Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.988 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Człowiek mądry więcej pożytku wyciągnie z posiadania wrogów, niż głupiec z posiadania przyjaciół."
« Państwo i polityka  
E-wolucja zamiast (r)ewolucji [1]
Autor tekstu:

Coraz rzadziej zdarza mi się spotykać z pozytywnymi opiniami odnośnie kierunku, w jakim idą zmiany w naszym kraju. Pewnie po części wynika to z, rzekomo wrodzonej, skłonności Polaków do malkontenctwa. Z drugiej strony jednak jesteśmy narodem niepozbawionym poczucia humoru, tak że nawet w bardzo trudnych okresach naszej najnowszej historii potrafiliśmy traktować siebie i otaczającą nas rzeczywistość z dystansem i dużą dozą autoironii. Czy tak bardzo zmieniła się nasza mentalność, czy też ten sposób „oswajania rzeczywistości" nie przystaje do obecnych warunków?

Podejrzewam, że frustracja dużej części społeczeństwa ma źródło nie tyle w realiach ostatnich lat, co raczej w sposobie przedstawiania oraz interpretacji tychże realiów. Należy do nich również odmawianie prawa do krytyki każdemu, kto nie zgadza się ze „słuszną linią" przemian. Naturalną odpowiedzią na krytykę powinno być podjęcie dyskusji, a nie ignorowanie lub, co gorsza, wyśmiewanie. Żyjemy podobno w kraju gwarantującym wolność słowa, co było jednym z postulatów „Solidarności". Dziś ogranicza się ona do wzajemnych inwektyw bądź sugestii, aby „spałować" strajkujących robotników, czy posadzić gejów za murem.

Platforma oburzonych, czy też — jak twierdzą złośliwi — obrażonych (że nie załapali się na pierwszą klasę w pociągu zwanym transformacją) jest zarówno krytykowana, jak i wyśmiewana przez wielu komentatorów życia społecznego. Cokolwiek bym sądziła o poglądach i metodach działania p. Dudy, uważam że związek zawodowy ma pełne prawo, a nawet obowiązek występować w obronie praw pracowniczych, czyniąc to nawet w sposób bardzo radykalny. Ponadto ten ruch jest jednym z nielicznych przejawów zorganizowanych działań społecznych w naszym kraju. Jednak oskarżenia wysuwane pod adresem przewodniczącego związku o chęć zrobienia kariery politycznej uświadomiły mi, że większość z nas nie wie, czym jest polityka.

Wracając do źródeł — przecież Arystotelesowskie "politikon zoon" odnosiło się do człowieka żyjącego we wspólnocie, jak byśmy dziś powiedzieli — istoty społecznej. Wskutek zmian ustrojowych oraz ewolucji językowej utrwalił się sztuczny podział na społeczeństwo (wspólnotę) oraz politykę - wyspecjalizowany obszar zarządzania państwem. W efekcie mamy taki łamaniec językowy, jak polityka społeczna, czyli w wolnym przekładzie — masło maślane.

W systemie demokratycznym jedynym podmiotem uprawnionym do sprawowania władzy, czyli do uprawiania polityki, jest naród, stąd wszelkie działania członków danego społeczeństwa podejmowane w przestrzeni publicznej są niczym innym, niż działaniami politycznymi. Ich charakter zależy m.in. od przyjętego modelu rządzenia, w tym narzędzi wpływania na instytucje życia publicznego i ich kontrolowania, zakresu wolności słowa, poziomu kultury politycznej, czy nawet temperamentu obywateli.

Obecnie mamy w Polsce model demokracji pośredniej i system partyjny, z proporcjonalną liczbą miejsc w sejmie. W takim systemie indywidualna wartość kandydatów ma znaczenie drugorzędne, bo głosuje się (w założeniu) na programy. I tu pojawia się pierwsza słabość — nasze partie właściwie nie mają programów, więc prezentują wyborcom zestaw ogólników i chwytliwych haseł. SLD jest bodaj jedyną partią, która posiadała zawsze jasny, klarowny i spójny program — wciąż ten sam i (jak Maryja) zawsze dziewiczy, bo nie realizowany po wyborach. Widocznie partia ta zbyt zajęta była budowaniem pozytywnych relacji z klerem, głównie poprzez obdarowywanie szacownej instytucji mieniem państwowym. Z chwilą pojawienia się w parlamencie Ruchu Palikota, SLD nagle objawiła swoją nową — starą twarz zagorzałego antyklerykała (do tego kobiecą), stąd wszechobecność w mediach p. prof. Senyszyn, która wcześniej ze swoimi poglądami była jakby na drugim planie, a potem na zsyłce w Brukseli. Tu też pojawia się wątpliwość — z całym szacunkiem dla pani profesor, ale chyba kadencja europarlamentu trwa i to tam właśnie nasi eurodeputowani powinni pilnować interesu polskich obywateli. To samo dotyczy zresztą kilku innych osób publicznych, które bez żenady, biorąc diety poselskie z Brukseli, prowadzą w Polsce kampanię wyborczą.

