|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Nauka i religia
Nauka na dziedzińcu Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Ze
sporym opóźnieniem dowiedziałem się o tym, że miała miejsce debata na
temat relacji między nauką a religią, nazwana „Dziedzińcem Dialogu". W tygodniku „Idziemy" z 13 października, który wpadł mi w ręce, przeczytałem
wywiad z ks. prof. Michałem Hellerem zatytułowany „Nauka na dziedzińcu
wiary", który wyjaśnia cel tego przedsięwzięcia, a ma nim być: 'edukacja,
popularyzacja i badania'. Ponadto impreza miała na celu spełnienie
pewnej misji społecznej, zmierzającej do tego, aby 'podnosić poziom edukacji w społeczeństwie, w tym i w Kościele'.
Wywiad ten ukazał się w Internecie, ale pod nieco innym tytułem, mianowicie:
„Nauka rozszyfrowuje zamysł Boga" i jest niejako wprowadzeniem do tematyki dyskusji, którą planowano odbyć w Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych, z której dość obszerne
sprawozdanie można także znaleźć w sieci: Zakończyl się dziedziniec dialogu.
Tytuł
prasowy jest uzasadniony tym prostym faktem, że cała dyskusja odbywa się na
terenie będącym własnością księdza profesora, on jest jej gospodarzem i organizatorem. Zarazem tytuł ten jest jednak wiele mówiący: oto Nauka, bo
chyba tak w tym miejscu to słowo powinienem napisać, zostaje wpuszczona na
teren dla niej dotąd zamknięty, może nawet obcy, na dziedziniec Wiary.
W
tym udzieleniu Nauce prawa wstępu na ten teren wiary, poza aktem kurtuazji,
widzę refleks starej dość postawy, że filozofia powinna być służką
teologii. W czasach, gdy taki postulat sformułowano, cała niemal wiedza zamykała
się w filozofii, dziś jest nieco inaczej, ale chętka, by naukę sprowadzić
do roli służebnej wobec teologii, jest chyba równie silna, jak w tamtych,
zamierzchłych czasach. Co rusz słyszymy przecież o niewyjaśnionych, z naukowego punktu widzenia, fenomenach, czasem nawet o niewyjaśnialnych, do których
bez wiary nie można przystępować, a dzięki wierze można nawet przyswoić.
Szczególne
nasilenie tych niewytłumaczalnych zjawisk zaobserwować można, gdy pojawia się
zapotrzebowanie na jakiegoś świętego. Pojawiają się te dziwa, jak na zawołanie,
ale po przewidzianych tradycją uroczystościach, jakoś wszystko przycicha,
coraz rzadziej ktoś zgłasza się z opowieścią, że ten a ten święty,
dokonał znowu czegoś nadzwyczajnego. Nikt od dawna np. nie słyszał o żadnym
cudzie świętego Piotra czy Pawła, świętych nader przecież ważnych i poważanych, a trzymając się naszego podwórka, to cóż zdziałał ostatnimi czasy święty
Wojciech i pozostali i pozostałe? Jeden święty Stanisław miał podobno jakieś
zasługi w roku 1920, ale w 1939 nie zrobił już nic dla ludu i państwa, którymi
się podobno opiekuje, i to nie on jeden.
A
przecież zapotrzebowanie na usługi świętych jest ogromne, choćby w weekendy. Nie słyszę jednak żadnych informacji o poprawiającym się,
podobno, bezpieczeństwie na drogach, jako zasłudze świętego Krzysztofa,
wyjednanej odmówieniem przepisowych formułek. O działalności mojego
imiennika, zupełnie nic nie słychać, podobno został skreślony z listy.
Wejście
na dziedziniec to jeszcze nie jest wpuszczenie na salony, ale może wkrótce,
kto wie?, — w każdym razie Nauka nie powinna zbyt wiele sobie obiecywać,
ponieważ dziedziniec położony jest wewnątrz wielkiej twierdzy, i głosy z dziedzińca, a zwłaszcza z zewnątrz, słabo są tam słyszalne. Wynika to
niemal wprost z wypowiedzi księdza profesora, nawiasem mówiąc, — nie
pierwszej, ubolewającej nad słabym szkolnictwem, które także przyczynia się
do obniżenia intelektualnych lotów dzisiejszych seminarzystów, którzy nie są
przygotowani do przyjmowania wiedzy zbyt naukowej.
