|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Dożynki Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Po
przeczytaniu tego, co miał do powiedzenia swoim słuchaczom abp Skworc podczas
obchodów w Jastrzębiu Zdroju dostałem
kompletnego mętliku od nadmiaru pytań, które zaczęły mi się nasuwać. Tak
to już jest, że niektóre przemówienia, a kazanie wszak chyba jest odmianą
przemówienia, być może, że systematycy odwrotnie — zaliczyliby przemówienia
do kazań, które mają zawierać odpowiedź na jakieś ogólniejsze pytania,
wskazówki do stosowania lub wytyczne do działania, same skłaniają do
zadawania następnych pytań. Tak było w przeszłości i tak pozostało,
dlatego zawsze zastanawiali mnie ci politycy, którzy potrafili wygłosić
kilkuminutowe przemówienie, pełne treści. Paru takich historia świata zna.
Nie
znaczy to, że w tym kazaniu nie ma żadnych odpowiedzi czy wyjaśnień, — są,
ale te doniosłe wypowiedzi, wyrażane są nieco enigmatycznym językiem, więc
każdy może sobie w nich szukać tego, co chce, o ile odpowiedzi nie znał wcześniej, a w kazaniu znajduje tylko potwierdzenie własnych myśli.
Wszystkie
pytania początkowo wydawały mi się ważne, ale już po chwili zauważyłem,
że są to pytania oklepane, trywialne, zadawane wielokrotnie i równie
wielokrotnie przemilczane, jakże słusznie pozostawiane bez odpowiedzi. No cóż,
Pytii też nie można było pytać o uzasadnienie jej proroctwa, byłaby to próba
nieodpowiedzialnej polemiki z bogami, a jako taka, domagałaby się kary.
Jedno
wszakże pytanie zaczęło mnie nurtować nieco natarczywiej, a mianowicie:
dlaczego odprawiana msza uznana została za polową? Odpowiedź, jaką sam sobie
udzieliłem, jest prosta, prawdopodobnie żenująco prymitywna — jest to msza
odprawiana w szczerym polu, doraźnie przygotowanym do tego wzniosłego celu.
Zawsze sądziłem, że msze polowe urządza się tylko dla wojska, w celach tak
pięknie opisanych przez Jarosława Haszka. Idąc tym tropem, nabrałem podejrzeń,
że dzisiejsi i wczorajsi związkowcy szykują się do jakiejś walki.
Szybko
dostrzegłem, że symptomy takich przygotowań można było zauważyć już wcześniej.
Otóż jeden z szefów słynnej organizacji młodzieżowej zapowiadał, że
zrobi ona, co w jej mocy, aby obalić ten rząd, przy czym zaimek wskazujący dość
dokładnie określał, o który to rząd chodzi, a nie jest to rząd np. drzew,
prędzej już foteli.
Także
znany z szeregu tajnych misji, dodajmy — nader udanych i głośnych, agent, a obecnie działacz polityczny, nie tak znowu dawno zapowiadał to wydarzenie na
jesień, i to nie w żadnym tam warunkowym trybie, ale jako pewnik. Także jeden z działaczy związkowych twierdzi, że konieczne jest dokończenie tego, co
rozpoczęto robić w sierpniu pamiętnego roku. Można więc przypuszczać, że
znowu usłyszymy słynny przebój 'Bój to jest nasz ostatni' tylko, moim
skromnym zdaniem, przydałaby się jakaś deklaracja, choćby, „O co walczymy,
dokąd zmierzamy", bo po paru latach znowu nie będzie wiadomo, czy osiągnięto
to, co chciano. I wszystko trzeba będzie zaczynać od początku.
