|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Homoseksualizm
Cała prawda o >leczeniu< homoseksualizmu [1] Autor tekstu: Tomasz Górski
Do niedawna ktoś uważający się
za katolika skonfrontowany z homoseksualizmem miał do wyboru: potępić, albo
przemilczeć. Dziś ma w zanadrzu inną możliwość: może pożałować nas z powodu naszych „zranień", a w końcu poradzić: lecz się. Oto pod
egidą Kościoła powstała w Lublinie grupa homoseksualistów, którzy nie chcą
być homoseksualistami, gotowych na każdą psychoterapię, byle pozbyć się
tego garbu. Jednocześnie sprowadzono z USA Richarda Cohena, najbardziej
medialnego terapeutę, zajmującego się przerabianiem gejów na miłych
heteroseksualistów. To na podstawie jego pomysłów terapeutycznych jezuita
ojciec Mieczysław Kożuch ma prowadzić w Polsce „terapię reparatywną",
jak określane są tego typu zabiegi. Zanim oddamy się w jego ręce, warto
dowiedzieć się, skąd się wzięli ci „terapeuci", jaka jest
skuteczność ich działań, i jakie skutki uboczne. Jednym słowem: czy decyzja o poddaniu się takiej „terapii" byłaby rozsądna. Kiedy w XIX wieku politycy odbierali homoseksualistów z rąk katów i strażników
więziennych i oddawali ich w ręce lekarzy, unoszono się niezmiernie nad postępowością
tej reformy. Sami lekarze jednak nie mieli początkowo żadnego pomysłu na tych
nowych „chorych" i zadowalali się rozprawianiem o „degeneracji mózgowej".
Tą modną etykietkę przypinano wszystkim, którzy przejawiali jakąś
nietypowość: od osób upośledzonych umysłowo do przestępców i od
schizofreników do geniuszy muzycznych. Później, w totalitarnym XX wieku
medycyna wypróbowała na gejach cały swój arsenał. Historia tych prób była
zniechęcająca, co razem z postępem badań naukowych, spadającym popytem na
takie usługi i naciskiem organizacji gejowskich przyczyniło się do uznania
homoseksualizmu za normę i zaniechania takich zabiegów przez przytłaczającą
większość terapeutów. Obecnie w Ameryce „terapią reparatywną"
zajmuje się wąskie grono osób, skupionych w National Association for the
Research and Therapy of Homosexuality (NARTH).
Przez długi czas za najbardziej obiecującą metodę przekształcania gejów w „porządnych ludzi" uchodziła terapia behawioralna. Opiera się ona
na założeniu, że zachowania homoseksualne są wyuczone, więc można ich także
oduczyć. W celu „oduczania", niektórzy terapeuci behawioralni wywoływali
bodźce powodujące pobudzenie seksualne, na przykład serie fotografii pięknych
mężczyzn, razem z bodźcami awersyjnymi, takimi jak środki wymiotne czy szoki
elektryczne. Gorzej szło im z uczeniem zachowań heteroseksualnych. Najczęściej
nakazywano „pacjentom" masturbowanie się podczas prezentowania zdjęć
przedstawiających płeć odmienną. Skuteczność „terapii" była
jednak dla lekarzy frustrująca. Pacjenci skarżyli się na poparzenia prądem,
uporczywie krążyły też anegdoty o przekupnych sanitariuszach, którzy ku
uciesze „pacjentów" zamieniali slajdy. Ostatnim gwoździem do trumny
stała się niechęć fundamentalistów religijnych, których nie raziło
traktowanie gejów prądem, ale namawianie ich do onanizmu, który — nawet uświęcony
przez tak zbożny cel — był ich zdaniem niemoralny. W końcu sami terapeuci
behawioralni zaniechali tej metody i ograniczyli się do dziedzin, w których
potrafią przynosić ludziom rzeczywistą korzyść i ulgę, a nie cierpienia.
Obecnie większość „terapeutów konwersyjnych" wywodzi swoje teorie i metody z psychoanalizy. Ojciec psychoanalizy, Zygmunt Freud uważał co
prawda, że człowiek jest z natury biseksualny i odmawiał leczenia
homoseksualistów. Zachował się jego list do matki pewnego geja, w którym
wyjaśniał, że nie uważa homoseksualizmu za zaburzenie i że nie powinien tak
być traktowany. Mimo takiego nastawienia mistrza, niektórzy psychoanalitycy używali
jego teorii rozwoju psychoseksualnego do tworzenia podstaw dla
„terapii" homoseksualizmu. Większość z nich, za jednym z uczniów
Freuda, Sandorem Rado, zanegowała twierdzenie o wrodzonym biseksualizmie i przyjmowała, że skłonności homoseksualne mają charakter patologiczny. Była
to zresztą jedna z nielicznych rzeczy, w których osiągali zgodę, bo wkrótce
powstało pół tuzina psychoanalitycznych teorii męskiego homoseksualizmu i drugie tyle dotyczących homoseksualizmu kobiecego.
