|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Nie ma niczego Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Z języków, zarówno potocznego jak i urzędowego,
zniknęło takie słowo jak światopogląd. Zamiast tego mamy 'uczucia', ale
tylko religijne lub patriotyczne, oraz 'wiedzę', której najczęściej nie
mamy. Stan ten jest wprowadzeniem w życie myśli poety o czuciu i wierze,
jako czymś o wiele wartościowszym niż mędrca szkiełko i oko.
Z faktu tego zniknięcia nie należy jednak wnosić,
że wszyscy, z dnia na dzień, wraz ze zmianą ustroju społecznego, wyzbyli się
czegoś takiego jak światopogląd, czyli zbioru poglądów uznawanych za
prawdziwe, mówiąc w dużym skrócie. Tak dobrze, albo źle, jeszcze nie jest.
Zniknęło natomiast, co innego — światopogląd
oficjalny, książkowy, którego zasadnicze 'zręby' można było poznać
studiując odpowiednie, należałoby powiedzieć — jedynie słuszne podręczniki, a wygładzać, szlifować, uzupełniać — czytając artykuły wstępne w prasie partyjnej, również jedynie słusznej. Była to nader przydatna życiowo
sytuacja; wiadomo było, co składa się na właściwy światopogląd i kto
prezentuje słuszną postawę, każdy zainteresowany wiedział też, kiedy co
powiedzieć, aby nie narazić się na niezrozumienie i związane z tym przykrości.
Ale i w tej sprawie nie należy się łudzić — światopogląd
jest wśród nas, posiada go każdy z osobna, posiadają grupy społeczne,
posiadają i klasy społeczne, jeśli jeszcze takowe są, posiada go także
nasza klasa polityczna i rodząca się w bólach klasa średnia. Proszę się
jednak nie obawiać, nie mam zamiaru próbować analizować światopoglądu tych
dwu klas, choć może jakaś mała próbka tego będzie. Chciałbym bardziej zająć
się tylko jednym problemem, nader przyziemnym, a mianowicie racjonalną
teorią duchowości, zaproponowaną ongiś przez jednego z dyskutantów [ 1 ].
Na początek proponuje on następującą
definicję: „Rzeczy duchowe to takie, których
istnienie jest realnie, mimo, że nie są (niekoniecznie są) materialne", a jako przykłady takich rzeczy podaje: przyjaźń, odległość, granica, pieniądz i środek masy układu Ziemia-Księżyc. Wybór i kolejność podyktowane zostały w sposób zupełnie przypadkowy, zdaniem proponującego, ale zwolennik istnienia
parametrów ukrytych zapewne zaprotestowałby przeciw takiemu stwierdzeniu.
Wydaje
się, że racjonalna teoria duchowości powinna być jednocześnie racjonalną
teorią materialności, choć to zestawienie brzmi jak jakiś neologizm. Oba pojęcia
albo oba byty, jak kto woli, są ze sobą związane choćby przez fakt, że
duchowość, reprezentowana np. przez te pięć zaproponowanych przykładów
istnienia, nie może istnieć bez materialnego podłoża, w naszym przypadku -
ludzkiego umysłu.
Czy
na Księżycu albo Słońcu może istnieć jakaś duchowość — chyba nie, mogą
tam natomiast bez problemów egzystować różne duchy, jeśli ktoś w nie
wierzy, ale duchy to nie to samo, co duchowość. Dość trudno także
zastanawiać się nad wymiarami duchów czy warunkami ich egzystencji, ale
problem termodynamiki piekła został jakby rozstrzygnięty. [ 2 ]
Podobnie i z innymi pojęciami. Dwa kamienie nie są zdolne do wzbudzenia w sobie uczucia
przyjaźni, nie przyjaźnią się też ze sobą drzewa w parku, prędzej już
dwa psy lub konie, nawet wśród ludzi bywa spotykane to uczucie. Do uczuć
potrzebny jest jakiś system nerwowy, i to nie byle jaki, lecz dość złożony,
ale, w którym miejscu zaczyna się taka niezbędna złożoność, to może być
trudne do rozstrzygnięcia zadanie.