A
że jesień tuż, tuż, więc trzeba się do niej przygotować. Uznałem, że
najlepiej będzie wykupić jakiś dłuższy wyjazd do jakiegoś odległego kraju w biurze, które niebawem zbankrutuje, bo wtedy, przy odrobinie dobrej woli i życzliwej
pomocy tamtejszych krajowców, można będzie zaszyć się w buszu na dłuższy
czas i spokojnie przeczekać do wiosny. Nawet już miałem gotowe hasło -
jesień wasza, wiosna nasza, — ale znowu się spóźniłem. Kolejne biuro upadło i zupełnie nie wiem, do którego się udać, aby osiągnąć zamierzony cel. Bo
jeżeli, to, w którym kupię bilety nie upadnie, to cały plan weźmie w łeb, a czasy są takie, że nawet Papuasi gotowi są człowieka deportować, łamiąc
jego naturalne prawo do swobodnego wyboru miejsca zamieszkania.
Po
raz kolejny dowiedzieliśmy się więc, że Polska potrzebuje „gruntownej
odnowy moralnej, uporządkowania prawa i przywrócenia zawłaszczonej przez
biurokrację wolności gospodarczej".
Mamy,
więc, po dziennikarzach, nowego chłopca do bicia, czyli biurokrację. Jest to
potworna hydra, tym potworniejsza, że często przybierająca postać zalotnych
panienek, siedzących przy różnych biurkach, niby to zapatrzonych w ekrany
komputerów, a w rzeczywistości nieustannie kombinująca, co by tu zawłaszczyć.
Zazwyczaj polują one na młodych kawalerów, czym różni się ten potwór od
wielu wcześniejszych smoków gustujących zazwyczaj w dziewicach, może
dlatego, że wśród tych panienek dziewic jak na lekarstwo. Nie pogardzą też
kawalerem z odzysku, albo i żonatym, czasem nawet z dzieckiem.
Na
tym nie koniec perfidii owej hydry. Inną jej postacią są rośli młodzieńcy,
nierzadko pod wąsem, zachowujących się podobnie jak owe panienki, ale oglądający
się za panienkami i paniami. Ci przystojniacy bywają obiektem różnorodnych
zainteresowań, czasem nawet dość intensywnych, a z tego wszystkiego wynikają
potem różne życiowe komplikacje, o których nie ma co się rozwodzić.
I
jak tu walczyć z taką sympatyczną hydrą. Młodość nie jest taka znowu
pazerna, więc akurat nie tę część hydry obwiniałbym o grzech zawłaszczania,
to przychodzi raczej z wiekiem, ale tu zaczyna działać współczucie, bo kto
miałby tak kamienne serce, aby czynić krzywdy starszym.
Nasi
urzędnicy także usiłują wypełniać swoje obowiązki, a że władza przysyła
im raz po raz sprzeczne wytyczne, więc i oni, niczym ten dyrektor Olszewski, na
którego uskarżał się Kunicki, w sposób sprzeczny je wykonują. Tak to działa
hydra biurokracji. A że te sprzeczne ustawy i rozporządzenia tworzy nasz Sejm i rząd, to już nikogo nie obchodzi, ani to, że na każde głupstwo potrzebna
jest nowa ustawa, więc tworzy się ich bez liku.
Walka z biurokracją jest pracą syzyfową. Analizę problemu i niektóre przyczyny
jej rozrostu, wsparte rozlicznymi przykładami historycznymi, opisał lat temu
pięćdziesiąt prof. C. Northcote Parkinson w dziełku p.t.: „Prawo
Parkinsona albo w pogoni za postępem". W jednej ze swoich wersji mówi ono,
że: „liczba zatrudnionych w każdej instytucji wzrasta według z góry określonego
wskaźnika, bez względu na ilość faktycznie wykonanej pracy". W tamtym
czasie przeciętny roczny przyrost liczby urzędników mieścił się pomiędzy
5,2 a
6,6 procent, niezależnie od zmieniającej się ilości pracy do wykonania.
Pies jest pogrzebany gdzie indziej.
