|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo My wszyscy z plebsu! Autor tekstu: Alicja Fryda
Taka jest prawda, nawet jeżeli, typowy Polaku, wydaje
Ci się, że masz wielce szlachetne nazwisko. I czujesz w sobie błękitną
krew. I wyobrażasz sobie, żeś Skrzetuskim. Samosierra twoim powołaniem.
Ewentualnie narzekanie na czarnych/czerwonych/zielonych. Naoglądałeś się
filmów, bo książek już nie czytasz. Należy jednak pamiętać, że chłopi
pańszczyźniani otrzymywali nazwisko od swoich panów. Pochodzisz więc od
szlachetnego pana Potockiego, Zamoyskiego, ale tylko z jego folwarku. Łacińskie
'plebeius' oznacza ludowy. Plebejusz w starożytnym Rzymie to wolny
obywatel, niemający jednak pełnych praw politycznych i cywilnych, w późniejszym
okresie — pełnoprawny, lecz ubogi obywatel. W dawnej Polsce to człowiek nienależący do stanu szlacheckiego, niepochodzący z warstw uprzywilejowanych.
Przestarzale używano tego słowa na określenie człowieka wywodzącego się z ludu, pospólstwa. [ 1 ]
Cham po prostu.
I właśnie to
ostatnie, dosadne znaczenie jest najbardziej adekwatne, jeżeli przyszłoby
opisać polskiego, współczesnego plebejusza. Wystarczy wyjść na ulice i nie
trzeba od razu wyjeżdżać na prowincję.
Polski cham
oczywiście czuje się panem hrabią. Coś
tam słyszał o przedmurzu, pracą się brzydzi. Nie bierze się w ogóle do
niczego. A po co? I tak nie
wyjdzie. Przewróciło się, niech leży.
A inni
plebejusze próbują, pracują , inwestują, uczą się.
Moi ulubieni
plebejusze mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Nic w sobie ze szlachectwa nie
mają. Na całe szczęście. Pewnie po prostu nie wiedzą, że można być
przypisanym do określonej grupy, stanu, bo co ich obchodzi historia feudalnej
Europy. Myślą, że wszystko zależy
od nich. Zawsze jest OK. A co odpowiada rodak na banalne pytanie: jak leci? Źle,
fatalnie. Stara bieda jest zakamuflowaną informacją o okresie prosperity
zapytanego. Jak jest źle, to jest dobrze. Kapitalnie pokazuje to Sławomir Mrożek.
Bohaterowie utworu pt. „Przesada"
nie potrafią znieść, że komuś wiedzie się lepiej. Muszą wyrównać
poziom.
"Wyszliśmy.
Przed domem stał srebrzysty mercedes. Stanęliśmy przy krawężniku.
-
Masz gwoździa? — zapytałem.
Nowosądecki
przeszukał kieszenie.
-
Tylko scyzoryk.
Pracowaliśmy
chyba z pół godziny, bo opony były twarde, a scyzoryk mały. Ale żeśmy
przekłuli i poszli.
Że
mu [ 2 ] jest lepiej,
to można jeszcze znieść. Ale po co ma być mu za dobrze." [ 3 ]
Wkroczenie do
cudownej krainy plebejuszy, nie jest jednak takie demokratyczne — doświadczyłam
tego dwukrotnie, stając w kolejce pod nadzorem: „dla wjeżdżających z wizami". Ta druga kolejka była jakaś taka lepsza. „Wszystkie zwierzęta są
równe, ale niektóre są równiejsze". Wall Street też mi się takie równe i dostępne
dla wszystkich nie wydało. A jeżeli zarabiasz w złotówkach, to możesz
być pasażerem Greyhounda i jedyną biała dziewczyną w autobusie.
Ale w sumie
warto było się trochę „upokorzyć" (o ściąganiu obuwia na lotniskach
nie wspomnę), aby zobaczyć w końcu normalne społeczeństwo.
Jeśli jesteś
mężczyzną i uśmiechniesz się w Polsce do kobiety w windzie, najprawdopodobniej uzna ona, że zamierzasz ją
niecnie wykorzystać. A Amerykanie są naprawdę przyjaźni. Zdawałam sobie
sprawę z tego, że za pytaniem How are you?" w rzeczywistości nic głębszego
się nie kryje. Ale jednak to miłe. Kochany Rodaku, skup się i przypomnij
sobie, kiedy się do kogoś bezinteresownie uśmiechnąłeś?
Dobrze jest znać
angielski, bo inaczej uczynni Amerykanie ci nie pomogą. Wykształceniem
przerastamy ich wielokrotnie. Polacy nie powinni mieć żadnych kompleksów. Ale
moi kochani plebejusze też ich nie mają. I pewnie żyją zdrowiej.
