|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Dziennik norymberski Autor tekstu: Marcin Punpur
"Jeśli niemiecki naród nie potrafi zwyciężyć, to powinien
zginąć"
Hitler
Norymberga to miejsce kultowe dla nazistów. To
tam odbywały się liczne obchody i ceremonie partyjne. To tam także, dziwnym
trafem, pomimo obfitych bombardowań, przetrwał pałac sprawiedliwości, który
stał się na chwilę areną ostatniej odsłony hitlerowskiego dramatu. Od 20
listopada 1945 roku do ogłoszenia wyroku w dniu 1 października 1946 w Norymberdze procedował Międzynarodowy Trybunał Wojskowy, który zajął się
losem 21 oskarżonych. Ludzi, którzy swego czasu zajmowali najwyższe
stanowiska w III Rzeszy.
Wystąpiła tu cała plejada nazistowskich bonzów: cyniczny i władczy
Hermann Göring — dawniej człowiek numer dwa w Rzeszy; racjonalny i pragmatyczny
minister uzbrojenia Albert Speer;
rozchwiany emocjonalnie, świeżo nawrócony na katolicyzm były gubernator
okupowanej Polski — Hans Frank; oportunistyczny minister spraw zagranicznych -
Joachim von Ribbentropp; perwersyjny i ograniczony umysłowo wydawca
antysemickiego pisma Stürmer — Julius Streicher; zdezorientowany, z dziurami w pamięci,
do 1941 r. zastępca Hitlera — Rudolf Hess; dystyngowany wicekanclerz Rzeszy -
Franz von Pappen czy generalicja spod hasła „rozkaz to rozkaz" w rodzaju Alfreda Jodla i innych. Wokół tych ludzi rozpoczęto proces, który ze
względu na wydźwięk nie miał precedensu w historii. Po raz pierwszy bowiem
uznano odpowiedzialność karną przywódców państwowych za zbrodnie międzynarodowe.
Od początku proces budził kontrowersje. Oskarżonym postawiono następujące
zarzuty: uczestnictwo w spisku w celu popełnienia zbrodni międzynarodowej,
zbrodni przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych oraz zbrodni przeciwko ludzkości.
Jeśli jednak miał to być spisek, to jak potraktować udział szefów rządów
Anglii i Francji w Układzie Monachijskim, sankcjonującym zajęcie Czechosłowacji? A co z Sowietami, którzy nie tylko zaatakowali Polskę, ale dokonali na jej
narodzie licznych zbrodni, z Katyniem na czele?
Trudno się zatem dziwić, że naziści, a w szczególności
Göring,
od początku szydzili z udziału Rosjan w procesie. Kiedy ich przedstawiciel
Rudenko, odczytywał akt oskarżenia, wypominając zbrodnie na narodach słowiańskich, w tym Ukraińcach i Polakach, Göring i inni nie mogli uwierzyć w bezczelność i hipokryzję Stalina.
Z drugiej strony procesy norymberskie dały szanse na sprecyzowanie
kategorii ludobójstwa (termin ten wprowadził polski prawnik Rafał Lemkin w 1944 r.) czy zbrodni przeciwko ludzkości, które w przyszłości będą służyły
jako prawne ramy do oceny największych zbrodniarzy.
Dziennik norymberski nie jest jednak kolejną historyczną książką
traktującą o tamtych wydarzeniach. Jest to pozycja, która umożliwia
spojrzenie na hitlerowców z perspektywy psychologa. Umożliwia obserwację ich
zachowań i reakcji w sytuacji rozpadu świata, który tak pieczołowicie
budowali. Pozbawionych stanowisk, mundurów, orderów a tym samym całej dawnej
chwały oraz wszystkich przywilejów władzy. I jest to perspektywa niezwykle
ciekawa, gdyż pozwala spojrzeć na nazistów mimo wszystko jak na ludzi. Tchórzliwych,
małostkowych, konformistycznych, często głupich i słabych, ale mimo wszystko
ludzkich. I w żadnym wypadku nie idzie tu o jakąś formę usprawiedliwienia
czy taniej racjonalizacji lecz o zwyczajną potrzebę zrozumienia etiologii tej
cywilizacyjnej zapaści jaką przyniosła III Rzesza.
