Czasem mam co do szczerej wiary wierzących ogromną wątpliwość.
Jest ona dość nieśmiała, bo w jakimś sensie nie powinno mnie to też
obchodzić, skoro mam szczęście być wolnym od religii. Niestety, trudno
jest w tej sprawie zachować obojętność, bowiem część wierzących dokłada
wszelkich starań, aby narzucić swoją wiarę niewierzącym, a czynią to również
za pomocą polityki, oraz często udanych nacisków na media, edukację i sądownictwo.
Pomyślmy o sytuacji fikcyjnej. Gdyby rzeczywistość, na 100% przecząca wszelkim
wydumanym przez ludzi religiom, nie istniała, można by się wtedy zastanawiać
nad własną religijnością. Oczywiście, nie oznaczałoby to
„Jezus", jak lubią dochodzić do wniosku osoby odrzucające
rzeczywistość na korzyść atrakcyjnego w danym kręgu cywilizacyjnym
zbiorowego złudzenia. Przed podjęciem decyzji, trzeba by się zapoznać z każdą
istniejącą teraz i w przeszłości religią. Czyli przeczytać święte teksty
starożytnych Greków i Rzymian, Akadów, Sumerów, Asyryjczyków, Babilończyków,
hinduistów, muzułmanów, chrześcijan, Majów, parsów, Sikhów, Azteków etc.
Ktoś mógłby się zdziwić, że zakładam również zapoznanie się z wymarłymi
religiami, ale przecież wiele wciąż funkcjonujących religii zakłada
elitarność zbawienia, dostąpienia oświecenia itp. itd. Co oznacza, iż wymarłe
religie są tu być może bardziej istotne, bowiem zapewniają większą
elitarność zawartym w nich bogom i boginiom.
Niektórzy
wierzący stwierdzą w tym momencie, że już to robili, bo na przykład po
latach indoktrynacji chrześcijańskiej przeczytali jakiś tekst o religiach
indyjskich i stwierdzili, że są one głupie. Lecz nie o to mi chodzi. Chcący
szczerze wierzyć wierzący powinien moim zdaniem zapoznać się z każdą
religią dostępną na bogatym rynku wiary zachowując sceptycyzm, dopóki nie
sięgnie po ostatnią z nich. Wtedy dopiero będzie mógł szczerze i uczciwie
wybrać. Inaczej o jego religijności zadecyduje tylko otoczenie, a przecież
myli się ono w tylu wypadkach… Każdy człowiek na ziemi ma przecież rodziców, z których większość zadała sobie trud, aby wpajać swoim dzieciom
„jedynie słuszną wiarę". Problem w tym, że istniejące w ten sposób „jedynie słuszne wiary" są
liczne i sprzeczne ze sobą, co oznacza, że nie można zbytnio opierać się na
wiedzy przelanej i wpojonej przez otoczenie. Skoro niektórzy ojcowie hinduiści
indoktrynują swoje potomstwo tak samo sumiennie jak niektórzy ojcowie chrześcijanie
swoje pociechy, dojście do szczerego wierzenia tą drogą nie jest możliwe. Młody
Rajiv będzie tak samo przekonany o prawdziwości niszczycielskiego tańca Kali,
jak młody Łukasz o prawdziwości zmartwychwstania Jezusa. Jedynym argumentem
na prawdziwość wiary Rajiva czy Łukasza
pozostanie przemoc, przemoc werbalna, fizyczna, lub polegająca na milczącym
poczuciu wyższości. Historia pokazuje, iż nie wynaleziono innego od tych
trzech metod sposobu na dowodzenie prawdziwości własnych wierzeń wobec innych
wierzących.
