Dowiaduję
się, że ludzie wierzący także oglądają moje bezbożne pogadanki i mają mi
do przekazania swoje uwagi. Te, które wychodzą od fundamentalistów religijnych nie są
moim zdaniem godne odnotowania, bowiem ich największym przeciwnikiem jest sama
rzeczywistość, nie świadcząca na rzecz ich „prawd" nawet okruchem
kamienia, czy skamieliny.
Dużo
ciekawsze są głosy płynące od osób, które nazwałbym „dobrymi pomimo
wiary", osób, które pomimo katolicyzmu, czy innych religii nie są ani
mizoginami, ani homofobami, ani antysemitami.
Osób, które pomimo dogmatów swojej religii dostrzegają w innych od Homo
sapiens zwierzętach także istoty zdolne cierpienia i chroniące je. To ciekawe,
bowiem w Biblii zwierzę jest tylko przedmiotem, własnością, z którą można
postępować dowolnie. Dobrzy pomimo wiary lubią niekiedy moje pogadanki za ich
barwny język, ale nie podoba im się, że wszystkich wierzących wsadzam do
jednego worka z napisem „uwaga szaleńcy!".
Cieszę
się, że takie osoby istnieją i sądzę, że jest ich na szczęście
bardzo wiele. Nie dziwi mnie to, bo uważam, że ludzie są w znakomitej swej większości
dobrzy i skłonni do empatii. Niestety, wielu z nas trapi wirus umysłu, jakim
jest wiara religijna, która niekiedy nawet dobrych ludzi jest w stanie skłonić
do czynienia rzeczy złych. Większość tych złych rzeczy wypływa z norm
religijnych, które bez wyjątku głoszą, iż lepiej jest wierzyć w daną
religię, niż w coś innego, lub w nic. Tworzy to
mniej lub bardziej silną chęć do narzucania swojej prawdy religijnej innym,
oraz podstawę do poczucia wyższości względem niewtajemniczonych w „wielkie tajemnice" danej religii. Uważam na przykład, że
misjonarstwo, polegające na narzucaniu innym własnej religii jest przejawem
rasizmu i nieuzasadnionego poczucia wyższości, a rzadko zdarza mi się spotykać
liberalnych i umiarkowanych wierzących, którzy z misjonarstwem otwarcie walczą.
Ogólnie
trzeba przyznać, że osoby „dobre mimo wiary" rzadko w dostateczny
sposób krytykują fundamentalistycznych przedstawicieli swojej religii. Choć
często twierdzą, iż ich wiara nie prowadzi do homofobii, mizoginizmu, czy
nietolerancji wobec „innego" ich głosy sprzeciwu wobec współwyznawców,
którzy te negatywne cechy przejawiają, są nader mizerne. Nie twierdzę, że
ich nie ma, ale twierdzę stanowczo, że jest ich zbyt mało. Jak inaczej wytłumaczyć
haniebne wyroki za tzw. „obrazę uczuć religijnych", czy ostatnie
homofobiczne akty i ataki klerykalnych polityków? Gdyby takie rzeczy wywoływały
powszechne oburzenie „dobrych mimo wiary", wzbudzałyby tak powszechny
protest, że cała nietolerancja, homofobia i mizoginia fundamentalistycznych sióstr i braci w wierze byłaby ledwo zauważalna. A jednak widać te postawy i można
sądzić, że cieszą się sporym poparciem.
Czy
jednak to nie „dobrzy mimo wiary" powinni dużo mocniej niż ateiści,
których wiara nie obchodzi, protestować przeciwko przemocy i dyskryminacji
przeprowadzanej i narzucanej w imię ich religii? Tymczasem to raczej ateiści
bronią nawet osób wierzących przed barbarzyństwem ich własnej religii.
Wydaje mi się, że jest w tym zjawisku coś patologicznego. Można dojść do
wniosku, że nawet bardzo mili, dobrzy i łagodni ludzie, jeśli wierzą, należą
przede wszystkim do wspólnoty wierzących i zawsze większości z nich będzie
bliżej do choćby nawet najbardziej fundamentalistycznych współwyznawców, niż
do osób miłych, dobrych i łagodnych, które nie podzielają ich „jedynie
słusznej" wiary. To zjawisko pokazuje znakomicie, iż wiara naprawdę jest
wirusem umysłu i tak jak każdy wirus, działa bez względu na osobowość osób
podlegających infekcji. Czy ktoś jest mądry, czy głupi, łagodny, czy pełen
agresji, to jednak gdy choruje na grypę, to ma taką samą gorączkę...
