|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Oj, duchu praw! Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Pan
Minister, sprawiając wrażenie nieco poirytowanego, poinformował nas, że
litera prawa specjalnie go nie obchodzi, bo jego duch, konkretnie — duch
prawa, jest ważniejszy. Oczywiście, zewsząd od razu posypały się na niego
gromy, ale nie wszystkie szastały tylko piorunami, bo jednak przez tę nawałnicę
przebiły się też słowa przyjazne i życzliwe, wskazujące mu inne, nie mniej
godne miejsce do zajęcia. Nie o tym jednak będzie mowa.
Że
litera prawa nie zawsze oddaje jego ducha, czyli sens sprawy, której prawo ma służyć,
wiadomo nie od dziś. Dla stróżów prawa wynikają z tego różnej wagi
dylematy moralne, ostatnim przykładem może być sprawa kibiców z basenu
narodowego. Czy wysoki sąd przeżywał dylemat, — co jest ważniejsze, litera
prawa, czy jego duch?, — Wydaje się, że tak, bo pogodzenie uzyskanego, choć
niezamierzonego społecznie pozytywnego skutku wynikłego ze złamania prawa z równie
silnym wołaniem o zero tolerancji dla każdego, kto prawo łamie, nie jest łatwa
sprawą. Tym razem duch prawa jakby nieco przeważył.
Kto
ma decydować o duchu praw? Najlepiej, aby mógł to robić każdy obywatel, bo
obywatele, nie tylko polscy, potrafią tak prawem pisanym manipulować, że najmędrsze
trybunały i palestry czasem nie wiedzą, co począć i jak wyjść z pętli
przepisów i paragrafów. Z tego wynika, że zwolennicy ścisłego
przestrzegania litery prawa muszą dobrze uważać, na to, co piszą, bo potem są
kłopoty. Nie tak dawno, np., ktoś chciał wpisać ustawowe prawo do
'skutecznego' leczenia, nie zauważając, że istnieją jeszcze choroby
nieuleczalne. Takie żądanie, gdyby je traktować dosłownie, tzn. zgodnie z literą, jest właściwie żądaniem nieśmiertelności, biada więc państwu,
które coś takiego umieści w swoich kodeksach.
Innym
przykładem może być ustawa o zamówieniach publicznych, która, zdaniem wielu
przedsiębiorców, zamiast być młotem na szatana korupcji, a przynajmniej wodą
święconą, w praktyce przeobraża się niekiedy w taran niszczący wszystko,
co mu stoi na drodze. Litera prawa, wg nich, staje się bezduszną, a czasem
nawet bezrozumną bestią.
Nie
udało się wychować społeczeństwa, w którym każda kucharka wiedziałaby
jak rządzić państwem, a na sztukę rządzenia składa się także umiejętność
stanowienia prawa. Jednak hasło to znalazło szeroki odzew, ponieważ wielu z tych, którzy uważali swoje profesje za znacznie wyżej stojące niż profesja
kucharza, uznało się za powołanych do rządzenia, ale od dań, które pichcą w swoich prawniczych kuchniach, raz po raz całe społeczeństwo dostaje mdłości. I choć wszyscy oni, mniej więcej, wiedzą, co to pierog, kapuśniak czy
schabowy, o wyborowej nie zapominając, to rządzenie państwem okazało się
dla wielu zbyt trudne. Można powiedzieć, że rzucona ongiś teza przekształciła
się w swoją antytezę, no i uzyskano skutek odwrotny, jak to przy antytezie
bywa.
Litera
prawa służy z powodzeniem zwłaszcza naszym posłom, którzy dysponując
kadencyjnym odpustem zupełnym w postaci immunitetu, stosują go, jako rodzaj
czapki — niewidki, nakładanej wtedy, gdy przyjdzie im np. spotkać się z policją drogową. Jest też ta litera bardzo przydatna przy kasie, wszystko
jedno, krajowej czy europejskiej, bo tam jeden mało czytelny zygzaczek, byle
postawiony w odpowiedniej rubryczce, wystarcza za cały alfabet, a służy
wtedy, jako czarodziejska różdżka, zamieniająca ów podpis w liczne złotówki
lub euro.
