Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
205.013.170 wizyt
Ponad 1064 autorów napisało dla nas 7362 tekstów. Zajęłyby one 29015 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy Rosja użyje taktycznej broni nuklearnej?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 15 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Jan Wójcik, Adam A. Myszka, Grzegorz Lindenberg (red.) - Euroislam – Bractwo Muzułmańskie

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Niech młodzieniec nie zaniedbuje filozofii, ale i starzec niech się nie czuje niezdolny do dalszego jej studiowania. Dla nikogo bowiem nie jest ani za wcześnie, ani za późno, aby zacząć troszczyć się o zdrowie swej duszy.
« Malgorzata Dorna  Publikacja z prywatnego działu publicysty
Dziś prawdziwej Bohemy już nie ma...
Autor tekstu:

 

A nad Piłą "Artycha" czasem sobie polata...

"Wielka jest gnuśność panująca w niebie.(...) Pobożni artyści idą do nieba, a Sobolewski łazi wszędzie."

       Niebo na obrazach Sobolewskiego — laserunkowo gładkie, połyskliwe, niemal przejrzyste, zaniepokojone niekiedy jakąś łacińską inskrypcją, której sensu współcześni i tak pewnie nie zechcą dociec. To, co "ziemskie" — zmysłowe, rozbuchane, ciężkie, po barokowemu nasycone, aż kipiące od balastu tworzywa plastycznego. Niebiańskie błękity i anielskie chorały — zdecydowanie nie dla Sobolewskiego. W jego malarstwie, w jego życiu — niebo i piekielne otchłanie — w niekończącym się "spięciu", na ekstremach. Gdzieś na granicy tych światów, na skrzyżowaniu dróg, gdzieś między "barbarzyńską" Azją i wielce "cywilizowaną" Europą (malarz nie krył był swego tatarskiego pochodzenia, przypisując sobie także carsko-generalskich antenatów) w przestrzeni owej dyfuzji, przenikania się i kotłowania kultur funkcjonowało nieduże atelier, metodycznie i pedantycznie "wylepione", "wytapetowane" pracami, będącymi zapisem różnych nastrojów, klimatów. To tutaj w oparach werniksu i odwiecznego "napoju Bogów", wysoko procentowej "ambrozji" wygłaszano niekończące się tyrady i monologi po blady świt , tutaj także w oparach poezji, filozofii , w atmosferze skandalu, "cudownego szaleństwa" (jak zwykła mawiać "muza — natchniuza" artystów — Elżbieta) rozstrzygały się losy świata, kultury i sztuki — ostatecznie, nieodwołalnie, na wieki.

        Gospodarz owego, dalekiego od sfery "sacrum" przybytku należał był przecież do grona owych urokliwych "pięknoduchów", których obecność w środowisku artystycznym niewielkiego, odsuniętego od kulturowego centrum miasta — nadaje zbiorowości nobilitujący status "Bohemy". Piła nie ma bowiem takich tradycji jak Kraków (stolica modernizmu i awangardy z burzliwego przełomu wieków), ale właśnie tutaj, nad dziką, mroczną Gwdą pozostali "na dłużej" artyści z różnych środowisk, absolwenci szkoły poznańskiej i krakowskiej właśnie. W latach osiemdziesiątych było tu bardzo mocne środowisko artystyczne i nie wydaje się to niczym zaskakującym, gdyż zwykle w czasach kryzysów ekonomicznych i politycznych zawirowań — następuje powrót do wartości "wyższego rzędu", czy też może — do wartości "w ogóle".

Zgrzebność, asceza realnego życia inspiruje bowiem rozwój duchowy, bez którego trudno myśleć o sztuce, tej wielkiej przez duże "S", która nienawidzi mentalnego ubóstwa, intelektualnej, zaściankowej "zgrzebności", funkcjonowania "na minimum" emocji, dozowanych po mieszczańsku, z umiarem — kocha natomiast nonszalanckie gesty, kreacje i prowokacje, w których A. Mico Sobolewski okazywał się był niekwestionowanym mistrzem, zajmującym się (jak sam deklarował) "sztukami wizualnymi i około". Nie trzeba zapewne dodawać, że niezależnie od działań czysto malarskich (Sobolewski był "artychą" jak się patrzy, malował dużo i z pasją, na każdej z zachowanych prac czuje się wyraźny "ślad jego łapy") właśnie owo "około" czyniło z niego przez lata "artystę — skandalistę", fascynującą, niezwykle twórczą — indywidualność.

     Co zatem czynił był Sobolewski, "Sobolem" przez przyjaciół zwany, żeby (z pełną premedytacją, świadomie) odcisnąć na kulturowej mapie miasta swój ślad? — "Miał w sobie tę pasję, chęć dziecka, naiwnego, szczerego… Podziwiałem go za tę pasję. Każdy z nas ma chwile wypalenia — on nie miał. Pracował całym sobą, wyglądało to jak obsesja, choroba. Tworzył przez 20 lat, a robił więcej i bardziej intensywnie, niż inni przez 40. Sam siebie traktował jak "obiekt", dzieło sztuki. Kręcił te "żywe obrazy" na video… — Wspomina przyjaciel i malarz Tadeusz Ogrodnik.

