|
|
« Społeczeństwo Tajemnicza przemiana Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Chyba
już nie jestem lewicowcem. Ta przemiana z czerwonego pająka w łagodnego
liberalnego baranka (już się boję komentarzy à propos) dokonała się
we mnie w sposób prawie niezauważalny, jakby poza moją świadomością, a być
może, że nawet wbrew niej.
Ten
fakt uświadomiłem sobie po przeczytaniu wpisu jednego z blogerów, którego
oburzyło ośmieszanie okresu PRL, jakiego dokonano w którymś z byłych miast
wojewódzkich. Nie bez wpływu była także polemika Naczelnego z jednym ze
swoich uporczywych korespondentów, co uwidoczniło się już w pierwszym moim
zdaniu. I tak to światła myśl stała się impulsem do retrospekcji.
Z
pewnego punktu widzenia, który zaraz przedstawię, nic się na świecie od dawna
nie zmieniło, przynajmniej jakościowo. Burżuazja jak była klasą
nowoczesnych kapitalistów, właścicieli środków produkcji, korzystających z pracy najemnej, tak nią pozostała. Oczywiście, słowo 'nowoczesność'
zawiera w sobie pewną dynamikę, zakłada stałe dążenie do zmian, i to zmian
na lepsze. Będąc nowoczesnym nie można osiąść na laurach, poprzestać na
tym, co się osiągnęło. Wręcz przeciwnie, trzeba stale wyprzedzać innych,
narzucać tempo niczym biegacz, i to długodystansowy, prowadzący stawkę
pozostałych. Biegacz może jednak na chwilę opuścić pozycję lidera,
aby zachować siły na finisz jednak nowoczesny kapitalista, a tym bardziej cała
ich klasa, takiej możliwości nie ma. Z tej, dość kulawej analogii widać,
jak ułomne są wszelkie porównania.
A
proletariat? Czy nadal stanowi klasę nowoczesnych robotników najemnych, którzy
nie posiadając środków produkcji zmuszeni są, by istnieć, sprzedawać swą
siłę roboczą?
Wygląda,
że tak. Jednak nowoczesność dzisiejszego robotnika, choć lepiej byłoby
powiedzieć — proletariusza — w coraz mniejszym stopniu przypomina tego
sprzed dwudziestu paru lat, przynajmniej w naszym kraju i paru ościennych, a wcześniej trwale zaprzyjaźnionych. Taki nowoczesny proletariusz często, gęsto
zajeżdża do pracy w miarę nowoczesnym samochodem, ubiera się do pracy lepiej
niż ongiś jego tatuś i dziadek do kościoła czy z okazji święta państwowego,
że wspomnę tylko 1 Maja, było nie było — Święta Pracy, nie jest
usmarowany żadnym tam towotem czy innym ŁT-4, w ręku nie dzierży żadnego
kilofa ani młota, o sierpie też nie wspominając, na wstępie każdej służbowej
rozmowy pyta, — czym mogę Panu pomóc? -, zaś w jej trakcie używa słów,
których nawet Kopaliński nie znał, a po zakończeniu rozmowy życzy miłego
dnia. Tak się jakoś porobiło.
Najdziwniejsze i najbardziej zdumiewające jest to, że nowoczesny proletariusz zazwyczaj nie
rozumie, mimo wyższego niż średnie wykształcenia, tego prostego faktu, że
jest proletariuszem, czasem nawet gotów się obrazić za samo takie
przypuszczenie, ale nie pozwala mu na to etyka zawodowa, szacunek dla rozmówcy
albo nadzieja zarobienia na takim uświadamiaczu. W sumie wychodzi to na jedno.
Pragnieniem
takiego nieuświadomionego acz nowoczesnego proletariusza zazwyczaj jest chęć
szybkiego zdeklasowania się, ale nie zdegradowania do klasy niższej, której
nazwy tu nie wymienię również z obawy o cięte uwagi komentatorów, ale
awansowania do klasy wyższej, czyli 'wysferzenia' się i dołączenia do
klasy nazywanej dziś z nieznanych przyczyn klasą średnią. Co w tej klasie
jest takiego średniego, nie wiem? Zarobki — nie, przeciętna długość życia — też nie, obojętne czy chodzi o wiek własny czy samochodu, wzrost, no bywa
różnie, ale w zasadzie — nie, liczba żon — raczej powyżej, wiek żon -
raczej poniżej średniej, liczba dzieci — także raczej poniżej. W sumie
nazwa ta wydaje mi się mocno krzywdząca, zwłaszcza, że klas wyższych nie
widać, a tytuły arystokratyczne zostały już dawno zniesione.
Dziwna
rzecz, choć liczba dzieci w tej klasie jest poniżej średniej, jej liczebność
zastraszająco wzrasta.