Dzięki temu, że autor, amerykański psycholog, Gustave Gilbert próbuje w pierwszej kolejności zrozumieć swoich podopiecznych, zyskuje ich
zaufanie i szacunek. Staje się ich Herr
Doktor, pełniąc jednocześnie rolę powiernika i spowiednika. Przynosi
gazety, listy od rodziny, a przede wszystkim słucha, prowokuje do zwierzeń. Z drugiej strony polemizuje, kwestionuje zamaskowane racjonalizacje i pokrętne
wymówki, wprowadzając krytyczny ferment, nieznany dotąd w totalitarnym świecie.
Ideologia nazistowska była prostacka i prymitywna. Przyciągała ludzi
mało krytycznych, słabo wykształconych i podatnych na manipulacje. Stąd też
wyniki testów na inteligencje przeprowadzone na wszystkich oskarżonych można
by uznać za nieco zaskakujące. Okazało się bowiem, że wszyscy poza
Streicherem, uzyskali wyniki ponadprzeciętne (w czołówce znaleźli się
Schacht, Seyss-Inquart i Göring). Ten pozorny paradoks wyjaśnia sam Gilbert, tłumacząc,
że poziom IQ wyraża jedynie „mechaniczną sprawność umysłu i nie ma
nic wspólnego z charakterem i moralnością".
Prawdziwym problemem nazistów nie była tak czy inaczej rozumiana
inteligencja, ile wrażliwość (dziś byśmy powiedzieli empatia), a mówiąc
precyzyjnie, jej brak. Najlepszym przykładem był komendant obozu w Auschwitz,
Rudolf Höss, który krótko wizytował w Norymberdze. Gilbert rozmawiając z nim na temat technicznej wydolności krematoriów był nieco skonsternowany tępą
rzeczowością i spokojem jego wywodu. I to bezmyślne posłuszeństwo:
"Nie miałem nic do gadania; mogłem tylko powiedzieć: Jawohl! I tak było to czymś wyjątkowym, że wezwał (Himmler) mnie do siebie i cokolwiek wyjaśnił. Mógłby wysłać mi rozkaz, a ja po prostu tak samo musiałbym
go wykonać. Mogliśmy tylko wykonywać rozkazy bez żadnego dalszego namysłu.
Tak to było. Często żądał rzeczy niemożliwych, które w normalnych
okolicznościach nie mogłyby być wykonane, ale po otrzymaniu rozkazu człowiek
zabierał się do jego wykonania z całą energią, dokonując często rzeczy,
które z pozoru wydawały się niemożliwe."
A kiedy efekty tego, co wydawało się niemożliwe zostały pokazane w filmie o obozach koncentracyjnych reakcje oskarżonych odbiegały nieco od
obrazu bezwzględnego nazisty. „Keitel przeciera czoło, zdejmuje słuchawki… Rudolf
Höss gapi się na ekran i wygląda przy tym jak upiór… Keitel nakłada słuchawki i patrzy na ekran kątem oka… Von Neurath ma pochyloną głowę i nie
patrzy… Funk zakrywa oczy, wygląda jakby był w agonii, potrząsa głową...
Ribbentropp zamyka oczy, odwraca wzrok… Sauckel wyciera czoło… Frank przełyka z trudem ślinę, mruga oczami, próbując powstrzymać łzy… Fritzsche ogląda
intensywnie ze ściągniętym czołem, jak sparaliżowany siedząc na brzegu
krzesła, najwyraźniej w męce… Göring wychyla się za barierkę, przez większość
czasu nie patrzy, wygląda na wpół żywego…".