Z
przytoczonego wcześniej sformułowania można wnosić, że Ekscelencji marzy się
powrót do czasów, kiedy to wydająca ostatnie tchnienie władza ludowa,
sprezentowała ustawę o przedsiębiorczości, firmowaną przez min. Wilczka,
wprowadzająca prawie absolutną wolność gospodarczą. Ale już wtedy, a potwierdzi to każdy mający jako taką pamięć, żądano ukrócenia samowoli i odejścia od zasady, 'co nie jest zakazane, jest dozwolone', co objawiło się
np. słynną 'aferą alkoholową' i procesem przed Trybunałem Stanu. Dziś
żąda się tego często jeszcze natarczywiej, bo nie wszyscy potrafią należycie
się obchodzić z nieszczęsnym darem wolności.
Wydawać
by się mogło, że po uwolnieniu spod niemoralnego, ateistycznego i zniewalającego
(tu każdy może dopisać jeszcze inne przymiotniki, wg swego uznania) reżimu,
wszyscy zademonstrują swoje wrodzone cnoty, które musieli przez całe lata
ukrywać, ale, o których pamięci przecież nie wykorzeniono, a które hołubiono w ciszy i w ukryciu. Naród nasz przecież jest jak ta lawa, jak mówił poeta,
więc przechował swoje cnoty jak najtroskliwiej. Tymczasem, jak się okazuje, z moralnością niewiele mamy wspólnego, niczym ta Mańka z sołtysowego
sprawozdania.
Nie
chodzi o odnowę moralną ograniczoną np. tylko do pensjonariuszy Rawicza czy
Wronek, jeżeli w tych miłych miastach nadal funkcjonują znane ongiś
instytucje. Cały kraj jej potrzebuje. Jeżeli istnieje także pilna potrzeba
uporządkowania prawa, to po jego dokonaniu może się jednak okazać, że siedzą
tam głównie ludzie niewinni. Całe szczęście dla tych nieszczęśników, w każdym takim zakładzie funkcjonuje oddany sprawie kapelan, który podtrzymuje
ich na duchu i jakoś osładza chwile niedoli.
Moim
zdaniem, ta odnowa moralna powinna dotyczyć tylko starego, czyli mojego
pokolenia, które przemija, ale nie dość żwawo i nie dość zdecydowanie. Młode
pokolenie natomiast, wyniósłszy wszelkie możliwe cnoty z domów
rodzicielskich, wzmocnione i pokrzepione wysiłkiem szkolnych katechetów, żadnej
odnowy moralnej nie potrzebuje, jestem o tym przekonany.
Ostatnio
profesor Samsonowicz wygłosił w tej materii coś w rodzaju samokrytyki.
Szkoda, że jako minister, a więc polityk, wykazał się całkowitym brakiem
wyobraźni, co do skutków swojej, mocno podejrzanej z punktu widzenia prawa,
decyzji. Takie są rezultaty, gdy stanowiska ministerialne powierza się prostym
profesorom, dlatego nie podzielam zbytniego optymizmu ludzi głoszących potrzebę
powołania rządu fachowców, co można potwierdzić przywołując jeszcze kilka
nazwisk.
Czym
jednakże nasz naród zasłużył sobie na tak niska ocenę kondycji moralnej,
bo potrzeba odnowy moralnej dotyczy wszystkich bez wyjątku, w oczach swoich
pasterzy, i ku czemu ma ona zmierzać? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w kazaniu abp Michalika wygłoszonego podczas dożynek, rzecz jasna częstochowskich.
Tak na marginesie, na to, aby pan Prezydent uczestniczył w dożynkach tylko
raz, i tylko w państwowych, i tylko z jego przemówieniem, nie ma chyba większych
widoków. Prezydent Mościcki, jako chemik i inżynier, człowiek także
bogobojny, bardziej wiązał wysokość plonów z produktami fabryki nawozów
sztucznych w Mościcach, którą sam założył, niż z wpływami innych mocy, i dlatego zainaugurował tradycję dożynek w Spale.
