|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Filmy i filmoznawstwo
Krąg-ielnia.. wiecznie czynna Autor tekstu: Jakub Jan Pudełko
Jeżeli obejrzawszy japoński „Krąg" (zob. str. 2888) uważamy, iż o tym filmie nie
można już nic więcej powiedzieć — możemy się grubo mylić. Amerykański
remake — jak już wspomniałem w poprzedniej części tekstu — jest wręcz
merytoryczną koniecznością owej
przerażającej historii dla dociekliwych widzów; dla estetów zręcznej
kinematografii powinna stać się esencją strachu nakręconego na naprawdę
odpowiednim poziomie artystycznym. Zajmijmy się więc dziełem Gore’a
Verbinskiego zatytułowanym — oczywiście — „The Ring", a zrealizowanym w roku 2002.
Wszystko zaczyna się od cytatu filmowego zaczerpniętego z oryginału.
Jesteśmy wręcz skłonni przypuszczać, że film Verbinskiego będzie dokładną
rekonstrukcją wschodniego pierwowzoru i nic już nas nie może zdziwić.
Przecież tak samo jak i u Nakaty fabuła zaczyna się identyczną żonglerką
prawdy w ujawnianiu sobie historii taśmy VHS przez dwie przyjaciółki. Jeżeli
jednak nie przerwiemy oglądania,
otrzymamy zgoła odmienną w bardzo wielu aspektach wersję produkcji amerykańskiej — głównie pod względem dokonanych zmian w charakterze opowieści. Tak więc
przypuśćmy, iż niemal od razu stwierdzamy: „Ta wersja bardziej wciąga.
Jest ciekawsza". Pozostaje tylko pytanie: „Dlaczego?" Rzadko się bowiem
zdarza aby ponowna realizacja wybranej fabuły stawała się lepsza od
pierwowzoru. Choćby przez sam fakt naśladownictwa. Nikt z nas chyba nie lubi
przecież jak ktoś inny ubiera się czy czesze w podobny jak my sposób. Reguły
są po to jednak, aby je łamać; z góry uprzedzam o intencji
nierozprzestrzeniania się tego toku myślenia na wszelakiego rodzaju polskie i zagraniczne kodeksy prawne.
Po pierwsze klarowność. Twórca ostatnio zrealizowanej „Klątwy
czarnej perły" (głośni „Piraci z Karaibów") wspaniale zadbał o wykończenie,
odpowiednie przestawienie pewnych składników scenariusza. Tworzony był on
zresztą na podstawie tekstu Hiroshiego Takahashi, a ten z kolei — jak pamiętamy — został napisany dzięki prozie Koji Suzuki. Tu — gwoli dygresji -
ujawniają się zdolności co niektórych amerykańskich scenarzystów; w tym
przypadku był nim Ehren Kruger. Warto wspomnieć, iż w 1996 roku otrzymał
prestiżową nagrodę Nicholl Fellowship (międzynarodowy konkurs dla młodych
scenarzystów) za scenariusz „Arlington Road". W jego dorobku jest także
„Krzyk 3" nakręcony przez starego wyjadacza filmów grozy — samego Wesa
Cravena. Ostatnio Kruger pracuje nad kontynuacją „Kręgu" (dalszy ciąg
remake’u Verbinskiego) i nad filmem Vadima Perelmana „The Talisman" na
podstawie powieści Stephena Kinga, którego premiera przewidziana jest na 2005
rok. Tak więc doświadczenie Krugera w kreowaniu historii z „dreszczykiem"
ciągle rośnie.