Nie
da się też dyskutować o jakiejś ogólnej 'granicy' lub czymkolwiek
innym; przynajmniej w naszych czasach jest to dość trudnym przedsięwzięciem,
choć scholastycy robili to z powodzeniem i nie było to zupełnie bezsensownym
zajęciem, jeśli patrzeć z perspektywy rozwoju nauki. Dzięki ich rozważaniom,
przy których dzielenie włosa na czworo jest dziecinna igraszką, uściślono
sporo pojęć i stworzono podstawy rozwoju bardziej użytecznych społecznie
nauk, czyli nauk technicznych.
Samo
słowo 'granica' pcha mnie w stronę matematyki, gdzie jest ono nadzwyczaj
precyzyjnie zdefiniowane. Może właśnie z racji posuniętej do ostatecznej
granicy jednoznaczności, w gremiach reprezentujących narody nie ma praktycznie
matematyków. Trafiają się tam tzw. umysły ścisłe, ale ich właściciele często o tym jakby zapominają, no, bo, z kim przestajesz, takim się stajesz. Ale
podobne definicje istnieją w każdej nauce, więc podejmując próbę dyskusji
będziemy świadomie lub podświadomie którąś z nich preferować, a stąd już
tylko krok do tzw. niespodziewanego, choć nieuniknionego, obrotu sprawy.
Może
jakiś przykład będzie tu na miejscu. Weźmy choćby tak powszechnie znany byt
jak 'metal' i popatrzmy na jego rozumienie w kilku naukach, na początek w chemii i fizyce. W fizyce sprawa jest dość prosta, trochę inaczej wygląda to w chemii, w której przyjęto inne niż w fizyce kryteria, dlatego chemicy wyróżniają
dość liczną grupę półmetali. A sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana,
bo niektóre niemetale, w tym takie, jak wodór i fosfor, mogą tworzyć odmiany
alotropowe, jako żywo przypominające każdy porządny metal.
Jeszcze
gorzej jest w astronomii, bo tam wszystko, co nie jest wodorem lub helem, jest
metalem.
Wróćmy
jednak do naszej granicy. Istnieją także granice polityczne, często strzeżone
przez mury i zasieki, liczne wieże strażnice, pasy zaoranej ziemi i patrole z owczarkami alzackimi. Granice te jednak, w odróżnieniu od matematycznych, są
przekraczalne, czasem nawet legalnie.
Wśród
licznych granic istnieją też granice rozsądku i przyzwoitości, ale któż
ich nie przekraczał niech pierwszy rzuci kamieniem, byle nie we mnie. Zazwyczaj
za przekroczenie granic przyzwoitości można zostać skarconym, zwłaszcza w swoim towarzystwie, nawet, jeśli jest to towarzystwo o nader wątpliwej
reputacji. Zupełnie inaczej jest, gdy te granice przekroczy się publicznie,
stojąc np. na ważnej trybunie. Wtedy można spokojnie oczekiwać nagrody
znacznie szerszej publiczności w postaci powołania na ważny urząd, na którym
obowiązki mają raczej nominalny charakter, ale za to są godziwie
wynagradzane, dają ogromne możliwości zaistnienia w tzw. mediach, budzą życzliwe
zainteresowanie licznych dziennikarzy, itd. Dlatego nie należy się dziwić, że w tej dziedzinie trwa od lat niepohamowany ekspansjonizm, a zainteresowani coraz
to z triumfem ogłaszają przekroczenie dotąd nieprzekraczalnej granicy. Aż
trudno oprzeć się refleksji, że zwierzęta znaczące moczem i kałem granice
swoich terytoriów, robią to jednak przyzwoiciej.
Gdyby
podobny ekspansjonizm, choć w części, przejawiali nasi politycy, wynalazcy i biznesmeni, na giełdach Szanghaju, Tokio, Moskwy, Nowego Jorku i Frankfurtu
najważniejszymi informacjami byłyby te płynące z Nowego Światu i Krakowskiego Przedmieścia, świat byłby zawalony naszymi produktami, w bankach
pęczniałyby stosy dolarów i euro, o których pożyczenie na wysoki procent
zabiegaliby wszyscy bliżsi i dalsi znajomi.
