|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Antyhumanizm czy ‘nieludzki humanizm’? Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Artykuł
„Dehumanizacja — postmodernizm — technopol" jest interesujący pod
kilkoma względami. Przede wszystkim, zawarty w nim opis bolączek trapiących
dzisiejsze społeczeństwo jest zgodny z dość często przedstawianymi
publicznie odczuciami. Ponieważ jednak można odnieść wrażenie, że, zdaniem
Autora, są to bolączki tylko naszych czasów, wzbudził on nie tylko refleksję,
ale i sprzeciw, co wyrazili natychmiast komentatorzy. Nie przejęli się nawet
tym, że Autor na poparcie swoich tez przytacza opinie kilku intelektualistów,
którzy mniej czy bardziej trafnie opisali świat i niektóre społeczne
zjawiska. Widać, że autorytety są obecnie powszechnie podważane, a przynajmniej ignorowane. Chodzi jednak nie o to, by na opisie świata poprzestać,
ale by go zmienić, co postulował dość dawno jeden z przywołanych w artykule
myślicieli, a jego następcy przekuwali w czyn.
Zastanowiło
mnie pierwsze zdanie. Czy rzeczywiście załamały
się wszelkie ideologie i wizjonerskie formy spojrzenia na człowieka?
Egzystencjalizm z pewnością odszedł w zapomnienie,
przynajmniej jako ruch intelektualny oraz swego rodzaju moda. Kto dziś pamięta
'końskie ogony', czarne swetry i piosenki Juliette Greco, albo czy ktoś
pamięta jeszcze Sartre’a i jego maoistowskie sympatie demonstrowane nie tylko
ubieraniem słynnej kurtki? Czy ludzkość z tytułu tej niepamięci poniosła
niepowetowaną stratę — myślę, że nie.
Faktem jest, że przynajmniej jedna z dwu wielkich
ideologii, które zaczęto wcielać w życie, przegrała pierwsze i, miejmy
nadzieję, ostatnie starcie, przynajmniej w skali globalnej. Jednak ta przegrana
wcale nie okazała się totalnym bankructwem, wręcz przeciwnie, masa upadłości
jest tak wielka, że syndyków dla niej nie brakuje. Żaden kraj nie jest dziś
rządzony przez jawnych faszystów, przynajmniej tak zapewniają wszyscy rządzący,
uwierzmy im więc na słowo. Rasizm,
integralny składnik faszyzmu, ma się jednak dobrze wśród potomków Adama i Ewy, którzy w tzw. międzyczasie zdążyli podzielić się na rody, szczepy,
plemiona, ludy, narodowości i narody, oczywiście każdy z nich jest lepszy od
pozostałych, które stanowią zakałę ludzkości. Przy okazji również
pierwotna adamowa, abrahamowa czy mojżeszowa religia także zdążyła podzielić
się na liczne wyznania i sekty, a społeczności na partie, związki i stronnictwa.
Komunizm, którego totalitarne oblicze zostało znacznie złagodzone,
jeśliby brać za dobrą monetę gospodarcze sukcesy Chin, ma się zupełnie nieźle,
przynajmniej w chińskim wydaniu i mało co wskazuje na to, żeby w najbliższej
przyszłości miał się stać tylko ciekawostką historyczną.
Totalitaryzm
lewicowy utracił znaczną część władzy państwowej, ale władzę duchową
nadal sprawuje, a do rzeczywistej tęsknią nie tylko ludzie propagandowo
zaliczani do homo sovieticus. Uwielbienie dla takiego modelu państwa jest dość
powszechne, także wśród wyznawców, przynajmniej werbalnych, powszechnej miłości
bliźniego. Nieważne jest przy tym, czy jest się błękitnookim aryjczykiem, płowowłosym
Słowianinem, skośnookim azjatą czy czarnoskórym afroamerykaninem,
afroeuropejczykiem lub jeszcze czymś bardziej złożonym; ostatecznie
sympatyczna Mammy, niania Scarlett, też pomstowała na białą hołotę, a kiedy to było!
Dziwne,
że do tej pory nikogo nie nazwano euroafrykaninem czy euroazjatą, a przecież
żywe dowody są wśród nas.