Nie
podzielam tej opinii. Biorąc pod uwagę wiek oraz sens wypowiedzi, co głośniejszych
uczonych obojga płci i obojga stanów, wykształconych częściowo w kraju, częściowo
za granicą, ale jednak w okresie, gdy poziom kształcenia był jeszcze jako
taki, wnoszę, że coś innego jest przyczyną obniżania się poziomu wiedzy
obecnych i przyszłych duchownych. Być może, nie mamy tu ze zjawiskiem obniżania
się poziomu a z niechęcią lub obawą przed wspinaczką na wyżyny Nauki, choć
nie jest to wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa. W rezultacie, cytat
tygodnia z MYŚLnicka#186, choć liczy sobie już kilkadziesiąt lat, nadal
wydaje się aktualny, jako wytyczna działania.
Tytuł
wywiadu zamieszczonego w sieci odwołuje się do wypowiedzi Alberta Einsteina,
mam nadzieję, że prawdziwej. Nie wiem czy Autor wywiadu wie, w jakiego boga
Einstein nie wierzył, ale to nie jest ważne, ważne jest, aby czytelnik, po
raz któryś dowiedział się, że Einstein wiedział, komu co należy oddać. W co naprawdę wierzył Einstein można się dowiedzieć z jego książki Mój
światopogląd, wydanej chyba w 1934 roku, której do końca swych dni nie
zaprzeczył.
W
dziedzinie cytowań panuje jednak dziwna asymetria, — zauważyłem, że
agnostycy, ateiści i wszyscy inni wolnomyślicieli dość rzadko wspierają się w swej argumentacji autorytetem uczonych niedowiarków, jeśli już to czynią,
to zazwyczaj w kwestiach ściśle naukowych, natomiast wszyscy, ogólnie
powiedziawszy, — deiści, z nadzwyczajną łatwością przywołują
rzeczywiste, bywa, że i zmyślone, wypowiedzi uczonych, które mają służyć,
jako ostateczny argument. No, bo, skoro wielki uczony powiedział coś takiego,
to gdzie nam, maluczkim, do kwestionowania jego poglądu.
W
cytowanym wywiadzie proste uzasadnienie takiego postępowania. Oto dziennikarz
zadaje pytanie, — Czy współczesny naukowiec wierzy w Boga? Jeśli tak, to, w jakiego Boga wierzy?
I
czego dowiaduje się od księdza profesora? Dowiaduje się, że, praktycznie
rzecz biorąc, każdy 'współczesny
naukowiec zdecydowanie wierzy w Boga, nawet, gdy z Nim walczy i nie nazywa Go
Bogiem'. Mało tego, 'naukowcy
wierzą w Boga, choć często sami o tym nie wiedzą.'
W
ten sposób wszyscy, dobrze, że tylko współcześni uczeni, zostali hurtem
zaliczeni przynajmniej do teistów, chociaż nie wszyscy są bogobojnymi. Starożytnych
ani średniowiecznych myślicieli to szczęście ominęło, mam nadzieję, że
tylko przez drobne niedopatrzenie. Nie jest też dla mnie jasne, co z nieuczonymi wykształciuchami, z wszystkimi licencjatami, magistrami, inżynierami i prostymi doktorami, których nikt jeszcze nie zaliczył do naukowców. Sprawa
nieco się komplikuje, bo czy za naukowca można uważać świeżo upieczonego
asystenta, zaś emerytowanego adiunkta już nie?
Mamy,
więc i odpowiedź, i uzasadnienie. Uczony, choćby nie wiem jak się zarzekał i nie odżegnywał, jestem człowiekiem wierzącym. Jakież to proste! Człowiek
rozsądny, wierzy w Boga, choćby z powodu, który głosił Pascal, uczony jest
człowiekiem rozsądnym, ergo -
uczony jest człowiekiem wierzącym. Stąd już prosta droga do stwierdzenia:
'Procentowo jest na pewno więcej
naukowców wierzących wprost lub w sposób anonimowy, więcej niż w dowolnej
innej próbce społeczeństwa.' To nic, że wyniki rzetelnych badań na
ten temat, o których wcześniej pisałem,
prowadzą do nieco innych wniosków, gorsze jest to, że takie stwierdzenie
poddaje w wątpliwość szczerość wiary słuchaczy znanego radia, a to z daleka pachnie obrazą uczuć religijnych. Byłoby jednak z mojej strony dowodem
karygodnej wprost pychy oraz równie karygodnej naiwności, gdybym przeceniał
siłę argumentów tych, na których się powoływałem. Czytelnikom, zarówno słowa
drukowanego jak i elektronicznego, wystarczyć powinno stwierdzenie, że 'naukowcy
bardzo często tego, co znajduje się u podstaw naszej rzeczywistości, nie
nazywają Bogiem, a używają na przykład nazwy „Racjonalność" przez duże
„R", nazywają to też "rzeczywistością arche". Jak się rozmawia z takimi sztandarowymi ateistycznymi naukowcami jak Richard Dawkins, to szybko
stwierdzamy, i oni to przyznają, że taka „archaiczna rzeczywistość" leży u podstaw wszystkiego, co jest."
