|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Sensacje i skandale
Pecunia non olet [1] Autor tekstu: Andrzej S. Przepieździecki
Tak
powiedział cesarz Wespazjan do Tytusa, a uczeni od dawna się kłócą czy to w związku z ustanowieniem podatku od publicznych wychodków, czy w związku ze
sprzedawaniem moczu z tychże
wychodków farbiarzom.
Jezus był ubogim człowiekiem,
który chodził od wioski do wioski i opowiadał ludziom o tym, o czym ci ludzie
chcieli słuchać. A więc głównie o już niedługo mającym nastąpić
triumfie Izraela. Na pewno pochwalał on ubóstwo i ta właśnie cnota spośród
czterech cnót ewangelicznych jest w Piśmie Świętym najczęściej wymieniana.
Gdy pewnego razu jakiś człowiek zapytał Jezusa jak ma postępować, aby się
przypodobać Bogu, Jezus powiedział: Co masz sprzedaj, pieniądze rozdaj ubogim i idź za mną.
Z ewangelii nie wynika aby Jezus chciał założyć własną sektę
czy kościół. Jednak Kościół kat. wskazuje właśnie na Jezusa jako założyciela
Kościoła powszechnego. Przy takim stanowisku
aktualny stan Kościoła kat. wydaje się zaprzeczaniem zasad głoszonych
przez Jezusa. Ta ogromna hierarchia licząca tysiące ludzi, to strojenie się w szaty
liturgiczne kapiące od złota, pereł i innych klejnotów, to tytułowanie
siebie najbardziej wyszukanymi określeniami nomenklaturowymi w rodzaju: biskup,
arcybiskup, kardynał, świątobliwość, ekscelencja, eminencja i tak dalej, i tak dalej. To wszystko robią ci ludzie, którzy twierdzą, że są sługami
Jezusa Chrystusa — tego nędzarza, który w tamtych czasach spędzając życie
na wędrówce od wioski do wioski, nie mógł posiadać nic ponad chlajnę na
grzbiecie i sandały na nogach.
Mnie osobiście najbardziej razi bogactwo tych tak licznych w Polsce urzędników
Pana Boga, bogactwo zdobyte choćby jak najuczciwszą drogą, ponieważ nie sposób
poważnie traktować nauk Jezusa o ubóstwie i równocześnie gromadzić i użytkować
ogromną mamonę.
Ale dzisiaj porozmawiamy o tym co przynajmniej troszeczkę śmierdzi...
Ponieważ
ogromna miłość do pieniędzy bliźniego stanowi w odniesieniu do Krk zbyt
szeroki temat jak na jeden artykuł, więc powiemy o tym co było na początku i co jest teraz.
Otóż na początku Bóg dał Mojżeszowi dziesięcioro przykazań. Zaś
na początku Kościoła katolickiego, sfałszowano te przykazania ponieważ nie
pasowały do sytuacji. Pierwszym fałszerstwem było zamienienie przykazania o sabacie na przykazanie o dniu świętym, konieczne aby judeochrześcijan
odseparować od ortodoksyjnych Żydów świętujących w sobotę. Następnie
wyrzucono drugie przykazanie zabraniające oddawania czci świętym rzeźbom i obrazom. Spowodowane było to odkryciem ówczesnych kapłanów, z którego
wynikało, że rozmodlonego do świętego obrazu katolika jest szczególnie łatwo
dodatkowo przybliżyć do Boga wyciągając z jego kiesy trochę tej wstrętnej
mamony dla świętej postaci na świętym obrazie, w ten sposób przybliżając go do tak drogiego Panu Bogu ubóstwa.
Tak
było na początku. A jak jest w trakcie obecnego pontyfikatu?
W roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym nijaki biskup
Marcinkus objął stanowisko szefa Instytutu Dzieł Religijnych. Tak ładnie
nazywa się bank watykański. Michele
Sindona, były doradca finansowy Watykanu, skazany za przestępstwa finansowe,
ale mający dostęp do niejednej znaczącej osoby w Watykanie, pomaga Robertowi
Calviemu stać się szefem katolickiego banku Ambrozjano. Obaj panowie, jeden świecki a drugi biskup, przyjaźnią się z trzecim zupełnie świeckim panem, Licco
Gellim, o którym liczni ludzie po cichu a nieliczni (i nieostrożni) głośno
rozsiewają plotki, że jest on mistrzem loży masońskiej P-2, organizacji o charakterze radykalnie ultraprawicowym.
