|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Prawo » Prawo nowych technologii
Nie zamykać utworów w lodówce. Creative Commons Autor tekstu: Paweł Franczak
Od kilkunastu lat przemysł muzyczny jest w stanie permanentnej wojny.
Wielkie koncerny walczą z piratami — stawką są setki milionów dolarów, które
firmy fonograficzne każdego roku tracą na nielegalnym kopiowaniu płyt.
Argumentem wytwórni płytowych jest dobro okradanych artystów — szafuje się
górnolotnymi hasłami o zabieraniu muzykom pieniędzy na chleb itp., ale mało
kto wierzy w cnotliwość olbrzymich korporacji. Po drugiej
stronie barykady znajdują się anarchiści-piraci, używający różnej maści
programów p2p. Oni także wytaczają potężne działa w tej dyspucie. A to, że w imieniu muzyków walczą ze skomercjalizowanym monstrum, dla którego jedyną
wykładnią sukcesu jest ilość zer na koncie firmy; a to, że pieniądze
powodują gnuśnienie muzyków, którzy tworzą lepiej o wodzie i chlebie (czyt.
za darmo). Być może część piratów rzeczywiście hołduje tym zasadom, ale
częstszymi przyczynami zdają się być lenistwo i skąpstwo. Wojują też i muzycy, którzy próbują zdobyć niezależność artystyczną, pracując dla
wielkich potentatów showbusinessu. Pracować w rzeźni i nie splamić rąk krwią?
Niełatwe zadanie. W tej nierównej walce dwóch przeciwników (koncerny i piraci) ma silny
oręż, trzeci zaś (artyści) jest niemal bezbronny. Koncerny zawarły alians z policją,
która nieustannie szturmuje palisadę piratów. W Polsce ustawa głosi,
że za piractwo grozi grzywna, a w szczególnych przypadkach, (jeśli
rozpowszechnianie jest stałym źródłem dochodu) od sześciu miesięcy do pięciu
lat więzienia! Są i inne metody: np. zabezpieczenia płyt CD, czy podwyższanie
cen czystych płyt, ale to akurat mało skuteczne rozwiązania, które na
dodatek brzydko pachną hipokryzją: te same firmy, które podnoszą larum często
produkują czyste płyty i nagrywarki.
Piraci prowadzą z kolei walkę partyzancką — liczą na to, że w gigantycznej przestrzeni Internetu będą mogli dowolnie okradać zepsuty do
szpiku kości showbusiness. Mają spore szanse: śledzenie użytkownika programu
peer to peer jest dość skomplikowane i długotrwałe. Wedle ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 1994 r.,
nie dość, że trzeba ustalić dane personalne ściągającego i to, że udostępniał
muzykę innym użytkownikom, to należy dodatkowo udowodnić, że osoby te nie
były z nim skoligacone, a plik był chroniony prawami autorskimi. „Podsumowując,
zgodne z prawem jest podzielenie się muzyką z koleżanką z klasy, ale już
niekoniecznie udostępnienie tej muzyki w taki sposób, aby osoby nie związane z udostępniającym mogły ją ściągać." [ 1 ] — tłumaczy mec. Aleksander Stuglik w wywiadzie dla PC World Komputer. W najgorszej sytuacji — jak się można było spodziewać — są sami
muzycy. O ile nie jest się supergwiazdą, wynegocjowanie porządnego kontraktu
gwarantującego niezależność jest wręcz nierealne. Postawieni pod ścianę
artyści muszą rozwiązać więc odwieczny dylemat: jak mieć ciastko i zjeść
ciastko? Jak zarobić na życie i jednocześnie nie stać się żałosnym
trybikiem żarłocznej maszyny?
Iście salomonowym rozwiązaniem tego zbrojnego konfliktu zdają się być
licencje Creative Commons. „Zbyt często
debata nad kontrolą twórczości jest polaryzowana. Z jednej strony mamy wizję
totalnej kontroli — świata, w którym każde wykorzystanie czyjegoś dzieła
jest regulowane i w którym "wszystkie prawa zastrzeżone" to norma. Po
drugiej stronie znajduje się wizja anarchii — świata, w którym twórcy mogą
cieszyć się olbrzymią wolnością, ale nietrudno ich wykorzystać. Równowaga,
kompromis i umiar — niegdyś siły napędowe systemu praw autorskich, który
przyznawał tyle samo znaczenia odkrywczości, co ochronie — stały się zagrożonymi
gatunkami. Creative Commons pracuje nad tym, aby te cechy odrodziły się." — piszą na swojej stronie twórcy CC.
Creative Commons powstało w 2001 r. w USA, jako inicjatywa Lawrenca
Lessiga, profesora prawa na Uniwersytecie w Stanfordzie oraz prawników i intelektualistów, zajmujących się zagadnieniem dóbr intelektualnych i tzw.
Kulturą 2.0 — alternatywą dla panującego obecnie „systemu". Zasada działania
CC jest prosta: każdy muzyk, (ale też fotograf czy pisarz) może wybrać jedną z licencji, która określa, co wolno odbiorcy. Może być to np. „licencja
uznania autorstwa 2.0", wedle której utwór muzyczny, zdjęcie czy książkę
można wykorzystywać i rozpowszechniać bez opłat i do woli, o ile
zaznaczymy kto jest prawowitym autorem. Powstają tu
dwa pytania. Po pierwsze: po cóż udostępniać np. album w sieci, jeśli
sprzedając go normalnym sposobem można na nim zarobić? Po drugie: czy objęcie
go licencją przyniesie jakąkolwiek korzyść wydawcy?