W czym objawia się większa światłość (jeżeli mogę użyć takiego
określenia) dobrze nam już znanej historii? Choćby w tym, że od razu wiemy
jak zginęła dziewczyna w prologu filmu — i bynajmniej nie jest to z pozoru
błaha wiadomość. Informuje o tym Rachel Keller (zachodni odpowiednik Reiko
Asakawy), sama matka ofiary. Córka jej zmarła mianowicie wskutek zatrzymania
akcji serca. To ona także prosi Rachel, aby wyjaśniła ten zgon i wszystkie
dziwne okoliczności z nim się wiążące. Już po tej krótkiej rozmowie
(kiedy fabuła nie zdążyła się jeszcze rozkręcić na dobre) jesteśmy
wzbogaceni o trzy zasadnicze informacje: śmierć nadchodzi zupełnie
nagle (16-latkom nie staje serce ot tak sobie), zagadkę tą prowadzi Rachel
początkowo tylko z zawodowych pobudek (dochodzi do tego zwykła, ludzka ciekawość) a następnie (zgodnie z oryginałem) w trosce o życie jej — co prawda rozbitej,
ale wciąż jeszcze istniejącej — rodziny, i ostatnia wieść: powiedziano w końcu
szybko, głośno i wyraźnie, że dziewczyna która ginie na początku była po
prostu kuzynką Aidana (japoński Yoichi). Czy wobec tego owa natychmiastowa
jasność powinowactw, motywacji i — ogółem — składników scenariusza nie
burzy tajemniczości całego dzieła? Zdecydowanie nie. Verbinski pragnie
operować głównie nastrojem i klimatem wynikającym z treści historii. Nie
wynika to u niego z fabuły i — widocznych u Nakaty jej zakrętów — lecz właśnie z pozbycia się z niej elementów niepotrzebnych (zbyt — uważam -
rygorystycznych) i skupieniu się na wykreowaniu głębi niesamowitości. Na
czym wobec tego polega owa głębia tajemniczości — nieładnie mówiąc -
amerykańskiej podróby? W jakich aspektach remake wiedzie ciągle prym?
Po drugie wizualność. Zwróćmy uwagę na deszczowy, ponury, pełen
cieni i zakamarków kolor, którym zostaje oplecione całe dzieło. Tak jakby
nie dawało słońcu szans na przebicie się przez gęste chmury. Literacko
rzecz ujmując — tak jakby radość, ukojenie i harmonia nie mogły zapanować w świecie ludzkim. Być może jest to już objawem nadinterpretacji z mojej
strony lecz faktem jest, iż wieczny mrok w filmie dominuje, a my -
analogicznie — pozostajemy owładnięci mrokiem do samego jego końca. Dzięki
takiemu zabiegowi ludzie ukazani w miejskich instytucjach lub na ulicy wyglądają
już zgoła inaczej aniżeli w wersji Nakaty. Wszyscy oni przeszli przez pryzmat
grozy; pada na nich wszystkich mrok zagadki i tragedii. Dramat historii tak więc
nie jest już wyizolowany — nieświadomie dotyka bowiem wszystkich, nie tylko
tych, którzy mieli nieszczęście obejrzeć „śmiercionośną" taśmę. To
jedno z wielu źródeł klimatu u Verbinskiego jakim — powtórzmy — powinien
cechować się dobry film z gatunku „horror". Autorem zdjęć amerykańskiego
„Kręgu" był Bojan Bazelli — laureat m.in.: nagrody za Najlepsze Zdjęcia
na Festiwalu Filmowym w Montrealu za „Kalifornię" z 1993 roku Dominica Seny.
Nie sposób naturalnie pominąć i jego zasług w lepszości tejże
wersji. Uwagę zwraca zwłaszcza scena na promie z koniem ogarniętym furią.
Przypomnijmy sobie wszystkie ujęcia z rancza państwa Morgan i przedzierające
je krótkie migawki z fabuły TEGO filmiku powracające ciągle w pamięci
Rachel. Tu kaseta i jej zawartość nie mają już aż tak
surrealistycznego wydźwięku. Amerykańscy twórcy rozwinęli ową krótką
treść, ale nie gubimy się w tym ani razu. Nadano jej zdecydowanie więcej
symboliki, która konsekwentnie prowadzona będzie do samego końca. To, co
ujrzała główna bohaterka stopniowo potwierdzać się będzie aż do wyklucia
się całej tajemnicy na wierzch.
Po trzecie przyroda. Scenografia w remake’u wyszła nareszcie z czterech ścian biura, domu, szpitala czy kawiarni. „The Ring" nie operuje — tak jak u Nakaty — głównie dekoracją wnętrz. Przyroda u Verbinskiego
wraz z jej biologicznymi prawami stanowi wielki żywioł. Żywioł tworzący
reguły, a te z kolei dotyczą życia roślin oraz
zwierząt — w tym (i to jest ważne) także i ludzi. Natura zarówno
jako wytwór estetycznego piękna jak i źródło destrukcyjnych sił
skumulowanych — w tym przypadku — w osobie Samary Morgan (japońska Sadako).
