|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Nauka i religia
Spacerkiem po dziedzińcu Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Zamieszczenie w sieci pełnej relacji z dyskusji na „Dziedzińcu pogan", n.t. „Wiara a nauka", do której dojście wskazał jeden z internautów,
pozwala na zajęcie bardziej merytorycznego stanowiska wobec wygłaszanych tam
poglądów, niż to, jakie zaprezentowałem na podstawie dość skąpego, z konieczności, pisemnego sprawozdania. Także wymiana poglądów między
internautami może być znacznie bardziej ekscytująca, na co wskazują liczne
komentarze pod każdą niemal publikacją Racjonalisty.
Nie
mam zamiaru niczego streszczać ponownie, niech więc się tego czytający nie
obawiają, ale zamierzam odnieść się przynajmniej do jednego za
zaprezentowanych tam poglądów, i to zaprezentowanego już w pierwszych
minutach debaty.
Debacie
przyświecało motto: Dialog zakłada
przede wszystkim solidarne poszukiwanie tego, co prawdziwe, dobre i sprawiedliwe
dla każdego człowieka, szybko jednak opadły mnie wątpliwości, czy te
trzy walory można ze sobą pogodzić? Temat wart, jak mi się zdaje, przemyślenia.
Prof.
Piotr Gutowski, dokonując wprowadzenia, przedstawił w siedmiu punktach ramy, w jakich powinna się toczyć wymiana poglądów. W szczególności chodziło mu o sprecyzowanie pojęć „wiara" i „nauka", aby uniknąć nieporozumień,
jakie mogą wyniknąć z ich niejednoznaczności.
Przedmiotem
dyskusji była więc „wiara", ale w ściśle określonym znaczeniu,
mianowicie religijnym, czyli będąca zbiorem przekonań religijnych. Spośród
wielu przekonań religijnych, podczas debaty miano zająć się wyłącznie tym,
które jest określane, jako „chrześcijańskie", co też jest zupełnie
zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę osoby organizatorów, jej uczestników i miejsce, mam na myśli kraj, a nie budynek czy instytucję użyczającą swoich
podwoi.
Uzasadniając
potrzebę takiego ograniczenia, prof. Gutowski zauważył też:
"Nie
ma jednej wiary religijnej, tzn. jednego zbioru przekonań religijnych. Jest ich
wiele i osobną kwestią jest to, czy mają one jakiś wspólny rdzeń. Ale fakt
istnienia wielości wierzeń religijnych nie jest kompromitującym dla samej
religii. Z podobną wielością i trudnościami w znalezieniu jakiegoś wspólnego
mianownika mamy do czynienia np. w dziedzinie polityki, a także w wielu
naukach, zwłaszcza społecznych i humanistycznych. Np. w ekonomii, skala rozbieżności
między konkurencyjnymi wizjami gospodarki i recept na kryzys można porównać
do rozbieżności między religiami. W ekonomii jednak te rozbieżności nikogo
nie niepokoją. Po prostu, gdy przedmiot badań jest bardziej złożony, a tak
jest w przypadku nauk społecznych i humanistycznych, dotarcie do prawdy wymaga
dłuższego czasu. Podobnie jest, być może, w odniesieniu do religii."
Kilka
chwil przed tym stwierdzeniem, podając przykłady różnych wiar o niereligijnym charakterze, profesor powołał się, w pierwszym przykładzie, na
zdanie amerykańskiego filozofa, Georga Santayany, który fakt, że po rannym
przebudzeniu się nie mamy ochoty do szybkiego zakończenia życia, dosłownie — 'samobójstwa' — nazwał „wiarą zwierzęcą". Nie mam pojęcia, w jakim kontekście ów myśliciel to powiedział, ale przywołanie tego cytatu,
akurat w tym miejscu i okolicznościach, odebrałem, jako jakiś zgrzyt, jako
deprecjonowanie wartości ludzkiego życia. Dlaczego chęć życia, nadania mu własnego
sensu, ma kogokolwiek sprowadzać do roli zwierzęcia, nie wiadomo nawet, którego?
Czym w takim razie powinien rozpoczynać dzień każdy z nas, aby zasłużyć
swym postępowaniem na miano człowieka obdarzonego „wiarą ludzką"? Ale,
mniejsza z tym.