I tak w zasadzie wygląda w naszym kraju dialog polityków (zawodowych) z ich pracodawcą, czyli elektoratem — nieustająca kampania wyborcza, polegająca głównie na pozyskiwaniu popularności, z mocnym przyspieszeniem na finiszu, okraszonym deklaracją, że „będzie lepiej, jak nas wybierzecie".

Brak programów (a nawet wizji kierunku przemian) przełożył się na konieczność dokonywania wyborów w oparciu o indywidualne cechy polityków, w tym głównie światopogląd, ponieważ tzw. „kompetencje", polegają raczej na umiejętności zaistnienia w mediach. Stopniowo scena polityczna zapełniła się celebrytami, których popularność rosła wraz z częstotliwością odwiedzin w stacjach TV, niezależnie, czy ich obecność wnosiła coś do debaty publicznej. Dość szybko okazało się, że metoda personalnych wyborów też się nie sprawdza, z uwagi na transfery międzypartyjne, już w trakcie kadencji. Można więc, głosując na konkretną osobę, wzmocnić partię, z której liderem (bo raczej nie z programem) się nie utożsamiamy.

Dlatego nie dziwi mnie irytacja, zwłaszcza tych, którzy uświadomili sobie, że są jedynie widzami w średniej jakości spektaklu. Obawiam się, że za szybko i zbyt łatwo daliśmy sobie wmówić, że jedynym narzędziem demokracji jest kartka wrzucona raz na cztery lata do pudełka owiniętego w barwy narodowe. W ten sposób powstała absurdalna sytuacja, gdy „ogon macha psem", tzn. niewielka grupa dyktuje większości warunki, dogodne dla niej samej oraz powiązanych z nią środowisk. Jednocześnie utrwalany jest przekaz o bezzasadnych rzekomo roszczeniach „przypadkowego społeczeństwa", w opozycji do — jak najbardziej zasadnych — przywilejów elity.

W odpowiedzi następuje aktywizacja środowisk bardzo radykalnych, które agresję, wynikającą z frustracji, kierują na rzeczywistych lub (częściej) urojonych „wrogów", w tym zupełnie przypadkowych lub usłużnie wskazanych przez samozwańczych przywódców i ideologów. Czasy kryzysu wymagają kozła ofiarnego, którego pognębienie pomaga uspokoić nastroje społeczne. Jeżeli zdarza się, że rolę kozła ofiarnego pełnią elity, określa się to mianem rewolucji społecznej i traktuje, jako punkt przełomowy w dziejach narodu.

W mojej ocenie jednak takie rewolucje nie stanowią postępu, ani nawet przełomu w rozwoju społecznym, ponieważ nie zmieniają realnie struktury społecznej. Wymiana elit, niewielkie poszerzenie zakresu wolności obywatelskich dla grup społecznie upośledzonych, czy częściowa zmiana pewnych procedur, to zmiany kosmetyczne, w gruncie rzeczy pozorne. Jedyną metodą, która może przynieść trwałe rezultaty jest rewolucja mentalności.

Co jest jej największym mankamentem? Każdy musi dokonać jej na własną rękę. A co jest zaletą? Dostępność — nikt, ani nic nie jest w stanie zabronić ludziom myśleć.