Przyroda ożywiona i nieożywiona pomimo dających się wytłumaczyć i przewidzieć racjonalnych zachowań i zasad, ujawnia inną stronę -
irracjonalność niekoniecznie przyjazną ludzkości. Wszystkie owe biologiczne i atmosferyczne „przerywniki" (przesuwanie się chmur oraz słońca na
nieboskłonie; liście, krople deszczu i drzewo w porywach wiatru — wszystko
osnute głębokim cieniem) udowadniają równoległość
dziania się przyrody w filmie z historią rodziny Rachel. Klimat grozy wynika
prócz ludzi oraz sił parapsychologicznych także i z tego, co nas otacza.
Nastrój zagrożenia jest więc o wiele szerszy aniżeli w wersji Nakaty. To mogło
zadecydować o wyższości remake’u nad oryginałem — przypomnijmy raz jeszcze i połóżmy na to nacisk — w zakresie czystości gatunkowej filmu grozy.
Po czwarte semantyka. Jak już wcześniej zostało powiedziane, Gore
Verbinski uprościł nieco fabułę na rzecz symboliki. W czym objawia się
szersza jej skala aniżeli u twórców ze Wschodu? Jej bogactwo wręcz niekiedy
przygniata. Jest przede wszystkim woda i są konie (rancho jest zupełnie nową
składową wydarzeń). Pojawia się drabina, mucha, latarnia morska. Ta ostatnia — warto zauważyć — nie występuje tu tylko jako punkt lokalizacyjny lecz
razem z końmi oraz stodołą również i ona wdarła się do otoczenia Samary,
do jej wspomnień — wtedy gdy już została adoptowana przez Annę Morgan. Cały
metaforyczny język tejże wersji mobilizuje się, aby służyć jednej
przewodniej zagadce „Kręgu". Pojawia się tylko niekiedy złudzenie jakoby
każdy z przytoczonych w fabule symboli stanowił samoistny byt. To znaczy każdy
wyczuwał tak jakby swoją własną indywidualną odrębność. Tak może
nam się czasem wydawać, ale nie musi. Musi natomiast istnieć klucz do
odkrycia całej tajemnicy, do zredukowania w niej tym samym stopnia grozy. A więc
film — jak każdy film — kończyć się kiedyś przecież musi. Dwoistość
kręgu jako coś, co widzi się przed śmiercią po upływie tygodnia i jako
grupa „osób-widzów" tej taśmy świadczy o ciągłości i odporności
problemu. Problemem tym ciągle jest i będzie kaseta oraz śmierć jaką niesie
ze sobą. Tytułowy krąg wykazuje tendencje stałe. Kiedy jeden z tegoż kręgu
wyjdzie, zastępuje go natychmiast kolejna ofiara. Wygląda na to, że tak już
pozostanie. Więcej szczegółów wyjawić nam już może tylko kontynuacja
remake’u — „The Ring 2".
W amerykańskiej, rozbudowanej „rekonstrukcji" filmu H. Nakaty bardzo
szybko zaakcentowany zostaje problem niesamowitych zdolności Samary. Dzięki
temu akcja wkracza z większym impetem w medyczny — rzec by można -
charakter całej historii. Nad japońską wersją scenariusza krąży niczym głodny
sęp nad pustynią, złamanie jakichś z góry określonych boskich praw; przecież
popełniono morderstwo: ojciec
zabija swoje nieślubne dziecko. Zabicie w tym przypadku to rzecz względna, bo — jak pamiętamy — minie wiele lat zanim ów zgon nastąpi. Swoją drogą ciągle
przeraża fakt, ileż Sadako musiała wycierpieć; potem wszystkie te okropieństwa
„przelała" psychicznie na nośnik VHS — zabójczy dla wszystkich
znajdujących się poza studnią, czyli na powierzchni ziemi. Podstawowa różnica — Richard Morgan (mąż Anny)
jest jej ojczymem, w japońskim filmie córkę zabija prawdziwy ojciec. Samara
przynosi nieszczęście swojej przybranej matce — Annie Morgan i całej
wyspie, na której mieszkają. Zostaje znienawidzona przez własnych rodziców,
którzy wcześniej zapragnęli ją adoptować. Jest nietolerowana przez ludzi z wyspy. Staje się potępioną bowiem nie potrafi opanować gwałtownej
destrukcji drzemiącej w niej samej. Niemożność jest źródłem, z którego
wypływa cały dalszy bieg zdarzeń. Lekarze naturalnie tylko naukowo
potwierdzają metafizyczność tychże sił i parapsychologiczne ich podłoże.