Całość
poglądów takiego nowoczesnego osobnika to przedziwna mieszanka. Rzadko kiedy
czuje się wyzyskiwanym, częściej raczej mobingowanym lub molestowanym, z czego niektórzy akurat nie robią sobie specjalnej krzywdy. Zamiast walczyć z wyzyskiwaczem, zarówno swoim, prywatnym, jak i ogólnym, pracuje coraz ciężej i wydajniej, na oku mając perspektywę rychłego dołączenia właśnie do tej
klasy średniej. Nie czuje się powołanym do kontynuowania chlubnych tradycji
walk klasowych i zupełnie mu nie w głowie pomysły likwidacji tej
antagonistycznej klasy, bez której nie potrafiłby przecież żyć.
Czas
bytności w szkołach, a potem na częstych, przymusowych kursach uświadamiających
oraz imprezach integrujących, nie jest jednak czasem straconym. Nasz nowoczesny
proletariusz, na razie nikt nie wymyślił lepszego określenia, wie np., że
nowoczesna władza, w tym i państwowa, jest jedynie komitetem zarządzającym
wspólnymi interesami całej burżuazji. Robi więc wszystko, aby do tego
komitetu nominację dostawali najlepsi, zwłaszcza ci, którzy będą dbać o jego interesy, cóż, skoro pewien procent, niejako z urzędu, przynależy
klasom niższym, a te już takie nowoczesne nie są. Na szczęście prawa
biologii, działają na korzyść ludzi nowocześniejszych, którzy m.in. mają
to do siebie, że częściej się myją i przez to żyją dłużej.
Zupełnie
nie razi go kosmopolityzm towarzystwa, do którego aspiruje. Doskonale wie, że
nowoczesny przemysł nie ma żadnych narodowych podstaw. Ba! Często nawet
popiera działania zmierzające do usunięcia śladów niegdysiejszej dumy albo i narodowej pychy. Proletariusz angielski nie martwi się faktem, że Rolls
Royce jest zarządzany przez ludzi z BMW, zaś niemiecki nie dochodzi, kto
siedzi w biurowcu Kruppa czy Siemensa. Również nasi nowocześni proletariusze
dobrze wiedzą, że próżne są żale za narodowym przemysłem stoczniowym czy
spirytusowym, ponieważ te odwieczne narodowe gałęzie przemysłu zostały
wyparte przez nowe, których wprowadzenie jest kwestią życia dla każdego
cywilizowanego społeczeństwa. Te nowe gałęzie nie zadowalają się tym, co
mają do dyspozycji na miejscu, lecz bez żadnego skrępowania sprowadzają
wszystko, czego potrzebują nawet z najodleglejszych stron świat. Miejsce
dawnych potrzeb, zaspokajanych przez wyroby krajowe, zajęły nowe, wymagające
nieskrępowanego dostępu do każdego rynku. Że się to udaje z dobrym skutkiem
łatwo można się przekonać w każdym super czy hipermarkecie, nawet w przeznaczonej dla najuboższych Biedronce, o czym przekonał nas, a może i siebie, wybitny polityk współczesnej doby.
Nowoczesność
nie dotyczy tylko sfery materialnej, to samo dzieje się w produkcji duchowej.
Jeszcze reżyser z Hollywood nie przeczytał do końca scenariusza, a już
wszyscy, od słynnego Zapiecka poczynając, a na ostatniej papuaskiej czy
nadamazońskiej wiosce kończąc wiedzą, że oto niebawem świat obdarowany
zostanie nowym wiekopomnym dziełem. Zazwyczaj okazuje się, że sława i zainteresowanie były tylko chwilowe, bo na horyzoncie już widać kolejnego
geniusza.
Ale
duchowe wytwory to nie tylko filmy, muzyka czy książki, najważniejsze są
przecież towary, a te musi ktoś wymyślać, projektować. Dzięki szybkiemu
doskonaleniu wszystkich narzędzi produkcji, dzięki niezwykłemu ułatwieniu
komunikacji, nowoczesna cywilizacja dotarła wszędzie, nawet do najbardziej
zacofanych społeczeństw. Dotarła i od razu objęła je swym protektoratem by
szybko uczynić swymi poddanymi. Cywilizacja nie stosuje, jeśli nie musi, metod
prymitywnych, krwawych, obecnie bardzo źle widzianych. Tanie towary są bronią
skuteczniejszą od artylerii i za ich pomocą burżuazja zburzyła wszystkie
mury, pokonała najbardziej opornych, najzacieklejszych przeciwników.
Te
społeczeństwa, które w porę wyczuły swoja szansę stały się pełnoprawnymi
członkami światowej społeczności, szybko się wyemancypowały, stały
nowoczesnymi i dziś często zagrażają gospodarczo swoim niedawnym
nauczycielom.
