|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Owocnych obrad Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Świat
przepełniony jest tajemnicami. Mimo paru już tysięcy lat wysiłków jasnowidzów,
wieszczków, uczonych i detektywów, mimo wyjaśnienia kilku zagadkowych spraw,
to tajemnic raczej nie ubywa, a życie przynosi nam coraz to nowe.
Ale
cóż to właściwie jest 'tajemnica'? Tajemnicą chyba nie jest byle
zagadka, np. 'jak żyć?', w starszej nieco wersji formułowana 'jak związać
koniec z końcem?', albo jeszcze inna — 'co to jest — wisi na ścianie,
zielone i śpiewa?'
Istotą
zagadki jest chyba to, że można dojść do jej rozwiązania tzw. pomyślunkiem.
Dlatego to, o co pytał Sfinks (chociaż chyba powinno być — pytała, bo
Sfinks był rodzaju żeńskiego), przygodnych podróżnych, wśród nich Edypa,
było do odgadnięcia, mimo pozornego bezsensu. Dla samego Edypa być może byłoby
lepiej, gdyby jej nie rozwiązał, ale spod władzy bogini przeznaczenia,
podobnie jak inni, nie miał szans się wyzwolić.
Tajemnica,
to coś, czego mi nie wolno wiedzieć, albo coś, czego nie mogę zdradzić
innym. Tajemnica to wiedza dla wtajemniczonych, do której jednak można zostać
dopuszczonym. Gorzej, gdy ktoś już wtajemniczony, nagle okazał się tego
niegodnym. Zazwyczaj los takiego wiarołomcy bywał trudny, Hippasusa utopiono,
innych, nam współczesnych, truto polonem. Gdybyż Maria Curie-Skłodowska
przypuszczała, że z takim trudem wydarta przyrodzie tajemnica, a przecież
przez pewien czas liczba osób, które wiedziały o istnieniu polonu była
naprawdę niewielka, posłuży w przyszłości do tego, aby niektórzy swoje
tajemnice, to znaczy akurat te, do których przez nadmierne zaufanie zostali
dopuszczeni, zabrali czym prędzej ze sobą do grobu, może by jej nie ujawniała.
Ale stało się.
Ale
są i inne, bardziej codzienne, ale przez to wcale nie mniej tajemnicze
tajemnice. Dla mnie np. taką niemal codzienną zagadką, może lepiej nazwać
niewiadomą, jest to, że od pewnego czasu nikt nie jest czymś zaskoczony,
zdziwiony, zdumiony, zachwycony, itd., ale od razu zaszokowany. Widać, że
dzisiejsze wydarzenia niosą ze sobą dużo większy ładunek emocji, który, na
szczęście mnie omija oszczędzając mi tych szokowych, wstrząsających uderzeń.
Do
niedawna także nie mogłem spotkać ludzi zadowolonych, ukontentowanych, uszczęśliwionych,
tylko samych usatysfakcjonowanych, ale gdzieś się oni ostatnio zapodziali. No
cóż, czasy są trudniejsze, więc może dlatego, chyba już tej tajemnicy nie
rozwikłam. Satysfakcja i jej dawanie, nie wiadomo dlaczego, kojarzyła mi się
zawsze z pojedynkiem.
Takie
to są te moje codzienne, niezbyt ważne dla ludzkości, tajemnice.
Były
kiedyś takie czasy, w których nie było tajemnicy służbowej, państwowej,
bankowej i jeszcze paru innych. Danych osobowych było tak mało, że nikomu
nawet się nie śniło o tym, by je chronić, bo wszyscy znali wszystkich. A mimo, że wszyscy wszystkich znali, to parę osób w historii gdzieś się
zapodziało, jakby przepadło. Mają Egipcjanie wątpliwości, ilu było faraonów,
lista chińskich cesarzy też jest niekompletna, nasi historycy od lat poszukują
jakiegoś Bolesława Zapomnianego.
Z
biegiem lat tajemnic przybywa, i to jakby wraz ze wzrostem liczby informacji
oraz rozwojem ich nośników, mówiąc współczesnym językiem. Kronikarze od
dawna, jak się okazuje, lubili dopisać coś od siebie, a jeśli lubili swojego
chlebodawcę, to i on nie miał nic przeciwko temu, by rodowi przypisać coś
dodającego znaczenia. Nie żeby od razu fałszować, nie, ot po prostu, czasem
była potrzeba sporządzenia kopii dokumentu autentycznego, który gdzieś tam
zaginął, lub przez prosty przypadek nigdy nie powstał, ale powstać mógł, a nawet powinien — jak to wyjaśniał notariusz Rebaudengo młodemu Simoniniemu.
Ta metoda dopisywania sobie lub innym zasług, które powinniśmy lub inni
powinni mieć, stosowana jest z powodzeniem także w naszych czasach.
