|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Zagadka Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Świat
jest pełen zagadek, a największą z nich do niedawna była ta, dlaczego chleb
zawsze spada posmarowaną stroną na podłogę? Równie zagadkowy jest problem,
dlaczego tytuły na grzbietach książek pisane są raz w lewo, raz w prawo?
Kiedyś, kiedy istniały jeszcze takie obiekty, jak 'Domy Książki', sądziłem,
że po to, aby ich bywalcy nie dostali jakiegoś trwałego skrzywienia kręgosłupa,
tego fizycznego, bo o pion moralny i światopoglądowy dbała cenzura. Nadal
pozostaje dla mnie zagadką sposób pakowania tabletek, ponieważ ilekroć
otwieram pudełko, tyle razy trafiam z tej strony, po której znajduje się owa
słynna ulotka, bez której przeczytania lekkomyślnie narażam się na mnóstwo
kłopotów. W ten sposób producenci moich ulubionych tabletek zmuszają mnie do
systematycznego zapoznawania się z ich treścią, za co jestem im wdzięczny.
Niektóre
zagadki, przy odrobinie dociekliwości, dają się rozwiązać, inne rozwiązują
się jakoś same, bez specjalnego mojego udziału i zamiaru. Właśnie kilka dni
temu zdarzyła mi się taka historia.
Podczas
moich codziennych leśnych wędrówek mijam wybudowaną kilka lat temu kapliczkę.
Wewnątrz znajduje się drewniana figurka, którą w innym otoczeniu raczej nie
skojarzyłbym z kimś z grona świętych. Nie wiem, komu budowniczy poświęcił
swoją budowlę, powiedzmy, że jest ona ad
maiorem Dei gloriam. Kapliczkę widywałem w trakcie budowy, ale nigdy nie
zastałem przy tej czynności budowniczego, więc intencję budowy znam tylko z drugiej ręki — podobno ma ona stanowić votum dziękczynne za wyjście z choroby alkoholowej. Jeżeli ten człowiek rzeczywiście powrócił do grona
ludzi zdrowych, i uznał, że w ten sposób może ten optymistyczny przecież
fakt ujawnić, niech tak będzie, i niech trwa w odzyskanym zdrowiu.
Pod
kapliczką dzień w dzień płoną znicze, również zapalane przez nieznane mi
osoby, domyślam się tylko, że są to poniektórzy mieszkańcy kilkunastu domów
stojących na skraju lasu. Oprócz zniczy, kapliczka bywa upiększana kwiatami,
głównie plastikowymi, które, jak każdy ludzki wyrób, po pewnym czasie tracą
swoje żywe barwy i wtedy są zastępowane innymi. Nigdy nie zastanawiałem się,
gdzie podziewają się wypalone znicze oraz te wszystkie plastikowe chryzantemy i tulipany, ale kilka dni temu zrobiłem kilka kroków w stronę zagajnika
porastającego brzeg niegdysiejszej rzeki. Te kilka kroków od razu wyjaśniły
mi ich losy — spoczywały sobie spokojnie wśród drzew tworząc niezłą
stertę plastiku, szkła i niedopalonej parafiny. Nie pytając o nic, czegoś się
dowiedziałem.
Tak
więc jedna zagadka została rozwiązana, podkreślam, że niejako niechcący,
ale w jej miejsce pojawiła się inna, nawet kilka, a dotyczą one stosunku pobożnych
adoratorów nawiedzających ten obiekt, chociaż niepoświęcony, ale jednak
sakralny, do przedmiotu swej czci w kontekście ich stosunku do reszty świata
ujawnianego przez tę, ich rękami stworzoną, stertę śmieci.
Widać,
że niedogodności związane z koniecznością odniesienia jednego czy dwóch
szklanych słoi do odległego o jakieś pięćdziesiąt metrów domu, bo tyle są,
mniej więcej, one odległe od kapliczki, są tak znaczące, że z czystym
sumieniem można niszczyć inne dzieło boże, bo takim jest przyroda,
przynajmniej według mniemania zapalających owe znicze. Z dalszej filozoficznej
perspektywy takie postępowanie wygląda mi na przedkładanie dzieła rąk
ludzkich nad dzieło boże, ale może się mylę. Być może, owi pobożni
dekoratorzy są przekonani o niespożytych siłach przyrody, która, wcześniej
czy później, da sobie radę z wszelka sztucznością.
