|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Rzeźnia koszerna numer pięć [1] Autor tekstu: Stanisław Pietrzyk
"Oświęcim
zaczyna się wszędzie tam, gdzie ktoś patrząc
na rzeźnię mówi: To tylko zwierzęta" — Theodor Adorno
"Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo
powietrzne niechaj się
was boi i lęka. Wszystko,
co się porusza na ziemi i wszystkie ryby morskie
zostały oddane wam we władanie. Wszystko,
co się porusza i żyje, jest
przeznaczone dla was
na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko.
Nie
wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia" — Rdz.
9, 2-4
"Zakazane wam jest:
padlina, krew i mięso świni;
to, co
zostało poświęcone na ofiarę w imię czegoś
innego niż
Boga;
zwierzę zaduszone, zabite od
uderzenia, zabite na skutek upadku, zabite na
skutek pobodzenia i to, które
pożerał dziki zwierz — chyba że zdołaliście je zabić według rytuału"
-
Koran, Sura 5,3
Zależność życia od krwiobiegu znana była zapewne od momentu kiedy
zauważono, że utrata krwi prowadzi niechybnie do śmierci. Być może od wtedy
stała się symbolem życia. A że można ją było upuszczać w bardziej lub mniej
szczytnym celu, stała się również symbolem zbrodni a także ofiary. Krew można
przelewać słusznie lub niesłusznie. O tym od początku decydowały nakazy i zakazy
religijne. Tak więc w wielu religiach ofiary z życia, często ludzkiego, składano
przy rozmaitych okazjach: z okazji uroczystości religijnych, gdzie składano
bogowi lub bogom ofiary dziękczynne czy przebłagalne, z okazji rozmaitych
zdarzeń niekorzystnych jak nieurodzaj, zaraza, trzęsienia ziemi czy powodzie.
Bywały też ofiary w intencjach
powodzenia wypraw wojennych czyli nazywając rzecz po imieniu — w intencji
wydajniejszego i skuteczniejszego przelewania krwi nieprzyjaciół.
Tabu
krwi obecne w religiach jak świat długi i szeroki dzieliło też krew na czystą
lub nieczystą. Czysta ciekła z ołtarza ofiarnego, natomiast ta menstruacyjna już
czysta bynajmniej nie była, wobec czego kobiety po tych comiesięcznych
przypadłościach musiały przechodzić siedmiodniową kwarantannę, po której ósmego
dnia należało złożyć ofiarę z krwi czystej z młodego gołębia dlatego, że „[...] Ja
dopuściłem ją dla was [tylko] na ołtarzu, aby dokonywała przebłagania za wasze
życie, ponieważ krew jest przebłaganiem za życie" (Kpł. 17, 11).
W celach konsumpcyjnych natomiast należało — stosując się do boskich pouczeń -
uzdatnić do spożycia „wszystko, co się porusza i żyje" w taki sposób, aby
całkowicie przestało się poruszać i żyć.
Ten, kto niezależnie od okoliczności miał okazję upuszczać lub był
świadkiem upuszczania krwi wie, że tym lepiej ona wraz z życiem uchodzi, im
wydajniej serce pompuje. A to zależy od czynnika pobudzającego skurcze jego
komór. Wydajność tej pompy organicznej regulują neuroprzekaźniki (hormony).
Decydującą rolę odgrywa adrenalina (epinefryna), wytwarzana przez gruczoły
dokrewne (m.in. rdzeń nadnerczy), nazywana też hormonem stresu. Ta błyskawiczna
odpowiedź organizmu na zagrożenie charakteryzuje się przyspieszonym biciem
serca, wzrostem ciśnienia krwi, rozszerzeniem oskrzeli, źrenic itp. , co w przypadku poderżnięcia gardła powoduje, że krew tryska, wręcz leje się, serce
wali coraz szybciej, zwiększa się częstotliwość oddechu… Przy tym często krew
dostaje się do tchawicy utrudniając oddychanie i potęgując cierpienie
zwierzęcia. To początek agonii, która trwa znacznie dłużej, niż się niektórym
wydaje.
Krew wypływa tak długo, jak długo ciśnienie krwi w arteriach jest wyższe
od ciśnienia otoczenia. Kiedy się wyrówna, krew przestaje wypływać na skutek
czego pewna jego część zostaje w ciele zwłaszcza w naczyniach włosowatych
(kapilary) i drobnych żyłach a sporo też w wątrobie i innych organach. I jest
tak niezależnie od tego, czy zwierzę było wstępnie pozbawione świadomości czy
nie.
