Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.722 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Anatol France - Kościół a Rzeczpospolita
Artur Patek, Jan Rydel, Janusz J. Węc (red.) - Najnowsza Historia Świata tom 4 1995-2007
Julio VALDEÓN BARUQUE, Manuel TUŃÓN DE LARA, Antonio DOMINGUEZ ORTIZ - Historia Hiszpanii

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Religia jest dla ludzi bez rozumu"
 Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo

Bieszczady - za górami, za lasami, za latami... [1]
Autor tekstu:

Serce nie sługa — mój przypadek w pełni potwierdza tę starą maksymę, gdyż właśnie czwarty rok z rzędu jadę w Bieszczady. Z tą tylko różnicą, że po raz pierwszy solo. Choć za każdym razem ciuchcia do Zagórza dopełzała bez szczególnych opóźnień, jak dotąd nigdy nie udało nam się — co roku w różnych składach — ostatniego odcinka podróży do Ustrzyk Górnych, przebyć w ten sam sposób. Teraz podróżując w pojedynkę, znów zastałem nieco inną sytuację w rozkładach jazdy PKS. W przekonaniu, że wybieram najlepszą opcję, nieświadomie zorganizowałem sobie chyba jeden z najżmudniejszych wariantów z wszystkich możliwych na tej trasie.

W życiu jak w kabarecie, w kabarecie jak w życiu

Tak więc na moje własne życzenie, wczesnym popołudniem autobus dowiózł mnie do Wetliny. Aby dotrzeć do celu, czyli do studenckiej bazy namiotowej w Ustrzykach Górnych, pozostało jeszcze do przebycia co najwyżej 20 kilometrów. Gdy nabrałem pewności, że o tej godzinie PKS-y nie zorganizowały już żadnej podwody dla takich jak ja maruderów, ruszyłem przed siebie. W duchu licząc jednak mocno na jakąś zmotoryzowaną okazję. A jeśli nie trafi się nic, to w najgorszym wypadku (był upalny i bezchmurny, sierpniowy dzień) za jakieś pięć, sześć godzin dotruchtam na miejsce jeszcze przed zachodem słońca.


Fot.1. W drodze z Wetliny do Brzegów Górnych. Panorama Połoniny Caryńskiej.

Podziwiając widoki i zwijając z wolna górskie serpentyny w akompaniamencie niezliczonych ilości świerszczy i pasikoników, w pełnym rynsztunku dotarłem do Brzegów Górnych. Tym samym zaliczyłem już połowę drogi do Ustrzyk. Tak naprawdę Brzegi Górne to wciąż jeszcze wtedy (był rok '89), niemal same tablice z nazwą miejscowości. Niema pamiątka po ostatniej wojnie. Poza samotną leśną osadą i studencką bazą namiotową w lecie, która mnie akurat nie interesowała i była zwykle dużo mniej popularna niż ta w Ustrzykach, niczego więcej tu nie było. Może jeszcze oprócz ukrytego gdzieś za drzewami starego cmentarza. Ale jak na ironię dopiero w tym miejscu, od chwili wymarszu z Wetliny, spotkałem większą, bo kilkunastoosobową grupę ludzi. Byli to turyści odpoczywający nad potokiem. Nie zatrzymując się, dziarsko pomaszerowałem dalej. Ledwie uszedłem kolejne kilkaset metrów, gdy zauważyłem zbliżający się powoli z przeciwka wóz konny. W sumie nic nadzwyczajnego, choć już z daleka widać było, że jedzie on w jakiś dziwaczny, skośny sposób. Z jego strony dobiegał też nienormalny, jak na jadący wóz, dźwięk.


Fot.2. Zwiastujący rychłe odejście PRL-u jeździec Apokalipsy?

W chwili gdy się zrównaliśmy, tajemnica została rozwiana. Dziwny dźwięk był wynikiem tarcia drąga zastępującego urwane koło o nawierzchnię drogi. Ów drąg był także przyczyną skośnej jazdy wozu. Znacznie większy opór jaki stawiał on drodze w stosunku do oporu stawianego przez będące z nim w parze toczące się koło, spychał w widoczny sposób tylną oś w prawo. Historia z tym oryginalnym wozem w jednej chwili wzbudziła moje uznanie dla ówczesnej telewizji za skuteczną misję edukacyjną. Także jej umiejętność rozbudzania w narodzie optymistycznego patrzenia na codzienne kłopoty, warta była pochwały. Kto pamięta z tamtych czasów z telewizji, kultowy już wtedy, kabaretowy skecz o traktorze, który miał trzy koła dobre, a nie jedno zepsute, ten wie o czym piszę. Konkluzja ta tym samym jednoznacznie zadaje kłam pogłoskom, jakoby sygnał ówczesnej telewizji nie docierał w tamte rejony. Z drugiej strony jednak mając na uwadze często powtarzające się wyznania kabareciarzy, o czerpaniu pomysłów na skecze z życia codziennego, nie wiadomo do końca, kto kogo podpatrzył. Do tego dnia, od z górą dziesięciu lat nie widziałem wozu na żelaznych kołach, i nie sądziłem, że poza skansenami jeszcze taki kiedyś na polskich drogach zobaczę. A od tamtej pory faktycznie już nigdy więcej takiego nie spotkałem.

