|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe
Czy imigranci to problem lewicy? [1] Autor tekstu: Anna Salman
Poczułam się wywołana do odpowiedzi zarzutami, jakoby obecny kryzys imigracyjny został sprowokowany przez lewicę, która upiera się, aby do naszego „raju"
wpuścić hordy morderców, pedofilów, nierobów i terrorystów. Zastanawiam się, skąd owo przekonanie, że to właśnie lewica powinna brać odpowiedzialność za
decyzje środowisk jak najbardziej konserwatywnych i będących przy władzy, czyli … prawicowych, a szerzej, to właściwie całych społeczeństw, skoro jesteśmy
regionem świata o najlepiej działającej demokracji. Przecież obecna sytuacja jest w znacznej mierze pokłosiem wieloletniej polityki militarno-gospodarczej,
prowadzonej pod auspicjami USA.
O ile jeszcze w krajach „starej unii" przynajmniej sporadycznie miały miejsce manifestacje antywojenne, o tyle polska opinia publiczna milczała. Pamiętam
rachityczne akcje zbierania podpisów przeciwko naszemu udziałowi w interwencji zbrojnej w Iraku i sprzedawania cegiełek na ten cel, jednak w mediach żadnej
wzmianki na ten temat nie było. Minęło lat kilkanaście i pomimo niekiedy szokujących informacji o liczbie zabitych cywilów w krajach będących „przedmiotem
interwencji", mimo oficjalnego dementi, post factum, w sprawie broni chemicznej w Iraku, mimo blamażu polskiego oddziału w wiosce Nangar Khel, nikt
oficjalnie nie protestował. Mało tego — polskie media bombardowały (dez)informacjami o konieczności obrony przed islamskim terroryzmem, dążącym do
zdominowania „świata Zachodniego", i to w sytuacji, gdy ów Świat Zachodni niósł im misję cywilizacyjną na bombach, czołgach i dronach, pustosząc całe
terytoria.
Wtedy był czas, aby zadawać pytanie, gdzie jest lewica i czy jakaś jest jeszcze w ogóle w Europie. Brytyjska na przykład wspierała tak mocno młodszego
brata zza oceanu, że ktokolwiek z jej członków miał inne zdanie, uzyskiwał status oszołoma. Dziś na szczęście taki właśnie oszołom objął przywództwo Partii
Pracy i okazało się, że poglądy, które niezmiennie od lat prezentuje, przyciągają rzesze nowych członków. Może więc jeszcze nie wszystko stracone. Tyle że
mleko się już rozlało — obywatele UE będą musieli spłacić dług, kolejny już po epoce kolonializmu i latach nieudolnej polityki asymilacji. Właściwie jest
tylko taka alternatywa — zaakceptować to, że populacja UE stanie się liczniejsza, jeszcze bardziej wielokulturowa i czekać, aż wskutek narastającego po obu
stronach rasizmu wybuchnie bomba z opóźnionym zapłonem albo — już teraz, w sposób bardzo radykalny wycofać się z dotychczasowej polityki.
Zmiana polityki oznacza przede wszystkim podjęcie zdecydowanych działań w celu uspokojenia sytuacji na terenach ogarniętych wojnami. Wydaje się to obecnie
prawie niemożliwe, ale przecież, gdy armia hitlerowska zalała większość terytorium Europy sytuacja również jawiła się, jako beznadziejna. Jednak do
negocjacji muszą siąść wszystkie strony zaangażowane, mniej lub bardziej oficjalnie, w konflikty — politycy UE, USA, państw, na terenach których toczą się
wojny oraz sąsiadujących z nimi. Skoro „świat zachodu" przedstawia się, jako wzorcowa demokracja, nie może nikogo pozbawiać prawa głosu, podejmując za
niego decyzję. ISIL jest stroną konfliktu i jeśli nie można ich wszystkich zabić, to trzeba się dogadać. W uzgodnieniach powinna brać udział również Rosja,
zwłaszcza, jeśli deklaruje poparcie militarne dla al-Asada. Najtrudniej będzie zapewne skłonić do takich rozmów Stany — największego eksportera broni na
świecie, które mają najwyraźniej żywotne interesy w destabilizacji rejonów wokół UE. To jest właśnie zadanie lewicy — wywarcie nacisków na odpowiedzialnych
za zaistniałą sytuację.