Błędem byłoby te reakcje odbierać jako akty
skruchy. Żaden z oskarżonych — może poza Frankiem, który zeznawał ze świadomością
istnienia własnych dzienników przekazanych dobrowolnie aliantom — nie wiązał
własnych działań z obrazami na filmie. Gdzieniegdzie
pojawiały się głosy częściowej odpowiedzialności za te lub inne rozkazy,
ale ogólna tendencja polegała na wyparciu i zaprzeczeniu. Gilbert w poczuciu
irytacji podsumował nazistowskie poczucie winy w ten sposób: „Okazało się,
że nikt z niczym nie miał nic wspólnego. Minister spraw zagranicznych był
tylko jakimś chłopcem na posyłki; szef sztabu Naczelnego Dowództwa
Wehrmachtu był tylko jakimś kierownikiem biura; oszalali antysemici w całości
popierali 'rycerskie' rozwiązanie kwestii żydowskiej i nic nie wiedzieli o zbrodniach, włączywszy w to szefa gestapo Kaltenbrunnera; a Göring — oczywiście — był najbardziej rycerski wśród nich wszystkich".
Podobnie rzecz miała się z antysemityzmem.
Wszyscy się od niego odżegnywali zrzucając winę na Hitlera i Himmlera. Nawet
Rosenberg, autor słynnego Mitu XX wieku i minister edukacji
ideologicznej, twierdził, że używał wprawdzie „mocnych słów wobec Żydów" i gdzieniegdzie pisał coś o eksterminacji, ale była to wszystko propaganda i nikt nie powinien brać tego dosłownie. Kiedy Höss rozwiał wątpliwości
co do technicznych możliwości oświęcimskich krematoriów, Göringa i Dönitza stać było jedynie na komentarz, że żaden Prusak
(Höss pochodził z południa) nie mógłby dopuścić się zamordowania 2,5 miliona ludzi i mówić o tym z tak beznamiętną rzeczowością.
Proces norymberski odsłonił różne oblicza
nazizmu. W jednej występują kryminaliści, którzy przemocą i manipulacją
przejęli władzę w państwie, sprawując ją w iście gangsterski sposób. W drugiej odsłonie widać postaci niczym z Szekspira, z szalonym władcą i jego
posłusznym dworem pełnym intryg, zawiedzionej miłości i zdradą czyhającą
na każdym kroku. A w innej jeszcze system totalitarny, w którym najdrobniejszy
szczegół ludzkiego życia został poddany państwowej kontroli, a władza ma
ściśle hierarchiczny i absolutny charakter. Co ciekawe, każda z tych narracji
znajduje swoje uzasadnienie, komplikując nieco obraz nazizmu.
Można oczywiście postrzegać hitlerowski
system jako zło, „zło w czystej postaci", jak to ujął redaktor Nogaś z radiowej Trójki. Warto się jednak zastanowić czy staroświecka kategoria zła
wyjaśnia w tym wypadku cokolwiek. Czy
system, który postawił się „ponad dobrem i złem", a tradycyjną moralność
przekształcił w bezmyślną służbę państwu, da radę jeszcze zrozumieć używając
tej moralności. Hanna Arendt dostrzegała
ten problem, stąd jej wniosek o „banalności zła". Możemy oczywiście przedstawić Hitlera, Himmlera, Göringa i innych jako krwiożercze bestie i potwory. Ułatwimy sobie z pewnością
zadanie oceny, czy jednak nie odrealnimy ich przez to, a tym samym ich ofiary?
Stalin nie chciał procesu. Miał dobre powody.
Zaproponował po prostu rozstrzelanie całej nazistowskiej elity, którą wycenił
na 50 tyś. Churchill i Roosevelt wyrazili sprzeciw. Uznali bowiem, że pomysł
Stalina byłby kontynuacją wojennego barbarzyństwa. I rzeczywiście naziści
mieli proces, jakiego sami nikomu nie zafundowali, a my lekcję historii, którą
wciąż warto przerabiać.
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 12-11-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8497 |
|