Pod
pojęciem „nauka", na użytek spotkania, rozumieć należało w zasadzie
nauki przyrodnicze, bo do debaty zaproszono tylko fizyków i genetyka. Ten dobór
uczestników jest zupełnie zrozumiały, choćby dlatego, że obecnie religia
chrześcijańska na gruncie tych właśnie dwóch nauk usiłuje znaleźć dla
siebie naukowe potwierdzenie i uzasadnienie.
Przedstawiając
zebranym ks. prof. Michała Hellera, kosmologa, a więc także fizyka, nie
omieszkał też prof. Gutowski podkreślić, że jest on pierwszym polskim
laureatem Nagrody Templetona, „wyższej od Nagrody Nobla", jak to powiedział.
Moim zdaniem, Nagroda Templetona tylko w wymiarze finansowym jest wyższa, bo co
do związanego z nią prestiżu, to raczej można mieć wątpliwości. O Nagrodzie Nobla słyszał chyba prawie każdy, o tej drugiej raczej niewielu.
Debata
nie miała na celu rozjaśnianie stosunków międzyreligijnych czy wewnątrzreligijnych,
ale nas nie obowiązuje jej regulamin, więc możemy zająć się tematami
pobocznymi. I właśnie problem tego 'wspólnego rdzenia' wydaje mi się
sprawą zasadniczą.
Profesor
Gutowski, jak sądzę — kibic piłki nożnej, — sprawę owych rdzeni mocno
zbagatelizował, traktując ją na zasadzie „Polacy, nic się nie stało", w tym wypadku „Wierni, nic się nie stało".
Nie
sądzę też, aby sprawę można było załatwić stwierdzeniem, że teologia ma
inną metodykę czy logikę, polegającą na 'myśleniu spekulatywnym'.
Teolodzy chcieliby to wmówić swoim słuchaczom, często wmawiają, że tak
jest, i poniektórzy nawet przyjmują to za dobrą monetę. W rzeczywistości
jest jednak wręcz przeciwnie. Wywody teologów zdumiewają czasem swoją logiką i niejednokrotnie znalezienie w nich błędów nie jest sprawą prostą, ale
nawet w bajkach i baśniach, w których wszystko jest możliwe, można bez
specjalnego trudu odnaleźć ich wewnętrzną logikę. Teolodzy i bajkopisarze są
tylko ludźmi, i żadna inna logika, pochodząca z innego świata, nie jest im
dostępna. Ponieważ ich dzieła są kierowane dla ludzi, z konieczności muszą
się posiłkować logiką zrozumiałą przez domniemanych adresatów. Wiedzą też
doskonale, że wśród adresatów zawsze znajdą się tacy, którzy przenicują
każde słowo i każde zdanie, poszukując w nich ukrytych lub domniemanych
znaczeń. Temu nicowaniu i prześwietlaniu każdego tekstu zawdzięczamy również
rozwój logiki.
Autorzy
niekiedy swoje dzieła wyraźnie adresują, jak choćby „Przeciw Celsusowi"
czy „Anty Dühring". Przedstawiając swoje poglądy nie posługują się inną,
niż ich przeciwnik, logiką, lecz wykazując błędność poglądów, które
zwalczają, przeciwstawiają im inne, wynikające z innych założeń lub innej
interpretacji rzeczywistości. Sokrates też nie posługiwał się inną logiką,
jak właśnie logiką swego rozmówcy, sprytnie wykazując sprzeczności w założeniach
lub niejednoznaczność użytych słów. Obrońca w sądzie może być prawie
pewny sukcesu, jeśli wykaże błąd logiczny w mowie oskarżyciela lub zdoła
jego logikę sprowadzić do absurdu. Najbardziej dotkliwe są klęski, zadane
przeciwnikowi jego własną bronią.
Jeżeli
teologia miałaby posiłkować się inną logiką, odmienną od logiki naukowej,
to jaki byłby sens wykazywania ich niesprzeczności, zgoła spójności między
jej logiką a logiką nauki i do czego teologii potrzebne byłoby to ciągłe
podpieranie się nauką, w tym licznymi cytatami co większych uczonych?
Odpowiedź
jest dość oczywista — teolodzy zdają sobie doskonale sprawę ze słabości
swoich rozważań, z jałowości 'myślenia spekulatywnego'. Myśląc
spekulatywnie, można dojść do zaskakujących wniosków, co do liczby aniołów,
lub że: „Warunkiem koniecznym miłości absolutnej M jest istnienie dwóch
duchów wszechwiedzących obdarzonych wolną wolą, pragnących wzajemnie,
dobrowolnie i nieustannie istnienia drugiego ducha w celu utworzenia z nim jedności."