Należy dopuścić możliwość, że granice w objętych konfliktami rejonach ulegną zmianom, ale przecież ustalane były arbitralnie, według linii dzielących dawne
kolonie, bez uwzględnienia interesu ich mieszkańców. Przy okazji można byłoby unormować wreszcie sytuację Kurdów, żyjących na pograniczu trzech państw i w
każdym praktycznie prześladowanych, którym własny kraj należy się „jak psu buda".
Po drugie — skoro największymi beneficjentami obecnej sytuacji są koncerny zbrojeniowe, należy chwilowo zignorować „patriotyzm ekonomiczny" związany z
wpływami z podatków i zażądać od nich istotnego kwotowo udziału w kosztach pomocy imigrantom oraz odbudowie infrastruktury na terenach zdewastowanych przez
wojnę. Per saldo i tak się opłaci, bo ograniczy to wydatki z budżetu UE na pomoc uchodźcom. Należałoby przy tym od razu zastrzec, że finansowanie odbudowy
będzie w ramach reparacji wojennych, a nie z kredytów, udzielanych przez banki komercyjne. Inaczej kolejna grupa dojrzy w tym okazję łatwego zysku,
wpędzając poszkodowane kraje w spiralę zadłużenia i po latach kilkunastu możemy mieć powtórkę z rozrywki, ale już w mocniejszym wydaniu i bez cienia
nadziei na złagodzenie konfliktu poprzez negocjacje. Jeżeli rozmowy pokojowe zakończą się sukcesem i zostanie osiągnięty konsensus co do wsparcia w
odbudowie zniszczonych terenów, „prawdziwi" uchodźcy najprawdopodobniej wrócą do siebie. Zostaną jedynie imigranci zarobkowi, ale już nie tak liczni i ten
problem Polski na pewno nie będzie dotyczył. Zresztą sami jesteśmy od pokoleń emigrantami zarobkowymi, są wśród Polaków również przypadki emigracji typowo
socjalnej, więc ten nagły sprzeciw wobec wygodnictwa innych to kolejny przykład hipokryzji.
Uchodźcy syryjscy przed dworcem Keleti w Budapeszcie, 3 września 2015, fot. Mstyslav Chernov, Wikimedia
Migracje w poszukiwaniu lepszych warunków życia są czymś naturalnym, tak jak zjawisko przemieszczania się nadwyżek ludności na inne tereny. Tę metodę
stosowało chętnie, i to w sposób zorganizowany, wiele państw europejskich, zwłaszcza od końca XVIII wieku. Tworzono nawet różne miejsca dla poszczególnych
grup — kolonie karne dla przestępców oraz dobrze płatne stanowiska w administracji dla elit, nie przejmując się, że odbiera się w ten sposób przestrzeń do
życia ludności tubylczej, okrada ją z surowców, niszczy rdzenne kultury. Ewentualne bunty były krwawo tłumione przez kolonizatorów i przez pokolenia nikt
sobie głowy tym nie zaprzątał. Czyli faktycznie — śledząc, jak wyglądało w historii zaszczepianie nowych wzorców cywilizacyjnych (na naszych ziemiach
również), można mieć obawy, co do przyszłości Europy w obecnym kształcie.
Nie oznacza to, że współcześni Europejczycy mają sobie wciąż posypywać głowy popiołem, pokutując za grzechy przodków, po prostu powinniśmy sobie
uświadomić, że wszyscy jesteśmy imigrantami.
Oprócz zmiany polityki — z europocentrycznej na bardziej przystającą do realiów XXI wieku — należy już teraz wdrożyć procedury imigracyjne (zamiast
wyznaczania kwot do przydziału), które odciążyłyby państwa „na pierwszej linii frontu" w ponoszeniu nadmiernych kosztów.
Ale najważniejsze — kto miałby to zrobić? Moim zdaniem ci, którzy do takiej sytuacji doprowadzili. Dorośli, dojrzali emocjonalnie ludzie powinni umieć
posprzątać po sobie, nawet jeżeli miałoby się to wiązać z chwilowym psychicznym dyskomfortem. Nie ma tu miejsca na oglądanie się, kto nas wyręczy i na kogo
ewentualnie można zrzucić winę. Pewnie dlatego nigdy nie stanę po stronie prawicy, że drażni mnie tchórzliwe gówniarstwo, które te środowiska reprezentują.
