|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Baśń o siedmiu braciach Autor tekstu: Ziemowit Ciuraj
Dawno, dawno temu, kiedy na
niebie nad Europą widać było pośród chmur dobrotliwą, świetlistą twarz
miłosiernego, wszechmocnego Stwórcy, w Parafii żył bogaty gospodarz, który
miał synów o imionach Bój, Dój, Kuj, Pój, Rój, Żuj i siódmego, najmłodszego,
dla którego nie potrafił znaleźć imienia. Synowie ci zostali przezeń
wychowani w miłości i karności na silnych, pracowitych młodzieńców, a każdemu z nich, gdy przychodził czas, aby się usamodzielnił, zapewnił termin u majstra w zawodzie, który odpowiadał jego powołaniu i dał wyprawę na założenie
własnego domu i warsztatu. Począwszy od najstarszego, synowie wychodzili z domu i każdy z nich znalazł właściwą drogę w życiu, wybrał sobie rzemiosło i ożenił, ciężko pracując na utrzymanie domu i rodziny.
Tylko z najmłodszym z siedmiu braci ojciec miał problem. Nie dość, że
za nic nie mógł wymyślić dla niego imienia, to jeszcze chłopiec najwyraźniej
nie był zainteresowany żadnym zawodem i nie palił się do żeniaczki. Mimo że
niby przypadkiem dom odwiedzały młódki ze wsi, a to młynarzówna, a to córka
gminnego pisarza, niby od niechcenia i bez powodu uśmiechając się doń zachęcająco,
kiwając przyzywająco paluszkiem i kręcąc brzuszkiem fikuśne kółka, nie
czuł woli bożej. Nawet gdy księżowska gosposia przyszła z piłą ramową i wlepiając
weń wilgotne oczy zapytała, czy nie ma ochoty na porządne rżnięcie, bo
drwal zwiózł na plebanię drewno na zimę a proboszcza akurat nie ma, niewinne
chłopię nie odczytało ukrytej treści komunikatu. Chociaż sam z siebie nie
garnął się do roboty, był wszelako uczynny i szast-prast pociął pięć
metrów drewna aż leciały wióry, po czym powrócił do zagrody rodzica, wyciągnął
się wygodnie na przyzbie i, żując szczaw, zagapił się bezmyślnie w płynące
sennie obłoki.
Na ten widok stary podrapał się w głowę, zafrasował i zamyślił.
*
Nazajutrz postanowił rozmówić się z synem. Nie chciał przecież
wychować bezpłodnego trutnia, który by objadał pracowite społeczeństwo
Parafii.
— Synu, martwisz mnie. Do pługa się nie rwiesz, kołka jak trza nie
wbijasz, heblowanie cię nie nęci. Co z ciebie wyrośnie?
— Ależ ojcze, kiedy odmówiłem pracy w gospodarstwie? Kiedy nie chciałem
pomóc przy orce? Przy bydle? W tartaku?
— Niwa, którą zaniedbujesz, nie rodzi żyta, jeno dziatki małe, jak to
prawo boże nakazuje. Masz tu mieszek na drogę: pójdziesz, zobaczysz, jak żyją
twoi bracia, i pomyślisz, co chcesz w życiu robić. Może oni ci coś doradzą.
Snadź dopiero ich przykład cię natchnie. Tak jeszcze mogę ci pomóc, dalej
musisz radzić sobie sam. A nie zapomnij wymyślić sobie jakiegoś imienia, bo
mnie koncept zawodzi.
Rad nierad, młody podziękował ojcu i pocałował go w rękę, mieszek
schował za pazuchę a tobołek na plecy zarzucił i ruszył w świat.
*
Najpierw poszedł do Boja. Zdziwił się wielce, albowiem zamiast
nieokrzesanego chłopa ujrzał mającego wielki mir wśród rycerstwa krzepkiego i pięknego woja w lśniącej zbroi, dosiadającego dzielnego rumaka, dla którego
źródłem bogactwa stał się bitewny trud. Na jego widok dziewki piszczały i strach ludzi ogarniał: tam, gdzie się pojawiał, gościł też i jego miecz.
Jego towarzyszami byli Rabunek i Gwałt.
— Masz, bierz ją, mnie już jej dość — zakrzyknął Bój na widok
brata, popychając w jego stronę brankę, którą prowadził na arkanie.
— Nie chcę, bracie. Jakowejś roboty szukam.