[ 1 ],
ale nie do najprostszych choćby praw fizyki, np. prawa Archimedesa. Praktyka
'myślenia spekulatywnego' polega bowiem na ignorowaniu lub przeinaczaniu
faktów, od których przecież nie ma ucieczki, zapominaniu o niewygodnych albo
rozsnuwania wokół nich zasłony dymnej, najlepiej kadzidlanej. Właściwie
takie myślenie nie potrzebuje żadnych faktów i bardziej zaawansowanych w nim
można spotkać w szpitalach psychiatrycznych. Chętnie też ten rodzaj myślenia
posiłkuje się nadanym sobie prawem, zapewne kaduka, dekretowania, co jest
oczywiste, a co niepoznawalne. Myślenie spekulacyjne, to Mur Chiński i Spiżowa
Brama w jednym.
Myślenie
spekulatywne owocuje mnogością religii, sekt i wyznań, powstających licznie
również w naszych czasach i fakt istnienia wielości wierzeń religijnych oraz
trudności w znalezieniu w nich tego 'wspólnego rdzenia', kompromitującym
może nie jest, ale z pewnością jest zastanawiający. Wydaje się, że
wszystkie religie, od animizmów i totemizmów poczynając, a na monoteizmach kończąc,
wcale nie próbują dotrzeć do prawdy, ponieważ wszystkie one głoszą swoją
prawdę, niepodważalną i absolutną. Przykłady narastającego religianctwa,
ot choćby istnienie Zespołu do Spraw Przeciwdziałania Ateizacji Polski, w którego
skład wchodzą ludzie, którym nie odmawiano w przeszłości dostępu do wiedzy
przyrodniczej, najlepiej dowodzą, że w religii wcale nie chodzi o dotarcie do
prawdy, a raczej o coś zupełnie innego. Do jakiej to nieznanej jeszcze prawdy,
miałaby dochodzić którakolwiek religia, dysponująca od samego początku
swego istnienia, jak każda z nich twierdzi, niepodważalnym objawieniem?
W
ciągu kilku, choćby ostatnich wieków, religia, przynajmniej ta dominująca w naszym kraju i jej krewniaczki, zmuszona została do opuszczenia wielu miejsc, w których mocno się skompromitowała, żeby jednak użyć tego określenia.
Trudno przecież było przejść do porządku dziennego nad osiągnięciami
geologii, paleontologii czy astronomii w kwestii ustalenia rzeczywistego czasu
istnienia naszej Ziemi. Trudno też zignorować rezultaty prac archeologów i historyków. Uznanie za 'prawdę absolutną Jezusa Chrystusa', jak to
powiedział o. Wiesław Dawidowski, przychodzi z coraz większą trudnością
wobec faktu, że nawet najwyższym dostojnikom Kościoła nie jest wiadomym,
kiedy się on narodził, co robił w swoim życiu ani kiedy umarł. Żadne 'myślenie
spekulatywne' jednak nie rozwiąże tych problemów, nie jest w stanie odkryć
jakiejkolwiek materialnej prawdy, może jedynie wprowadzić zamieszanie, namnożyć
wątpliwości, skomplikować życie jednostki lub społeczeństwa. Ciekawym byłoby
natomiast wyjaśnienie, dlaczego, mimo tych kompromitacji, naiwne, czasem
absurdalne 'prawdy' religijne, są jednak hołubione w umysłach wiernych.
Liczba
miejsc, w których religia jeszcze niedawno czuła się jako tako, raptownie się
zmniejszyła, chętnie ucieka więc pod skrzydła tych nauk, których odkrycia
zawierają jeszcze ogromy ładunek emocji, tajemniczości, a ich zrozumienie
wymaga niejednokrotnie dużego wysiłku umysłowego. Takimi są jeszcze fizyka,
właściwie to kosmologia a jeszcze lepiej — metakosmologia, i genetyka. Tu
jeszcze może znaleźć schronienie, choć co światlejsi zdają sobie sprawę,
że jest to schronienie tylko chwilowe.
Każdy
widzi, że między religiami występują poważne różnice zdań, choćby w takiej np. kwestii, jak rodowód człowieka. I tu daje się zauważyć pewien
paradoks. Religie monoteistyczne głoszą, a z pewnością tak głosi chrześcijaństwo,
że wszyscy pochodzimy od jednej pary przodków, jednak w ich obrębie kwitnie
rasizm i ksenofobia, zabójcza niekiedy wręcz niechęć do innych, uznawanych
za obcych, zamiast braterskiej miłości lub choćby tylko tolerancji.