Panowie
Leon Lederman i Dick Teresi, jakieś dwadzieścia lat temu, napisali książkę
pod tytułem Boska Cząstka. Jeśli Wszechświat jest odpowiedzią, jak brzmi
pytanie? Na pierwszy rzut oka tytuł książki może wydać się trochę
przewrotny, ale sytuacja taka nie jest przecież jakimś wyjątkiem, powiedziałbym
nawet, że występuje powszechnie, codziennie. To tylko w szkołach, jeszcze do
niedawna panowały te nieludzkie zwyczaje, że nauczyciel nie kończył na
sprawdzaniu listy obecności, ale występował z serią pytań, choćby o to, o czym opowiadał na poprzedniej lekcji. Zwyczaj ten, jak słyszę, jest
skutecznie eliminowany, ale mimo to, niektórzy nadal sądzą, że aby otrzymać
odpowiedź, najpierw trzeba zadać pytanie. Nic bardziej błędnego!
Każdy
detektyw najpierw otrzymuje odpowiedź w postaci denata lub rozprutej kasy,
potem musi sformułować parę pytań. Prokurator dostaje człowieka, a pytanie
brzmi, — który paragraf będzie najskuteczniejszy? Lekarz ma pacjenta, ale na
pytanie, — co mu dolega? — nikt nie umie odpowiedzieć. Urząd Skarbowy ma
zeznanie podatkowe, ale co zataił jego autor? Kogoś widzimy pierwszy raz i to
pierwsze wrażenie służy nam za odpowiedź, której czasem nawet nie usiłujemy
zweryfikować. Nie ma co zresztą sięgać do zbyt górnolotnych albo wydumanych
przykładów. Chodzi po prostu o to, że najpierw mamy fakt, a potem pojawia się
pytanie o powody jego zaistnienia. Samo stwierdzenie, że wszystko dzieje się
przez przypadek i z konieczności, od pewnego już czasu nie wystarcza, bo każdy
chce wiedzieć coraz więcej i więcej, dlatego taką popularnością cieszą się
tzw. tabloidy, w których każdy znajdzie nie tylko potrzebną mu wiadomość,
ale i każdą inną, która podbuduje jego opinię, poprawi nastrój, albo wstrząśnie
do głębi. Pisma te przecież nie zamykają się na opisach bardzo prywatnego
życia gwiazd wszystkich profesji, na opisach wyrafinowanych morderstw,
okrutnych gwałtów i przemyślnych afer. Raz po raz można znaleźć w nich także
informacje bardziej ambitne, poszerzające horyzonty i wiedzę ogólną
czytelników, choćby o wielorybie, ale nie syrobrzyckim, płynącym w górę
Wisły, zaś na poprawienie nastroju bez wątpienia wpłynie codzienna lektura
jakże obiecującego horoskopu.
Zdarzenie z kapliczką wskazało mi na jeszcze jeden aspekt problemu odpowiedzi i pytania, a mianowicie na ten, że istotne jest, kto pyta? Być może, jeśli kiedyś
spotkam kogoś upiększającego kapliczkę lub podczas modłów, zdobędę się
na odwagę zapytania o dręczącą mnie kwestię utylizacyjną, ale głowy bym
za swoją odwagę i bezkompromisowość nie dał. Obawiam się, że mogę wtedy
zostać przepytany o intencję przyświecająca mojemu pytaniu, może wywiązać
się przy tej okazji dyskusja na tematy ogólniejsze, której nie podołam.
Podobnie jest i z tą książką.
Panowie
Lederman i Teresi też nie odkryli treści tego zagadkowego pytanie, ani nie
wypowiedzieli się wyraźnie na temat jego ewentualnego autora, mimo to książka
uzyskała dobre recenzje, chociaż niektóre są przesadnie dobre; mam jedynie wątpliwości,
czy z niej można np. nauczyć się fizyki, jak to napisał któryś z rozentuzjazmowanych amerykańskich dziennikarzy. Być może chodziło o zwiększenie
zainteresowania i poszerzenie grona czytelników. Poszukując pytania, Autorzy
nieco jeszcze sprawę zagmatwali pisząc, że właściwszą nazwą dla tego
czegoś, czego poszukują od lat fizycy, byłaby Piekielna
Cząstka, a to ze względu na koszty jej poszukiwań i wyjątkową
nieuchwytność, choć podobno jakieś jej ślady zauważono w amerykańskim
Fermilabie i szwajcarskim CERNie. Osobiście żałuję, że właśnie tak jej
nie nazwano, ale czy byłoby wtedy na jej temat mniej domysłów, za to bym nie
ręczył. W każdym razie, istnieje, czy nie istnieje, odkryta, czy nie odkryta,
świat się na nim nie kończy. Zresztą, małe to, to, i niepozorne, niegodne
większej uwagi np. w naszej publicznej TV, co innego Sokółka albo coś w tym
duchu.