A
środek masy dowolnego układu fizycznego? Nie da się, jak to zrobił niejaki
Wiśniewski, znajomy Dymnego z wydajnością, którą podniósł na jednym
hektarze i przeniósł na drugi, przenieść go z jednego układu na drugi. Nie
da się, więc, rozmawiać o jakimś wyimaginowanym, oderwanym od materii,
idealnym środku masy. Podobnie nie da się sensownie dyskutować o jakimś
'duchowym' pieniądzu czy 'uduchowionej' odległości. Żadna z tych pięciu
propozycji nie może istnieć bez materii, nawet bez człowieka. Być może
tylko przyjaźń może obejść się ludzi.
W
ten sposób zszedłem na ziemię, gorzej, wtłoczyłem swoje myśli dotyczące
duchowości i materialności w ciasne ramy. Przy okazji uznałem, że warto
przypomnieć sobie sens pojęcia materii, obiektu prostego, codziennego,
namacalnego i skonfrontować stan własnej niewiedzy z wiedzą oficjalną. W tym
celu sięgnąłem do wypróbowanych, autorytatywnych źródeł wszelkiej wiedzy,
czyli encyklopedii, i to drukowanych, a poszukiwania rozpocząłem od szacownej
Britanniki.
Hasło
'materia' ogranicza się w niej do dwunastu króciutkich zdań, z których
pierwsze, informujące, że są to „wszystkie obiekty tworzące obserwowany Wszechświat, które wraz z energią stanowią podstawę wszystkich zjawisk obiektywnych.", na pozór
wszystko wyjaśnia, pod warunkiem, że wie się, co oznacza określenie
'zjawisko obiektywne'.
Lepiej pod tym względem wygląda treść tego hasła w najnowszej Wielkiej Encyklopedii PWN, już
XXI-wiecznej. Są tu podane dwa znaczenia tego słowa, w pierwszej kolejności
filozoficzne, potem fizyczne, wraz z kilkoma zdaniami omawiającymi historyczny
rozwój pojęcia.
W trzeciej kolejności przejrzałem Encyklopedię
Powszechna PWN z lat 60. I tu przeżyłem zaskoczenie, ponieważ hasłu
'materia' poświęca ona dwie bite strony. Jest tam i rys historyczny, są i poglądy poszczególnych myślicieli oraz kilka odniesień do dostępnej w tamtych czasach literatury. Tak na marginesie, z encyklopedii brytyjskiej można
dowiedzieć się bardzo dużo o rasach psów i koni tudzież politykach, z radzieckiej natomiast równie dużo o rasach owiec i zbóż, ale prawie nic o politykach, zwłaszcza radzieckich. Co kraj to obyczaj, co Redakcja, to inne
priorytety. W każdym razie nasze obie wielkie encyklopedie wraz z trzecią,
'Nową Powszechną' z lat 90., nie mają czego się wstydzić.
Najszerzej
hasło 'materia' omówione jest w Wikipedii, w której podano także
trzecie, potoczne znaczenie tego słowa.
Kto
chce dobrze poznać sens filozoficznej definicji materii, nie może pominąć
najsłynniejszej z definicji, ponieważ jej autor, jak to napisał Władysław
Tatarkiewicz w swojej „Historia filozofii" [ 3 ], 'stanowił niezwykłe w dziejach zjawisko: był jednocześnie przywódcą filozoficznym i politycznym.' Autorem słów "Materia
jest filozoficzną kategorią służącą do oznaczenia obiektywnej rzeczywistości,
która dana jest człowiekowi we wrażeniach, którą nasze wrażenia kopiują,
fotografują, odzwierciedlają, a która istnieje niezależnie od nich.', jest
niejaki Wl. Ilin, szerzej znany jako Lenin.
Dziś
nastała moda omijania tego nazwiska z daleka, nieprzyznawania się do
jakiejkolwiek z nim znajomości, a tym bardziej komitywy, udawania, że nigdy go
nie było, a jeśli już był, to był sprawcą wszelkich możliwych nieszczęść.
Praktyka ta niczym nie różni się od praktyki z ulicy Mysiej.