— U mnie znajdziesz tylko wojaczkę. Jeśli to polubisz, znoju pracy nie
zaznasz. Patrz! — wskazał ręką odzianą w stalową rękawicę orne pola, na
których włościanie pracowali w pocie czoła. — Oni wszyscy moi. Dla mnie
chamy robią!
Spodobało się to młodemu, ale postanowił odwiedzić Doja.
Ujrzał bogate i zadbane gospodarstwo a w nim trzy duże obory, stodołę i stajnię. Na soczyście zielonej łące pasło się duże stado krów a w
osobnej zagrodzie, solidnie uwiązane wesoło parskały młode byczki. Czyste i zadbane krowy zaczynały muczeć, zbliżała się pora udoju. Nieco dalej pasło
się stado owiec i baranów.
— Oto moje gospodarstwo. Doję tyle mleka i strzygę tyle wełny, że stać
mnie na takiego konia, jakiego ma Bój i jeszcze dwie fury. Ludzi do pracy
najmuję, niedostatku się nie lękam. Jeśli chcesz, nauczę cię pracy w obejściu,
będziesz mi pomagał.
Spodobało się to młodemu, ale chciał zobaczyć, z czego żyje Kuj.
Już z daleka usłyszał odgłosy kucia. Przy drodze stała solidnie z kamienia murowana kuźnia. Ujrzał brata przy kowadle w żółtym blasku
paleniska, jak w kowalskim fartuchu z rozpalonego do białości kawałka żelaza
pośród iskier i brzdęków obcęgami i młotem kształtował podkowy. Obok
czekał kupiec z koniem, którego Kuj podkuwał.
— Oto moja praca: wszyscy bracia u mnie podkuwają swe konie, wszyscy
gospodarze i całe miasto. Chętnych nie brakuje, przydałby mi się pomocnik.
Jak chcesz, zamieszkasz u mnie, dam ci na początek miejsce na sianie w stodole,
nauczysz się fachu i założysz własną kuźnię. Roboty starczy dla nas obu.
Spodobało się to bardzo młodemu, ale ciekaw był, co porabia Pój.
Odgłosy karczemnych krzyków i śpiewów niosły się echem od lasu. Młody
nie miał trudności w odnalezieniu miejsca, gdzie mieszkał i bogacił się
brat.
— Bywaj, braciaszku — rubasznie zakrzyknął Pój, rumiany i pękaty oberżysta w skórzanej kamizelce. — Dalej, dawać miodu, a żywo! -
popędził służbę.
Jakoż i po chwili obaj pili smakowity, słodki trójniak.
— Miód biorę od Roja a okowitę pędzę sam. Kupcy przywożą mi wina z południa. U mnie napijesz się najlepszego węgrzyna w Parafii. Ludzie pili,
piją i będą pić aż do końca świata. Tej pracy nigdy nie zabraknie, ten
zdrój nigdy nie wyschnie. Bracie, naucz się gorzelnictwa, ja zajmę się
wyszynkiem. Będzie mi łatwiej a i tobie chleba nigdy nie zabraknie.
Ze szlacheckich czubów dobrze się już dymiło. Młody patrzył na błyszczące
wygolone czerepy, pobrudzone jadłem i miodem sumiaste wąsiska i zszarzałe od
drogowego kurzu żupany i słuckie pasy. Podobało mu się tu, ale tym bardziej
ciekaw był gospodarki Roja. Nazajutrz, gdy wypoczął, pożegnał się z bratem i ruszył w dalszą drogę.
W pachnącym kwieciu starych lip ocieniających gościniec wrzało
pracowite brzęczenie. Najmłodszy z braci ujrzał pod lasem dużą pasiekę i pokaźny drewniany dwór. Wierzeje w zbitym z żerdzi ogrodzeniu stały otwarte,
wszedł więc śmiało i już po chwili serdecznie witał się z bratem.
— Witaj — powiedział uśmiechnięty Rój. — Oto moje słodkie dzieło.
Prócz uli mam też barcie. Bartnicy niedługo pójdą podbierać leśny miód,
teraz jego pora. Chodź, pokażę ci miodosytnię.
Wszystko to bardzo się spodobało młodemu. Kosztował miodów lipowych,
kwiatowych i gryczanych i uznał, że to jest najlepsze dla niego zajęcie.