Nasze społeczeństwo dysponuje w dalszym ciągu zarówno potencjałem, jak i niezbędnymi do wykorzystania narzędziami. Ten potencjał to dość wysoki mimo wszystko poziom wykształcenia, a narzędzia — gwarantowane konstytucyjnie prawo do samostanowienia. Jednak prawa obywatelskie same w sobie nie stanowią wartości, dopóki nie zaistnieje powszechna świadomość posiadania tych praw, obejmująca również świadomość posiadania takich samych praw przez współobywateli. To drugie stanowi chyba największe wyzwanie dla osób uwikłanych mentalnie w hierarchiczno — partyjny obraz świata (fakt, że dominujący od lat w naszym krajobrazie). Pojawiające się co jakiś czas pomysły wprowadzania cenzusu wyborczego, niezależnie — majątkowego, związanego z wykształceniem, czy opartego na (bliżej nieokreślonych) przymiotach moralnych, są zatrważające, bo podświadomie budowane na pogardliwym stosunku do innych. Taki sposób myślenia ułatwia utrwalanie podziałów społecznych, które są wykorzystywanych następnie do realizacji własnych celów przez grupy najzręczniej operujące w obszarze polityki, tu rozumianej, jako zarządzanie emocjami — przede wszystkim negatywnymi, bo te utrzymują się dłużej i łatwiej jest je wzmacniać.

Czasem spotykam się z opiniami, że część osób powinna mieć ograniczony, nawet tak znikomy jak obecnie, udział w życiu politycznym. Zwolennicy skrajnej prawicy, bo są niebezpieczni, zwolennicy lewicy — bo doprowadzą kraj do bankructwa, starsi ludzie — bo mają obniżony potencjał intelektualny i są podatni na wpływy Kościoła, nie mówiąc już o osobach ze środowisk społecznie upośledzonych, bo stanowią wszystkie te zagrożenia naraz i dodatkowo jeszcze inne — bliżej nieokreślone. To ponoć powszechne zjawisko, że innych oceniamy gorzej niż siebie, jednak można je nieco zredukować, chociażby nie angażując się emocjonalnie w ocenę cudzych (domniemanych) przekonań. Im niższy bowiem stopień wzajemnej niechęci, tym łatwiej o akceptację powszechności uczestnictwa w życiu publicznym, czyli — wielki krok w stronę demokracji uczestniczącej.

Po tym przydługim wstępie, w którym starałam się przybliżyć własną diagnozę obecnego stanu rzeczy, zamierzam przedstawić koncepcję zmiany nie tyle systemu, co naszego sposobu postrzegania tegoż systemu. Muszę jednak uprzedzić, że owa koncepcja stoi w zdecydowanej opozycji do tego, z czym na co dzień mamy do czynienia, stąd niezbędne jest chwilowe zdystansowanie się do własnych przekonań.

Przedmiotowy projekt inspirowany jest książką amerykańskiego pisarza Alvina Tofflera „Trzecia fala" [ 1 ] oraz artykułem „Jarmark idei" Krzysztofa Szymborskiego [ 2 ]. Toffler, analizując nieprawidłowości w funkcjonowaniu amerykańskiej demokracji, zaproponował, aby ustawy poddawane były pod głosowanie zarówno członków kongresu, jak i wybranej losowo grupy zwykłych obywateli. Już w czasach, gdy książka powstawała — u progu rewolucji informatycznej, autor widział szansę na wdrożenie takiego rozwiązania, obecnie coraz więcej osób postrzega je jako zupełnie naturalną konsekwencję rozwoju technologicznego. Z kolei Krzysztof Szymborski porusza w swoim artykule zagadnienie zaskakująco trafnej (uśrednionej) oceny różnych zjawisk, dokonywanej przez grupy przypadkowo dobranych osób, opierając się m.in. na sytuacjach opisanych w książce Mądrość tłumów publicysty z „New Yorkera" — Jamesa Surowieckiego. Obie te publikacje sugerują, że najlepszą z możliwych jest decyzja, stanowiąca wypadkową opinii pojedynczych osób, niekoniecznie posiadających specjalistyczną wiedzę w danym temacie.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (31)..   


 Przypisy:
[ 1 ] A. Toffler Trzecia fala, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985r.
[ 2 ] K. Szymborski „Jarmark Idei" w Niezbędnik inteligenta — bezpłatny dodatek tygodnika Polityka nr 11(2495) z 19 marca 2005

« Państwo i polityka   (Publikacja: 13-04-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Anna Salman
Publicystka

 Liczba tekstów na portalu: 13  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Przebudzenie
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8897 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365