|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Irreligia
Religia i cierpienie Autor tekstu: Barbara Stanosz
Publicystyka nieczęsto zmusza czytelnika do namysłu; na
teksty należące do tego gatunku na ogół reaguje się natychmiastową aprobatą,
dezaprobatą lub obojętnością. Publicystyka Leszka Nowaka jest pod tym względem
nietypowa, a jego artykuł „O Bez Dogmatu bez dogmatów", napisany z okazji skromnego jubileuszu naszego pisma, należy do takich, których treść
„chodzi" za czytelnikiem długo po lekturze, nawet — a może zwłaszcza — w przypadku, gdy wyrażenie jej własnymi słowami sprawia pewną trudność. W języku tego tekstu jego myśl przewodnią można streścić
tak oto. Istnieją dwie wzajemnie wykluczające się wizje człowieka: z jednej
strony, wizja przedstawiająca go jako istotę silną, ceniącą sobie wolność w ogóle, a wolność sądzenia w szczególności, i skłonną do walki — czasem
„na śmierć i życie" — z siłami, które tę wolność ograniczają; z drugiej strony, wizja istoty „zgnojonej", żyjącej „od klęski
do klęski, aż do tej terminalnej", i dlatego skłonnej do „oddania
się [w opiekę] silniejszemu" w zamian za wyrzeczenie się prawa do
samostanowienia, w tym do samodzielnego myślenia. Każda z tych wizji jest
„cząstkową prawdą" o człowieku; autor radzi zwolennikom pierwszej z nich, by — dla ochrony przed dogmatyzmem — „przewietrzali sobie umysły"
zakładając na próbę tę drugą, a nadto brali ją pod uwagę w ocenie takich
instytucji jak kościoły, które oferują opiekę („pociechę",
„wsparcie duchowe") za cenę zniewolenia umysłu. Zauważa też, że
istnieją rozmaite inne formy zapewniania człowiekowi wsparcia, którego ceną
jest wolność myślenia: oferują je swoim członkom takie organizmy społeczne,
jak szkoły naukowe czy koterie artystyczne (a w pewnej mierze zapewne wszelkie
środowiska społeczne).
Przekład drugiej z tych dwu wizji człowieka na dosłowny
język wymaga nie tylko użycia innych wyrażeń opisowych, lecz przede
wszystkim usunięcia poetyckiej hiperboli. Nie jest bowiem prawdą, że życie
każdego człowieka przebiega od klęski do klęski, nie widać też powodu, dla
którego śmierć należałoby uznać za klęskę ostateczną (klęska to ruina
naszych nadziei czy planów, a wszak niektóre z nich się spełniają, życia
wiecznego zaś nikt przy zdrowych zmysłach nie planuje). Prawdą jest
natomiast, że ludzie, jak wszelkie istoty czujące, doznają cierpień — czasem
mniej, czasem bardziej dotkliwych, jedni względnie rzadko, inni często, a niektórzy prawie nieprzerwanie; prawdą jest też, że w wielu cierpieniach
ludzie szukają pomocy i wsparcia psychicznego u innych ludzi i dość często
je otrzymują — udzielane w mniej lub bardziej skutecznej formie,
bezinteresownie lub interesownie.
Pierwsza wizja w eksplikacyjnym przekładzie brzmi równie
banalnie: naturalną reakcją na cierpienie jest pragnienie usunięcia jego źródeł, a gdy źródłem cierpienia są relacje społeczne — chęć zmiany tych relacji
nawet za cenę wysokiego ryzyka osobistego. Pragnienie wolności myśli i słowa
jest tu wtórne, bo ta wolność stanowi zwykle narzędzie nieodzowne do
urzeczywistnienia owej zmiany. Ale wolność myślenia jest też pierwotną, wręcz
biologiczną potrzebą człowieka — nie dlatego, by był on szczególnie silny,
lecz przeciwnie, dlatego, że fizycznie został przez naturę wyposażony dość
mizernie i tylko rozum pozwala mu przetrwać jako gatunkowi i czerpać
satysfakcję z życia osobniczego.
Nie wiem, czy po takiej naturalistycznej translacji te dwie
wizje człowieka nadal można nazwać Leśmianowską i Marksowską; należałoby
zapytać o to historyków piśmiennictwa. Sądzę natomiast, że nic lub
niewiele więcej da się z tych wizji ocalić, jeśli chcemy traktować je
serio. A w tej wersji nie są to wcale wizje konkurencyjne, lecz proste opisy
pewnych aspektów ludzkiej kondycji, składające się na dość spójną całość.
Czy jednak nie jest prawdą, że udręczony cierpieniem człowiek
skłonny jest popadać w stan paraliżu rozumu, jeśli pozwala to osłabić lub
ukoić cierpienie? Chyba tak, ale nie częściej i nie na dłużej, niż w stan
omdlenia pod wpływem silnego bólu fizycznego. Trwałe uzależnienie od religii
na pewno nie jest stanem tego rodzaju. Czym jest zatem i dlaczego do niego
dochodzi?