Profesor Tatarkiewicz przytacza też
jeszcze jedno zdanie Lenina, które warto zacytować: „Dla materialistów świat
jest jeszcze żywszy, bogatszy, różnorodniejszy, niż się wydaje, bo każdy
krok nauki odkrywa jego nowe strony." Zdanie to znakomicie współgra z innym,
napisanym kilkadziesiąt lat później przez Carla
Sagana: „Dlaczegóż żadna z wielkich religii, patrząc na naukę, nie doszła
do wniosku: "Jest lepiej, niż mogliśmy przypuszczać. Wszechświat okazał
się znacznie większy, niż przewidywali nasi prorocy, wspanialszy, bardziej
skomplikowany, bardziej elegancki. Zatem Bóg musi być wiele potężniejszy, niż
nam się wydawało"? Zamiast tego wołają: „Nie, nie, nie! Nasz Bóg jest
malutkim Bogiem i chcemy, by tak już na zawsze zostało". Religia, stara lub
nowa, doceniająca wspaniałość Wszechświata ukazywaną przez współczesną
naukę, potrafiłaby wzbudzić uczucia czci i wiary, których nie poruszają
tradycyjne religie." [ 4 ]
Wśród
rozlicznych właściwości materii jedną z bardziej interesujących jest czas
jej istnienia. Rzecz dziwna, wydaje się, że łatwiej wyobrazić sobie jej
koniec niż początek. Można spotkać fizyków, którzy przewidują, że po
wypaleniu się Słońca i wszystkich gwiazd nastąpi rozpad galaktyk, potem
zacznie się rozpadać materia jądrowa, wyparują czarne dziury i po tym
wszystkim pozostaną tylko pojedyncze elektrony i pozytony, które będą błąkać
się po niewyobrażalnie rozdętym Wszechświecie.
Ale
jak to było z początkiem? Fizycy jakoś nie przyjmują do wiadomości prawd
objawionych i usiłują po nitce praw fizycznych dojść do kłębka nazywanego
Wielkim Wybuchem. Ponieważ określenie to wymyślił ktoś dla żartu, nie
musimy brać go poważnie pod rozwagę tym bardziej, że są fizycy, którzy
sprawę wyjaśniają prościej i jaśniej. Okazuje się, że cały 'wszechświat
powstał w momencie, kiedy powstał człowiek', i wniosek ten w prosty i logiczny sposób wynika z teorii kwantów [ 5 ]. A ponieważ cały ten Wszechświat
jest 'tylko zbiorem możliwości, któremu nic nie można przypisać', więc i problemu nie ma.
W
ten sposób doszliśmy do ostatecznego rozwiązania wszystkiego, bo i nas nie
ma, całej wiedzy, której, jako się rzekło na początku, też zazwyczaj nie
ma. Czy wobec tego istnieje nasz odkrywca? Z faktu istnienia licznych publikacji
Profesora, zamieszczanych także w internecie, w których zwalcza prawie
wszystko, wynika, że jednak istnieje 'coś, i to 'coś' nie daje mu
spokoju. Czyżby to była resztka zdrowego rozsądku?
I
na koniec myśl Profesora Grzegorza Białkowskiego, który jedną z podstawowych
trudności w uformowaniu naukowego światopoglądu upatrywał w problemie
odnalezienia 'wąskiej miedzy' pomiędzy „niedowierzaniem" a „nadwierzeniem":
„Mamy uczyć nie tylko faktów, a na pewno nie możemy człowieka, który się
ich wyuczył, uważać za nosiciela światopoglądu naukowego. Uczyć się
trzeba także metody zbliżania się do rzeczywistości, mając w pamięci
dorobek wieków, ale też i zdając sobie sprawę z jego zawodności. Światopoglądu
trudniej nauczyć niż filozofii, bo nie składa się on wyłącznie z tez.
Nauczyć światopoglądu, to wychować człowieka." [ 6 ]
Przypisy: [ 3 ] Tatarkiewicz
W., Historia filozofii, PWN, Warszawa 1998, t.3, s. 254-261, [ 4 ] Sagan C., Błękitna
kropka, Prószyński i S-ka, Warszawa 1996, s.78 [ 5 ] Jacyna-Onyszkiewicz Z.,
„Fizyka kwantowa a wiara", Miłujcie się, nr 1/2011 [ 6 ] Białkowski G., Nauka — filozofia — światopogląd, Nowe Drogi, nr 11(1985), s.93-112 « Felietony i eseje (Publikacja: 11-11-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7522 |
|