|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Czarno-biało Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Nie
przypuszczałem, że skromny felieton wywoła aż tak ożywioną dyskusję i, co
ważne, dość merytoryczną, choć na temat, którego nie zamierzałem wywoływać.
Ale dzięki temu rozjaśniło mi się co nieco w sprawie tych hinduskich rolników i to jest mój niewątpliwy zysk, mam nadzieję, że także Szanownych
Komentatorów. Być może stało się tak dlatego, że wszyscy, tzn.
zainteresowani, oczekiwali decyzji pana Prezydenta.
Nie
czytałem Ustawy, więc nie mam zdania czy zrobił dobrze czy źle. Z decyzji
zadowoleni są ekologiści (będę się trzymał nazewnictwa p. Prof. Przemysława
Mastalerza) co mnie mocno niepokoi.
Niepokoją
mnie także ci, którzy zapowiadają całkowity zakaz uprawy roślin GMO i hodowli takich zwierząt, jeśli tylko zdobędą władzę. Sądzę, że w praktyce oznacza to również zakaz prowadzenia odpowiednich badań, no bo poco
wydawać pieniądze na badania tych wciąż 'nie w pełni zbadanych i wielce ryzykownych technologii' stanowiących 'zagrożenie
dla zdrowia ludzi i zwierząt, dla środowiska człowieka, a także dla
gospodarki.' Również i każdy rozsądny uczony machnie ręką na pracę
nad czymś, o czym z góry wiadomo, że znajdzie oponentów i to nieubłaganych,
bo ekologiści są bardziej nieprzejednani niż byli ci, którzy protestowali
przeciw okularom, jak to zauważył jeden z komentatorów, szczepieniom i tym
podobnym wymysłom. No, ale skoro twierdzi tak koryfeusz nauk prawnych, znany głównie z tego, że procesy sądowe jeden po drugim przegrywa, to w zasadzie nie ma o czym mówić.
Czy
kiedykolwiek nastąpi stan pełnej pewności i całkowitego zlikwidowania
jakiegokolwiek ryzyka — w to akurat wątpię. Ale nie ma co przedwcześnie
drzeć szat.
Oczywiście,
za kilka lat, ci dzisiejsi zadowoleni, podniosą krzyk, że oto znowu ktoś nas
wyprzedził, że nasi uczeni nic nie robią, że nauczyciele mają za dużo
wolnego i za dużo pieniędzy. Szybko też wskaże się im to co powinni wynaleźć i odkryć i, jestem tego pewien, znajdą się tacy, co to pożądane wynajdą i odkryją. A to moje przekonanie wynika z nieodpartego wrażenia, że jest to
jakaś powtórka z historii, i to wcale nie tak odległej. Nauka zna przypadki
ideologicznych nakazów i zakazów, po których pozostał tylko wstyd, ale i takich, po których w nauce pozostały zgliszcza.
Przypomnijmy
'zwycięstwo' przodującej nauki Łysenki nad reakcyjną, idealistyczną i w
ogóle wstrętną 'genetyką formalną', czyli mendelizmem, morganizmem i jeszcze jakimiś innymi izmami. W rezultacie tego zwycięstwa, rolnictwo stosujące
metody Łysenki, dopiero teraz, po 50 latach, zaczyna wychodzić na jaką taką
prostą. Tak to, żyjąc pod opieką doktryny zapewniającej, że 'najwyższą
dla człowieka wartością jest człowiek' nie potrafiono temu człowiekowi dać
jeść, nie wymyślono podjazdów dla niepełnosprawnych, pampersów dla niemowląt,
chusteczek jednorazowego użytku i paru jeszcze innych drobiazgów. W tej
sytuacji nie może więc dziwić chroniczny brak papieru toaletowego, no bo do
czego niby miał być używany?
Żeby
jednak ostudzić nieco ewentualne kpiarskie zapędy, to muszę przypomnieć, że i my nie byliśmy gorsi. W roku 1955 też prawdziwość jednej z naukowych
teorii rozstrzygnięto drogą głosowania, a nie metodą eksperymentalną.