Kto
pyta i o co, dlaczego pyta? — to jest jedynie słuszne podejście. Czyż nie
wystarczy cieszyć się z samego faktu, że znamy odpowiedź, natomiast te
wszystkie pytania, te dociekania, to wścibstwo i wtykanie nosa w nie swoje
sprawy, zasługuje na dezaprobatę, w najłagodniejszej z możliwych wersji
karcenia i bez rozlewu krwi, jak to stanowiły ongiś sentencje miłosiernych
wyroków.
W
zasadzie można by poprzestać na stwierdzeniu, że istnieją dwie, z grubsza
biorąc, odmienne odpowiedzi na pytanie o Wszechświat, i ludzkość zapewne by
dobrze wyszła na takiej prostej konstatacji, ale rzecz jest bardziej
skomplikowana i, jak to obrazowo niektórzy określają, brzemienna w skutki. Już
samo przypuszczenie, że istnienie Wszechświata miałoby być pozbawione
jakiegoś celu, że miałby on istnieć tylko w sobie znanym celu, jest uznawane
za zupełnie nonsensowne, a jako takie, za obraźliwe dla większości mieszkańców
naszej planety. Tego przekonania nie osłabia przyglądanie się naszemu
fragmentowi Wszechświata, choć samo to powinno wzbudzić spore wątpliwości w sensowność i celowość jego urządzenia. Jedyne, co nigdy nie ma żadnego
sensu ani celu, to, jeśli słuchać tego, co mówi dowolna opozycyjna partia i to w dowolnie wybranym kraju, są poczynania aktualnego rządu.
Żeby
nie być gołosłownym. Wśród wielu komentarzy związanych z niedawnym
zamachem w Brindisi, znalazłem i taki: 'Jest tak,
dlatego ponieważ spełnia się to proroctwo … czy w to wierzymy, czy nie, tak
jest (2 Tymoteusza 3: 1-5) ', dalej następuje tekst proroctwa mówiący o dniach ostatnich, pełnych grozy i dramatycznych wydarzeń. Widać, że pytanie — czy już czas? — zostało dość dawno sformułowane, bo odpowiedź od dwóch
tysięcy lat jest wciąż jedna i ta sama — oto znajdujemy się właśnie w dniach ostatnich i choć nieco się one dłużą, proroctwo pozostaje wciąż w mocy. Inna sprawa, to kwestia czy nasze dni są takie ostatnie. Czy wojna
stuletnia albo trzydziestoletnia, wizyty Tatarów tudzież Szwedów, albo inne
wydarzenia tego rodzaju były łagodniejsze w swoim przebiegu od demonstracji
związkowców, protestów oburzonych czy parad równości, to może być kwestia
dyskusyjna. Problemem tym zajmują się specjaliści, kairolodzy,
którzy na podstawie widomych znaków i opisów zawartych w świętych księgach,
potrafią z dokładnością, co do dnia, określić właściwy termin.
Pogląd,
że wszystko, od najpodlejszego human immunodeficiency virus do Wszechświata,
ma swój cel, ma wielu zwolenników, a wśród nich znaczną liczbę takich, którzy
żyją z prawa wyłączności do jej reprezentowania. Prawo to jest wyłącznie
prawem wynikającym z wielowiekowej tradycji, w świetle dzisiejszej wiedzy zupełnie
nieuzasadnionym, ale, ponieważ przez wielu jest traktowane z całą powagą,
trzeba się z nim liczyć. W toku ostatnich dwu tysięcy lat, jako grupa społeczna,
bo wyjątki wszędzie się zdarzają, posiadacze owego prawa nic specjalnego nie
wnieśli do zrozumienia Wszechświata i wirusów, raczej wytrwale walczyli o to,
by nikt tego nie zrozumiał, ponieważ wtedy utraciliby monopol na 'wiedzę'
jak to ze Wszechświatem i wszystkim innym było. A ponieważ umysł ludzki jest
nieograniczony w swoich możliwościach również dotyczących działań
bezrozumnych, historia poszukiwania tego podstawowego pytania jest nader
interesująca.
W
pewnym momencie nasi interpretatorzy zorientowali się, że stawanie okoniem nie
ma sensu, nie przysparza popularności, często bywa powodem kłopotów.