Wszystko co żyje,
boi się śmierci. A im bardziej żyje — czyli im jest zdrowsze i silniejsze — tym bardziej się boi. A w przypadku
uboju rytualnego zwierzę musi być zdrowe. To są wymogi religijne. W cywilizowanym świecie, w którym obowiązują i przestrzegane są zapisy Deklaracji
Praw Zwierząt ubój zwierząt rzeźnych odbywa się „wyłącznie w sposób humanitarny
polegający na zadawaniu przy tym minimum cierpienia fizycznego i psychicznego",
jak nakazuje Art. 33 1a wspomnianego dokumentu. A przynajmniej tak być powinno. W rzeczywistości jednak wygląda to zupełnie inaczej, gdyż wysoki poziom
cywilizacyjny nie jest jeszcze gwarantem adekwatnego poziomu humanizmu i humanitaryzmu. Mało tego, są nawet tacy, którzy twierdzą, że „humanitaryzm jest
dla humanistów" (były Minister Rolnictwa M. Sawicki).
Cofnę się teraz nieco w czasie, do połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego
wieku, by przy pomocy tej retrospekcji wykazać, jak niewiele zmieniło się w kwestii przemysłowego uboju zwierząt.
To, co teraz przedstawię, nie nadaje się do czytania dla ludzi zbyt
wrażliwych. Każdy więc sam musi zdecydować i ewentualnie czytać na własną
odpowiedzialność.
Nieistniejące już dziś, a będące w dobrej niegdyś kondycji, z międzynarodowymi certyfikatami jakości wyrobów i należące do zespołu
(zjednoczenia) zakładów przemysłu mięsnego ze znaczącą produkcją eksportową
Zakłady Mięsne w Gdyni spełniały wymogi rynków zachodnich (rynku wewnętrznego i krajów bloku wschodniego tym bardziej), a park maszynowy zapewniał szybkie zmiany profilu produkcji zgodnej z zamówieniami
odbiorców. Każdego dnia od rana do wieczora, a często nawet w nocy, docierały
transporty zwierząt rzeźnych. Zakład mieścił się z dala od centrum miasta i był
bardzo dobrze przystosowany do uboju i przetwórstwa na skalę przemysłową. Do
tych, którzy mieszkali w pobliżu, docierały przeraźliwe odgłosy świadczące o kolejnym akcie niekończącego się dramatu. W części magazynowej, czyli w tej, w której przetrzymywano zwierzęta przeznaczone na ubój były oddzielne
pomieszczenia dla bydła rogatego, trzody chlewnej i owiec a także koni, choć zamówień na
koninę było coraz mniej. W tej „poczekalni" na dokonanie żywota zwierzęta
przebywały krócej lub dłużej, w zależności od harmonogramów zamówień lub
sprawności linii produkcyjnej. Były więc w bezpośrednim sąsiedztwie owych
„poczekalni" magazyny z paszą, aby zwierzęta nie traciły na wadze, gdyż płacono
hodowcom i dostawcom za wagę żywca a nie za wyroby gotowe. Konwojenci — czyli
„opiekunowie" tych zwierząt, potrafili już na miejscu, przed ubojem podnieść
wartość swego towaru w sposób równie sprytny jak i nieuczciwy poprzez podawanie
zwierzętom suchej paszy treściwej, po której gasiły pragnienie wiadrami wody.
Ludzie są zaradni a „Człowiek — to brzmi dumnie".
Często w boksach był niemiłosierny ścisk, zwierzęta napierały na siebie walcząc o parę
centymetrów kwadratowych większej przestrzeni wokół siebie, by móc swobodniej
oddychać i choć trochę się poruszać. Ten stres miał trwać zazwyczaj już do
końca. Kiedy nadszedł czas, otwierano boksy i wyznaczonymi przez stalowe płotki i barierki wąskimi ścieżkami, pędzono przeznaczoną na ubój partię zwierząt na
teren ubojni, skąd dochodzące odgłosy znacząco zniechęcały zwierzęta do
dreptania naprzód. Tworzyły się przez to zatory i korki niczym na miejskich
arteriach komunikacyjnych w godzinach szczytu. Wówczas do akcji przystępowały
„służby porządkowe" w postaci wspomnianych konwojentów i etatowych poganiaczy
wyposażonych w „środki przymusu"- czyli w grube węże gumowe (lekki sprzęt),
kable energetyczne czy pręty metalowe (sprzęt ciężki). Ślady tych „akcji" można
było zauważyć w sklepach mięsnych kupując mięso z krwawymi wybroczynami o wielkości odpowiadającej użytym środkom przymusu bezpośredniego. Akcje te bywały
często tak nieskoordynowane i chaotyczne, że zwierzęta przewracały się i w
panice tratowały nawzajem. W wyniku tego zdarzało się i to często, zbyt często,
że zwierzęta umierały już po drodze do miejsca egzekucji. Agresja tych ludzi
wobec zwierząt pod znakiem zapytania stawiała ich człowieczeństwo. Ale „Człowiek — to brzmi dumnie".
