Chciałbym przedstawić garść swych refleksji na temat filmu Incepcja z 2010r. w reżyserii Christophera Nolana. Punktem wyjścia będzie dla mnie końcowe
ujęcie tej produkcji. Nie będzie mnie tu interesować interpretacja, szukanie
znaczeń wykreowanego przez Nolana świata, ale skupię się bardziej na jego
odbiorze przez widzów. Nie zajmę się filmem jako takim, jego treścią i formą,
ale jego doświadczeniem.
Zdarza się niekiedy, że zakończenie
dzieła filmowego pozostawia widza w niepewności. Nie zamyka opowiedzianej
historii, nie stawia kropki nad i, nie pokazuje finałowego pocałunku
zakochanej pary. Prowadzi za to do nowych pytań, zmusza do rozmyślań, snucia
własnych analiz tego, co się obejrzało. Niewątpliwie jedną z takich końcowych
scen jest finałowa sekwencja Incepcji.
Nie będę tu szczegółowo streszczał tej dość zagmatwanej produkcji, gdyż
przyznam szczerze, sam się w niej trochę pogubiłem. W zarysie, chodzi w niej
ogólnie o to, że główny bohater, grany przez Leonardo DiCaprio Dom Cobb, ma
za zadanie zaszczepić w czyimś umyśle pewną myśl, ideę. Uczynić może to
nie inaczej jak wchodząc do snu śpiącej „ofiary", jej podświadomości. W misji pomaga mu kilka osób, między innymi projektującą świat, przestrzeń i architekturę snów Ariadne. Bohaterowie tworzą wyglądające niezwykle
realistycznie świadome sny. W tychże snach mogą też spać i w ten sposób
znaleźć się w kolejnym śnie, wewnątrz snu. Mogą nawet wyśnić całą
piramidę takich snów we śnie we śnie we śnie. Dodatkowo, jeśli na przykład w rzeczywistości upłynie minuta, to we śnie minie godzina. Na
najgłębszym poziomie może tym sposobem upłynąć nawet kilkadziesiąt lat.
Cobb znajdował się przez lata w takim śnie, a towarzyszyła mu jego żona, która
później popełniła samobójstwo. Cobb od czasu do czasu widzi we śnie jej
projekcję. Pojawiają się również wizje jego dzieci mieszkających w Los
Angeles. Cobb nie może być z nimi ponieważ poszukują go amerykańskie władze
jako podejrzanego o morderstwo. Nagrodą za realizację misji zleconej mu przez
japońskiego biznesmena ma być wyczyszczenie kartoteki i w efekcie możliwość
powrotu do dzieci. Istnieje niebezpieczeństwo pozostania we śnie na zawsze, w czymś zwanym Limbo, bez możliwości obudzenia się. Oprócz tego, skoro śniący
może śnić nawet wewnątrz snu, tworzyć świadome sny, w których może
przebywać latami to jeśli chce się obudzić w prawdziwym świecie powinien
mieć swój własny totem — mały, sobie tylko znany przedmiot, po którym pozna
czy naprawdę się obudził czy jednak dalej śni. Cobbowi służy do tego mały
bączek. Jeśli cały czas wiruje — znaczy, że wciąż trwa sen. Jeśli upada — zadziałała ziemska fizyka i oznacza to, że już nastąpiło ostateczne
przebudzenie.
Ostatnia scena filmu pokazuje
zatem Cobba budzącego się w samolocie, w którym razem ze swymi współtowarzyszami
pozornie smacznie sobie spał a tak naprawdę „ciężko śnił" i realizował
powierzoną mu misję. Wysiada z samolotu, idzie przez terminal, mija swych
współpracowników. Nagle pojawia się w domu w Los Angeles i widzi sylwetki
swoich bawiących się dzieci. Odwracają się w jego kierunku i następuje
szczęśliwe zjednoczenie ojca z dziećmi. Cobb, który przed chwilą wprawił w ruch swój totem przestaje na niego patrzeć. Ostatnie ujęcie pokazuje jak
przedmiot wiruje i film się kończy, urywa. Nie wiemy czy bąk się przewrócił
czy nie. Czy główny bohater znalazł się w końcu w realnym świecie ze swymi
dziećmi, czy może pozostał w najgłębszej otchłani snów, wspomnianym Limbo
ze swoimi sennymi fantazjami. Ujęcie to podzieliło część widzów. Zaczęli
oni tworzyć rozmaite teorie, interpretacje, analizować dzieło Nolana scena po
scenie, wysuwać własne wnioski. Jednym bączek wydawał się odrobinę pochylać i zwalniać swój wir, innym nie. Niektórzy doszli do wniosku, że Cobb został
we śnie, inni, że znalazł się w rzeczywistym świecie.