Jakieś pół godziny po minięciu tego wyjątkowego pojazdu, wskoczyłem do samochodu z dobrymi ludźmi w środku, dzięki którym ostatnie kilometry pokonałem błyskawicznie.

Studencka baza namiotowa

Jako jedna z kilku w Bieszczadach, istniała taka kiedyś co roku również w Ustrzykach Górnych. W tamtych czasach w niektórych kręgach, powiedzmy, że szczególnie ceniących sobie bliski kontakt z naturą, sam przymiotnik „studencka" dodawał jej swoistej renomy. Obecnie samo studiowanie nieco się zdewaluowało, wiec i o renomę trudniej. I choć z dzisiejszej perspektywy i według dzisiejszych standardów w opinii co niektórych, bazy takie mogły posiadać co najmniej drobne cechy obozu przetrwania, to jednak najważniejszy ich atut — niska cena, był dostatecznym magnesem dla, jak to już napisałem, osób szczególnie ceniących sobie bliski kontakt z naturą. Za wspomnianą niską cenę, oprócz placu pod namiot „goście" mieli zapewniony dostęp do dwóch drewnianych wychodków. Po jednym dla pań i dla panów. Zdarzało się jednak, że w którymś z nich występowała awaria. Wtedy do dyspozycji wszystkich pozostawał już tylko jeden. Choć z pozoru wygląda to dość dramatycznie, trzeba wiedzieć, iż w rzeczywistości w razie nagłej potrzeby do wyboru wszyscy mieli dowolne miejsce w lesie dookoła. Wiadomo — pogoda jak to pogoda i latarni w lesie też nie było, gdzie za to w wyobraźni co niektórych podobno skradały się wilki, to jednak ta ewentualność cieszyła się sporą popularnością wśród zakwaterowanych, gdyż była jedynym skutecznym sposobem na rozładowanie zdarzających się czasami kolejek do oficjalnej wygódki.


Fot.3. Studencka baza namiotowa w Ustrzykach Górnych w sierpniu '89.

Aby teren mógł spełniać warunki pod założenie takiej bazy, w pobliżu obowiązkowo musiał przepływać wartki strumień. To załatwiało sprawę łazienki i wody pitnej oraz zmywaka do naczyń i pralni. Nieco wyżej konstruowano łazienkę z dostępem do wody pitnej, zaś niżej — zmywak z pralnią. Obie konstrukcje były do siebie bliźniaczo podobne i żeby ich ze sobą nie pomylić, trzeba było się nauczyć na pamięć która jest która. Zbite wzdłuż z dwóch wąskich desek korytko, jednym końcem zanurzone było w nurcie strumyka, aby nabierała się nań woda. Drugi koniec korytka, nieco pochylony w dół, był przymocowany do wbitego przy brzegu kołka. W istocie było to coś w rodzaju kranu-wodospadu, którego nigdy nie dało się zakręcić ani wyregulować. Z uwagi na to, iż nie zawsze padał deszcz, gospodarzom bazy zadaszenia nad nimi wydawały się zbędne. Jak nietrudno się domyślić, pewnym mankamentem tych przybytków był notoryczny brak ciepłej wody. Lepiej sytuowani goście mogli łagodzić tę niedogodność na oddalonym zwykle o 1,5 kilometra kempingu PTTK (w tę i nazad 3 kilometry). Tam — za opłatą, przy odpowiedniej dozie szczęścia, można było wcisnąć się pod prysznic. Z tym, że ciepłą wodę też nie zawsze dało się pod nim zastać. Wszyscy gorzej sytuowani i mniej wytrwali zadowalali się łazienką w bazie lub trafiali do płynącego nieopodal, zawsze lodowatego potoku Wołosatego. Dawało im to jednak zupełną niezależność czasową, dzięki której znacznie więcej czasu mogli przeznaczyć na wędrówki po przepięknych bieszczadzkich szlakach oraz na stanie w kolejce za piwem.

Przygotowywanie i spożywanie posiłków przy ładnej pogodzie, każdy zwykle organizował sobie przed namiotem. A przy niepogodzie w jego wnętrzu. Często wtedy w scenerii suszących się przemoczonych ubrań i butów. Ten, kto nie miał ze sobą jakiejkolwiek kuchenki mógł dorównać ich posiadaczom jakością swoich posiłków jeśli nazbierał sobie suchego chrustu i jeśli nie padał akurat deszcz.