Okazuje
się, że obie wspomniane ideologie mają swoje uroki, a historyczne sprawdziany
nie wszystkich czegoś nauczyły. Mam wrażenie, że pojętniejszymi uczniami
historii okazali się raczej lewicowcy, którzy zmienili swój stosunek np. do własności
prywatnej czy walki klasowej. Ale przykłady sukcesów obu totalitaryzmów, w gruncie rzeczy pozornych i osiągniętych w zupełnie innych warunkach społecznych i politycznych, o kosztach, że nie wspomnę, nadal zachęcają wielu, często
mieniących się demokratami, do sięgania po te 'sprawdzone' wzorce, zwłaszcza w praktycznych metodach rządzenia. A część publiczności, przynajmniej
naszej, prawica kojarząca się tylko z czołobitnościami i serwilizmem wobec
urzędników pana B., choćby posługiwała się hasłami socjalistów nie tylko
utopijnych, nie zauważa zupełnie ich mrocznego rodowodu.
Doświadczenia
obu wielkich wojen odchodzą w niepamięć, weterani jednej już wymarli,
weterani drugiej wymierają, a usłużni historycy napiszą nowe uzasadnienia i wyjaśnienia powszechnie znanych faktów, w zależności od gustu zamawiającego.
Powiedziałbym, że rasiści niczego nie nauczyli się z biologii, a pseudoprawicowcy z ekonomii. Nie tylko historia ma złych uczniów, taki, dość
pesymistyczny wniosek nasuwa się prawie, że nieodparcie.
Jednym z negatywów dzisiejszego świata ma być, wg Autora, zalew bezwartościowych
informacji, z których tylko jedna na milion
wnosi coś trwałego.
Nie ma w tym nic zaskakującego. Rocznie umiera, lekko licząc,
100 milionów ludzi, a śmierć wielu z nich pojawia się, jako tzw. informacja.
Dziennie uderza w ziemię wiele tysięcy piorunów i targają nią dziesiątki
tysięcy burz, raz po raz walą się jakieś domy lub most, toną statki,
rozbijają się samochody, spadają samoloty. Wszystko to także stanowi
'informację' i jest natychmiast rozpowszechniane w sieci. Jest to o tyle
aktualne, że akurat w tych dniach Internet obchodził dwudziestolecie
zaistnienia w Polsce.
A te informacje złośliwcy dzielą na trzy kategorie:
pewne, prawdopodobne i pozostałe. Pewne to nekrologi, wyniki meczy sportowych,
prawdopodobne — to prognozy pogody i wszystkie inne, łącznie z przepowiedniami na temat przewidywanych kursów walut, kryzysów, hoss lub bess.
Reszta natomiast to są te — pozostałe. Które więc z tych informacji mogą
się ostać i po co? Nawet ta jedna na milion to raczej liczba przesadzona.
Dlatego pole do popisu mają archiwiści pracowicie układający różne
zestawienia, tabele i wykresy. Czasem efekty ich pracy, jak to już parę razy
się okazało, muszą czekać wiele lat, na sensowne spożytkowanie. Nie widzę
więc powodów, aby nadmiar informacji uznać za oznakę jakiegoś upadku czy
zapowiedź nieszczęścia. Być może przydadzą się w przyszłości.
Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie zamieszczał komunikatów,
że oto dziś szczęśliwie wylądowało kilka tysięcy samolotów, do pracy, a potem do domu bez specjalnych przeszkód dotarły dziesiątki milionów kierowców,
wszystkie mosty stoją i będą stać do jutra. Tego nie wytrzymałaby żadna
sieć i żaden serwer nie ma takiej pamięci.
Wygląda na to, że rację mają ci socjolodzy i psycholodzy, którzy twierdzą, iż ludzie naprawdę chcą się bać i bardzo
lubią być straszeni, dlatego wszelkie informacje, zwłaszcza te o katastroficznym charakterze, także przepowiednie, horoskopy, (bo ludzie jednak
chcą mieć nadzieję), narzekania, zwłaszcza na młodzież, są tak
poszukiwane. Bez trudu można wykazać, że najchętniej kupowanymi gazetami i najchętniej oglądanymi programami telewizyjnymi są te, które działają na
wyobraźnię. Nie bez przyczyny tak udanie nastraszył Amerykanów kilkadziesiąt
lat temu Orson Welles, choć korzystał tylko z radia.
