|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu » Neuronauka
Chemia miłości [1] Autor tekstu: Krzysztof Szymborski
Nadmiar sceptycznej refleksji zepsuć może najgłębsze romantyczne uczucie, toteż chyba mało kto żałował, że przez stulecia uczeni, których fascynacja zjawiskami natury zdawała się nie mieć granic, wykazywali zadziwiającą powściągliwość w badaniach fenomenu miłości. Ekspertami w tej dziedzinie byli poeci, pisarze i artyści; oni to głównie kształtowali nasze poglądy na temat miłości, która opisywana była jako ekstaza i tortura, niewola i wyzwolenie, główny sens naszej egzystencji, a także przyczyna samobójstw. Taktowna dyskrecja naukowców była jednak rezultatem nie tyle delikatności uczuć, co raczej bezradności; najbardziej intensywna emocja znana człowiekowi umykała bowiem ścisłej naukowej analizie. Psycholodzy znacznie więcej uwagi poświęcali uczuciom strachu, złości czy agresji. W warunkach laboratoryjnych łatwiej jest oczywiście badany obiekt nastraszyć — i zmierzyć jego tętno, poziom adrenaliny we krwi czy aktywność gruczołów potowych — niż skłonić przedmiot obserwacji do zakochania się. Miłość trudniej jest zmierzyć, a jej fizjologiczne objawy łatwo pomylić z niestrawnością czy atakiem paniki. Co więcej, podczas gdy emocje takie jak strach czy wściekłość mają oczywisty i bezpośredni wpływ na biologiczne przetrwanie gatunku, ludzie bez trudu potrafią rozmnażać się bez
miłości (i nagminnie to czynią, jak twierdzą cynicy). Biolodzy i antropolodzy uznali więc, że dociekania na temat adaptacyjnej funkcji miłości i jej genetycznego czy neurofizjologicznego podłoża byłyby bezowocne, a przy tym trąciły frywolnością.
Do niedawna zatem nauki przyrodnicze zachowywały powściągliwe milczenie na temat istoty romantycznej pasji. Czasy się jednak zmieniły i w ostatnich latach miłość stała się przedmiotem skoncentrowanego zainteresowania
neurobiologów, biochemików, antropologów, etologów, przedstawicieli ewolucyjnej psychologii oraz innych nieromantycznych mózgowców. Transformacja ta nie dokonała się zresztą bez politycznych kontrowersji. Kiedy w 1974 roku Ellen Berscheid, psycholog z Uniwersytetu stanowego w Minnesocie, uzyskała federalny grant 84 tysięcy dolarów na badania międzyludzkich więzi emocjonalnych (w swym planie badań wspomniała nieopatrznie o „miłości romantycznej"), senator William Proxmire, który postawił sobie za cel ujawnianie marnotrawstwa społecznych pieniędzy, bezmyślnie trwonionych na pseudonaukowe badania, wybrał sobie dr Berscheid za cel ośmieszającej kampanii. W ciągu następnych dwóch lat uczona była atakowana, otrzymała setki listów z wymysłami, a nawet z groźbami zamachu na jej życie. Współpracownicy dr Berscheid zostali wyrzuceni z pracy, ale ona sama nie poddała się. W efekcie kampania Proxmire’a miała skutek odwrotny do zamierzonego. Wokół Ellen Berscheid powstał nieformalny ośrodek gromadzenia i wymiany informacji naukowej na temat miłości i to za jej — w znacznej mierze — sprawą dziedzina ta stała się przedmiotem rzetelnych dociekań naukowych.
Dzięki nowoczesnym eksperymentalnym metodom jesteśmy dziś w stanie zajrzeć do żywego, działającego mózgu i sprawdzić, w jakich jego obszarach zlokalizowane są centra kontroli najrozmaitszych funkcji. Używając techniki
„mapowania" aktywności mózgu, zwanej tomografią emisji pozytronów (PET), uczeni — tacy jak Richard Davidson z Uniwersytetu Wisconsin — znaleźli rejon mózgu będący ośrodkiem miłości. Jest nim, jak się okazuje, część przodomózgowia stanowiąca element tzw. układu limbicznego, obejmującego filogenetycznie najstarsze
struktury mózgu. Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie ma w tym nic niezwykłego, jest w owym odkryciu coś paradoksalnego. Słynny badacz życia szympansów Frans de Waal uważa na przykład, że miłość jest uczuciem specyficznie ludzkim i z ewolucyjnego punktu widzenia całkowicie nowym. Szympansy, o których mało kto wie więcej niż on, posiadają, jego zdaniem, pewien rudymentarny system moralny i elementarne poczucie sprawiedliwości, zdradzają objawy współczucia i sympatii, odczuwają życzliwość wobec wybranych osobników swego gatunku — ale nie są zdolne do miłości. Zdaniem niektórych humanistów, cała koncepcja romantycznej miłości jest wyłącznie tworem kultury, a jej początki sięgają zaledwie dwunastego wieku, kiedy to modne stały się romanse rycerskie oraz idealna tzw. miłość dworna
(amour courtois). Jeśli jednak miłość jest rzeczywiście biologiczną nowością, to dlaczego jej
„siedzibą" nie jest kora mózgowa, tylko „ewolucyjnie antyczny" układ limbiczny?
