie, tak nie jest nikomu
potrzebny zakłamany Kościół, tylko nierozgarnięci parafianie Kościołowi.
Owa
nie tylko podejrzewana, ale i bardziej prawdo- niż nieprawdopodobna
mistyfikacja, skutkująca wynoszeniem na ołtarze Chrystusa (rzekomego syna
Boga, a de facto kolejnego mesjasza), który nie był żadnej mistyfikacji świadomy,
jest zmową perfidii względem ludzkiej podatności na zaufanie.
Nietzsche uznał, że to właśnie chrześcijaństwo wystawiło sobie świadectwo
największego nieporozumienia w historii ludzkości. Wielkiego oszustwa, które
nie sposób byłoby nazwać małym błędem początku, nie da się już niczym
skorygować. Jest przywalone tysiącami dzieł teologów, którzy podobno
wiedzieli o czym piszą. Ponad dwa tysiące lat brak jest jakiegokolwiek
wiarygodnego dowodu na składane wierzącym obietnice. Bóg ma przyjść sądzić
żywych i umarłych, opatrzność podobno funkcjonuje prawidłowo, mimo potęgującego
się barbarzyństwa i bezsiły bezmiaru niezawinionych ofiar… „Chwalmy
Pana?", chociaż nie ma żadnych przesłanek, żeby mógł sobie tego życzyć,
skoro musi odchodzić od swoich nadprzyrodzonych zmysłów obserwując wyczyny
swojego, podobno, wynalazku i czując ciężar oskarżenia za wypędzenie z raju
niedoskonałej i w niczym jeszcze niedoświadczonej Pierwszej
Pary Ludzkości wyposażonej w zgubny (wg Kościoła!) mechanizm miłości...
Zatem — dodajmy i to jeszcze — przypisywana Adamowi zła wola w ramach
rzekomej wolnej woli to też argument dla niedostatecznie dociekliwych, bo
prawidłowo przez Boga skonstruowany Adam, nawet w ramach owej wolnej woli, też
dokonałby zadawalającego Boga wyboru! itd. etc...
F. Nietzsche twierdził,
że Bóg (owa idea Boga, w którą on nigdy nie miał podstaw wierzyć)
umarł, bowiem ludzie od dawna czczą coś, w co już dawno nie wierzą.
Potwierdzają to od dawna statystyki, ale Kościołowi udaje się trwać, co dla
rozwoju intelektualnego ludzkości nie jest niczym dobrym. Już w 90. latach
czytywałem w „Bildzie" o masowych wyprzedażach kościołów (w którymś
były przetargi na ponad 30 kościołów w samym Hamburgu), ale tam, gdzie
bieda materialna idzie w parze z biedą intelektualną udaje się Kościołowi
ratować swoją lukratywną(!) pozycję.
Nikt nie zamierza
kwestionować kulturotwórczego wpływu tych czy innych religii dla rozwoju
duchowego ludzkości — rzecz w tym, że pora dojrzeć miałkość w uporczywym
trwaniu przy żenujących dogmatach wiary, np. przy gwarancji życia
pozagrobowego (brak na to skądkolwiek — jak wiemy — listów uwierzytelniających),
straszaku piekła dla niepokornych czy konieczności modlitwy, będącej
raczej wątpliwą potrzebą trwonienia czasu na klepanie paciorków, urągającą
boskiej wszechwiedzy. Nielicznym udaje się wszak prawdziwie żarliwa modlitwa
bez świadomości, że Bóg — jak dotąd — jest jedynie tworem czysto
wirtualnym o mocy mniej lub bardziej skutecznego placebo. Richard
Rorty (jeden z najważniejszych i najsilniej oddziałujących filozofów
współczesnych) mocno żałował nieustannych powrotów do religii, która
nieuprawnienie mami swoich wyznawców gwarancjami bez pokrycia.
Sprawa nieprawdopodobności
zaistnienia życia bez owego Pierwszego Poruszyciela jest znana od
tysiącleci, ale i tak nie czyni nic a nic bardziej prawdopodobnym to, co sobie
wymyślili Ojcowie Kościoła Chrześcijańskiego. Bez żadnych trudności sięgnąć
można po literaturę ukazującą wielowiekowy proces konstytuowania się
dzisiejszej wizji chrześcijaństwa, w którym to procesie dla polepszenia swego
wizerunku posuwano się do różnych manipulacji faktami, stosownych przemilczeń,
retuszy ideologicznej retoryki i antydatowania. To
że trudno uwierzyć, by z pramaterii, którą kiedyś był wodór,
wyewoluował się sam z siebie dzisiejszy porządek wszechświata, wraz z Naczelnym
Zwierzęciem pt. Człowiek, nie oznacza jeszcze, że naukowo taką możliwość
już się wykluczyło...
Naukowe odkrycia pokazujące niezwykłe
skomplikowanie życia organicznego sugerują jakiegoś Naczelnego Konstruktora,
Absolut, Siłę Sprawczą czy co tam
jeszcze, ale TO COŚ — KTOŚ, czego wyobrażenie na zawsze będzie przerastało
ludzkie możliwości pojmowania, nie mogłoby nigdy być naszym
Bogiem-Stworzycielem lepiącym człowieka z gliny (nawet wszechmoc nie może
przekraczać reguł logiki, Bóg nie mógłby więc z pominięciem praw ewolucji
tchnąć życia w człowieka); nie mogłoby nigdy być Bogiem wypędzającym z raju swój nierozgarnięty produkt, do stwarzania którego zabrakło mu talentu
(należałoby tu postawić na dużo większą refleksyjność Boga od naszej upośledzonej — ludzkiej); nie mógłby nigdy być człowiekiem-Bogiem
mamiącym naiwnego człowieka spektaklem ukrzyżowania i zmartwychwstania (wszechmoc pozwalałaby
mu przecież sięgnąć po tysiące bardziej przekonujących sposobów
zaprezentowania swojej bezgranicznej miłości do człowieka) itd. etc. Niewiara w takiego Boga nie musi iść w parze z ateizmem, który z filozoficznego punktu
widzenia jest, moim zdaniem, równie nieuprawniony jak wiara w kiepsko wymyślonego Boga.
Najbardziej uprawniony zdaje się być umiarkowany sceptycyzm, który nie
wyklucza niczego i doskonale rozumie ową ludzką życzeniowość, co do życia
pozagrobowego, w kuszącym — jakby nie było — niebie… Nikomu z wierzących
nie przychodzi jakoś do głowy, że pewna Siła Nadprzyrodzona mogła/może
istnieć nie przystając do naszych ludzkich wyobrażeń. Dla nich Bóg może być
tylko ten jeden jedyny albo żaden. Ten jeden jedyny — chrześcijański jest
jednak z każdego punktu widzenia najmniej prawdopodobny, co okazuje się łatwe
do zauważenia...
1 2 Dalej..
« Listy i opinie (Publikacja: 16-06-2011 Ostatnia zmiana: 19-06-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1909 |
|