Stały w tych „korytarzach" stłoczone często bardzo długo, bo nie zawsze
wszystko przebiegało sprawnie. W piekącym słońcu, w strugach deszczu lub na
srogim mrozie, bo sezon na schabowe
czy befsztyki trwa na okrągło.
Przed wpędzeniem do miejsca kaźni świnie przepędzano przez pomieszczenie z natryskami. Nie tyle w celach higienicznych, ile w celu polepszenia wrażliwości
na impulsy elektryczne, którym za chwilę zwierzęta miały być poddane. W pomieszczeniu, w którym ogłuszano zwierzęta przed wykrwawianiem, było sporo
miejsca, więc zazwyczaj wbiegało tam kilka lub kilkanaście świń, które widząc
wiszące i wykrwawiające się nad korytem towarzyszki niedoli ulegały panice i zawracały podejmując zawsze nieudaną próbę ucieczki. Jednak kontakt z osobnikiem w gumowych rękawicach i takim samym fartuchu, trzymającym oburącz
kleszcze pozbawiające trzęsące się ze strachu zwierzaki kontaktu z rzeczywistością był nieunikniony. Powtarzane setki, tysiące razy te same
czynności skutkowały wysokim poziomem sprawności.
Kwestią sekund więc było wykonanie zabiegu ogłuszenia. Metalowe,
nieizolowane i ząbkowane końce szczypiec obejmowały głowę ofiary tuż za uszami,
po czym przepływający prąd obezwładniał i pozbawiał zwierzę na pewien czas
świadomości. Widocznym tego objawem było wyprężone ciało oraz wyprostowane
kończyny leżącej już ofiary.
Dalej to już tylko łańcuch na tylną nogę i przenośnik różnicowy przenosił zesztywniałe zwierzę na wyższy poziom. Ten wyższy
poziom to tor kolejki po której konwejer (przenośnik taśmowy) przesuwał tusze
nad rynną wykrwawiania, gdzie istota żywa przestawała być istotą a zaczynała
produktem mięsnym. Tam wprawnym ruchem ręki uzbrojonej w ostry nóż o długim,
cienkim ostrzu przerywano ciągłość jednej lub obu zewnętrznych tętnic szyjnych. W pozycji z głową w dół krew tryskała obficie, lała się jak z kranu, spryskując
przy okazji wszystko w bezpośrednim sąsiedztwie. Z tego też powodu
wykafelkowana posadzka zmywana była na bieżąco. Droga do kolejnej stacji
czyli myjki i oparzelnika (często urządzenia stanowiły zespół „dwa w jednym") w tej ostatniej podróży była tak
wyliczona, żeby docierały tusze już kompletnie wykrwawione. Zdarzało się jednak,
że z oparzelnika dochodziły odgłosy przedśmiertnego rzężenia, jakieś charczenie i przeraźliwe kwiki, dowodzące wyjątkowej żywotności bądź zbyt szybkiego tempa
procesu przedrozbiorowego. Z oparzelnika martwe zwierzę trafiało do
szczeciniarki, w której gumowe skrobaki umocowane na obrotowych wałkach usuwały
szczecinę. Wszystkiemu towarzyszył mdły i duszący zapach krwi, wydzielin i ekskrementów, czyniących powietrze ciężkim pomimo działającej wentylacji i niskich temperatur w pomieszczeniach zarówno ubojni jak i rozbioru i dalszej
obróbki. Nierozebrane półtusze wędrowały do chłodni, gdzie oczekiwały
na transport na rynek lub do innych
przetwórni, zależnie od zamówień.
1 2 Dalej..
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 06-03-2013 Ostatnia zmiana: 15-07-2013)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8801 |
|