Większość terapeutów z kręgu NARTH uważa (za psychoanalitykiem amerykańskim
Charlesem Soccaridesem), że przyczyną homoseksualizmu są różnego rodzaju
anomalie w relacjach rodzice-dziecko w okresie preedypalnym (tzn. pierwszych 3
lat życia). W psychoanalizie bowiem, problemy w relacjach rodzice-dziecko są
uważane za podstawowe a nawet jedyne źródło wszystkich późniejszych
zaburzeń psychicznych, zaś praca z pacjentem polega głównie na analizie tych
relacji. Natomiast lokalizacja przyczyn homoseksualizmu w okresie wczesnego
dzieciństwa ma tą wielką zaletę z punktu widzenia samych „terapeutów",
że pozwala na wmówienie „pacjentom" różnych nieistniejących
rzeczy, ponieważ większość tego okresu życia objęta jest tak zwaną amnezją
dziecięcą — nie pamiętamy z tego okresu nic, albo bardzo niewiele.
Aby zorientować się, jaka jest logika obwiniania rodziców za problemy ich
dzieci i dokąd zmierzamy pod wodzą „terapeutów reparatywnych" warto
przywołać dwie afery, co prawda nie dotyczące homoseksualizmu, ale związane z nazwiskami najbardziej znanych psychoanalityków końca XX wieku: Bruno
Bettelheimem oraz Alice Miller.
Bruno Bettelheim, który w czasie wojny był więźniem hitlerowskich obozów
koncentracyjnych odniósł wrażenie, że dzieci autystyczne zachowują się
podobnie jak psychicznie wyniszczeni więźniowie — tak zwani „muzułmanie" i doszedł do wniosku, że rolę SS-manów wobec nich pełnili widocznie źli,
nieczuli rodzice. Zbudował dla tych dzieci ośrodek, w której naczelną zasadą
była tak zwana parektotomia, czyli całkowita izolacja od rodziców. Kiedy już
na podstawie autorytetu Bettelheima rzucono te oskarżenia w twarz tysiącom
rodziców i bez tego przytłoczonych chorobą swojego dziecka, nowsze badania
wykazały ich bezpodstawność: okazało się, że rodzice dzieci autystycznych
niczym (oprócz ogromnego poczucia winy) nie różnili się od innych rodziców,
a przyczyny autyzmu mają raczej biologiczny
charakter.
Alice Miller z kolei zdobyła sławę oskarżając Freuda o lekceważenie
relacji swoich pacjentów o wykorzystywaniu seksualnych przez rodziców (Freud
uważał te historie za fantazje). Jej zdaniem to właśnie pedofilia i kazirodztwo były u pacjentów Freuda przyczyną ich problemów psychicznych. Być
może zresztą Miller miała rację, ale kilku terapeutów poszło o krok dalej i zaczęło przekonywać wszystkich swoich pacjentów, że padli ofiarami
molestowania seksualnego w dzieciństwie. Ponieważ działo się to w Ameryce,
historia zakończyła się groteskowo: pacjenci zaczęli pozywać swoich rodziców o odszkodowania, ale że część z nich miała niepodważalne alibi i wykazało
swoją niewinność, mogli więc pogodzić się na sali sądowej i pozwać z kolei swoich terapeutów, z czego zresztą skwapliwie skorzystali.
Piszę o tych strasznych i śmiesznych historiach, aby wyjaśnić, dlaczego
„terapeuci reparatywni" wskazują na rodziców jako przyczynę
homoseksualizmu swoich „pacjentów". Na przykład jezuita ojciec Kożuch
oświadcza w wywiadzie zamieszczonym w miesięczniku Więź: „Nie spotkałem
jeszcze — i to już zostało potwierdzone przez badania — chłopca o tendencjach
homoseksualnych, który miałby dobrą relację z ojcem". Takich wyników
dobrze przeprowadzonych badań nie znam, natomiast jestem przekonany, że chłopcom o tendencjach homoseksualnych, którzy mają dobrą relację z ojcem (do jakich
zaliczyć mogę siebie samego) nie przyszłoby do głowy szukać sobie drugiego
ojca w osobie ojca Kożucha.