Religie
monoteistyczne z równym zapałem głoszą, że są religiami miłości. Ale czy
któraś z nich, z chęci dochowania wierności literze swoich świętych ksiąg, z których podobno czerpią natchnienie, z własnej woli zniosła np.
niewolnictwo, segregację rasową, poprawiła los nieślubnych dzieci i kobiet,
zadekretowała wolność sumienia i wyznania?
Oczywiście,
takich osiągnięć żadna z nich nie ma, choć do każdego takiego wynalazku chętnie
się dopisuje. Zamiast więc szukać prawdy, wszystkie tworzą świat własnych
urojeń, w który raz po raz, usiłują wtłoczyć świat realny.
Jasnym
jest, że „Dziedziniec pogan" nie był najwłaściwszym miejscem do roztrząsania
tych kwestii, nie taka też była jego tematyka.
Wydaje
mi się, że porównanie wielości wierzeń religijnych z wielością poglądów
polityków czy ekonomistów, nie wytrzymuje kryterium ilościowego — wierzeń
religijnych jest dużo więcej. Ale próbować porównywać można wszystko z wszystkim, choć nie każde porównanie ma sens.
Rzeczywiście, w niektórych dziedzinach dotarcie do prawdy wymaga dłuższego czasu, choć w polityce akurat nie o prawdę chodzi, zaś przedmiot badań ekonomistów jest
tak płynny, a czas reakcji na zewnętrzne bodźce tak długi, że czasem warto
spokojnie czekać na samoczynne rozwiązanie się problemu. Rozbieżności wśród
ekonomistów bywają jednak mocno niepokojące, ponieważ niekiedy kończą się
rewolucjami.
W
dziedzinach nauki bardziej podatnych na eksperyment lub na inny sposób
weryfikacji, też niekiedy czas może się bardzo dłużyć. W takiej np.
archeologii, trzeba było czekać aż do czasów Schliemanna, aby ten wreszcie
odkopał Troję, zaś poszukiwania Atlantydy, jak wiadomo, przeciągają się
nieco. Podobnie jest i z historią. Bywa, że rozstrzygającego dokumentu nikt
nie może znaleźć, czasem ktoś nie chce go ujawnić, a czasem po prostu nie
istnieje.
W
naukach ścisłych i przyrodniczych, też się tak zdarza, wystarczy skonstatować,
ile to czasu szukano dowodu Wielkiego Twierdzenia Fermata. Na szczęście, są
to rzadkie przypadki, bez dowodu przytoczonego twierdzenia matematyka się
rozwijała, i zazwyczaj dość szybko daje się zaprojektować eksperyment
potwierdzający lub wykluczający jakąś hipotezę, czasem wystarczy powtórzyć
jakieś doświadczenie, czasem da się to po prostu wyliczyć. W końcu planetę
Neptun odkryto dzięki obliczeniom, ale nie dzięki 'myśleniu
spekulatywnemu', bo istniała twarda rzeczywistość w postaci zmierzonych i udokumentowanych nieregularności ruchu Urana.
Nauki
przyrodnicze mają to do siebie, że poszczególne fakty, hipotezy i teorie dają
się dość łatwo weryfikować i uczeni mogą uzgodnić swoje stanowiska. Czynią
to bez przerwy, czasem to uzgadnianie bywa dość kosztowne i budzące obawy u niewtajemniczonych. Kwestia możliwości lotu aparatem cięższym od powietrza
została rozstrzygnięta doświadczalnie, podobnie jak kwestia samorództwa czy
istnienia bozonu Higgsa.
Jak
wygląda to docieranie do prawdy i ile ono wymaga czasu w przypadku kwestii
religijnych? Jako metodę dotarcia do prawdy religie zazwyczaj stosują metodę
„krzyża i miecza". Jest to dość stara metoda, już w starożytności w ten mniej więcej sposób rozstrzygnięto kwestię wyższości starych bogów
egipskich nad kultem Amona. Podobnie było jeszcze w kilku, bliższych nam
historycznie przypadkach.
To
'uzgadnianie' wierzeń religijnych trwa już parę tysięcy lat, a końca
nie widać, i gotów jestem się założyć, że nieprędko osiągnie się jakiś
pozytywny rezultat.
Przypisy: « Nauka i religia (Publikacja: 09-11-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9407 |
|