Jednak pozostał jeszcze jeden z braci, którego nie widział odkąd ten opuścił
ojcowiznę i, skoro przebył już tak daleką drogę, postanowił również i jego odwiedzić.
Żuj mieszkał pośród zielonych łąk i pól. Uprawiał zboża i rośliny
pastewne, kosił siano, dostarczał młynarzom ziarno na przemiał, jeźdźcom i woźnicom obrok a hodowcom paszę. Miał co robić a zapasy gromadzone w spichrzach i stodołach wystarczyły na przetrwanie przednówka.
Żuj obwiózł brata po swojej dziedzinie. Od pól jednostajnym szelestem
płynęły odgłosy kośby, zapach siana i suchej słomy.
— Teraz pora żniw — szerokim gestem wskazał na żeńców, tnących
sierpami bujne żyto, wiążących je w snopki i układających w kopy. Na łąkach
stały obfite stogi. — Wszystko, co żyje, musi jeść. Tej roboty nigdy nie
przerobisz. Zostań u mnie, potrzebuję kogoś, kto pomoże w sprzęcie, bo plon
jest obfity a robotników mało.
Młody był w rozterce. Gospodarka Żuja wydawała się najpewniejszym źródłem
utrzymania, miłe mu się wydało to sielskie bytowanie. Ale życie każdego z pozostałych braci też miało swoje
powaby i nie potrafił zadecydować, jak ma postąpić, aby było to najbardziej
roztropne i zbożne.
Że był już blisko miasta, zapragnął je zobaczyć.
*
Poszedł prostymi brukowanymi uliczkami pośród bogatych kamienic aż
dotarł do rynku, gdzie jego zdumionym oczom ukazał się dom tak wielki,
jakiego nie widział nigdzie, ani u żadnego z braci, ani w mieście, wielokroć
większy od największej kamienicy najbogatszego kupca. Wzdłuż jego
niebotycznych, ceglanych murów pięły się aż po spadzisty dach wąskie okna,
wieńczone ostrymi łukami, wypełnione spojonymi ołowiem różnokolorowymi
szybkami, a ponad głównym wejściem strzelała ku niebu wysoka wieża, dwakroć
wyższa od jego murów, zakończona pokrytą patyną ostrą, zdobioną iglicą,
na której szczycie stał nie byle jak sklecony z dwóch kijów i starych szmat,
lecz solidnie kuty z żelaza Strach Na Wróble.
Przestąpił próg drzwi obramowanych bogato rzeźbionym portalem i zanurzył się w półmrok tajemniczego domiszcza, aby po chwili ulec widokowi
kolorowych rzeźb, wielobarwnych świateł płynących przez szyby witraży, potężnym
dźwiękom przejmującej melodii wydobywającym się jakby z niebiańskich
wysokości, od których drżało całe przestronne wnętrze i słodkiemu, durzącemu
zapachowi palonego kadzidła. Na drewnianych ławkach siedziały oszołomione
dzieci, a mężczyźni i kobiety w czerni chodzili między nimi i poili je
winem, raz po raz gładząc po główkach te, które były już senne i srogo
karcąc te, które nie chciały pić.
Poczuł, jak oblewa go jakaś nieziemska słodycz i szczęście przepełnia
jego duszę, a nad głową jego ozwały się chóry anielskie.
A potem został Wielkim Dostojnikiem.
Na jego głos rycerstwo ruszało w bój, należną część łupów
zostawiając w skarbcu, którym zarządzał. Tych, którzy żyli z pracy swych rąk
doił i strzygł, a umysły młodzianków kuł młotem Słowa. Hardych, którzy
nie korzyli się przed jego majestatem, na polecenie brata Kuj przypalał żelazem,
niewiasty zbierające zioła i uprawiające czarostwo przemyślnie przez niego
wykonanymi narzędziami do Boga przywodził, a kacerzy na rynku ścinał. Poił
lud prosty do nieprzytomności opowieściami o niebiańskich rozkoszach i piekielnych mękach, odbierał mu rozum pozostawiając instynkty i za przykład
dawał pracowitość pszczół, aby do jego pałaców znosił nektar swojego żywota.
Rzucał do żłobu tanią karmę pocieszenia, aby jego trzody pokornie żuły
swój los. A ponieważ z całego serca umiłował prosty lud Parafii, uległ
parafilii.
Aliści nie znamy jego imienia, gdyż kroniki zmilczały ten temat.
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 15-10-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9343 |
|