Z
kazania bp Michalika, któremu wtóruje kard. Dziwisz, wynika, że wszystkiemu
winne jest wygodnictwo dzisiejszego pokolenia, które nie ceni sobie żadnego
zbożnego trudu tak dalece, że nawet nie chce mu się rozmnażać. Po swojej
wizji polskiej wsi, nader żywo przypominającej strony „Starej Baśni", parę
gorzkich słów dostało się tym, którzy w swych kombinacjach oglądają się
dodatkowo na unijne dotacje, a wiadomo, co wraz z tymi dotacjami przenika do
naszego kraju.
Nie
omieszkał też przypomnieć, co ma w tej sprawie do powiedzenia Moskwa, tym
razem ustami Cyryla I. Okazuje się, że mówimy, tzn. nasz i moskiewski
episkopat jednym głosem. Wygląda na to, że w naszym wnoszeniu do Europy
jedynie słusznych wartości, znaleźliśmy potężnego ideologicznego
sojusznika.
Wszyscy
trzej panowie, w swych mowach mówią wiele o miłości. Jest to ich ulubione słowo.
Dziś o perypetiach miłości wiedzą już sporo nawet nastolatkowie, gorzej
jest natomiast z wiedzą 'w tym temacie' u starszych panów, więc trochę
im się konteksty czasem mylą. Tylko w niej, ale jakiejś mocno nieokreślonej,
skierowanej wszędzie a więc jakby donikąd i do nikogo, widzą ratunek dla
naszego kraju, który, ich zdaniem, zaczyna przypominać Sodomę i Gomorę. Nie
grozi nam jednak żadna zagłada, żaden deszcz płonącej siarki, bo, sądząc
po liczbie uczestników wszystkich tych uroczystości, bez trudu wśród nich
znajdzie się wystarczająca liczba sprawiedliwych, niezbędna do odwrócenia równie
sprawiedliwego gniewu.
Jeszcze
jedna sprawa dręczy mnie od kilku dni, a mianowicie kradzież, na szczęście
tylko w połowie udana, relikwii naszego najnowszego błogosławionego. Sprawa
ta ledwie została zaznaczona przez publikatory, a przecież zasługuje na więcej
uwagi i powagi. Wygląda na to, że ów włoski ksiądz, wiózł te bezcenne
relikwie w plecaku, niczym Sanderus z „Krzyżaków" swoje nędzne podróbki, a to mi na kilometr pachnie profanacją. Żeby wozić takie skarby w byle
plecaku, rzucać byle jak na półkę i nie zauważyć, że plecak ginie, toż
to trzeba być zupełnie nieodpowiedzialnym. Gdzie kryształowy relikwiarz w szczerozłotej oprawie, gdzie odpowiednia ochrona wraz z delegacjami wiernych,
odprowadzających i odbierających, w oddzielnym wagonie? Mam nadzieję, że kto
powinien, wyciągnie z tego odpowiednie wnioski. Żaden z naszych wrażliwych
polityków całym tym wydarzeniem nie został dotknięty w swoich uczuciach, nie
wspomina się o tym na kazaniach, nie wysyła żadnych protestów, w ogóle nic
nie robi. Zdumiewająca obojętność i pobłażliwość. Jeżeli władze tego
miasteczka natychmiast nie nazwą tego skwerku, gdzie w końcu znaleziono ów
szczęsny plecak, odpowiednim imieniem, będę szczerze rozczarowany.
Jest
jeszcze jeden aspekt tej sprawy. W przeszłości, gdy coś takiego się zdarzało,
nad właściwym miejscem unosili się aniołowie, jaśniał nieziemski blask,
roztaczała się czarowna woń, zwierzęta klękały, a tu — nic. Co to
wszystko może znaczyć?
« Felietony i eseje (Publikacja: 07-09-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8321 |
|