Wszystko wskazuje na to, że większość ateistów w naszym kraju wysyła swoje dzieci na religię. Inaczej trudno byłoby wyjaśnić
fakt, że w tak wielu szkołach nie ma lekcji etyki. W każdej szkole w zasadzie
starczyłaby wola pięciu procent rodziców, aby lekcje etyki się odbywały. A pięć procent to liczba osób niezwiązanych z żadną religią przedstawiana
wedle statystyk tych najbardziej naciąganych na korzyść Kościoła i, ogólnie,
religijności.
Problem jest często bagatelizowany. Niewierzący rodzice
często tłumaczą, że na lekcjach religii dziecko dowie się czegoś na temat
chrześcijaństwa, które tak czy siak jest stałym elementem życia naszego
kraju. Byłby to słuszny argument, gdyby wiedza o religii była rzeczywiście
przedmiotem nauczania, ale religia w szkole jest religijna indoktrynacją. Na lekcjach religii nie przekazuje
się wiedzy o chrześcijaństwie. Ich celem jest wzbudzenie u ucznia wiary chrześcijańskiej,
indoktrynowanie go.
Jak wiemy, psychika człowieka w wieku siedmiu lat jest
inna niż w wieku lat siedemnastu. Zgodzę się, że siedemnastolatek, jeśli
wcześniej nie został zbyt mocno zindoktrynowany i nie jest głupcem, lekcję
religii wyśmieje. Ale wczujmy się w skórę siedmiolatka. Co poczuje, gdy
znajdzie się w grupie prowadzonej przez dorosłą osobę, o niesłusznie zawłaszczonym
autorytecie nauczyciela szkolnego,
gdzie premiowane są zachowania polegające na wykazywaniu wiary, uczuć żywionych
wobec urojonego boga? Czy zmuszanie małych dzieci do wczuwania się w zbiorową
modlitwę, przy piętnowaniu postaw sceptycznych, jest rzeczywiście niegroźne?
Czy każde małe dziecko będzie tak wybitnym indywidualistą, że przeciwstawi
się takiej sytuacji i nie będzie próbowało się wczuwać w wiarę chrześcijańską,
co jest przecież jedynym rzeczywistym wymogiem na lekcjach religii? Znane są
liczne przypadki, gdy sceptyczny młody uczeń na lekcji religii jest podawany
przez katechetkę/katechetę za przykład osoby złej, pozbawionej łaski boga.
Czy na siedmio-, dziesięciolatka to rzeczywiście nie działa? Czy starczy
spokojna rozmowa po szkole z rodzicami, aby taką traumę wyleczyć? Swoją drogą
po co w ogóle skazywać dziecko na taką traumę, nawet jeśli da się ją jakoś
wyleczyć?
Rodzice ateiści często wysyłają dziecko na religię, bojąc
się, iż w innym razie będzie ono wykluczone przez resztę uczniów. Po
pierwsze uczeń ateista, który w młodym wieku chodzi na religię i jest wobec
niej sceptyczny, i tak może zostać na takich lekcjach napiętnowany. Po
drugie, wiele dzieci nie uczęszcza na przykład na WF, albo uczęszcza na zajęcia
dodatkowe — czy są z tego względu piętnowane? Dlaczego rodzice godzą się na
takie czynności (wyłączenie z WF, lub dodatkowe lekcje muzyki/tańca/języka
obcego), a jednocześnie nie godzą się na niezapisywanie dziecka na religię,
choć w obydwu przypadkach dziecko tak samo jest skazane na ewentualne
„odstawanie od grupy", choć w obydwu wypadkach nie jest cały czas ze
swoją klasą?
Dzieci w szkole podstawowej są w bardzo ważnym stadium
rozwoju psychicznego i fizycznego. Budzi się ich seksualność, a jak wiemy
religia katolicka ma swoje własne do niej podejście, zagrażające licznymi
traumami psychicznymi, a już z pewnością wiążące na stałe sferę seksualną
danej osoby z różnymi katolickimi ocenami. Katecheci niemal na pewno nie
zmarnują szansy napiętnowania masturbacji u uczniów w wieku, w którym
jest ona praktyką częstą i naturalną. W ten sposób najłatwiej wzbudzić w rozwijającym się człowieku poczucie winy, nienawiść do własnego ciała,
zezowanie ku zaświatom. Pomyślmy — takie praktyki mogą pojawiać się jako stały
element „nauczania" co tydzień. Czy rzeczywiście oglądanie z rodzicami atlasu nieba po szkole, czy czytanie Dawkinsa na pewno odwróci ten
efekt?
To samo można powiedzieć o przekazywaniu na lekcjach
religii wiedzy na temat pozycji kobiety i mężczyzny w społeczeństwie. Nawet
nie trzeba szczególnie mizoginistycznego katechety. Przecież w religii
nauczanej w Polskich szkołach księża muszą być mężczyznami, podobnie jak
wszystkie ważne postaci z Biblii. W Biblii nie brakuje też fragmentów stawiających
kobietę w wyjątkowo podrzędnej roli, a te fragmenty wraz z „odpowiednim" omówieniem będą dziecku przekazywane, tydzień po
tygodniu, częściej, niż wiele innych szkolnych przedmiotów. Do tego może
dojść chęć katechety/katechetki do walki o całkowity zakaz aborcji, a najlepszą metodą takiej walki jest wpojenie dzieciom w wieku 7 — 12 lat myśli,
że zygota jest ich zamordowanym kolegą (jak w dokumencie
„Jesus Camp"). Czy oglądanie wieczorem z rodzicami ateistami atlasu
nieba, albo czytanie Dawkinsa, rzeczywiście odwrócą ten efekt? Decyzję o aborcji podejmują kobiety, jeśli muszą, co dodatkowo może pogłębić nieunikniony
mizoginizm wynoszony z lekcji religii u chłopców.
Siłą chrześcijaństwa jest wpojenie w człowieku
nadmiernego lęku przed śmiercią, po czym podanie mu fałszywego lekarstwa,
czyli urojonej mocy zbawczej Jezusa. Czy katecheta/katechetka nie mają szans
wpojenia tego swoim nieletnim uczniom pomimo starań rodziców? Pamiętajmy, że
choć religijny nauczyciele są warci śmiechu, jeśli chodzi o przekazywanie
wiedzy o świecie, to jednak za religijną indoktrynacją stoją całe wieki doświadczeń
mających na celu nie dobro człowieka, czy jakąkolwiek prawdę, ale wpojenie
raz na zawsze pewnej ideologii. Czy naprawdę, śląc dzieci na religię, jesteśmy
pewni, że katechecie/katechetce się nie uda?
O rzeczy najbardziej oczywistej, jaką jest
przeciwstawianie w szkolnej religii „świętych" mitów prawdzie o rzeczywistości, nie wspomniałem, bo wydaje mi się, że wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. To też jest bardzo groźne, młody uczeń, mimo racjonalnych
rodziców, może jednak wybrać mit, bo przecież katecheta działa na jego
emocje wykorzystując presję grupy. Pamiętajmy, że lekcja religii to silne
działanie na emocje, to straszenie i oferowanie fałszywych lekarstw na strach.
To może być prawdziwa tortura dla psychiki dziecka… Spokojne wyjaśnienie,
że świat wygląda inaczej, może nie wystarczyć. W końcu dziecko czuje i wie, że zgodziliśmy się na to, aby było uczone religii, a to stawia nasze
intencje w złym świetle.
Dalszą część moich rozważań zawarłem w kolejnym
filmiku z cyklu bezbożna pogadanka:
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.