Kto
nie pamięta, temu przypomnę, że litera prawa objawiła swoją moc już
podczas obliczania wyników słynnych wyborów w 1989 roku, zwłaszcza w części
dotyczącej tzw. listy krajowej. Co poniektórzy wyborcy, idąc na łatwiznę,
stawiali na tej liście zamaszysty zygzak, w ich mniemaniu jednoznacznie
ujawniający ich dezaprobatę dla wszystkich wpisanych tam kandydatów. Jednak
PKW nie podzieliła takiego poglądu i pracowicie przeglądała wszystkie głosy,
odnotowując tych, których zbiorczy zygzak nie obejmował. W rezultacie niektórzy
się załapali.
Pozostawianie
zbyt wielkiego pola dla ducha, czyli swobody interpretacji, moim zdaniem, szybko
mogłoby przerodzić się w kompletną anarchię, ponieważ zarówno obywatele
jak i sędziowie wierzą w różne duchy, a wygrywałby w takich sytuacjach duch
zasobniejszy w dobra materialne. Muszą więc całą swoją inwencję zmieścić w granicach pozostawionych przez prawodawcę w postaci 'od… do...', a obywatele korzystać z procedur odwoławczych, choćby trzeba było z nimi jeździć
nawet do Strasburga. W kwestiach, w których duchy nie mają szans osiągnięcia
porozumienia prawodawcy powinni zachować tyle zdrowego rozsądku, aby raczej
pozostawić sprawy swemu biegowi, licząc na to, że czas rozwiąże wszystkie
problemy.
A
teraz coś z innej beczki. Kilka dni temu usłyszałem z ust znanej i zasłużonej
posłanki, dobitnym głosem wypowiedziane stwierdzenie, że jej partia jest
partią nowoczesną, bo w jej szeregach znajdują się i skutecznie działają
ludzie różniący się między sobą w wielu kwestiach światopoglądowych. Było
to powiedziane tytułem wyjaśnienia, dlaczego posłowie z jej klubu głosowali,
jak który chciał, czyli zgodnie z tzw. własnym sumieniem. W tym momencie do
dyskusji włączyło się jednocześnie kilka innych osób, co zadziałało równie
skutecznie jak przed laty liczne nadajniki nadające na tej samej częstotliwości,
co Radio Wolna Europa, więc nie dosłyszałem dalszych wyjaśnień w tej
kwestii. Odwoływanie się do własnego sumienia, o ile się orientuję, nigdy
jednak nie dotyczy spraw prostych, np. poglądów na temat wyższości telefonu
stacjonarnego nad komórkowym czy znajomości szkolnych lektur, lecz spraw
znacznie mniej wymiernych, a przez to o wiele ważniejszych, a przynajmniej
zajmujących. Nigdy też zwolennicy własnego sumienia nie mogli obyć się bez
jasnych wskazówek, co sumieniu wolno, a czego nie wolno, czerpanych nie z jakichś filozoficznych rozpraw, lecz głoszonych z ambon, a dla większej siły
przekonywania często wzmacnianych zupełnie jawnymi groźbami. Że zaś dla
wielu wizja mąk piekielnych jest bardziej przekonująca od groźby niesławy,
więc i sumienia mają czyste, choćby ich wcale nie mieli.
W
tym momencie uświadomiłem sobie pewien paradoks. Dzisiejsze, czyli współczesne
partie, są zazwyczaj nieliczne, ale rozpiętość poglądów ich członków
jest niezwykle rozległa. W epoce partii masowych, milionowych, rzecz taka była
nie do pomyślenia; partie tworzyły swój monolityczny wizerunek, dbały też o to, by nie powstawały wewnątrz nich żadne frakcje czy odchylenia naruszające
spoistość partyjnych szeregów, a wszelkie próby rozłamowe karano nadzwyczaj
surowo. W każdej partii był też zazwyczaj ktoś, kto pilnował jak źrenicy
oka jej ideologicznej zwartości, taka osoba jednoznacznie i nieodwołalnie
decydowała, co jest, albo co nie jest zgodne z linią partii; w PZPR tę funkcję
przez lata pełnił Zenon Kliszko. Patrząc z tego punktu widzenia, owa
'nowoczesna' partia nie może chyba mówić o swoich 'szeregach', bo nie
odpowiada to rzeczywistości, w swej praktycznej działalności stosuje raczej
taktykę — 'kupą, mości panowie'. Biorąc jednak pod uwagę, że model
zdyscyplinowanych partii masowych przegrał, może i dlatego, że jego zewnętrzny
wizerunek nie był zgodny z tym, co było wewnątrz, coś w określeniu
'nowoczesna' jest na rzeczy, jak się to teraz mówi.
