|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Pejzaż akustyczny Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Nie
zważając na obowiązującą od godziny 22 do 6 rano ciszę nocną, jakiś
wczesny ranny ptaszek, czyli po prostu nieco napity obywatel, wędrujący przez
moje osiedle, wesolutki jak szczygiełek, choć był to jeszcze nie ranek, lecz
środek majowej nocy, gromko zaintonował jakąś pieśń. Szybko jednak urwał,
chyba dlatego, że w pobliżu nie było nikogo, kto by go wspomógł i podchwycił
podaną nutę, przerwał przy tym tak szybko, że nie zdołałem zorientować się,
czy miał zamiar odśpiewać którąś z niegdysiejszych pieśni masowych, co by
pozwoliło na zorientowanie się w jego preferencjach politycznych i sile
patriotyzmu, czy też może weselnych, co by wyjaśniało jego dobry nastrój. W promieniu niecałego kilometra są trzy lokale, żyjące właśnie i chyba
nienajgorzej z organizowania rodzinnych i towarzyskich imprez masowych. Jakoś
opanowałem pierwszy odruch, aby pod adresem śpiewaka, choćby tylko w duchu, złożyć
nieżyczliwe życzenia.
Kiedy w niedzielny już ranek, jak co dzień wybrałem się na moją ulubioną leśną
trasę, natknąłem się na grupkę nastolatków w panterkach, z plecakami,
lornetkami, kompasami i mapami, lecz bez uzbrojenia. Byli to entuzjaści
wojskowych zajęć w terenie, ale zachowywali się nadzwyczaj cicho, jakby
zamierzali zachować incognito, nie wobec czającego się gdzieś
nieprzyjaciela, którego na szczęście nie było, ale wobec drzemiących w leśnej
głuszy sarenek i ćwierkających wesoło ptaszków.
I
właśnie mijając tę, militarystyczną z wyglądu, ale raczej pokojowo i życzliwie
wobec świata usposobioną grupę, uświadomiłem sobie, że od pewnego już
czasu w pejzażu akustycznym mojego miasta istnieje pewna luka. Do tej pory jakoś
jej nie zauważałem, zapewne dlatego, że pejzaż ten nadal jest dość bogaty, i to o każdej nieomal porze dnia i nocy, mimo, że mieszkam na skraju miasta, a może właśnie dlatego, bo przy wylotowej trasie.
W
dzień przestrzeń dźwiękowa wypełniona jest szumem samochodów, czasem włącza
się syrena jakiejś erki pędzącej do kogoś, kto pcha się na ten świat albo
do kogoś innego, kto nie chce z niego zejść bez hałasu, zaś w porze
wypalania traw wzbogacana niekiedy sygnałem straży pożarnej lub patrolu
policyjnego.
Czasem
da się słyszeć głos informujący całe osiedle, ale jednak skierowany do
mnie osobiście, informujący o tym, że właśnie kolejny bank, albo kolejny
diler, jest gotów spełnić moje tajemne marzenia i oferuje mi po nowych, jakże
korzystnych cenach, nową usługę albo zupełnie nowy wyrób, bez którego dotąd
jakoś się obywałem, ale życie moje nie było takie, na jakie zasługuję.
Ostatnio zachwala tą metodą swoje usługi również kolejna myjnia
bezdotykowa.
W
każdej nieomal sytuacji mogę też liczyć na darmowy koncert płynący z wszystkich możliwych kierunków a emitowany przez sieci Orange, Samych Swoich,
Plus i jeszcze kilka innych.
Prawie w każdy niedzielny ranek, ale o sensownej porze, czyli tuż po 6, mogę
rozkoszować się odgłosem silników kilku rajdowych motocykli gnających do
mojego lasu, a właściwie to na urwisty brzeg jakiegoś starorzecza albo dzieła
niegdysiejszego lodowca. Trzeba przyznać, że tych kilku chłopców robi, co może,
aby to zupełnie zbędne urwisko przekształcić w dość płasko nachylony stok i w ten sposób, niejako w czynie społecznym, przygotować teren pod stok
narciarski. Policjanci i funkcjonariusze innych służb, powołanych m.in. do
tego, by nie zakłócano ciszy leśnej, dawno już zrezygnowali z prób
pochwycenia młodocianych, jak się wydaje, rajdowców, ponieważ różnica w możliwościach
ruchowych jest zbyt wielka, na korzyść motocyklistów. Są oni łatwi do
zlokalizowania i to bez jakichkolwiek aparatów nasłuchowych, ale praktycznie
nie do ujęcia, chyba, żeby ich brać na wyczerpanie, aż do momentu, kiedy skończy
się im benzyna.