Jako wyjaśnienie, prof. Lawrence Lessig podaje przykład Corey’a
Doctorowa. Doctorow, pisarz science fiction, udostępnił swoją pierwszą powieść
Down and Out in the Magic Kingdom w sieci tego samego dnia, gdy ukazała
się w druku. „Dlaczego jakiś wydawca miałby się godzić na coś takiego?
Podejrzewam, że wydawca Doctorowa rozumował w następujący sposób: są dwie
grupy osób: (1) tacy, którzy kupią książkę Cory’ego niezależnie od
tego, czy będzie dostępna w internecie, czy nie oraz (2) tacy, którzy nigdy
nie usłyszeliby o książce, gdyby nie to, że stała się dostępna bezpłatnie w internecie. Niektórzy, należący do pierwszej kategorii ściągną książkę
Cory’ego z internetu zamiast ją kupić. Nazwijmy ich "złymi jedynkami".
Jednocześnie część należących do drugiej kategorii ściągnie z internetu
książkę Cory’ego, polubi ją i w końcu zdecyduje się na jej kupno.
Nazwijmy ich „dobrymi dwójkami". Jeśli „dobrych dwójek" jest więcej
niż „złych jedynek", strategia obejmująca darmowe wydanie książki
Cory’ego online najprawdopodobniej zwiększy jej sprzedaż." [ 2 ] — objaśnia Lessig.
Teoria potwierdziła się w praktyce: książka osiągnęła olbrzym
sukces komercyjny. Inną egzemplifikacją może być casus
Petera Waynera, który swoją książkę Free
For All pozwolił ściągać z Internetu nieodpłatnie od chwili, gdy skończył
się jej nakład papierowy. Wayner sprawdzał co chwila ile trzeba zapłacić za
egzemplarz Free For All w antykwariacie. Okazało się, że cena tego
wydawnictwa w antykwariatach rosła proporcjonalnie do ilości pobrań z sieci.
Oczywiście licencje CC nie rozwiążą wszystkich kłopotów związanych z prawem autorskim. O niektórych z nich pisze Krzysztof Gienas w artykule „Creative
Commons: elastyczność licencji": "Na kanwie dystrybucji prac opartych na
licencji CC pojawiają się dwa problemy — możliwość zmiany zasad udostępniania
utworów oraz relacje pomiędzy przenoszeniem majątkowych praw autorskich a treścią
uprzednio wykorzystywanych umów licencyjnych. Nikt nie podważa, że możliwa
jest zmiana zasad dystrybucji utworów przez podmiot uprawniony. Tyle że w przypadku oferowania prac drogą elektroniczną, samo respektowanie owych
modyfikacji okazuje się utrudnione." [ 3 ] Są to jednak — jak się wydaje — przeszkody do pokonania i licencje Creative Commons mogą
być złotym środkiem między pazernością koncernów a brakiem skrupułów użytkowników
p2p. W kwietniu br. przedstawiciel polskiej odnogi CC Alek Tarkowski wziął
udział w wysłuchaniu publicznym Komisji Prawa Autorskiego Sejmu RP. Oto, co
powiedział: „Zdaniem Creative Commons Polska należy [...] zreformować
relacje między twórcami, użytkownikami oraz pośrednikami (np. organizacjami
zbiorowego zarządu) tak, by możliwe było swobodne wykorzystywanie wolnych
licencji." [ 4 ]
Jednak, aby taka relacja mogła być de facto zreformowana, wpierw trzeba
zreformować polskie prawo autorskie, które — podobnie zresztą jak w innych
krajach — nie nadąża za błyskawicznym rozwojem technologii. Póki co w Polsce z Creative Commons korzystają głównie niszowi twórcy, ale biorąc pod
uwagę to, że organizowane są już całe serie koncertów pod egidą CC, (Creative
Commons Party we Wrocławiu) zainteresowanie licencjami z pewnością wzrasta.
Zdaniem założycieli polskiego oddziału CC, to właśnie licencje mogą być
remedium na piractwo komputerowe i medialne — bolączkę polskiego środowiska
artystycznego.
Uczestnicy konferencji „Kultura 2.0", która odbyła się w zeszłym
roku w Warszawie stwierdzili: „Polskie Radio czy Biblioteka Narodowa są dumne, że
chronią utwory przed użyciem, zamykając je w lodówce". Trudno o lepsze
podsumowanie problemu. Więcej tutaj: www.creativecommons.pl
Przypisy: [ 1 ] D. Cieślik, P2P:
co Ci wolno, a za co pójdziesz siedzieć?, www.idg.pl. [ 2 ] L.
Lessig, Wolna
kultura, www.wolnakultura.org [ 3 ] K. Gienas, Creative commons: elastyczność licencji, www.idg.pl [ 4 ] A. Tarkowski, CC
na wysłuchaniu publicznym w sejmie, www.creativecommons.pl « Prawo nowych technologii (Publikacja: 13-05-2007 )
Paweł Franczak Ur. 1981. Absolwent wydziału filozofii UMCS, pracuje jako dziennikarz w lokalnej gazecie. Współpracuje m.in. z portalem diapazon.pl, traktującym o jazzie, i w kilkoma innymi serwisami muzycznymi. Interesuje się jazzem, literaturą amerykańską, pedagogiką, filozofią i psychologią. Numer GG: 7557849
Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Grzechy polskiej kultury muzycznej | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5373 |
|