Uczestniczyłam
jako obserwator w letnich kursach dla uczniów szkół średnich, które odbywały
się w jednym z amerykańskich
college'ów. Amerykańskie nastolatki miały
problem ze zlokalizowaniem Polski na mapie. Dobrze, że chociaż szukano jej w Europie. A my już zdążyliśmy wysłać wojsko do Iraku. Najczęściej pytano
mnie o dwie rzeczy: moje wykształcenie (Master of Arts rekompensował
pochodzenie z nieznanego kraju) oraz znajomość języków obcych.
Zainteresowani deklarowali znajomość języka ...angielskiego. Natomiast
studenci college’u nie mogli zrozumieć, że dziewczyna z Polski (blondynka na
dokładkę) potrafi wytłumaczyć im zawirowania historii II wojny światowej.
Wspólne oglądanie „Pianisty" w reżyserii Romana Polańskiego przerodziło
się w wykład historyczny. Ale dobrze, że wiedzieli, kto wygrał wojnę. Oni
oczywiście.
Myślę jednak,
że Amerykanie trochę nam zazdroszczą tej europejskości, historii, tradycji.
Przynależności do starego świata. Może czują się podświadomie
plebejuszami przy szlachetnie urodzonych Europejczykach, posiadających korzenie cywilizacyjne w czasach Homera i jeszcze wcześniej.
Ale to ich Dow Jones jest istotny.
Kocham Amerykanów
odwiedzających muzea. „Młoda kobieta z dzbankiem" Johannesa Vermeera,
obraz w The Metropolitan Museum of Art, przyprawia o dreszcze, błękit sukni dziewczyny pieści zmysły, a gra światłocienia cudownie podkreśla alabastrowość jej cery. Ale typowy
Amerykanin, z nieodzowną gumą do żucia (wydało mi się to profanacją), umie
powiedzieć tylko: Nice, like a real picture. A wytłumaczenie, do kogo chciał nawiązać Dan Flavin (instalacja w Guggenheim Museum, New York) w pracy "the nominal three — to William Ockham,
przerosło mnie. Bo chyba musiałabym zacząć od starożytności.
Najbardziej
jednak zadowolonych Amerykanów spotkamy na prowincji. Spędziłam wiele tygodni w sielskiej Pensylwanii, gdzie wydawało mi się, że Heraklit mógłby
zweryfikować swoje słynne stwierdzenie. Czas się tam nie spieszy, życie
toczy się ustalonymi koleinami.
Prowincja, z łacińskiego provincia, to część kraju, nieduże miasto, wieś, oddalone od stolicy,
zapadły kąt, a prowincjusz to człowiek mieszkający tam, nie znający
życia wielkomiejskiego, nie mający ogłady towarzyskiej, zacofany,
ograniczony. [ 4 ]
Ale definicja ta realizowana jest raczej w Polsce, a w ostatnich latach
najwięcej prowincjuszy spotkamy w Warszawie. Przepraszam, warszawiaków z miejscem urodzenia w dowodzie: Jaksice. Pięknie się w stolicy bawią, na
wieczornym wspomaganiu humoru. Bo rano wracają do swojego ponuractwa i niezadowolenia ze wszystkiego. Dla większości Polaków życie na prowincji to
kara za jakieś grzechy przodków, bo przecież nie swoje
Dla Amerykanów to nie jest marazm, ale odpoczynek. Oni tam naprawdę żyją,
choć może się to życie wydawać niemrawym.
Oczywiście młodzi wszędzie wyjeżdżają w poszukiwaniu lepszego życia,
pracy. Ale tylko Amerykanie nie uważają się za skazanych na wieczną
plebejskość. Wierzą, że może im się udać. Sama wiara jednak nie
wystarcza, więc biorą sprawy w swoje ręce. Zakładają firmy, zmieniają
prace, ale i zawody. Nie czekają, że jakoś to będzie. A i jeszcze lubią swój
kraj i są zadowoleni z życia, czego przeciętny Polak zrozumieć nie umie.
Nie chciałbyś
Polaku być takim światowym prowincjuszem [ 5 ]?
Zadowolonym z życia. Pełnym energii, wierzącym w swoje możliwości i prawo
do realizowania pragnień, marzeń.
A może zacznij
najpierw od polubienia siebie i innych?
Przypisy: [ 1 ] Słownik wyrazów obcych,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2003, s. 868. [ 2 ] Choremu koledze, który wygrał samochód — przyp. AF. [ 3 ] S. Mrożek, Przesada w: A.
Gis, Zrozumieć słowo, Warszawa 2003, s. 55. [ 4 ] Mały słownik języka
polskiego, pod redakcją Stanisława Skorupki, PWN, Warszawa 1990,
s.636. [ 5 ] Autorka ma świadomość,
że to oksymoron. « Społeczeństwo (Publikacja: 30-10-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3720 |
|