Biskup Marcinkus, to wielkie chłopisko wzrostu sto dziewięćdziesiąt
pięć centymetrów, miły i jowialny w stosunkach z przyjaciółmi, o swobodnym
sposobie mówienia — na przykład o jednym budynku w Watykanie powiedział, że
jest tam więcej drzwi niż w burdelu. Biskup ten lubi grać w karty i w golfa i nie ma zbytnich skrupułów moralnych. Wszyscy trzej panowie zajmują się
bankowością zapewne z dobrym skutkiem, bo zarówno bank watykański jak i Ambrozjanum prowadzą miłą i pożyteczną działalność. Współpraca ta ma
taki ciekawy aspekt, że bank
Ambrozjano znajduje się we Włoszech a bank watykański poza tym państwem, w Watykanie. Daje to możliwość dokonywania transferu kapitału, który gdy
tylko się znajdzie poza Włochami przestaje podlegać surowym przepisom włoskiego
prawa bankowego. Wszystko idzie dobrze. Wszyscy są zadowoleni. Papieżem
zostaje Jan Paweł I i w dalszym ciągu
jest miło i spokojnie, aż tu pewnego dnia ten poczciwina, ten Uśmiechnięty
Papież zaczyna interesować się finansami
watykańskimi. Dalszy ciąg jest znany z wyjątkiem tego faktu, że kiedy na
placu w Watykanie, biskup Marcinkus zostaje powiadomiony o śmierci papieża, to
reaguje, a raczej nie redaguje tak jakby to nie zrobiło na nim żadnego
wrażenia. Następnie zostaje wybrany nowy papież. Jest nim Wojtyła, który
obiera imię Jan Paweł II. Oznacza to, w języku watykańskim, że będzie
kontynuatorem działań swego poprzednika. Nikt nie przypuszcza, aby to miało
jakieś praktyczne znaczenie, a już zupełnie nikt nie spodziewa się
powtarzania błędów swego imiennika. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Gdy tylko Wojtyła zostaje wybrany, Aleksander Haig mówi: No udało się!
To będzie początek końca komunizmu! — Tym razem dyplomacja amerykańska no i zapewne amerykańska mamona, nie spóźniły się z udzieleniem pomocy Duchowi
Świętemu.
Niewątpliwą rzeczą jest to, że głównym zadaniem jakie stoi przed
papieżem jest wspomożenie ruchów dysydenckich w Polsce, a przede wszystkim NSZZ
Solidarności. W Kościele Rzymsko Katolickim wydawanie pieniędzy na cela
polityczne to przestępstwo. Na wspomniany cel potrzeba ogromnych pieniędzy.
Funkcję ich zdobycia powierza papież biskupowi Marcinkusowi, a bezpośrednie działania ma wziąć na siebie ksiądz Widzisz.
Od tego momentu sprawy, a raczej relacje o nich zaczynają się gmatwać.
Ludzie, którzy brali w tym bezpośredni udział, a pozostawali na państwowych
stołkach zaprzeczają
oczywistości. Inni chętni do informowania podają zdarzenia prawdziwe ale nie
pasujące do chronologicznego biegu zdarzeń. Z tych powodów dalszy bieg
wydarzeń możemy odtworzyć jedynie w zarysie.
Jest oczywiste, że między papieżem a prezydentem USA istniało szczegółowe
porozumienie polityczne w sprawie wspólnego działania przeciwko komunizmowi. Równocześnie
zarówno Vernon Welfers (CIA)
jak i A. Haig zdecydowanie zaprzeczają jakiemukolwiek porozumieniu z Watykanem. Dlatego do dzisiaj nie wiadomo jak to było z tymi dolarami dla
Solidarności.