Zaniechano więc prześladowania poszczególnych niepokornych, zajęto się
raczej metodami. Nie kwestionowano np. wyników Newtona, ale wytykano mu
niestosowność badań nad mechaniką nieba, bo uznano to za widomy znak pychy.
Stopniowo liczba zakazów oraz przeciwwskazań malała, natomiast położono
nacisk na celowość i wszystkie wyniki naukowe uznawano za dowód celowej działalności
lub zamysłu Kreatora zaś każdy pojedynczy przypadek za wynikający z ogólnego
zamysłu. Każdy fakt, nawet najbardziej
absurdalny z punktu widzenia losu pojedynczego człowieka, jest wyjaśniany,
jako niezbędna część wielkiego planu, zamysłu i to tak skutecznie, że
niejednemu przedwczesnemu sceptykowi strach nie pozwala zbyt długo zdawać się
na własne myślenie. Teoretycznym uzasadnieniem stało
się rozszerzenie interpretacji wersetu 28 z 1 rozdziału Genesis właśnie na
wyniki naukowe.
Jest
wątpliwe, czy Mojżesz lub ten, kto tę księgę pisał miał na myśli również
np. twierdzenia Talesa czy Pitagorasa, chociaż Mojżesz bywając na dworze
faraona, nawet podczas pobierania nauk za protekcją faraonówny powinien, mógł
się zetknąć z tym sprawami. Chyba jednak nie przykładali się do nauki, bo
wtedy werset 23 z 7 rozdziału I Księgi Królewskiej miałby inną treść.
Można
odnieść wrażenie, że depozytariusze prawa wyłączności włączyli się w nurt poszukiwania treści tego hipotetycznego pytania. Powoli zaczęli naukę, a zwłaszcza uczonych, wprzęgać w swój rydwan, ale tylko po to, by nie utracić
swoich niepisanych prawd do jej interpretowania, a jeśli trzeba to i do
zakazywania i grożenia. Jako marchewkę stosowano hołubienie tych uczonych, którzy
głosili swoje nauki zgodnie z obowiązującą linią, i każde zjawisko
interpretowali tak jak należy.
Ale
jeśli nawet świat jest odpowiedzią na bliżej nieokreślone pytanie, to często
ludziom, jako całość niezbyt ta odpowiedź odpowiada i usiłują ją, czyli
otaczający świat, zmienić, raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem, ale jakoś
to wszystko idzie do przodu. W końcu umysł ludzki jest słaby a diabeł
podsuwa różne złośliwe i niewydarzone pomysły, dlatego niektóre pomysły
zbyt rewolucyjne, a zwłaszcza bijące po kieszeni są dyskwalifikowane,
oczerniane i wyklinane. Jeżeli jednak przejdą, znajduje się jakiś konsensus,
bo i rewolucjonistom po pewnym czasie nasi interpretatorzy zaczynają się
przydawać, a i oni potrafią docenić korzyści płynące z nowego stanu
rzeczy.
Zawód
interpretatora wymaga tylko jednego: umiejętności udzielenia odpowiedzi na każde
pytanie i zinterpretowania każdego faktu w sposób zgodny z doktryną, a sztuka
powodzenia w tym zawodzie polega na umiejętności przyswojenia sobie iluś
gambitów otwarcia, ewentualnie znalezienia własnych, które sprowadzają każdy
przypadek do znanej już sytuacji. Nie ma tych pytań a zatem i odpowiedzi aż
tak znowu dużo, aby przeciętnie inteligentny człowiek nie zdołał ich
opanować.
Wszystkie
fakty możemy sprowadzić do dwóch typów: pierwszy — Wszechświat jest
niezmiernie skomplikowany, na każdym poziomie, od kwarka poczynając na
supergromadzie czy Wielkim Atraktorze nie kończąc, a drugi — życie
jednostkowe jest jakieś nie takie, nie ważne jest przy tym, czy jest się
Pigmejem, czy prezesem City Bank. Oba te rodzaje faktów implikują jedno tylko
pytanie, — kto to tak urządził?, — A tym samym jedną tylko odpowiedź.
Nietaktem
jest pytanie o powód tej złożoności świata; odpowiedź jest prosta i ogólnie
znana. Drugi problem, egzystencjalny, też nie nastręcza żadnego kłopotu z odpowiedzią — niezbadane są wyroki boskie. Szkoda, że i ta odpowiedź nic
nie wyjaśnia, choć podobno lepszej nie ma.
Więc
jak brzmi to pytanie i czy ktoś je zadał? Prawda to czy fałsz?
« Felietony i eseje (Publikacja: 06-07-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8174 |
|