Z
brakiem żywności natomiast nie musiały walczyć rządy tych państw, które
pozwalały bezczelnym koncernom łupić bez litości i wyzyskiwać bez umiaru
swoje i obce społeczeństwa. Nikt tam nawet się nie zająknął o dobru człowieka,
od tego były supermarkety, galerie i tym podobne, rujnujące handlowy drobiazg,
wymysły. A 'całkowite uzależnienie
rolników od żądnych zysku wielkich koncernów biotechnologicznych' jakoś
nie wyszło na szkodę mieszkańcom Europy Zachodniej ani nie zaszkodziło
specjalnie ich zdrowiu. Długość życia w tych krajach co nieco przewyższa
jednak naszą.
Pomny
tych historycznych przykładów sądzę, że takie zapowiedzi zakazów i nakazów,
szybko mogą zrobić z naszego kraju naukowy skansen, choć w zamyśle zakazujących
mają uczynić z niego raczej kolejne przedmurze. Pożytku z tego będzie tyle,
że za jakieś dwadzieścia lat ktoś nakręci film o królikach, tym razem
'po polsku', żyjących w cieniu tego przedmurza.
I
to by było tyle co do głównego wątku, jednemu
wszakże komentatorowi chciałbym poświęcić nieco więcej miejsca.
Pan
Hazy w swoim wpisie zadał kilka pytań w kwestii żywnościowej, zakończył zaś
krótką oceną ideologicznej wymowy mojego artykułu. Poczułem się
zobligowany do pewnych wyjaśnień.
Najpierw kwestia pierwsza. W latach 50. ukazała się, także w Polsce, książka „Geografia głodu", autorstwa hiszpańskiego uczonego
Josue de Castro, której przeczytanie zapamiętałem. Przez te sześćdziesiąt
lat napisano na temat głodu tyle, że starczyłoby na niezłą bibliotekę. W tym czasie sporo też na świecie się zmieniło, choćby za sprawą Normana
Borlauga i jego 'ziarna pokoju', dlatego zapewne wiele z wcześniejszych
analiz straciło na aktualności. Jednak głód , jak zagrażał tak zagraża,
choć udział głodujących w całej ludzkiej populacji stale maleje, ale to słaba
pociecha, zwłaszcza dla głodujących.
Wydaje mi się, że sytuację można, skrótowo, określić
tak: żywności na świecie nie brakuje, natomiast część ludzi jest tak
biedna, że nie stać ją ani na kupno żywności, lub tak technicznie zacofana,
że nie stać ją na wyprodukowanie własnym zakresie. Są oni w sytuacji
gorszej niż był Robinson Crusoe i niektórzy inni rozbitkowie lądujący na
bezludnych wyspach. Z góry uprzedzam, że nie jest to moje odkrycie.
Powstaje więc pytanie: co zrobić by wydobyć ich trwale z nędzy?
Takie pytanie jest, wg mnie, równoznaczne z wyborem
strategii, i to nie tylko w polskiej skali, ale co najmniej unijnej. Taka
strategia powinna chyba się zawrzeć między dwoma skrajnościami: pierwsza -
na obecnym areale wyprodukować tyle żywności, aby starczyło jej dla mieszkańców
Unii a nadwyżkę próbować korzystnie wyeksportować, w części także rozdać;
druga skrajność — wyprodukować tyle żywności, ile potrzeba krajom Unii, a nadmiar pól zamienić na cokolwiek, najlepiej na lasy lub łąki, bo te w razie
potrzeby da się znowu obrócić na pola, nie przejmując się resztą świata.
Pierwsza strategia oznacza obecność i aktywność na rynku
światowym, druga zaś zastój i przegraną w rywalizacji nie tylko z USA ale i resztą świata. Nie będąc jednak żadnym mniej czy bardziej ważnym
Przewodniczącym ani posłem, nie będę się specjalnie reklamował z tymi
pomysłami. Może Pan Hazy ma swoją własną odpowiedź na te pytania? Sądzę,
że byłaby interesująca.