Straszyli już starożytni prorocy, a to ogniem piekielnym a to morowym powietrzem, a to kataklizmami, po których kamień na kamieniu miał
się nie ostać, dzisiejsi straszą globalnym ociepleniem albo zlodowaceniem,
klerem albo laickością, głodem albo jedzeniem GMO. W inwazję Marsjan mało
kto by dziś uwierzył, ale w Armagedon, planetę Nibiru albo benzynę po 10 zł
wielu. Inna rzecz, że wystarczy poczekać jakieś 20 lat i przepowiednia odnośnie
ceny benzyny się spełni, bo do tego wystarczy roczna inflacja na poziomie ok.
trzech procent.
Ponieważ sieć ma szanse przetrwać piramidy i trwałość
malunków na ścianach jaskiń, radio zaś i papier są ulotne i łatwiej
zniszczalne, wszystko to, co zostaje wydrukowane lub wypowiedziane, także od
razu wpychane jest do sieci.
Oglądanie filmów w TV lub w komputerze jest inne niż w kinie „Trianon", ale czy jest to gorszy sposób odbioru? To raczej filmy są
gorsze niż sposób ich prezentacji, choć może istnieje jakieś sprzężenie
zwrotne. Ale czy np. „Złodzieje rowerów" są lepsi czy gorsi od
„Koniokradów", „Matrix" od „Kleopatry? Tylko dla "Tańca z gwiazdami" nie znalazłem wcześniejszego odpowiednika, choć może byłaby to
„Deszczowa piosenka' lub "Wszyscy na scenę".
Kiedyś pewien filozof stwierdził, że "W społeczeństwie opartym na nędzy, produkty najnędzniejsze mają z konieczności ten przywilej, że służą na użytek największej liczby ludzi."
Oczywiście, nędza nędzy nie równa, w tym przypadku chodziłoby o nędzę
intelektualną, a produktami najnędzniejszymi byłyby np. plotki, kłamstwa lub
słowa rzucane na wiatr, ale czy rzeczywiście chodzi tu o nędzę? Tak mi się
po prostu skojarzyło, co też może być uznane za dowód ubóstwa wyobraźni.
Dziś ulubionym straszakiem jest wpychający się, podobno,
wszystkimi drzwiami i oknami, nierespektujący żadnych granic, kordonów i bankowych zabezpieczeń, kryzys gospodarczy. Gdyby wierzyć wszystkim Kasandrom,
jedynymi mogącymi liczyć na pełne zatrudnienie byliby grabarze, zaś właściciele
cmentarzy robiliby kokosy na sprzedaży lub dzierżawie odpowiednich działek.
W oknach, co wyższych budynków staliby samobójcy, to
znaczy — ci szczęśliwcy, którym udało się do okna dotrzeć, ulicami zaś
powinny włóczyć się gromady głodnych obdartusów, przeszukujących
wszystkie śmietniki w nadziei, że znajdą choćby kawałek spleśniałego
chleba, ale kto miałby go tam, w epoce powszechnej nędzy i głodu, wyrzucać
tam chleb? Na szczęście, tak jak w starożytności tak i teraz, nikt Kasandrom
nie wierzy.
Nie znaczy to, że przewidywanie lub ujawnianie ciemnych
stron jest pozbawione sensu czy szkodliwe. Pesymizm może być twórczy, jeśli
tylko nie popadnie w fatalizm, czarnowidztwo i potrafi uaktywnić
niezadowolonych, bo straszący rzadko kiedy wskazują sposób ominięcia rafy
czy przemknięcia się między Scyllą a Charybdą.
Zdarza się przecież, że nawet stuletnie banki, do tego
brytyjskie, bankrutują, czyli, że nie wszystkie sprawy idą w dobrym kierunku.
Gdyby panowie zarządzający bankiem „Lehman Brothers" bardziej przykładali
się do nauki ekonomii, być może trafiliby na taką przestrogę: "Są
nawet takie fazy w życiu ekonomicznym narodów nowoczesnych, kiedy wszystkich
ogarnia jakiś szał ubiegania się za zyskiem bez produkowania. Ten obłęd
spekulacji, powracający okresowo, odsłania prawdziwy charakter konkurencji, która
stara się uniknąć konieczności współzawodnictwa przemysłowego."