      I zaraz potem opowiada o takim parateatralnym działaniu, w którym artysta ukryty za ekranami z folii próbuje się uwolnić, najpierw widać ślad, później pęknięcie, rozdarcie, a w końcu jednym, mocnym, zdecydowanym gestem odkrywa się (metaforycznie i dosłownie)postać Demiurga, sprawcy i pra- przyczyny wszystkiego. Owo uwalnianie się z przejrzystych, ledwie dostrzegalnych zasłon, woali, metaforycznych warstw zniewolenia — powraca w większości prac Sobolewskiego, który proces tworzenia pojmował zapewne na prawach obnażania, demaskowania kolejnych warstw osobowości, uwalniania się od masek i ról, poszukiwania tej najbliższej człowiekowi, najbardziej wyrazistej, prawdziwej.

       Dokumentując konkretne działania, prowadząc niemal pedantyczny zapis poszczególnych etapów poznawania siebie samego — artysta podejmował grę, wyznaczając własne reguły, zasady, budując z mozaiki zdarzeń, szczególnie tych z pogranicza teatru i plastyki swoistą, bardzo czytelną mitologię, która dla niego samego stanowiła wdzięczny temat do wyrafinowanych, przepojonych "wredotą" komentarzy. Tak, więc zamiłowanie do malarstwa laserunkowego rodem gdzieś z Niderlandów walczyło w kompozycjach Sobolewskiego z pasją do demaskowania, brutalnego odkrywania tego, co programowo nieestetyczne, szpetne, odrażające.

       Podobnie potrzeba zaistnienia w roli modernistycznego artysty, co to nonszalanckim gestem odrzuca maski, konwencje i przybiera inne (niekoniecznie lepsze, ale na pewno nowe ) zmagała się w jego happeningach i "akcjach" z potrzebą prezentacji siebie samego w charakterze filozofa, myśliciela, złośliwego i dowcipnego "erudyty". Tak, więc duma i wielkość, próżność i pycha stawały "oko w oko" w owym pojedynku rytualnym ze słabością artysty amatora, posługującego się niekiedy niedoskonałą, chropawą stylistyką, mającego świadomość własnych ograniczeń i braków. I wówczas to zapewne narastała potrzeba buntu, prowokacji, owego artystycznego "odjazdu" bez którego proces tworzenia znaczyłby tyle co dobrze odrobiona, zapisana "czyściutko", w myśl zasad kaligrafii — lekcja.                                                                                                                                                                                                              Podejmując walkę z konwencją "Sobol" nie obnosił wnętrza na zewnątrz, nie uprawiał taniego, acz efektownego "exhibicjonizmu" , nie starał się epatować widza pracami traktowanymi na prawach ładnego przedmiotu "do powieszenia nad kominkiem". Jego obrazy pełne emocji i pasji, niekiedy tłumionej agresji , rzadko dokumentujące fakt pogodzenia się, czy pojednania ze światem odbiera się raczej jako krzyk protestu, głos buntu, niż jako estetyczny,czy wyrafinowany w swej formie przedmiot.

     Malował zda się na wszystkim, na kawałkach dykty i sklejki, na tacach, takich ohydnych, kupionych gdzieś w MHD, na fragmentach, resztkach materii przeznaczonej do zgoła innych, bardziej "pożytecznych" celów. Dokonując deformacji, pokazując człowieka z aureolą "świętego" i grymasem złoczyńcy na opuchniętej, nieco prostackiej twarzy — przypominał o tym konflikcie, o tej nieustannej walce dokonującej się w każdym z nas, o zderzeniu wielkości z tak typową dla natury ludzkiej -"małością", piękna ze szpetotą, poetyckiej wzniosłości z bolesną, kompromitującą trywialnością. Był bowiem sam Sobolewski naturą wielce skomplikowaną — teoretykiem i praktykiem, tym który kreuje koncepcje, wygłasza aforyzmy, przemowy i tym, który (zapewne niedowierzając sobie samemu) sprawdza.

       Dzisiaj po latach, gdy nam przychodzi "sprawdzać" mistrza Amico okazuje się, że Jego obrazoburcze gesty, happeningi, kompozycje malarskie, przewrotne, bulwersujące wypowiedzi — przetrwały nie tylko "próbę czasu", ale tę znacznie bardziej spektakularną — próbę zmierzenia się z "awangardą" początków XXI wieku, oczywiście pod warunkiem, że awangarda w dobie kultury masowej, tak zwanego "Street Art — u" i wszelkich innych "Artów" jeszcze istnieje.

Małgorzata Dorna


 Dodaj komentarz do strony..   


« Malgorzata Dorna   (Publikacja: 17-07-2010 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Malgorzata Dorna
Felietonistka i polonistka, krytyk sztuki (absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Gdańskim), pisywała dla prasy wybrzeżowej (Głos Wybrzeża, Delta, Tygodnik Wybrzeże) i ogólnopolskiej (Sztuka Polska, Projekt). Od 2007 mieszka w Pile, gdzie pracuje w Galerii BWA.

 Liczba tekstów na portalu: 7  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Sztuka w teatrze życia
str. 6505 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365