Spójrzmy też na sytuację Polski. Głodu nie ma, choć
ludzie niedożywieni są, głównie właśnie dlatego, że nie mają pieniędzy
na żywność, a tu pojawia się propozycja zwiększenia i potanienia produkcji
żywności, bo taki będzie skutek zezwolenia na uprawę roślin genetycznie
modyfikowanych. Wydawać by się mogło, że należy pomysł powitać z wdzięcznością,
ale nie, znaleźli się naśladowcy biskupa Gamrata.
Jest faktem, że takie uprawy znajdują się już na
wszystkich kontynentach, problem ma więc charakter globalny. Wiadomo także, że
tzw. żywność organiczna jest droższa od żywności korzystającej choćby z nawozów sztucznych a jeszcze droższa od otrzymanej z roślin GMO. Jeżeli więc
nie pozwolimy na uprawę takich roślin, nasza żywność będzie z pewnością
droższa od pozostałej unijnej, natomiast tego, czy będzie zdrowsza, nie da się
udowodnić. Gdyby nasze zdrowie zależało tylko od żywności! Zaryzykuję tezę,
że jedzenie przede wszystkim musi być smaczne.
Droższa żywność to także wolniejsze tempo zrównywania
się poziomów życia.
W takiej sytuacji obywatele polscy z okręgów
nadgranicznych, posłuszni nakazom ekonomicznym, niekoniecznie uświadomionym
ale zgodnym ze zdrowym rozsądkiem, zaczną kupować żywność u swoich
zagranicznych sąsiadów. Dziś nie stanowi to większego problemu, a za lat
kilka, kiedy wszędzie będą jednakowe pieniądze, nie będzie już żadnym.
Pojawią się także liczne mrówki, jednak tym razem nikt ich nie będzie nękał
rewizjami plecaków czy bagażników samochodowych. Tak dzieje się od lat nie
tylko na Odrze i Nysie, a wcześniej działo na innych granicach, np.
francusko-niemieckiej czy francusko-belgijskiej.
Oczywiście, przez moment będą czerpać z tego korzyści,
wynikające z dostępności do tańszych towarów, natomiast część polskich
rolników, na początku z tych regionów, straci klientów i zajęcie. Prawa
ekonomi i wolnego rynku będą działać, bo zakazu kupowania tańszej żywności, z braku granic, już nie da się wprowadzić.
Po pewnym czasie, raczej dość szybko, obywatele zaczną się
orientować, że coś tu nie gra. Wyższe ceny polskiej żywności zostaną
oprotestowane, opozycja — bez względu na to kto nią będzie — podniesie
krzyk, że rząd nic nie robi, choć chleb już jest po 5 zł (obecnie płacę
2,70). Rząd, jeżeli będzie miał taką szansę w Sejmie, zacznie coś robić i zezwoli na wprowadzenie tych upraw.
Sprawa może się wlec z dziesięć lat albo i więcej, w tym czasie będziemy płacić drożej, a więc wolniej zbliżać się poziomem
życia do reszty unijnych sąsiadów i za te dziesięć lat będziemy, z własnego
wyboru, w sytuacji ekonomicznie gorszej. Wątpię też abyśmy z tego tytułu
byli zdrowsi. Oczywiście, nie zabraknie tych, którzy będą wskazywać
wszystkie wrogie nam od zarania dziejów siły, winne kolejnemu niepowodzeniu.
Jeżeli dziś podejmiemy decyzję za wprowadzeniem upraw, z wszystkimi uzasadnionymi zastrzeżeniami, to prawa ekonomiczne i rynkowe także
się odezwą. Zapewne część rolników, tych przywiązanych do tradycji lub słabszych
ekonomicznie, nie wytrzyma konkurencji, co dzieje się także dziś, i będzie
musiała imać się innych zajęć.
Czyli — zaistnieje dokładnie
taka sama sytuacja, jaka pojawi się przy zakazie takich upraw.
Władza ma więc dwie możliwości: albo podjąć decyzję
zakazującą upraw GMO ryzykując niezadowolenie wszystkich płacących za względny
dobrobyt części lepszych rolników oraz niezadowolenie słabszych rolników,
którzy zbankrutują wobec konkurencji tańszej żywności albo podjąć decyzję
zezwalającą i narazić się na niezadowolenie tych samych bankrutujących
rolników mając poparcie wszystkich płacących mniej za żywność i szybciej
zrównujących się w stopie życiowej z resztą unijnych sąsiadów.