Ciekawe, kto to napisał?
Nie
ma więc chyba powodów, by zalew informacji
uznać za powód, podobnie jak i inne zjawiska. Nie każda zmiana, nawet modelu
rodziny, nie musi od razu być jakimś rozkładem, gangreną zagrażającą całemu
społeczeństwu. Europejski model małżeństwa i rodziny nie jest uniwersalny,
nigdy też nie był absolutnie obowiązujący. Jest on przydatny a przynajmniej
był, dość wygodny, w miarę niekosztowny, ale może powoli, metodą prób i błędów,
wykluwa się nowy. Być może to właśnie Boutros-Ghali wskazał nową,
dialektyczną sprzeczność dzisiejszych czasów.
Chyba nie ma też powodów by dżinsy, koszulkę polo,
kolczyk w nosie, nowy telefon, nowy samochód, nową żonę, czasem z nowymi
dziećmi, uznać za przejaw dehumanizacji. Wręcz przeciwnie, macochy dziś nie
gnębią Kopciuszków, nie karmią ich zatrutymi jabłkami a potulni
ojcowie-pantoflarze nie zostawiają swoich dzieci na pastwę Baby Jagi. Czasem,
co prawda, bywają gorsi od ludożerców, ale zawsze tacy się trafiali.
Wydaje się, że opowieści o tzw. dehumanizacji stanowią
rodzaj intelektualnego horroru serwowanego nam czasem przez nieco bezmyślnych
myślicieli, działających zazwyczaj w dobrej wierze, którym wydawcy płacą
od wiersza. Kilka kłopotów pojawiło się także w wyniku propagandy tzw.
humanistów, głoszących naiwne lub zdecydowanie na wyrost, hasła, a potem
dziwiących się, że dzieje się coś dziwnego lub niemiłego. Przykłady z ostatnich dni, a zwłaszcza nocy w Niemczech czy Anglii, a przedtem Francji, są
tego najlepszym dowodem.
Wymyślanie nowych błyskotliwych określeń, modnych tylko
przez chwilę, dzielących los wszystkich innych informacji, nie jest żadnym
remedium na bolączki świata, nawet, gdy ogranicza się on do dwojga ludzi. Te
nowe określenia, zwłaszcza deprecjonujące a przez to szkodliwe, rozchodzą się,
jako te memy, i na to nie ma rady.
Zbyt łatwo też o każdej opinii, zwłaszcza osoby znanej
albo z profesorskim tytułem, najlepiej zachodniej uczelni orzekamy, że ktoś
tam coś 'stwierdził'. Nie zastanawiamy się, czy rzeczywiście
'stwierdził', czy tylko napisał, wyraził swój chwilowy nastrój, może
pod wpływem chwilowej radości lub zmartwienia. A że słowo jest dwuznaczne,
więc można je rozumieć zarówno jako chwilową opinię jak i naukowe
twierdzenie. Życie pokazuje najczęściej, że nie było to ani jednym ani
drugim. Autor takiej myśli uzależnił się od niej, potem kurczowo trzymał,
czemu się nie należy dziwić, zwłaszcza, jeśli przynosiła dochód lub
uznanie, bo to nie zawsze idzie w parze. Dlatego tezy humanistów nie mają
takiej mocy i wiarygodności jak choćby, wydawałoby się, że oczywiste,
twierdzenie Talesa.
Pytania w rodzaju, — Dla kogo jest ta cywilizacja? Czym jest człowieczeństwo? Dlaczego zwycięstwo
demokracji i wolności nie poszerza zakresu „dobra", spokoju,
stabilizacji? będą się nasuwać nie tylko ludziom przeciętnym, ale i nieprzeciętnym. Ważne jest jednak, aby odpowiedzi na nie udzielali także
nieprzeciętni, którym moglibyśmy przypisać znak 'plus' i który
potwierdziłaby historia. Niech tylko nieprzeciętni mówią językiem zrozumiałym
dla przeciętnych.
« Felietony i eseje (Publikacja: 21-08-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2144 |
|