Na pytanie to istnieją co najmniej dwie sensowne odpowiedzi: po pierwsze, natura jest oszczędna i potrafi znakomicie używać archaicznych narzędzi do pełnienia nowych ewolucyjnie zadań; po drugie, nie wszystko, co dotyczy miłości, ogranicza się do
„gadziej" części naszego mózgu. Także i wyższe funkcje mózgowe odgrywają w niej swą rolę. We wczesnej fazie miłosnego zauroczenia układ limbiczny jest szczególnie zaangażowany i fakt ten ma pewne konsekwencje fizjologiczne. Zespół reakcji towarzyszący wczesnym stadiom zakochania — przyspieszenie bicia serca, skurcz żołądka czy
„gęsia skórka" — są trudne do odróżnienia od stanu przerażenia, wywołanego np. przez atak dzikiego zwierzęcia. Wynika to po prostu z bliskiego sąsiedztwa rozmaitych rejonów mózgu odpowiedzialnych za emocje; tym można też wyjaśnić zachowanie niektórych ptaków, m.in. żurawi, w reakcji na budzące strach bodźce imitujących niekiedy kopulację, co od dawna stanowiło zagadkę dla etologów.
Ktokolwiek by jednak wątpił, że w szaleństwie miłości jest wiele wyrachowania, powinien starannie zapoznać się z badaniami duńskiego biochemika Helmuta Nyborga. Jego zdaniem, ustalenie obiektu naszego zadurzenia jest zwykle wynikiem
skomplikowanego wyboru. Badając poziom kobiecych i męskich hormonów, estrogenu i testosteronu, u rozmaitych ludzi, doszedł on do wniosku, że prosty podział na dwie płcie nie oddaje rzeczywistej złożoności naszego hormonalnego wyposażenia. Nyborg wyróżnił, w zależności od względnego stężenia dwu wspomnianych hormonów we krwi badanych osobników, pięć typów kobiet (El do E5) oraz pięć typów mężczyzn (od Al do A5). Ponieważ, jak to poetycko określił któryś z badaczy,
„mózg ludzki jest gliną w rękach hormonów, które nadają mu ostateczny kształt", duński uczony doszedł do wniosku, że dobrana para kochanków powinna mieć podobny poziom testosteronu i estrogenu. Warunkiem harmonii duchowej jest więc harmonia chemiczna.
„Miłość nie okiem, lecz myślą ocenia, /Kupid ma skrzydła, jednak bez
wejrzenia /Maluje się go" — pisze Szekspir w Śnie nocy letniej (przekład Macieja Słomczyńskiego). Choć może ta domniemana przez poetę wizualna ślepota miłości nie jest kompletna (wszyscy, przyznajmy to, zwracają pewną uwagę na wygląd obiektów swego pożądania), ma on niewątpliwie słuszność sugerując, że przy wyborze naszych uczuciowych partnerów kierujemy się czymś więcej niż wzrokiem. Wzrok nie jest oczywiście w stanie zanalizować hormonalnej kompozycji krwi niebieskookiej brunetki, siedzącej przy sąsiednim stoliku. Zadaniem naszego mózgu we wczesnej fazie znajomości z kandydatem (lub kandydatką) na długotrwały związek uczuciowy jest zresztą coś więcej niż prosta analiza biochemiczna — twierdzi antropolog Helen Fisher, autorka książki
Anatomy of Love: The Natural History of Monogamy, Adultery, and Divorce (Anatomia miłości: historia naturalna monogamii, cudzołóstwa i rozwodu). Pierwsza faza eliminacji ma charakter kulturowy. Wizerunek naszego idealnego kochanka i erotycznie ekscytujące scenariusze zostają zakodowane w naszym umyśle we wczesnych latach naszego życia. Zanim osiągniemy osiem czy dziewięć lat, w naszym mózgu utrwalone zostają
„miłosne mapy", matryce zmysłowo-intelektualne, które zawężają krąg potencjalnych obiektów erotycznego pożądania do osobników zdolnych przywołać pewne określone wspomnienia — zapachów,
zachowań, typu poczucia humoru, a także, wbrew przekonaniu Szekspira, wyglądu. Nikt, oczywiście, nie zrekonstruował jak dotąd rzeczywistej „miłosnej mapy" i nawet w przybliżeniu nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie cechy innego człowieka wywołają w nas rezonans uczuciowy. Czy przyszły mąż będzie podobny do naszego ojca, czy może będzie pod pewnymi względami jego przeciwieństwem? Czy raczej zakochamy się w kobiecie spotkanej w letni wieczór na leśnej polanie, czy też w koleżance z pracy, z którą przez ostatnie tygodnie pracowaliśmy nad jakimś trudnym zadaniem? Czy zadecyduje o tym przypadek? Nie jest jednak przypadkiem to, że na ogół wiążemy się emocjonalnie z człowiekiem, z którym możemy się dobrze porozumieć, przy którym możemy czuć się bezpiecznie i który nie jest nam całkowicie obcy kulturowo.