Bywało
też i odwrotnie, trzeba było, dla dania świadectwa prawdzie — rzecz jasna,
skuć jakieś tam hieroglify, rozbić czyjś posąg, albo samemu Mojżeszowi obrócić
głowę tak, aby patrzył we właściwym kierunku, Mojżeszowi wykutemu w marmurze, oczywiście. I ta metoda, znana jako odsądzanie od czci i wiary, jest
chętnie nadal kultywowana.
W
czasach, w których żyłem bardziej czynnie, czyli zawodowo, tajemnic też było
sporo i w niektóre z nich bywałem wtajemniczany. Na pozór nie były to jakieś
szczególne sekrety ale, dla dobra i jasności sprawy, raz po raz podpisywałem
zobowiązanie o dotrzymaniu tajemnicy służbowej i państwowej, oraz o konsekwencjach, jakie poniosę, jeśli zobowiązania nie dotrzymam. Robili to
wszyscy, którzy pracowali w państwowych przedsiębiorstwach i urzędach.
Tajemniczość tych tajemnic polegała na tym, że nikt dokładnie nie wiedział,
co jest tą tajemnicą objęte. Czy jest to np. receptura warzenia piwa w browarze, czy też może to, co robi czasem w pracy sekretarka jednego z kierowników i z kim. W miarę zdobywania życiowego i zawodowego doświadczenia,
stopniowo dowiadywałem się, co jest tajemnicą i kto jest powołany do tego,
aby się z nim niektórymi podzielić.
Od
dzieciństwa byłem także wtajemniczany w tajemnice wiary.
Tajemnice
wiary tym się różnią od innych, że są powszechnie znane i przy każdej
nadarzającej się sposobności powtarzane. Ci, którzy mi je przekazywali, raz
po raz przytaczali przykład słynnego doktora, który nad rozwiązaniem jednej z nich się biedził, oraz dziwną historię, z wątkiem nadprzyrodzonym, jaka
mu się przydarzyła, a która uświadomiła mu nierozwiązalność owej
tajemnicy. Wtedy moje kontakty z rzeczywistymi doktorami były raczej rzadkie,
jednego widywałem czasem na ambonie, otaczał go powszechny szacunek wyrażający
się w podziwie dla jego kazań, rzekomo tak wzniosłych i tak uczonych, że mało
kto cokolwiek z nich rozumiał. Chętnie bym te kazania dziś przeczytał, ale
miejscowość zbyt odległa, by próbować do nich dotrzeć, o ile zostały
spisane i o ile te papiery jeszcze istnieją. Inna cechą tego kaznodziei, zauważalną
przez nieco wnikliwszych obserwatorów, był podobno specyficzny sposób
odprawiania obrzędów, szybki i jakby mało nabożny, trochę byle jaki. Za to
kazania, ho, ho, ...
Ale
oprócz owych wielkich tajemnic, ludzie zaczynali rozwiązywać trochę bardziej
przyziemne, jak się szybko jednak okazało, ważne życiowo. Najpierw było to
zapewne proste i naiwne pytanie — a co jest za horyzontem, czasem nawet bliżej — co jest na drugim brzegu rzeki. Z czasem pytania stawały się trudniejsze,
bo odpowiedź, że za horyzontem czają się psiogłowcy, w lesie buszują
hefalumpy nie wszystkich zadowalała. Bywało, że jakiś śmiałek, skuszony
wizją nagrody, albo, co znacznie gorsze, własną bezbożną ciekawością,
przepłynął na drugi brzeg, przeszedł przez las albo polazł za horyzont i,
co jeszcze gorsze, powrócił cały i zdrowy. Jeśli nie potwierdził
powszechnie znanych opinii, mógł sobie napytać biedy. Rozsądni nie wracali,
co utwierdzało pozostałych w słusznych obawach na temat niebezpieczeństw
czyhających po drugiej stronie.
Czasem
pytano o rzeczy oczywiste, np. dlaczego jabłko spada, i odpowiedzi też były
oczywiste — bo taka jest jego natura. Niektórym to nie wystarczało i, jak
zawsze, ciekawość prowadziła do piekła, bo tak skomplikowali odpowiedź, że
trzeba było po drodze wymyślić rachunek różniczkowy, jakieś krzywe stożkowe,
tudzież wektory i tensory.
Od
nadmiaru pytań zaczęto dostawać mętliku, więc np. niejaki Dawid Hilbert
sporządził spis takich tajemnic w najprostszej z nauk, czyli w matematyce,
wykrzykując przy tym, że 'musimy wiedzieć, będziemy wiedzieć'. To 'będziemy'
trochę się przedłuża, ale ze spisu coraz to znikają kolejne pozycje.
Namnożyło
się też odpowiadających, więc publikatory donoszą o coraz to nowych
przewrotach w nauce, po których trzeba będzie napisać na nowo wszystkie podręczniki, a dotychczasowe dać na przemiał. Zazwyczaj te sensacyjne wiadomości mają
jednodniowy żywo, podobnie jak i inne sensacje, i prawo np. staruszka
Archimedesa trzyma się mocno, bo gdyby się okazało, że jest ono błędne,
albo, co gorsza, niesłuszne, boć to przecież pogański wymysł, to wszystkie
łódki, jachty, statki i okręty mogłyby potonąć.
