|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Siła złego Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Próby
ulepszenia świata trwają, co, jak mówi piosenka 'widać, słychać', ale
nie czuć, moim zdaniem — na szczęście, a jeśli już jakiś zapach im
towarzyszy, to jest to niekiedy zapach kadzideł, w zasadzie dość atrakcyjny.
Niektórym, jak mi się wydaje, milszy byłby jednak zapach stosów, a dlaczego
tak sądzę, spróbuję wyjaśnić.
Każdy
prawy chrześcijanin odmawia, co najmniej dwa razy dziennie, przynajmniej w czasach mojej młodości tak było, pacierz, a w nim zdanie 'i odpuść nam
nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom'. I choć znaczenie słowa
'wina' zmieniało się w ciągu wieków, przynajmniej w polskim języku, to
wiemy, że chodziło i chodzi o wszelkie grzechy i grzeszki.
Już w dzieciństwie poznałem jedną z praktycznych wykładni tej prośby, a to
podczas czytania „Krzyżaków". Tę wykładnię zaprezentował Kuno von
Lichtenstein, posłujący akurat do Krakowa, niedoszła ofiara młodzieńczego, a więc nierozważnego, ataku Zbyszka z Bogdańca. Kuno von Lichtenstein, będąc
prawym chrześcijaninem, natychmiast mu tę winę darował, ale tylko w osobistym wymiarze, jednak będąc komturem krzyżackim, mimo znacznej rangi w hierarchii Zakonu, a więc osobą oficjalną, winy Zbyszka wobec Zakonu darować
nie mógł, bo przekraczało to jego kompetencje. I prawie by dopiął swego,
gdyby do sprawy nie wmieszał się jakiś szatan, o co w naszym, wtedy jeszcze półpogańskim
kraju, nie było specjalnie trudno i rękami Danuśki ocalił Zbyszkową głowę.
Mimo
upływu kilkuset lat i nieustającej opieki licznych świętych, szatan ten jakoś
się uchował w naszym kraju, a na dokładkę, skrzyknął drobną szajkę
swoich kompanów, jeden w drugiego absolwentów akademii dra Solfernusa, i to z pierwszymi lokatami, i raz po raz to towarzystwo daje o sobie znać. Na szczęście
zawsze znajdują się czujni i nieustraszeni, którzy niezwłocznie dają odpór
diabelskim knowaniom, a przy okazji starają się pokazać, kto tu rządzi albo,
kto powinien. Przy okazji okazuje się, że w niektórych sprawach nie ma
przedawnienia ani nie można liczyć na ich zapomnienie. Przekonał się o tym
niedawno p. Adam Darski, a kto trzeba to dowiedział, i warto, aby dobrze
zakarbował sobie naukę z tego płynącą w pamięci.
W
pierwszej chwili, kiedy nazwisko Darski zaczęło pojawiać się w różnych
wypowiedziach, sądziłem, że oto jakaś latorośl z ministerialnego rodu i to z epoki głębokiego PRL-u, rozpuszczona i rozbisurmaniona, jak to zwykle z bananową młodzieżą w tamtych latach bywało, postanowiła wykorzystać
koneksje i układy by, dokonawszy jakiegoś zuchwałego przekrętu, uwłaszczyć
się na czymś lub w inny sposób wykorzystać dobrodziejstwa demokracji. Szybko
okazało się, że jestem w błędzie, a to skojarzenia zawdzięczam fatalnemu słuchowi.
Temu niedostatkowi zawdzięczam także i to, że słowo 'tergal' odbierałem
przez pewien czas, jako 'tergal', chwilami nawet, jako 'perkal', w końcu
jednak ktoś litościwy przybliżył mi właściwe brzmienie.
Okazało
się też, że Polsce nie zagrażają jakieś popłuczyny po niegdysiejszej
nomenklaturze, tym gorszej, że czymś tam zasłużonej i z przedwojennymi, a nawet starszymi tradycjami, a sprawa dotyczy publicznego zniszczenia współczesnego
egzemplarza pewnej księgi o starożytnym rodowodzie.
Przypominam
sobie, bo pamięć, coraz bardziej wybiórcza, jednak jeszcze do czegoś się
przydaje, że ongiś, gdzieś w XVI stuleciu jakiś kalwiński neofita zniszczył, i to publicznie, monstrancję, nie będącą jego własnością. Sąd, któremu
przewodniczył podobno Mikołaj Rej, nakazał temu chuliganowi pokryć koszty
naprawy, natomiast straty moralne, jakie ponieśli admiratorzy owej monstrancji
oddał pod rozwagę Najwyższego Sędziego, który ma całą wieczność na
rozważenie winy i wymierzenie równie surowego jak i sprawiedliwego wyroku.
Pomny
tej postawy chciałem zapytać, — co robiły służby porządkowe widząc gościa
beztrosko rozrzucającego podarte kartki i zaśmiecającego teren niebędący
jego własnością? Dlaczego natychmiast nie wlepiły mu stosownego mandatu i nie przypilnowały, aby dokładnie po sobie posprzątał? Nie będę już
dochodził — czyja to była książka — czy była własnością naszego
muzyka, czy też wypożyczył ją z jakiejś biblioteki, i może do tej pory nie
oddał.