Oczywiście nie jest to jedyny
tego typu, niedopowiedziany, otwarty film. Pytanie się nasuwa, co w zasadzie
powoduje, zmusza widzów (przynajmniej niektórych) do szukania jednoznacznych
odpowiedzi, wyjaśnień: co się naprawdę stało? Dlaczego chcemy wiedzieć,
znaleźć jednoznaczne wszystko wyjaśniające rozwiązanie? Przecież to tylko
film, fikcyjny twór czyjejś wyobraźni. Wiedza czy jakaś wymyślona postać
śni czy dzieje się z nią co innego, niczego w życiu nie ułatwi. Takie
otwarte ujęcia, sceny mogą być tylko sprytnym zabiegiem reżysera konkretnego
filmu. Skoro w tym przypadku mamy do czynienia z opowieścią o snach,
zatraceniu się w onirycznym świecie, niebezpieczeństwie nieodróżnienia
fikcji od prawdy to dobrze przecież pozostawić samego widza w takiej niepewności,
pozostawić jakieś niedopowiedzenie. Niech
się głowi i zastanawia. To nie jest film detektywistyczny, w którym detektyw
na końcu wszystko tłumaczy, kto zabił, jak i dlaczego. Każdy gatunek rządzi
się swymi prawami. Takie zagadnienia jak sny, halucynacje, różne wizje może
jednych irytowały swą niejasnością, ale drugich fascynowały i zachęcały
do własnych przemyśleń.
Nie chodzi mi tu o to, że nie
należy się zastanawiać nad takimi „zagmatwanymi" obrazami. Dobrze jest je
interpretować, analizować, wysuwać własne wnioski i spostrzeżenia. W tym
konkretnym przypadku chodzi o to, dlaczego tak usilnie pragniemy się dowiedzieć
co się dzieje z bohaterem filmu, w jakim stanie świadomości się znajduje,
jaki jest status ontologiczny jego świata. Oczywiście to też pytanie, do
jakiego stopnia można wywnioskować logicznie z samego filmu, co się w nim
wydarzyło, a co nie zostało pokazane w sjużecie, a od kiedy zaczyna się właśnie
snucie własnych teorii na ten temat. Również pytanie na ile oglądamy jakiś
film „od zera" a na ile jego odbiór uzależniony jest też od wcześniej
poznanych dzieł — na przykład chwytów formalnych w przypadku kina
gatunkowego, powtarzających się motywów, rozwiązań fabularnych itp.
Myślę, że obrazy filmowe
powinno się raczej traktować nie tylko jako odnoszące się do czegoś poza
nimi, w sensie, że wizualizują jakąś historię, fabułę, scenariusz (będąc
czymś wtórnym wobec nich), ale może bardziej jako obrazy same w sobie, rządzące
się swoją własną logiką. Jeśli więc oglądam końcówkę Incepcji
to: postrzegam odpowiednio zmontowany i skadrowany zapis pewnych wydarzeń:
bohater się obudził (zakładamy, że tak się stało), wysiadł z samolotu,
przeszedł przez terminal lotniczy, pojawił się nagle w swym domu w Los
Angeles, zakręcił totemem, zobaczył sylwetki bawiących się dzieci, poszedł
do nich. My, widzowie oglądamy jeszcze kręcący się dalej bączek. Film się
urywa. Ujęcie bączka wprowadza nas zatem w stan niepewności. Co właściwie
obejrzeliśmy wcześniej? Sen czy rzeczywistość? Chociaż film formalnie się
skończył to jednak my w jakimś sensie dalej w nim tkwimy. Zaczynamy zatem
rozmyślać, wracać w pamięci do wcześniejszych scen, analizujemy je. W końcu
oglądamy film ponownie czy też czytamy co o nim napisali inni. Uruchamiamy własne
schematy, tropy interpretacyjne, odczytania. Który jednak z nich jest
„jedynie słuszne"? Z jednej strony należałoby uznać, że naprawdę Cobb
się obudził bo przecież gdyby dalej śnił to byśmy już bączka nie
widzieli (skoro śniący na niego nie patrzy to automatycznie musi zniknąć -
we śnie nawet świadomym „istnieje" tylko to, co się „śni" czyli
„postrzega" w nim). Za snem jednak przemawia to, że cała sekwencja jest dość
właśnie oniryczna i bohater pojawia się u swych dzieci całkiem nagle, od
razu, tak jakby wcale do nich nie przyjechał po opuszczeniu lotniska (nie ma żadnego
ujęcia, które to by pokazało). Wydaje się jakby wszystko wydarzyło się w jednym „sennym" przedziale czasowym bez żadnych montażowych elips
czasowych. Oprócz tego współtowarzysze Cobba pojawiają się co pewien moment i spoglądają na niego (jak dowiedzieliśmy się wcześniej — dzieje się to
wtedy gdy podświadomość śniącego wyczuwa intruza — kogoś z zewnątrz).
Nasuwa się wniosek, że to sen. Możliwe
również, że to marzenie senne kogoś innego i to ta osoba patrzy na kręcący
się bączek.