Klasa
robotnicza, poza kilkoma przeczulonymi osobami, nowoczesna, ma się rozumieć,
nie ma w zasadzie nic przeciw temu. Jeśli tylko pojawią się jakieś trudności
handlowe, choćby tylko z kapustą czy ogórkami, od razu podnoszony jest krzyk,
sypią się gromy na rząd, pojawiają się liczne Kasandry wieszczące rychły
upadek i powszechną nędzę właśnie proletariatu. A pomyślność powszechna
wymaga tylko jednej wolności, jednej gwarancji — wolności handlu.
Wolność
objęła wszystko, łącznie z rodziną. Już nie rada doświadczonych rodziców
czy usłużnej swatki, ale pełna swoboda decyduje o tym, kto z kim będzie
sypiał. Nikt, kto chce być nowoczesnym, nie chce też słyszeć o jakiejś tam
moralności czy choćby przyzwoitości, spełniły się marzenia emancypantek,
feministek, każdy może z każdą lub każdym, a i każda z każdym lub każdą.
Rzewny sentymentalizm zastąpiono intercyzami lub związkami partnerskimi.
Niestety,
nie wszyscy proletariusze unowocześnili się w wystarczającym stopniu. Część z nich nadal uważa się, zazwyczaj z racji społecznej pozycji, za sól tej
ziemi. Czasem jest to bardzo gorzka sól, a ta służyła babciom proletariuszy
nowoczesnych za emetyk, czyli, mówiąc prościej, za środek wymiotny. Tych
proletariuszy pozbawia znaczenia miotła trzymana krzepko przez niewidzialną,
co jest jej najważniejszą cechą, rękę rynku. Nie brak jednak takich, którzy
chcieliby nie tylko złapać tę rękę, ale nałożyć na nią kajdanki.
To
jest właśnie ten punkt widzenia, o którym było na początku, i z tego punktu
patrząc, nic się na świecie nie zmieniło. Tak było sto lat temu, tak jest i teraz, nie zanosi się też, aby szybko się zmieniło. Jedyne, co się zmieniło
to to, że jeszcze niedawno było gdzieś tam, teraz jest i u nas. Nowoczesność
to nie jest żaden nowy wynalazek, skoro obie te klasy, burżuazja i proletariat, odkąd tylko pojawiły się na świecie, stale chcą być nowocześniejsze i nowocześniejsze, instynktownie czując, że innego wyjścia po prostu nie ma.
Pora
na kluczowe w tym momencie pytanie, a potem na próbę odpowiedzi. A pytanie
jest proste — czy taka klasa robotnicza, z taką kosmopolityczną zamiast
internacjonalistycznej, świadomością, może przewodzić reszcie ludu pracującego i być przodującą klasą społeczną? A przecież bez tego nie ma co mówić o lewicowości, bo choć zdarzały się 'czerwone' hrabiny czy nawet księżne,
jakiś burżujski synalek decydował się na zdradę rodzinnych tradycji i przystawał do rewolucjonistów, nie do pomyślenia jest lewicowa burżuazja, jako klasa społeczna.
Czy
ta klasa robotnicza może kształtować świadomość narodu albo podnosić jego
wiedzę ideowopolityczną, skutecznie walczyć z reakcyjnymi ideologiami?
Nowoczesnej,
może poprawniej byłoby powiedzieć — współczesnej, klasie robotniczej ani
to w głowie. Nie w głowie jej sojusz z chłopami, bo tych jest coraz mniej,
nie w głowie jej internacjonalizm, bo to najłatwiej osiągnąć likwidując
granice.
Nie
ma też powodu by sprzeczność między pracą a kapitałem zwalczać przez
likwidację kapitału, raczej należy likwidować pracę, o czym zresztą
wiedziano już od dawna, nawet w starożytności. Może już czas na
upowszechnienie takiej prawdy: "Stan naszego konta w rozliczeniach ze światem
wyraża się prostym ułamkiem, którego licznik opisuje to, co mamy, a mianownik — to, co chcemy mieć. Możemy albo zwiększyć licznik, (co czyni
Zachód), albo zmniejszyć mianownik, (co zawsze zalecała filozofia Wschodu)
", którą prawie 80 lat temu wypowiedział niejaki Dean Inge, o którym nic
więcej nie wiem.
Czy w tej sytuacji warto być lewicowcem? Nie zadawałem sobie tego pytania, ale życie
samo jakoś tak mną pokierowało, że w głowie mętlik dokumentny i sam już
nie wiem, kim jestem.
« Społeczeństwo (Publikacja: 25-07-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2059 |
|