Od tej
gorączki zmieniają się na gorsze prawa państwa, dzięki niej homoseksualiści
mogą się czuć w Polsce jak podludzie, od tej gorączki zgwałcone nastolatki
będą musiały być może pod nadzorem policyjnym by „chronić życie
niepoczęte" w ich łonach… Całkowity brak protestu wobec przemocy to
wspieranie przemocy. Tym bardziej podpisywanie się pod treściami, które w swej istocie zachęcają do okrutnychi
nietolerancyjnych postaw wobec „innych". Chciałbym, aby ktoś z umiarkowanych wierzących zadał jasno i wyraźnie swoim współwyznawcom
pytanie: "Co z tego, że my sami czegoś nie robimy, skoro pozwalamy na
niesprawiedliwą przemoc naszym bardziej fundamentalistycznym współwyznawcom?"
Sprawa
jest dość śliska, bowiem „dobrzy pomimo wiary" opierają się na
tych samych świętych tekstach, które stanowią natchnienie również dla
fundamentalistów religijnych. Oczywiście umiarkowani wierzący zżymają się,
gdy ateiści przytaczają smakowite cytaty z Biblii lub Koranu, pokazujące, iż
ich „wszechmogący bóg" nawoływał do bandyckich, ludobójczych i dyskryminujących zachowań. „Dobrzy pomimo wiary" jako odpowiedź
przytaczają miłe fragmenty ze świętych pism, z których wynika, że bóg to
bardzo sympatyczna postać, zaś działania fundamentalistów to zwykłe
nieporozumienie… Gdy nie da się dobrać miłego cytatu na temat
„innego" (a jest to w przypadku świętych pism znacznie trudniejsze,
niż znalezienie zdań zawierających mowę nienawiści), „dobrzy pomimo
wiary" starają się obrócić część cytatów promujących agresję w metaforę. Chętnie w ten sposób przemienia się choćby Jezusową deklarację:
„kto nie jest ze mną, ten jest przeciwko mnie", jednocześnie jednak
nie żąda się od państwa zdelegalizowania organizacji misyjnych, które
przecież czerpią z tego wojowniczego zdania swoje natchnienie. Dawniej zamiast
misjonarzy często mieliśmy krucjaty, nie mówiąc już o islamie, w którym
koncepcja dżihadu ma się obecnie świetnie.
Czy
osoby religijne, starające się być dobrymi ludźmi, nie powinny dążyć do
wykreślenia ze swoich świętych ksiąg mowy nienawiści? Skoro uważają, że
niesprawiedliwe jest oskarżanie ich o homofobię, mizoginizm i nietolerancję,
to dlaczego podpisują się swoim życiem pod treściami, które takie teksty
zawierają? Dlaczego same nie podrą Biblii tak jak Nergal, skoro znacząca część
jej zawartości rzuca na nich złe światło? Czy wzywanie do dyskryminowania, a nawet zabijania niewierzących można uznać w Biblii tylko za metaforę? Albo
zawartą w niej pozycję kobiety? Albo jej opinie o homoseksualizmie? Czego
metaforą miałyby być w takim razie Sodoma i Gomora? Jaką wzniosłą
filozoficzną treść miałby przekazywać Jahwe nawołujący stanowczo lud
Izraela do rzezi etnicznych i religijnych? Jakie to znów natchnienie przyświecało
Ewangelistom pokazującym Żydów jako potwory? Czego to są metafory? Dlaczego
„umiarkowani religijnie" nie dążą przynajmniej do wykreślenia ze
swych świętych ksiąg mowy nienawiści, jeśli nie chcą pójść za radą
Nergala?
Dalszą część moich rozważań zawarłem jak zwykle w kolejnym filmiku z cyklu „Bezbożna pogadanka":
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.