Ja jednak chciałbym spojrzeć
na to wszystko trochę inaczej. Otóż, wychodzimy z założenia, że skoro w prawdziwym życiu istnieje jedno albo drugie, śnimy albo nie, żyjemy albo
jesteśmy martwi, to musi też tak być w świecie filmowym. Nic nie stoi na
przeszkodzie jednakże by uznać film za świat rządzący się trochę innymi
prawami. W końcu jest to również efekt czyjejś twórczości. Finałowa
sekwencja dzieła Nolana może być równocześnie snem jak i rzeczywistością.
Wirtualnie są to obydwie opcje. Sam kręcący się na końcu totem da się też
odczytać nie tylko jako ujęcie należące do opowiedzianej historii, ale również
jako skierowane przez Nolana bezpośrednio do nas, widzów. To pewien odautorski
komentarz. Znajduje się ono niejako poza samą fabułą filmu, na zewnątrz
niej. Staje się naszym totemem. Komentuje film, wprowadza nas w stan niepewności.
Zmusza do zastanowienia się nad tym, co zobaczyliśmy wcześniej. Snując własne
teorie, domysły, przypuszczenia, wybierając jakąś interpretację
aktualizujemy jedną spośród możliwości. Wirtualnie jest to i sen i prawdziwe wydarzenia. Widz zaś, który woli jednak wiedzieć i uważa, że
„albo to albo tamto" decyduje się na jedną z opcji. Dobrze jednak czasem
przyjąć, że nie tylko „albo albo" ale niekiedy też „i to i to".
Gdy oglądam ujęcie wirującego
totemu Cobba nie wiem co się w końcu z nim stało czy raczej mogło stać.
Przewrócił się czy nie. Może to był sen a może rzeczywistość. Myślę,
że obydwie opcje są równouprawnione, nie wykluczają się. To co w danym
momencie widzę to pewien wirtualny świat różnych możliwości. Ode mnie zależy,
którą sobie w danym momencie zaktualizuję. Mogę też wcale tego nie robić,
ale zostawić wszystko jak jest. Po prostu nie wiem co się z Cobbem stało. Tak
ma właśnie być: mam nie wiedzieć, bo może o to właśnie chodziło: żeby
nie wiedzieć. Można sobie rozmyślać, teoretyzować, nawet rysować wykresy
ale w efekcie i tak do niczego ze stuprocentową pewnością się nie dojdzie.
Dodać też trzeba, że widz nie
jest tylko „biernym oglądaczem", pasywnym odbiorcą obrazów. Cechuje go również
aktywność. Widz tutaj w pewien sposób tworzy film — w końcu on czy ona swą
decyzją określa czy obejrzana sekwencja to sen czy rzeczywistość. Chociaż
nic nie może zmienić w sjużecie to jednak w pewien sposób decyduje o tym, co
nie zostało bezpośrednio przedstawione w filmie. Określa w pewnych granicach
ontologię Incepcji, ostatecznych losów
jej głównego bohatera, jego przeznaczenia. Dlatego też wcale nie jest tak, że
kino zawsze tworzy „biernego" widza, poddanego jak chcą niektórzy
teoretycy różnym nieuświadamianym mechanizmom ideologicznym. Film może
rozwijać wyobraźnię w równym stopniu co literatura. Nie jest tak, że książka
jest zawsze lepsza bo sobie można wszystko wyobrazić, a film gorszy bo mamy wszystko bezpośrednio przed oczami. Otóż nie mamy
bo nie wszystko jest w kadrze i są cięcia między ujęciami. Do tego nawet to,
co pokazano w kadrze nie zawsze jest jednoznaczne. Widz, który co prawda w samym filmie jako takim nic nie zmieni to jednak może go współtworzyć
zastanawiając się na tym, co wydarzyło się pomiędzy ujęciami, jaki jest
ich charakter (w przypadku kiedy nie da się tego jasno wywnioskować i można
wysuwać różne wnioski). Oglądający nigdy nie jest w całkowitym stopniu
zdominowany, niejako poddany filmowi, ale może też nad nim panować. Nie tylko
film (razem z całym aparatem kinowym: ciemna sala, duży ekran) tworzy widza,
ale też widz tworzy film. Oczywiście przyczyniła się do tego możliwość
wielokrotnego oglądania filmów w domu. W każdym momencie można wcisnąć
pauzę, obejrzeć scenę tyle razy ile się chce. Raczej bez sensu byłoby
chodzić w tym celu bez przerwy do kina na kolejne seanse.
Porównuje się często oglądanie
filmu do snu. Widz to ktoś jakby śniący, Hollywood zaś to „fabryka snów".
Ja bym jednak dodał, że jeśli mamy zostać przy metaforze snu to porównajmy
widza do śniącego świadomie. Widz jest tu nie tylko kimś nieświadomym,
biernym, pasywnie odbierającym wyświetlane obrazy, ale też kimś aktywnie oglądającym i interpretującym to, co widzi. W pewnych ramach konstruuje filmowy świat. Może
też go pozostawić takim jakim jest — niedopowiedzianym, niejednoznacznym.
Ur. 1978. Absolwent socjologii na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Interesuje się m.in. socjologią kultury popularnej oraz mediów, psychoanalizą, muzyką. Mieszka w Gruszczynie k. Poznania.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.