Straż
miejska nie jest jednak tak bezużyteczna, jak to niektórzy głoszą; strażnicy, a zwłaszcza strażniczki, bardzo ładnie się prezentują w swoich szykownych
mundurkach, również wtedy gdy patrolują teren na zgrabnych rowerach. Są oni
dla mnie źródłem przeżyć estetycznych, czasem ucinają sobie ze mną krótką
pogawędkę, głównie na temat pogody oraz wahań poziomu wody w rzece i okolicznych bajorkach.
Szczerze
mówiąc, to jestem po stronie tych zmotoryzowanych chłopaków, podobnie jak i grupki nieco młodszych, którzy grają w piłkę pod oknami, dewastując
rachityczne trawniki i narażając się na krzykliwe uwagi kilku niezadowolonych
starszych pań, które jakby zapomniały, że kiedyś też miały po kilka lat.
Jestem jednak w tych dziwacznych sympatiach dość osamotniony.
Dzisiejsze
dzieci są pozbawione wielu swobód, jakie były w moim zasięgu. Nawet w miastach, które jakimś cudem uniknęły kontaktu z różnorodnymi wojennymi
materiałami rozrywkowymi, można było biegać po jakichś ruinach i zakamarkach, pozostałych po kwitnącym dwudziestoleciu międzywojennym. Ulubioną
naszą zabawą było strzelanie z kluczy, dziś sztuka zupełnie nieznana, która
denerwowała przechodniów, nauczycieli i rodziców, ale kioskarzom przynosiła
wzrost sprzedaży zapałek. A ile wtedy było gatunków zapałek i w ilu
kolorach?!
Kąpaliśmy
się w niedozwolonych miejscach, bójki były na porządku dziennym. Niektóre
zabawy ocierały się swym ryzykiem o możliwość kalectwa albo i czegoś
gorszego, co czasem się zdarzało, zwłaszcza, gdy kogoś wzięła ochota do
zabawy z niewypałami, a było o takie znaleziska dość łatwo. W ten sposób
jednak rozładowywaliśmy swoje stresy, których wtedy także nie brakowało.
No, bo jak tu uniknąć stresów, skoro w klasie, obok rówieśników, są także
osoby o 2-3 lata, a może nawet więcej, starsze, które mają swoje sprawy,
zbyt tajemnicze i zaawansowane, by można do nich dopuścić jakąś tam
dwunastoletnią i młodszą smarkaterię. A takie różnice wieku uczniów były
wtedy na porządku dziennym. Ale tu chyba przesadziłem, bo nikt wtedy o żadnym
stresie jeszcze nie słyszał, wszystko zwalano na karb braku wychowania,
wrodzonych złych skłonności oraz wpływu jeszcze gorszych kolegów. Były to
czasy, gdy nauczyciele pochodzili ze starej szkoły pedagogicznej i raz po raz
obrywało się nam po łapach linijką albo zamknięciem od piórnika. Czym te
niegdysiejsze klapy bezpieczeństwa dziś zastąpić, tego nie wiem?
Jak
widać, jestem wzorcowo niekonsekwentny w swoich sympatiach; lubię zarówno
tych, co szanują leśną ciszę, jak i tych, którzy ją skutecznie wypełniają
decybelami, bo czy kto widział cichobieżny motor rajdowy?