„Terapeutom reparatywnym" jest szalenie trudno znaleźć wspólny
mianownik dla rodziców-sprawców homoseksualizmu. Dlatego wolą kryć się za
ogólnikami, bądź też twierdzą, że matki homoseksualistów mogą być albo
nadopiekuńcze, albo za mało opiekuńcze dla swoich pociech; podobnie ojcowie
mogą być zbyt surowi, ale też zbyt łagodni. Ponieważ z wyjątkiem chodzących
ideałów te określenia pasują do wszystkich rodziców — także rodziców
homoseksualistów — „pacjenci" mogą w końcu zgodzić się z indoktrynacją, której są tu poddawani.
To oczywiście nie jest jedyna indoktrynacja, której „terapeuci
reparatywni" poddają swoich pacjentów. Postępują jak akwizytorzy, którzy
pragną przekonać klientów, że bez ich produktu ich życie na Ziemi będzie
beznadziejne, a stanie się jeszcze gorsze w zaświatach. Ponieważ grzeszność
homoseksualizmu jest jedynym poważnym argumentem za poddaniem się takiej
terapii, będą dbać o współdziałanie z księdzem, ale nie cofną się też
przed wmawianiem osobom homoseksualnym, że są skazani na samotność i nieszczęśliwe
życie. Tu wchodzą w konflikt z zasadą primum non nocere, gdyż dla wszystkich
psychologów jest jasne, że wkładanie pacjentom do głowy takich rzeczy może
tylko pogłębić ich problemy psychiczne. „Terapia reparatywna" jest z tego powodu (a także swojej niskiej skuteczności — o czym za chwilę) uważana
przez amerykańskich profesjonalistów — psychiatrów, psychologów, pracowników
socjalnych, pediatrów i innych za nieetyczny zabieg paramedyczny.
Najpełniejszy wyraz temu stanowisku dało zrzeszające 40 tysięcy
licencjonowanych psychiatrów Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w oświadczeniu z grudnia 1998 roku. Czytamy w nim, że: "Potencjalne ryzyko stosowania
'terapii reparatywnej' jest znaczące, włączając w to możliwość wystąpienia
depresji, zaburzeń lękowych i zachowań autodestrukcyjnych. (...) Wielu
pacjentów, którzy poddali się 'terapii reparatywnej' relacjonuje, że
podawano im mylną informację, że homoseksualiści są samotnymi, nieszczęśliwymi
osobnikami, którzy nigdy nie osiągną akceptacji lub satysfakcji. (...) Możliwość,
że osoba może osiągnąć szczęście i satysfakcjonujące relacje
interpersonalne jako gej lub lesbijka nie była im prezentowana, a alternatywne
podejście do radzenia sobie ze społeczną stygmatyzacją nie była omawiana
(...) Z tego powodu Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne sprzeciwia się
jakiejkolwiek terapii psychiatrycznej, takiej jak terapia 'reparatywna' lub
'konwersyjna', które opierają się na założeniu, że homoseksualizm jest sam w sobie zaburzeniem psychicznym lub opartych na założeniu, że pacjent
powinien zmienić swoją orientację homoseksualną. (...)". Także Amerykańskie
Towarzystwo Psychoanalityczne przyjęło w 2000 roku tak zwany raport Cohlera i Galatzera-Levy, którego konkluzja jest jednoznaczna: terapia reparatywna jest
nieskuteczna i także nieetyczna, gdyż może przynieść szkodę.
Takie głosy nie psują dobrego samopoczucia samym „terapeutom reparatywnym",
których poziom zresztą ciągle się obniża. Obecnie za luminarza w tym środowisku
uchodzi holenderski „terapeuta reparatywny" Aardveg, który stworzył
jeszcze jedną teorię, mającą rzucić światło na pochodzenie
homoseksualizmu. Otóż bystry ten psychiatra dostrzegł, że jego pacjenci mają
skłonność do użalania się nad sobą i powiązał to z faktem, że są to
homoseksualiści. Jego wniosek: homoseksualizm jest spowodowany przez użalanie
się nad sobą. Do tak kuriozalnej teorii trudno się nawet ustosunkować, ale
na pewno z jednym należy się z Aardvegiem zgodzić: użalanie się nad sobą
do niczego dobrego nie prowadzi. Użalanie się nad innymi też zresztą nie
jest zdrowe.
1 2 Dalej..
« Homoseksualizm (Publikacja: 27-09-2003 )
Tomasz Górski Publicysta serwisu InnaStrona.pl | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2742 |
|