Próby zrehabilitowania choćby po trosze nieuświadomionych, głęboko
zakorzenionych zabójczych możliwości Samary dają się we znaki bardziej u amerykańskich twórców. Wystarczy pamiętać, że to sama młoda sprawczyni zła
zgłasza się po pomoc. Dajmy temu wyraz raz jeszcze — parapsychologiczne, nie
leżące jednak w interesie ludzkości — moce dziewczynki świadczą dobitnie o umiejscowionym w tej kwestii meritum sprawy. Zmarnowane życie swej żony -
jak to później niebezpośrednio wypowie Richard Morgan — dzięki pojawieniu
się w ich życiu Samary, pozostanie pierwszym planem, praprzyczyną zła, które
umieszczone później na taśmie pozostanie wiecznie i nieskończenie wręcz
aktualne i niebezpieczne. Podobne, tyle że delikatniejsze, bardziej harmonijne i dające nad sobą zapanować zdolności posiada Aidan. My, jako widzowie,
dowiadujemy się o tym już na samym początku wersji Verbinskiego. U japońskich
twórców później.
Po piąte montaż. Tą stroną dzieła
zajął się Craig Wood — już od dłuższego czasu współpracujący z Verbinskim („Pułapka na myszy", „The Mexican"). Jedną z wielu
interesujących nowości w remake’u są wizje Rachel. Obok króciutkich
fragmentów kasety i przyporządkowywania ich do rzeczywistych miejsc i przedmiotów z głowy Samary dopełniają oniryczną stronę fabuły. Pomaga to
nam choćby bliżej utożsamić się z główną postacią „The Ring" i mocniej przeżywać ciągle następujące po sobie wydarzenia. To jakże typowa
cecha dla kinematografii Zachodu — taka subiektywizacja narracji filmowej, świat
widziany oczyma głównego bohatera. Tylko powstaje teraz pytanie: czy tą
pierwszorzędną postacią jest Samara czy Rachel? A może Aidan? Diametralnie
zmieniając tok rozumowania być może głównym bohaterem tej całej historii są
irracjonalne siły koegzystujące ze światem ludzkim. Być może...
Szczerze mówiąc skromna epizodyczność
treści w takiej postaci jak to ma miejsce w „Kręgu" nie okazuje się być
również najlepszym wyjściem. Zagęszczanie akcji w podobny sposób niczym
serial "Z archiwum X" powoduje, iż na dłuższą metę dopatrywać się można w dziele wiele — pomniejszych co prawda lecz jednak — zbędnych elementów scenariusza. Czy krew kapiąca z nosa
Rachel na coś się przydaje? Albo przytoczona już wcześniej scena na promie? I tu dochodzimy wreszcie do wspólnego obu wersjom zagadnienia.
Czy przesycony literackością i warstwą
treściową „Ringu" Hideo Nakaty, czy może piękny wizualnie lecz wpadający
czasem w skrajność i nieszanujący sedna historii „The Ring" G.
Verbinskiego? Film grozy: narracja czy klimat; jeszcze inaczej: niesamowitość
scenariusza czy może nastroju? Po premierach filmów z Japonii i USA rozgorzały
dyskusje jaki naprawdę powinien być dobry współczesny film grozy. Na jakich
wartościach winien być oparty? Czego i jak dotykać? Co i w jaki sposób
opisywać? Czy opowiemy się za doskonałością siły dedukcji (surfowanie po
Internecie to naprawdę wielka frajda czego dowodzi Rachel Keller) w komercyjnym
(raz mniej, raz więcej) kinie amerykańskim, czy wybierzemy raczej surowość
mentalności, tradycje i symbole Wschodu w kinie japońskim?
Frekwencja — niestety — decyduje
dzisiaj w ogromnej mierze o sukcesie filmu. Jest istotniejsza nawet od opinii
wielkich fanów gatunku, do jakiego zaliczane są wszystkie części i wersje
„Kręgu".
« Filmy i filmoznawstwo (Publikacja: 13-11-2003 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2911 |
|