Stadny (jeśli ktoś woli — społeczny) charakter naszego
gatunku wygenerował instytucję zwaną autorytetem: zjawisko względnie trwałego i względnie powszechnego podporządkowywania się w myśleniu i w działaniu
jednostkom lub grupom uznanym za godne zaufania w odpowiednim zakresie.
Zawierzenie autorytetowi nie jest aktem rezygnacji z rozumu; przeciwnie, jest
dyktatem rozumu w warunkach społecznego podziału pracy, w tym zadań
poznawania świata i przekazywania wiedzy o nim. Obok pożytków jednak
instytucja ta przynosi szkody, status autorytetu bowiem jest dość atrakcyjny, a przy pewnej dozie zręczności może go zyskać — i zachowywać przez długi
czas — także źródło informacji bałamutnych.
Ludzkość dopracowuje się powoli środków ochrony przed
tym niebezpieczeństwem. Wyodrębniła obszar, na którym pozyskuje się
informacje w sposób społecznie kontrolowany wedle skodyfikowanych, surowych
kryteriów: jest nim nauka. Stworzyła instytucję, która z założenia ma
upowszechniać dorobek poznawczy spełniający te kryteria: jest nią edukacja
publiczna. Nauka i szkoła nie wyparły jednak dotąd (choć znacznie ograniczyły
siłę i zasięg wpływów) innych, niekontrolowanych i przed nikim nie
odpowiedzialnych, ale zręcznie funkcjonujących autorytetów w kwestiach, na które
ludzie poszukują odpowiedzi.
Należą do nich autorytety religijne — występujące w aureoli wielowiekowej tradycji i wspierające się rozmaitymi „świętymi
księgami", lub pozbawione takich rekwizytów, ale przyciągające
perspektywą odsłonięcia „nowych horyzontów". Najchętniej
odpowiadają one na pytania źle postawione lub z innych powodów
nierozstrzygalne empirycznie (o sens życia, o „życie po życiu"
itp.); monopolizują problematykę moralności, mistyfikując jej naturę (przez
odmówienie kodeksom etycznym statusu umów społecznych); czasem (choć coraz
rzadziej) angażują się w proroctwa, na ogół niejasne lub dotyczące odległej
przyszłości.
Pełnią także pewne inne funkcje. Te z nich, które
dysponują bogatym zapleczem materialnym i instytucjonalnym, a dzięki temu
odpowiednio rozległymi wpływami, tj. autorytety tzw. wielkich religii,
udzielają (sowicie opłacanego) poparcia przyjaznym im siłom politycznym,
niekiedy zaś bezpośrednio uczestniczą w sprawowaniu władzy politycznej.
Starają się kształtować i utrwalać obyczaje i postawy sprzyjające
rozszerzaniu i zachowaniu swoich wpływów (m.in. przez nawoływanie do
„dbałości o korzenie", „zachowywanie tożsamości" itp.).
Chętnie uczestniczą, jako organizatorzy, w działalności charytatywnej.
Czasem podejmują się tzw. niekonwencjonalnego uzdrawiania ciał lub dusz
(leczenie przez dotyk, egzorcyzmy itp.).
Czy jednak niosą pomoc i ulgę w cierpieniach dzięki treściom,
które głoszą? Cóż, tak o sobie mówią; zapewniają, że propagowana przez
nich wiara religijna jest bezcennym, szczęściodajnym darem, a jej brak — źródłem
trwałego dyskomfortu psychicznego. Być może poprawiają w ten sposób
samopoczucie osób wierzących. Niektórym ludziom zapewne uprzyjemnia życie
(choć bywa też źródłem przykrych rozczarowań) przekonanie, że jakaś
dobra a potężna istota czuwa nad ich losem, a także wiara w inne zapewnienia
autorytetów religijnych, wspierające ludzkie myślenie życzeniowe. O ile
wiem, nie prowadzono w tej sprawie żadnych badań. Wiele natomiast przemawia za
tym, że wiedza dostarczana przez kontrolowane autorytety nauki pozwala unikać
cierpienia lub łagodzić je znacznie skuteczniej, i że metody oparte na wiedzy
naukowej stopniowo redukują zapotrzebowanie na te, które są od wieków
praktykowane przez autorytety religijne. Niektórzy twierdzą wprawdzie, że
fakt utrzymującej się powszechności wierzeń religijnych dowodzi, iż
zaspokajają one jakieś niezbywalne potrzeby człowieka, których nie zaspokaja i nigdy nie zaspokoi żadna inna instytucja życia społecznego. Jest to
hipoteza empiryczna pod warunkiem, że powie się, jaki procent ateistów w ludzkiej populacji wystarczyłby, by ją obalić. A ponieważ jakoś nikt tego
nie mówi, wolno tę hipotezę między mity religijne włożyć.
[Tekst ukazał się w „Bez Dogmatu", nr 52.]
« Irreligia (Publikacja: 16-03-2003 Ostatnia zmiana: 26-02-2006)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2337 |
|