Już słyszę zarzut — to co mają zrobić biedni rolnicy? A no to, co robią robotnicy czy urzędnicy zwalniani z pracy, czyli szukać
innej. Skoro nad głowami robotników i urzędników stale ta groźba wisi,
dlaczego nie ma wisieć nad głowami rolników?
Oczywiście jest to problem dla rządzących, a więc
problem polityczny.
Problem GMO jest problemem ekonomicznym bo przecież 'W warunkach polskich uprawy GMO szczególnie
zagrażają tradycyjnym gospodarstwo rodzinnym, a zwłaszcza gospodarstwom
ekologicznym.', ale
ponieważ sposób rozwiązywania takich problemów zależy od polityki, jest to
problem polityczny. Ale zawsze władcy
musieli się uginać przed stosunkami ekonomicznymi, a nigdy nie mogli praw
swoich im narzucać. Prawodawstwo, zarówno polityczne jak i cywilne, zawsze
tylko wyraża i ujmuje w słowa wymogi stosunków ekonomicznych. Przeżyliśmy,
co prawda, 50 lat w sytuacji, gdy prawodawcy nie respektowali praw
ekonomicznych, ale co to było za życie.
Problem GMO nie jest problemem moralnym, jak to się próbuje
przedstawić i celowo zwekslować w tę stronę. Wiadomo, gdy chodzi o tzw.
moralność, wtedy zaczynają grać rolę inne uczucia, niekoniecznie poddające
się rozumowi, a te zawsze daje się spożytkować.
Tyle co do pytań. Teraz zaś co do znania podsumowującego.
Słowo 'ludzie' biorę tylko do siebie. Oczywiście, że są sprawy, które
widzę albo czarnymi albo białymi, są i takie, w których potrafię odróżnić
wiele odcieni, niekoniecznie szarości. Przypuszczam, że dotyczy to każdego,
kto próbuje myśleć, także i Pana Hazego. Cóż w tym takiego dziwnego?
Napisałem felieton, a nie rozprawę naukową, referującą
poglądy wszystkich zainteresowanych, roztrząsającą wszystkie 'za' i
'przeciw'. Wszystkich poglądów i tak bym nie objął, parę zapewne przekręcił
narażając się na zarzut przeinaczania lub świadomego fałszerstwa, tekst byłby
potwornie długi, jeszcze bardziej nudny, i słusznie zostałby uznany za próbę
rozwodnienia, rozmydlenia, owijania wełny w bawełnę, jak to określa jeden z moich kolegów, byłby nijaki w wymowie i chwiejny w konkluzji. Z pewnością by
go Pan Hazy nie doczytał do końca.
A przecież trzeba się za czymś opowiedzieć; drzwi mogą
być tylko otwarte albo zamknięte, uprawy mogą być albo ich może nie być!
Ale może się mylę — jest szansa napisania takiego tekstu i przedstawienia
go publiczności. Znając z autopsji postawę Redaktorów, myślę że go
opublikują.
W tekście wypowiedziałem własne zdanie, można je ocenić
jako nierozważne czy głupie, ale skorzystałem z realizowanej w naszym kraju
wolności słowa. Ale nikogo nie nazwałem oszołomem, a tym bardziej
religijnym. Co to, to nie! Będę nader zobowiązany za wskazanie mi takiego
zdania.
Mógłbym ten zarzut skwitować następująco: jego treść
utwierdza mnie w przekonaniu, że ludzie potrafią w każdym tekście znaleźć
to co chcą, niezależnie od tego, czy to jest czy tego nie ma.
Zarzucono mi też uprawianie propagandy. Na czym ma polegać
wartość propagandowa tego artykułu, nie mogę dostrzec, zapewne ku swojej
stracie. Może tkwi we mnie ukryty talent propagandysty, dający się np.
korzystnie spieniężyć w myśl zasady, że czas to pieniądz. jeżeli tak,
proszę o wskazanie mojej skromnej osoby komu uzna Pan za stosowne.
« Felietony i eseje (Publikacja: 27-08-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2166 |
|