Historia
poucza, że zarówno ci, którzy stawiali głupie pytania, jak i ci, którzy na
nie próbowali odpowiedzieć, nie zawsze dobrze kończyli. Wydaje mi się, że,
podobnie jak ten turyński notariusz, niektórzy ludzie napisali, to co ich
zdaniem bogowie powiedzieli, albo co powinni byli powiedzieć. W ten sposób
narodziły się prawdy wiary, które są jednocześnie tajemnicami.
Słowo
'tajemnica' stało się niezwykle przydatne, głównie dlatego, że zwalnia
od obowiązku myślenia. Wszystko jedno, czy chodzi o rzeczywiście
nierozpoznane jeszcze zjawiska, czy o powszechnie obserwowane. Kiełkowanie
ziarenek, wiosenne pąki na drzewach, pojawienie się jakiejś komety albo czegoś
błyszczącego i niedosięgłego najlepiej nazwać tajemnicą, a coś takiego,
jak narodziny człowieka a zwłaszcza jego śmierć, to już są prawdziwe
tajemnice tajemnic i na podtrzymywaniu tego przekonania można dobrze zarobić.
Te
mocno nieuporządkowane myśli nasunęły mi się podczas czytania propozycji p.
Dariusza Kota, aby podjąć na szerszym nieco forum rozmowy o Jezusie. Rozmówcami
mają być wyznawcy Jezusa, którzy jakby sami się o to proszą, a jest sporo
takich grup, które różnią się liczbą twierdzeń oraz liczbą związanych z nim tajemnic.
Zacząłem
zastanawiać się — czego w dyskusji chcemy się dowiedzieć a do czego przekonać
oponentów.
Co
nieco o tej postaci wiadomo, ale są i tacy, którzy wątpią, czy Jezus w ogóle
istniał, czy może postać z ewangelii jest literacką sumą kilku
rzeczywistych postaci, któremu lub którym dopisano jakieś wątki legendarne.
Czy więc punktem pierwszym, poddanym pod roztrząsanie, ma być kwestia
historyczności Jezusa, i czy ta kwestia da się rozstrzygnąć?
Mam
sporo wątpliwości. Kiedy urodził się Jezus? — chyba nie da się na razie
zbyt dokładnie ustalić. Dla uproszczenia można przyjąć, że stało się to
gdzieś między 10 rokiem przed naszą erą a 10 rokiem naszej ery. Jeśli
wierzyć uczonym badającym tę tajemnicę, z kalendarzowego punktu widzenia można
dojść do dość rozbieżnych wniosków.
Wydaje
mi się, że najłatwiej będzie o zgodę w kwestii — jak zginął,
ewentualnie — jak mógł zginąć, jeżeli istniał — bo znamy upodobania
Rzymian w tych sprawach.
Czy
więc już ten punkt dyskusji nie przerodzi się w ocenę, który historyk
wydaje się bardziej wiarygodny, czyli dyskusja toczyć się zacznie nad tematem
pochodnym. Moja wyobraźnia nie jest w stanie dopuścić myśli, że można będzie
rozważać kwestię historyczności zwiastowania lub biologii czy fizjologii
niepokalanego poczęcia.
Podobnie
będzie, jeśli zaczniemy rozmawiać o wyznawanej przez Jezusa etyce, stosunku
do swoich rodaków, do kobiet, czy do Rzymian i innych sprawach. Będą to
rozmowy o tym, co kto na ten temat sądził lub sądzi, a nie o tym, co na ten
temat sądził Jezus. Zdań, które możemy mu przypisać, jest tak mało, że
nie dają żadnych podstaw do jednoznacznych wniosków; gdyby takie były, nie
napisano by na ten temat przez te dwa tysiące lat tylu ksiąg i paru ludzi dożyłoby
późnej starości, zamiast palić się na stosie.
I
to jest właściwie wniosek, aby dyskusji w ogóle nie zaczynać.
W
archiwum wygrzebałem jednak artykuł sprzed kilku lat, autorstwa ks. Tomasza
Jaklewicza p.t. „Trójca — tajemnica do poznania". I choć artykuł
traktuje o czymś innym, to zaintrygowała mnie odpowiedź na pytanie „Czym
jest tajemnica?" Odpowiedź brzmi: „Słowo 'tajemnica' zamiast zamykać
temat, powinno go otwierać. Tajemnica nie oznacza czegoś, czego nie da się
zrozumieć."
Może
więc zdarzy się, że któryś z obserwatorów zrozumie tajemnicę niewiary. W każdym razie, życzę owocnej dyskusji.
« Felietony i eseje (Publikacja: 02-05-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7998 |
|