Czy
partie działające w krajach nieco starszej Europy działają na podobnych
zasadach i czy uważają się z tego tytułu za nowoczesne, tego nie wiem? Ale
mam problem — czy partia, której członkowie myślą, co chcą, a co gorsza — nawet wygadują i głosują jak chcą, jest rzeczywiście partią nowoczesną i czym różni się ona od innej, równie nowoczesnej, jeśli członkowie tamtej
mają równie szeroki rozrzut poglądów, pokrywający się z poglądami
pierwszej?
Określenie
'nowoczesna', moim zdaniem, jednak do czegoś zobowiązuje, więc co zrobić z tymi działaczami, których poglądy są przestarzałe, błędne lub
nienaukowe, bo tak rozumiana nowoczesność dopuszcza uznawanie np. opinii, że
Ziemia jest płaska, zaś mleko kwaśnieje z przyczyny krasnoludków. O ile
wiem, w żadnej z obecnie istniejących partii nie prowadzi się szkoleń
ideologicznych, to działacze wnoszą bagaż swoich poglądów, uprzedzeń,
czasem urojeń, a praktyka pokazuje, że przewagę szybko zdobywają te, które z nowoczesnością niewiele mają wspólnego. Żeby była jasność — za
nowoczesny uważam pogląd wynikający z aktualnego stanu wiedzy przyrodniczej,
choć jest to mało precyzyjne określenie, bo współczesna wiedza przyrodnicza
nie zawsze daje jednoznaczne odpowiedzi na praktyczne pytania. Korzystając z niej można, np., prawie z równą dozą prawdopodobieństwa wykazywać, że
elektrownie atomowe są najlepszym rozwiązaniem, który to pogląd uważam za
trafny, jak i to, że jedynie energetyka odnawialna powinna być brana pod uwagę.
Wiem też, że nawet gdyby mój pogląd w kwestii energetyki był
bezdyskusyjnym, to przykłady Czarnobyla, Fukushimy czy Chalk River są nie do
podważenia i dla wielu mają większą siłę przekonywania niż cokolwiek
innego. Takich kwestii jest bez liku.
Jest
jednak wiele problemów społecznych, w których nauka nie ma praktycznie nic do
powiedzenia, ponieważ jej głos jest skutecznie zagłuszany przez własne
przekonania religijne lub to, co płynie z ambon. Z historii wiadomo też, że
dopóki w sprawie nie wypowie się Rzym, dopóty dyskusja o niektórych sprawach
jest niemal beznadziejna. Niemal, bo niektórzy mają na tyle rozwagi, aby
pozostawiać rozstrzygnięcia moralne osobom zainteresowanym, czyli społeczeństwu
nie zasiadającemu w ławach poselskich, bez prób ich kodyfikacji, licząc się z tym, że któryś duch w końcu zwycięży, a może to być nie ich duch. Można
też liczyć na to, że właściwa Stolica z biegiem czasu, niepostrzeżenie
zmieni swój pogląd na bardziej realistyczny, wtedy i oni, bez mrugnięcia
okiem i bez wewnętrznych rozterek będą mogli zmienić także swój, tak jak
to robią od wielu pokoleń zarówno urzędnicy owej stolicy, jak i podążające
za nimi wierne trzódki.
Wydaje
mi się, że właśnie w takich wieloznacznych kwestiach współczesna partia
powinna mieć jasno sprecyzowany pogląd, niekoniecznie zgodny z moim, i konsekwentnie się go trzymać. Może nie będzie wtedy partią nowoczesną, ale
wiarygodną i przewidywalną, co też ma swoją wartość. Mówienie zaś o własnym
sumieniu przez tych, którzy poddali je nieskrępowanej kontroli instytucji albo
osób, dla których 'nowoczesność' jest kamieniem obrazy, lub ręcznemu
sterowaniu, jest żartem, tyle że mało śmiesznym.
W
ten oto sposób duch przeplata się literą, ale sznurek, który z tego niekiedy
powstaje, łatwo przerobić na pęta albo i na stryczek.
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 22-10-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8446 |
|