Lektura
sprawozdania z wymiany poglądów jest wciągająca. Nader ciekawe jest to, czym
uraczył słuchaczy O. Dawidowski. Jego zdaniem 'Kościół
wielokrotnie popełniał i popełnia nadal błędy.' Zdanie niby oczywiste i szczere, ale czy do końca.
Jeśli istnieje świadomość błędów, to przydałby się jakiś rachunek
sumienia, powinna też istnieć świadomość, że za niektóre z tych błędów,
co gorliwsi, dali się pozabijać lub zabijali innych, mówiąc skrótowo.
Dobrze byłoby też uświadomić swoim wyznawcom, ale tym, z samych dołów społecznych i umysłowych, że nie wszystko, co mówiono wcześniej i co mówi się teraz,
musi być prawdą. Tylko jak to powiedzieć, żeby nie wzburzyć maluczkich ani
nie zburzyć ich wiary. A byłoby, o czym mówić.
Czy
takie stwierdzenie oznacza, że błędy mogą np. znajdować się w encyklikach?
Jeżeli tak, to chyba tylko w tych, sprzed dogmatu o nieomylności papieża w
'sprawach wiary i moralności', choć encykliki nie mają mocy dogmatu.
Mam
wrażenie, że gdyby przyszło do bardziej szczegółowej dyskusji na temat błędów,
wskazano by jakichś szeregowych kapłanów, może nawet wspomniano by o jakimś
kardynale czy papieżu, najlepiej antypapieżu, ale wszystko inne raczej pozostać
musi poza wszelką krytyką.
W
wypowiedzi tej znajdujemy też nową definicję poganina — jest to człowiek
żyjący bez Boga, i jest to określenie pejoratywne. Dotąd było to zwyczajowe
określenie wyznawców religii politeistycznych, ale, zapewne w imię ekumenizmu i poprawności politycznej, definicję zmieniono. Można było zmienić wzorzec
metra, można i poganina, ale w ten sposób tych współczesnych uczonych, o których
wspomniano wcześniej, zaliczono jakby do nowej grupy — wierzących pogan.
Profesor
Łukasz Turski przywołał przykład Kolumba, jako osoby przecierającej niemal
dosłownie nowe szlaki w nauce. Ponieważ jego wyprawę poprzedziła dyskusja
ekspertów, których opinie, co do szansy powodzenia były podzielone,
zinterpretował postawę tych, którzy odradzali Kolumbowi wyprawę w nieznane,
przewidując niechybną zagładę całej ekspedycji, jako broniących życia
nieszczęsnych marynarzy. Nie wiem, czy rzeczywiście przedstawiano Kolumbowi
grozę wzięcia na siebie odpowiedzialności za pociągnięcie za sobą
wszystkich w czeluście piekła. Być może, ale ten argument, ani inne nie
zniechęciły odkrywców. Odradzający mogli się obawiać innych konsekwencji w przypadku zaginięcia wyprawy, np. tej, że królowa, choć Katolicka, każe im
zwrócić pieniądze, które za ich aprobatą wyłożyła. Bardzie od
niepowodzenia mogli się obawiać sukcesu wyprawy, bo to oznaczało utratę
autorytetu, rzecz nie do wybaczenia.
Czy
nie jest zastanawiające, że każda niemal nowość, każde większe odkrycie
czy przedsięwzięcie naukowe, budzi od razu strach wzmacniany groźbą boskiego
gniewu? Niezgodne z boskimi prawami było instalowanie piorunochronów,
obliczanie torów komet, szczepienia ochronne, teraz in vitro, szukanie boskiej
cząstki, Internet też jest na liście podejrzanych, nawet dziewczyna za
kierownicą, choć nasze o tym nie wiedzą. W każdym razie, lista tego, co nie
jest mile widziane, jest dość długa. Czy kiedykolwiek zdarzyło się, aby
jakiś pomysł, przynoszący korzyść społeczeństwu, poza np. wyprawami krzyżowymi i im podobnym przedsięwzięciami, znalazł aprobatę i błogosławieństwo i został uznany za drogę prowadzącą do raju?