Obecnie mamy kolejny przykład pisania historii od końca — jest problem, bo lewica broni imigrantów przed mową nienawiści lub wręcz fizycznymi atakami, czy
usiłuje zorganizować im godne warunki życia. Nie zamierzam tu bronić lewicy, ani tej polskiej — nieistniejącej, ani tym bardziej zachodnioeuropejskiej -
świadomej, wykształconej, dobrze zorganizowanej i w największym stopniu obarczonej grzechem zaniechania. Kilkadziesiąt lat temu, gdy rządy europejskie
ściągały tanią siłę roboczą z byłych kolonii, należało zapytać wprost, co się stanie, jeżeli przybysze nie zdołają się zasymilować i jakie działania są
przewidywane na wypadek pojawienia się konfliktów, wynikających z różnic kulturowych.
Bo jak właściwie ówcześni decydenci wyobrażali sobie koegzystencję z imigrantami w dłuższym okresie — po wyeksploatowaniu mieli być rozstrzelani,
zagazowani, czy odesłani z powrotem? Czy ktokolwiek zachwycony „młodniejącą Europą" i rosnącymi wskaźnikami urodzeń zastanawiał się, jak zapewnić następnym
pokoleniom imigrantów jakiekolwiek perspektywy? A może ta rzekoma wyższość kultury europejskiej, to zwykły rasizm, stąd przekonanie, że „brudasów" można
przez całe pokolenia trzymać w gettach, bo im do szczęścia wystarczy minimalna płaca / zasiłek, kolorowa TV i żarcie na wynos.
Wtedy był czas na działania lewicy, która jednak, zamiast zażądać przedstawienia długofalowej polityki integracyjnej, skierowała całą energię na próby
asymilacji imigrantów i zmianę ich wizerunku, czyli zajęła się niwelowaniem skutków cudzych błędów. Wrażliwość społeczna jest zjawiskiem pozytywnym, ale
lewica powinna być w tym samym stopniu wrażliwa, co pragmatyczna. Prawica — autorka całego bałaganu, poczuła się zwolniona z odpowiedzialności i, swoim
zwyczajem, zaczęła oskarżać środowiska lewicowe o wszelkie patologie, wynikające z istnienia na terenie Europy swoistej odmiany apartheidu. Jeszcze raz
podkreślę — tak powszechnie teraz krytykowana tzw. polityka multikulti nie była przyczyną, lecz skutkiem napływu imigrantów z innych kręgów kulturowych,
czyli nieudolną próbą lewicy łagodzenia rodzących się konfliktów.
Wśród wielu niewygodnych pytań, jedno jest na pewno wciąż aktualne i nadal nie jest zadawane — czy model gospodarki, oparty na wciąż zwiększającej się
liczbie ludzi, jest faktycznie optymalny? Stały dopływ młodych doprowadzić musi prędzej, czy później do przeludnienia, a wszyscy ci młodzi i tak kiedyś się
zestarzeją. Więc zamiast straszyć „starzejącą się Europą", lepiej zaproponować rozwiązania, w których mniejsza liczba osób jest w stanie wyprodukować taką
samą ilość dóbr i usług, a systemy emerytalne nie są skonstruowane na zasadzie piramidy finansowej. Płynące zewsząd zachęty do namnażania się, to kolejna
bomba z opóźnionym zapłonem, tyle że jeśli w międzyczasie zmienia się struktura etniczna i religijna, stanowi to pożywkę dla wszelkich odmian rasizmu.
Gdy wywoływano wojny na Bliskim Wschodzie, licząc na doraźne zyski z tytułu eksportu broni, przejęcia kontroli nad złożami ropy naftowej (pamiętam
wypowiedzi polityków SLD z okresu naszego najazdu na Irak), grabieży zabytków kultury, europejska lewica zawiodła po raz kolejny. Nikt nie zadawał pytań,
co się stanie, gdy duża część regionu graniczącego z naszym zostanie zdewastowana. Najwidoczniej polityka prowadzona na zasadzie „jakoś tam będzie" nie
jest czymś unikatowo polskim. Czy znowu zabrakło umiejętności przewidywania, czy raczej odwagi? Obecna koncentracja na działaniach stricte filantropijnych
nie jest rozwiązaniem problemu, tak jak nie jest nim szlochanie nad losem ofiar przepraw przez Morze Śródziemne.
1 2 Dalej..
« Stosunki międzynarodowe (Publikacja: 21-09-2015 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9912 |
|