1
maja oraz w lecie, ale tylko przez kilka dni sierpniowych, mogę także wysłuchać, i to zupełnie gratis, koncertu pieśni pątniczych rozlicznych pieszych
pielgrzymek. W ten sposób ich uczestnicy odrabiają szkolne zaległości z umuzykalniania, ponieważ wędrujący nie śpiewają a capella, lecz pod dyktando odtwarzaczy i głośników, niesionych
wysoko na specjalnych stelażach, przez co silniejszych młodzieńców. Współczesna
technika czyni ich wysiłek znacznie znośniejszym, co, mam nadzieję, w żadnym
stopniu nie umniejsza ich zasług, wszak, 'kto śpiewa, dwa razy się
modli', jednak chyba nie dotyczy śpiewających w niezbyt zbożnych
intencjach. Na korzyść autorów i kompozytorów trzeba powiedzieć, że słowa i rytm, i wszystko co w muzyce ważne, są dostosowane do spokojnego,
umiarkowanego tempa marszu. Pielgrzymi wędrują bez pośpiechu, nie muszą też
równać kroku, mają dużą swobodę w sposobach nadążania za czołem
pielgrzymki. Dwie sąsiadki wzięły udział w takiej pielgrzymce, obie w tej
samej intencji — chodziło o synów, narkomanów. Rezultat ich modłów i trudu, to znaczy stan na dzień dzisiejszy jest taki, że jeden z nich, po
odsiedzeniu kilku lat, wyszedł z tej choroby, nawet założył rodzinę i stał
się normalnym obywatelem, drugi natomiast jest na najlepszej drodze na dno, choć w więzieniu jeszcze nie siedział.
Czegóż
więc mi brakuje w tym pejzażu akustycznym? Brakuje mi wdzięcznych chórów
rezerwistów opuszczających koszary dwu znakomitych jednostek wojskowych, filarów
sił obronnych NATO, a wcześniej Układu Warszawskiego. Z pieśni tych zawsze
buchała radość, że oto spełniono zaszczytny obowiązek patriotyczny, że
jest się gotowym dać odpór każdemu wrogowi, ale i żal za ukochanymi dowódcami, w tym za oficerem polityczno-wychowawczym, za rwącymi się nićmi przyjaźni,
jednym słowem za przeżytymi wspólnie dwoma latami. Moment rozstawania się
potrafił w tych dzielnych mężczyznach wzbudzać tyle wylewnego żalu, że
zawsze zazdrościłem mieszkańcom miast nadmorskich, bo służba w Marynarce
Wojennej trwała trzy lata, a więc i tęsknota była o wiele silniejsza.
Tematyka
pieśni była bardzo urozmaicona, często gęsto przebijała się w nich
zapowiedź, że nic nie pójdzie w zapomnienie i, za mniej więcej dwadzieścia
lat, podobne pieśni będą prezentowane przez równie dziarskich synów
dzisiejszych, świeżo na powrót upieczonych cywilów.
Służba
wojskowa w czasach mojej młodości, to nie było byle co, bo chłopak stawał
się mężczyzną dopiero po jej odbyciu. Starsi panowie, zwłaszcza wspominając
czasy przedwojenne, opowiadali, że jeżeli na jakiejś wsi zdarzyło się, iż
ktoś został odrzucony ze względu na stan zdrowia, to miał przechlapane,
ponieważ decyzja komisji lekarskiej działała nieubłaganie, niczym gilotyna
selekcji naturalnej, rodzina też ze wstydu często nie wiedziała co ze sobą
począć. Taki, niepełnowartościowy pod względem genetycznym osobnik, nie mógł
liczyć na zdobycie żadnej ambitniejszej panny, był sekowany i wyśmiewany na
każdej wiejskiej zabawie, jedyne, co mu pozostawało, to wynieść się, czym
prędzej do miasta, w miarę dalekiego, nawet za ocean. Ponieważ te reguły
obowiązywały w całej Europie, gospodarka amerykańska mogła liczyć na stały
dopływ emigrantów, w praktyce, tych najinteligentniejszych. Tak, więc, źle
rozumiany i realizowany dobór naturalny przyczyniał się do rozwoju
intelektualnego Stanów Zjednoczonych.
Oprócz kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków i innych
klejnotów młodości, brakuje mi właśnie tego, co, tak jak i tamte zabawki,
nie wróci, mam nadzieję, że na szczęście.
« Felietony i eseje (Publikacja: 17-05-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8040 |
|