Spotkanie tej jedynej, wybranej przez los osoby, z którą po wstępnym okresie burzliwej miłości możemy
„żyć długo i szczęśliwie", nie jest niestety wśród ludzi zdarzeniem częstym. W istocie wśród wszystkich ssaków 97% gatunków nie praktykuje monogamii, a wśród uczonych nie ma zgody, czy człowiek należy do owych wyjątkowych 3%. Nie jesteśmy jednak niewolnikami naszej biologicznej natury i niezależnie od tego, czy ewolucja przygotowała nas do monogamii, czy nie, jesteśmy bez wątpienia zdolni dotrzymać wierności jednej wybranej osobie. Jest jednak faktem dobrze znanym i wielokrotnie opisywanym, że w miłości wczesna faza związku charakteryzuje się tak intensywnymi doznaniami, że liczni stają się prawdziwymi nałogowcami tego pierwszego zadurzenia i nie są zdolni do wytworzenia trwałej uczuciowej więzi ze swym seksualnym partnerem.
„Nałóg" jest tu całkiem stosownym terminem, ponieważ dziwne psychofizjologiczne stany towarzyszące zakochaniu wywołane są przez substancję chemiczną przypominającą swą strukturą i działaniem amfetaminę. Substancja ta, o nazwie fenyloetyloamina, ma własności odurzające, powoduje euforię, podniecenie, a także niepokój. Miłość nieodwzajemniona, odrzucenie naszych zalotów przez obiekt uwielbienia, może mieć fizjologiczne skutki podobne do tych, jakie wywołuje przerwanie przyjmowania narkotyku przez osobę uzależnioną.
W miarę upływu czasu, nawet jeśli nasz partner nadal darzy nas względami, poziom wytwarzanej przez organizm
fenyloetyloaminy stopniowo się obniża. Jeśli początkowego zauroczenia nie zastąpi głębsze długotrwałe przywiązanie, romans może stracić swą atrakcyjność — wówczas zdarza się często, że w poszukiwaniu nowych wrażeń zwracamy się ku innemu partnerowi. Trwała niezdolność do przywiązania, do trwałego związku, może być pewnego rodzaju patologią o biochemicznym podłożu.
Wśród elitarnej grupy zwierząt, które wiążą się w trwałe i wierne pary na całe życie, znajduje się niepozorny gatunek gryzonia zwany nornicą preriową. Przed kilku laty gryzoń ten, niewiele różniący się od pospolitej polnej myszy, zdobył sławę, kiedy grupie uczonych udało się wyodrębnić substancję chemiczną odpowiedzialną za jego monogamiczne obyczaje. Dokładniej mówiąc, były to dwie substancje, bardzo podobne do siebie polipeptydy zbudowane z dziewięciu aminokwasów, spośród których siedem w obu substancjach było identycznych. Owe dwie substancje wytwarzane są także przez organizm ludzki. Pomimo ich chemicznego podobieństwa, działanie
wazopresyny i oksytocyny — bo tak się nazywają owe hormony — jest całkowicie odmienne. Pierwszy z nich działa pobudzająco, a jego poziom wzrasta u człowieka pod wpływem stresu. Powoduje on skurcz naczyń krwionośnych, podnosi ciśnienie krwi i — podobnie jak adrenalina — przygotowuje organizm do walki bądź do ucieczki, a być może także do stosunku seksualnego. Z kolei oksytocyna jest hormonem łagodzącym stres; powoduje obniżenie ciśnienia krwi, uśmierza ból i ma działanie ogólnie relaksujące.
1 2 Dalej..
« Neuronauka (Publikacja: 21-10-2004 Ostatnia zmiana: 26-07-2005)
Krzysztof SzymborskiHistoryk i popularyzator nauki. Urodzony we Lwowie, ukończył fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Posiada doktorat z historii fizyki. Do Stanów wyemigrował w 1981 r. Obecnie jest wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, w stanie Nowy Jork.
Jest autorem kilku książek popularnonaukowych (m.in. "Na początku był ocean", 1982, "Oblicza nauki", 1986, "Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks", 1999). Współpracuje z "Wiedzą i Życie", miesięcznikiem "Charaktery", "Gazetą Wyborczą", "Polityką" i in.
Dziedziną jego najnowszych zainteresowań jest psychologia ewolucyjna, nauka i religia. Częstym wątkiem przewijającym się przez jego rozważania jest pytanie o wpływ kształtowanych przez ewolucję czynników biologicznych i psychologicznych na całą sferę ludzkiej kultury, a więc na nasze zachowania, inteligencję, życie uczuciowe i seksualne, a nawet oceny moralne. Liczba tekstów na portalu: 31 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Mężczyzna niepotrzebny | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3692 |
|