Fot.4. Dzisiaj nie mój dyżur w kuchni. Studencka baza namiotowa w Ustrzykach w sierpniu'88 roku.

Pomimo, że nie wszystko było tak, jakby tego sobie goście życzyli, atmosfera w obozowisku — zwłaszcza wieczorami — była zazwyczaj wesoła. Być może to zasługa królującego wtedy w Ustrzykach, a opiewanego kiedyś (chyba w '87) przez pewną kapelę na festiwalu w Jarocinie, leżajskiego fulla. W każdym razie prawie zawsze trafiał się ktoś z gitarą. I zawsze gdy taki ktoś przy ognisku uderzał w struny (jeden lepiej, inny gorzej), szybko przyciągał do siebie chór śpiewaków. Też czasem lepszych, czasem gorszych. W ten sposób atmosfera sprawnie się nakręcała. Jedynie deszczowa pogoda zapędzała wtedy wszystkich — nie zawsze do swoich — namiotów. Często wówczas występujące tak zwane „przejściowe trudności" w dostawach leżajskiego fulla (i nie tylko) miały, zdaje się, również swoje pozytywne strony. Choć niejednokrotnie — co zrozumiałe — wzbudzały one złość, to w sumie jego sympatyków uczyły cierpliwości, wytrwałości, pokory, umiejętności znoszenia długotrwałego pragnienia oraz pomysłowości (głównie w jego zdobywaniu). Po takim procesie szlifowania charakterów, połowę radości uzyskiwało się już po samym zdobyciu co najmniej satysfakcjonujących zasobów piwa. A pełnię osiągało się po jego wypiciu, czyli ustnej likwidacji. Prawda jest jednak taka, że z roku na rok tych przejściowych trudności było tam coraz mniej, a w samym roku '89 było już całkiem znośnie. Jednakowoż strach pomyśleć jak to wyglądało przed rokiem '85, zanim zjechałem tam pierwszy raz. Jeśli dobrze pamiętam, turystom potrzeba było wtedy wszystkich palców jednej ręki aby zliczyć w Ustrzykach pocztę, sklepy, bary i przystanek PKS. I To jedynie w okresie letnim. Prawie wszystkie wymienione miejsca trapione były bolączką „przejściowych trudności".

Obozowisko to — kto wie — może dlatego żeby nie utrudniać jego mieszkańcom jak najbliższego kontaktu z naturą, nigdy nie było ogrodzone. Czasami pociągało to za sobą nieprzewidziane efekty. Na przykład takie, jak przemarsz przez bazę stada krów, które to pewnego ranka nie bacząc na regulaminy i trwającą jeszcze ciszę nocną złożyło nam niezapowiedzianą, głośną wizytę. Efekt wizyty — kilkanaście namiotów z pozrywanymi linkami naciągowymi lub rozerwanymi tropikami. Nasze namioty szczęśliwie nie ucierpiały. Być może uratował je kolor inny od czerwonego. Krowy zostawiły po sobie także pewną ilość śmierdzących upominków. W cenę pobytu wliczone było jednak ich uprzątnięcie własnym sumptem. Uczciwie przyznać muszę, że przymusu sprzątania nie było.

Na bieszczadzkich szlakach

Bez wątpienia leżajski full miał swoje zalety, jednakże śmiało można pokusić się o postawienie tezy, iż najważniejszym bodźcem pchającym ludzi w Bieszczady były i są dzikie góry. Jako że natura poskąpiła mi duszy poety, nie próbuję opisywać ich urody. Przeżywam ją sobie w milczeniu kontemplując. Moim zdaniem niekiedy nie mniej ciekawe od samych gór są (jak zawsze i wszędzie zdarzające się, czasami niepowtarzalne) drobne epizody i zdarzenia, często lepiej utrwalające się w pamięci, niż docelowa atrakcja. Nierzadko na swój sposób oddają one charakter tamtego miejsca, a czasem zaskakująco zupełnie tam nie pasują. Tak jak nie pasowała nam do scenerii bieszczadzkiej, para piknikujących nudystów napotkana w pobliżu schroniska pod Małą Rawką. Oczywiście — że tak się wyrażę — w bezpiecznej jednak dla nich odległości od niego. Kreatorem naszego zdziwienia był niczego w tych okolicznościach nieświadomy Zbigniew Wodecki. W owym czasie w połowie lat 80-tych, za jego sprawą plaża nudystów w


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (14)..   


« Turystyka i krajoznawstwo   (Publikacja: 03-04-2015 Ostatnia zmiana: 04-04-2015)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Maciej Stępień
Publicysta.

 Liczba tekstów na portalu: 7  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Najtrudniejszy pierwszy krok
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9825 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365