Oczywiście
uczciwe zapoznanie się z każdą dostępną na rynku wiary religią nie powinno
sprowadzać się do krótkiego rzutu okiem. Trzeba przeczytać wszystkie święte
księgi, najlepiej w wersjach oryginalnych, oraz komentarze do nich, jak i komentarze do komentarzy. W tym momencie niejeden wierzący może zaprotestować,
sugerując, iż wiara nie polega tylko na czytaniu i myśleniu. Chętnie
przyznam mu rację. Rzeczywiście przed wyborem właściwej religii, aby być
szczerze wierzącym, trzeba każdą z nich wypróbować w praktyce, poświęcając
rok albo dwa na wszelkie rytuały, takie jak msze święte, komunie, parady z rydwanami Kriszny, ofiary płynne nad lingamami Sziwy, ablucje w Gangesie, składanie
ofiar z drobiu, wiązanie sikhijskich turbanów, podtrzymywanie wiecznego ognia,
biczowaniu się na święta szyickie, pielgrzymki do Mekki, wielkie posty w Ramadan, drogi krzyżowe, tańczenie wraz z wirującymi derwiszami, uprawianie
medytacji jogicznej w stylu hinduistycznym, medytacje w stylu zen (nie mylić z innymi szkołami buddyzmu, które należy potraktować odrębnie), tańczenie ze
słoniami przed Świątynią Zęba w Kandy i wiele, wiele, naprawdę wiele
innych. Każdej z religii wypada poświęcić przynajmniej rok, zachowując
oczywiście sceptycyzm, bo nie jest powiedziane, która (w moim modelu, gdzie
rzeczywistość nie istnieje) okaże się prawdziwa. Skoro wierzący uważa, że
religijność to nie tylko słowa, lecz praktyka, powinien znać nie tylko
sanskryt, arabski, sumeryjski i aramejski, ale również umieć zachować się
podczas buddyjskiego tańca ze słoniami, czy spowiedzi. W końcu o wieczność
tu chodzi...
Nie chcąc
spełnić tych wszystkich warunków w celu wybrania właściwej religii, wierzący
ma jeszcze jedną drogę, aby wierzyć szczerze. Może oto założyć, iż bóg w którego wierzy jest przede wszystkim twórcą wojen religijnych. Bo jak
inaczej wyjaśnić istnienie tylu religii, z których każda postuluje swoją
jedyną prawdziwość? Oczywiście taki hipotetyczny bóg nie nazywałby się
Jahwe, Sziwa, czy Allach. Historie zapisane w tzw. świętych księgach służyłyby
tylko zachęcaniu podopiecznych tego boga do dyskryminowania i zabijania się
nawzajem, co trzeba przyznać nie jest obce ludzkiej historii. Aby zadowolić
takiego boga, wierzący powinien czuć się jak gladiator chcący zaimponować
publiczności i cesarzowi. Historia pokazuje, iż takiemu stwórcy raczej nie
imponowałoby zwycięstwo, lecz sama radość płynąca z malowniczej walki. W końcu niejedna zwycięska religia przeminęła, co nie przeszkodziło rodzić
się nowym religiom, które zwyciężały, by w końcu odejść do lamusa.
Trudno też przypuszczać, iż takiemu bogu zależałoby na tworzeniu chórów z poległych
gdzieś w zaświatach. Choć, z drugiej strony, nigdy nic nie wiadomo. Lubujący
się w wojnach religijnych Wielki Poruszyciel mógłby mieć mimo wszystko dość
ekscentryczny gust muzyczny.
Zapewne ten i ów wierzący czytający niniejszy tekst poczuje oburzenie. Ale czy słusznie? Czy
jeśli wiara ma być szczera, starczy poprzestać na wpływie otoczenia i dać
się unieść fali? Przecież wszyscy mają ojców, i wielu z tych ojców skłania
swoje dzieci do „jedynie słusznych" wierzeń. Czy można się z tego
wybronić przekonaniem, że urodziło się po prostu we właściwym miejscu, a inni mieli pecha i gorszych ojców? Czy ludzie wierzący w „niewłaściwe"
religie są tylko tłem dla „właściwie" wierzących szczęściarzy? I jak się to ma do postulowanej przez wiele religii absolutnej dobroci istot
boskich?
Dalszą
część moich rozważań znajdziecie w filmiku:
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.