Inny
uczony, powołując się na wzmiankę z Nowego Testamentu o tym, że Bóg sam ze
sobą rozmawia, zaś św. Jan oznajmia, że na początku było słowo, stawia
pytanie: A może na początku był dialog?
Odpowiedź wydaje mi się prosta. Skoro mamy do czynienia z Bogiem w trzech
osobach, a niekiedy całym ich mnóstwem, to dialog, nawet dyskusje, są wysoce
prawdopodobne.
Uczestnicy
Dziedzińca Dialogu zapewne bez wahania uznaliby, że inicjatywa spotkania i wymiany zdań, jest ze wszech miar pożyteczna, inaczej nie braliby w niej udziału.
Nie można przecież wykluczyć, że trochę się w niektórych głowach przejaśni,
bo jednak wśród wypowiedzi uczonych były też i krytyczne, wskazujące dokładnie
miejsca, w których religia, a więc chyba Kościół, była i jest nadal
szkodliwa dla rozwoju nauki, i to dla nauki o życiu, czyli akurat o tym, o co
podobno Kościół dba najwięcej. Ze wskazanego sprawozdania można się więc
dowiedzieć, iż nie wszyscy uczeni potrafią się właściwie zachować, niektórzy,
zapominając o obowiązkach gościa, pozwalali sobie na krytyczne uwagi, wobec
instytucji Kościoła, który przecież jest dysponentem i jedynym upoważnionym
do interpretacji prawd objawionych, tudzież do wskazywania tajemnic
nieodgadnionych i granic nieprzekraczalnych.
Pozostaje
pytanie, — kto z tej dyskusji odniesie większą korzyść?
Moim
zdaniem, — pomysłodawca, a właściwie to reprezentowana przez niego
instytucja. Nie jest to korzyść ogromna, grono dyskutantów i słuchaczy było
dość nieliczne, zgoła hermetyczne, liczba odwiedzających te strony
internetowe też nie jest oszałamiająca. Nie to się jednak liczy. Byłoby
dziwnym, gdyby taka inicjatywa wyszła ze strony nauki, ponieważ, jak mi się
wydaje, nauka nie oczekuje wsparcia ze strony religii, niezbyt zresztą mogę
sobie wyobrazić, na czym miałoby ono polegać. Nauce takie wsparcie do niczego
nie jest potrzebne, przydaje się niekiedy jedynie naukowcom.
W
tym ciągłym przywoływaniu nauki, nieustannych próbach pozyskania z jej
strony wsparcia dla religijnych tez, wykazywania prawdziwości pojedynczych zdań,
szczególnie zawierających treści historyczne, widzę pewien objaw słabości.
Nauka, jak wiadomo, głosi prawdy niepewne, chwiejne, ale sprawdzalne, wiara głosi
prawdy absolutne i absolutnie niesprawdzalne. Po cóż, więc potrzebne jest
wsparcie tak niepewnego koalicjanta?
Społeczeństwa,
nawet te bardzo odstające od naszego, doskonale wiedzą, że te niepewne prawdy
mają swoją wartość. Żaden szaman w buszu czy tundrze, żaden rodzimy
bioenergoterapeuta czy homeopata, żadne, choćby najbardziej gorące i czołobitne
modły, nie potrafią dokonać tego, co potrafi każdy kompetentny lekarz.
Ogniwa słoneczne, telefony komórkowe i laptopy, będące dziełem inżynierów,
trafiają do prymitywnych lepianek i slumsów. Poziom angielszczyzny niektórych
emigrantów z zapadłych zakątków ziemi czasem przewyższa poziom naszych
gimnazjalistów, a to znowu zasługa jakichś nauczycieli. Nauka i uczeni jednak
się przydają, widać to choćby po zaciekłości, z jaką przeciwnicy
nauczania w przeszłości walczyli np. ze szkołami koedukacyjnymi, a dziś z najskromniejszym choćby kształceniem dziewcząt.
Nauka,
przynajmniej ta z naszego kręgu cywilizacyjnego, może obejść się bez wiary, z uczonymi bywa różnie. I na tym oparta jest cała argumentacja wiary, na sile
autorytetu. Religia dlatego stale szuka potwierdzenia w nauce, pożąda
uwiarygodnienia, bo sama wiara jednak coraz mniej ludziom wystarcza.
« Nauka i religia (Publikacja: 02-11-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9391 |
|