Wydarzenie
to, miało miejsce dość dawno, jak na dzisiejsze standardy wyznaczane zmiennością
mody, i co poniektórym wydawało się, że zostało zapomniane, a sprawa, jak
to się czasem powiada, przyschła. Nic bardziej błędnego; właśnie to, że
przez parę lat pozostawała na uboczu zainteresowań i mało kto o niej wiedział,
dało jej czas na nabranie mocy urzędowej i powagi, i to znacznej, bo i nasz
muzyk, ni stąd ni zowąd, nagle stał się osobą urzędową. Przecież nie
raz, i nie dwa mówili o tym liczni prawnicy, że świadomość nieuchronności
kary jest głównym czynnikiem wychowawczym i odstraszającym i o tę świadomość
teraz także poszło.
Tak,
więc, to, co nieuchronne, w końcu się objawiło i głos w tej sprawie, rzecz
prosta — znaczący, zabrali zarówno urzędnicy pana B., jak i osoby
postronne. Głosy były dość zróżnicowane, zgodne jednak w jednym punkcie — książek nie należy niszczyć, zwłaszcza publicznie i demonstracyjnie.
Niektórzy próbowali sprawę bagatelizować, właśnie dowodząc, że było to
dawno, i że nie ma potrzeby powracania do niej, bo to nikomu nie wyjdzie na
dobre, że właściwie to nic się nie stało, bo już jakieś sądy ludzkie
wypowiedziały się i to definitywnie. Z niektórych opinii można było także
wysnuć wniosek, że bohater tego niecodziennego, jak na nasz kraj, incydentu,
już dawno zrozumiał swój błąd i obecnie w niczym nie przypomina tego narwańca
sprzed lat.
Straty
moralne jednak pozostały a ci wszyscy, którzy je ponieśli, nie mają aż tyle
cierpliwości, by czekać na decyzję Najwyższego, takie przynajmniej odniosłem
wrażenie. Oczywiście, jak to już na początku zauważyłem, wszyscy dawno
dokonali aktu wybaczenia, czego dowodem może być choćby i to, że nikt bluźniercy
samochodu ani mieszkania nie spalił, nikt go na ulicy witriolem ani czym innym,
równie niesympatycznym, nie oblał. Wręcz przeciwnie, chodzi sobie spokojnie
po ulicach, ciesząc się życiem i korzystając z tolerancji społecznej.
Sytuacja jest więc wysoce asymetryczna, by użyć modnego dziś określenia, a dla niektórych wprost nie do zniesienia, dlatego postanowili zrobić wszystko,
co się da, aby kara w imieniu Najwyższego Sędziego została wymierzona
natychmiast i w wymiarze przez nich orzeczonym. Czy z takiego żądania wynika
wniosek, iż nie mają zaufania do Najwyższego Sędziego, tego nie wiem, wydaje
mi się to jednak domysłem idącym zbyt daleko.
Chyba o ten wymiar kary głównie poszło. Z jednej strony wiadomo, że zło
trzeba karać aż do któregoś tam pokolenia, i to tak skutecznie, aby po ziemi
chodzili sami genetyczni patrioci zaś po genetycznych bluźniercach,
nihilistach i przeniewiercach zniknął wszelki ślad, z drugiej jednak, nie
bardzo wiadomo, jak to zrobić, bo czasy już nie te, i wolno tylko palić
kadzidła, względnie pochodnie.
Na
domiar wszystkiego, nie wiem czy dobrego, czy złego, zaczęli się wtrącać do
dyskusji różni filozofowie i mędrkowie. Osłupiałem wręcz czytając, że
poniektórych ogarnia także chętka darcia świętych ksiąg, w których świętość i prawdomówność wierzą bez zastrzeżeń, przynajmniej tak wynika z ich
deklaracji, a to, dlatego, że denerwują ich niektóre opisy, prawda, że nie
sielankowe, ale nader ekspresyjne, lepsze niż w amerykańskich horrorach i filmach katastroficznych. Toż to jakaś piramidalna niekonsekwencja, -
deklarować wiarę w prawdziwość czegoś, z czym się nie zgadzam, co mnie
oburza, w co właściwie nie wierzę. Może to jednak stan normalny, nie taki
znowu wyjątkowy.
W
każdym razie sprawa nie została zapomniana, i to jest główne osiągnięcie.
Sporo osób, nieświadomych do tej pory spokojnie egzystującego sobie, tuż
obok nich, wcielonego zła, przejrzało wreszcie na oczy. Oczywiście, można wątpić,
czy jeden lichy 'satanista', w którym jest tyle demona, ile trucizny w zapałce,
jakby to określił Wokulski, może w jakimkolwiek stopniu zagrozić
komukolwiek, a tym bardziej instytucji, której bramy piekielne nie dadzą rady.
Że jego obrazoburcze, nawet świętokradcze usiłowania spełzły na niczym,
stało się jasnym od razu, bo nikt jakoś nie naśladuje złego przykładu
obchodzenia się z książką, może dlatego, że ci, co byli przytomni owemu
wydarzeniu, bardziej szanują książki, a może dlatego, że w domu nie mają
stosownych egzemplarzy. Jeżeli zły przykład działa o wiele skuteczniej niż
dobry, jak to się powszechnie sądzi, to cały ten pokazowy wyczyn śmiało możemy
zaliczyć do postępków chwalebnych. Zło,
jakie w nim było zawarte, okazało się jakieś mizerne, nijakie, mało
atrakcyjne, bez przyszłości, może nawet nie takie znowu złe, bo w myśl
przysłowia, że nie ma tego złego itd., właściwie to nic dobrego z całej
hecy nie wynikło.
Jedyne,
co wyszło, to ten groch z kapustą, czyli cicer cum caule (mówiąc uczenie),
co szybko wytkną wszyscy życzliwi (to nie uszczypliwość) komentatorzy.
« Felietony i eseje (Publikacja: 05-10-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2295 |
|