Trochę więcej wiemy na temat działań finansowych Watykanu. Stolicy
Apostolskiej nie wolno przeznaczać swoich zasobów na cele polityczne. Papież
zlecił sprawy finansowania Solidarności biskupowi z cygarem, jak nazywano
biskupa Marcinkusa. Złośliwi mówili nawet, że biskup wyjmuje cygaro z ust
tylko w celu odprawienia mszy. Nie wiadomo czy to prawda, bo ten szef od
Instytutu Dzieł Bożych, jak każdy dyrektor banku nie miał
czasu na odprawianie mszy, a w każdym razie nikt go przy wykonywaniu tej
czynności nie widział.
Biskup Marcinkus starał się maksymalnie
wypełnić poplecenie papieża. Również dla Calviego wola papieża była
nadrzędnym imperatywem.
Jak wiadomo ręka rękę myje, noga nogę wspiera. Jak trzeba było
wycofać forsę spod zasięgu prawa włoskiego,
to Cavi robił transfer do IDR, jak
trzeba było pieniądze Watykanu przesłać do Polski, to odpowiednie sumy wypłacał
bank katolicki Ambrozjano. Według tego schematu obaj panowie — jeden palący
cygara, drugi palący się do forsy, powinni stanowić zgrany i równoprawny
tandem. Jednak rzeczywistość była inna. Nie wiadomo dlaczego w tym tandemie
jeden tylko kierował, ten z cygarem, a drugi tylko pedałował.
Pewne jest, że apetyt papieża na podarunki dla Solidarności wzrastał w miarę jedzenia, a raczej w miarę wydalania pieniędzy z Watykanu do Polskiej
Rzeczypospolitej Ludowej. Trudno przyjąć, że to ten od cygara za mało
dostarczał. Być może raczej rozkazodawca za dużo wymagał, a przecież od
czasu zamachu nauczony niemiłym doświadczeniem zrezygnował definitywnie z jakiejkolwiek ingerencji w szczegóły bankowe. Ponieważ w tamtych odległych
czasach papież był raczej autokratą niż potulnym barankiem, więc nie
można było nawet myśleć o korygowaniu
jego poleceń. Zasoby finansowe Watykanu są nie
małe, ale potrzeby też niemałe i nie tylko w Polsce.
Dokładnie jak było już chyba nigdy się nie dowiemy, ale jest pewne,
że bank Ambrozjano znalazł się na skraju przepaści: W tym zacnym banku
brakowało mnóstwo pieniędzy. Tu dochodzimy do następnej zagadki: biskup
wzywa swego kumpla, zwanego największym złodziejem we Włoszech albo bankierem
Pana Boga, do stawienia się w Watykanie i daje mu ultimatum. Nie wyjmując cygara z gęby mówi krótko:
-
Robi się zbyt gorąco! Ja się wycofuję! — dla Calviego oznacza to oddanie
dwustu pięćdziesięciu milionów dolarów, których nie
ma, za to ma na głowie widmo bankructwa swojego banku. Zaś biskup
Marcinkus, według oceny ludzi zorientowanych w historii działań wcześniejszych
tego dostojnika Watykanu, być może działał zbyt nerwowo. Nie można mu brać
tego za złe, bo jak się ktoś raz poparzy to na zimne dmucha, a ten purpurat
miewał już takie okresy, kiedy nie mógł opuszczać granic Watykanu, bo to mu
groziło natychmiastowym aresztowaniem przez włoskich karabinierów pod
zarzutem przestępstw kryminalnych. Ale wróćmy do rozmowy z Calvim.
-
Tak z dnia na dzień to nie możliwe! Skąd
ci wezmę taką sumę, wiesz w jakiej jestem sytuacji.
-
Słusznie — mówi ten z cygarem — daję ci rok i ani dnia więcej! Pamiętaj
masz czas do trzydziestego czerwca osiemdziesiątego drugiego roku. — Na tym
panowie się rozstają.
Czas biegnie a Calvi ciągle nie może się wywiązać ze zobowiązań
wobec IDR. Marcinkus, który jest w coraz większym strachu, naciska coraz
silniej a z drugiej strony coraz bardziej konkretyzuje
się możliwość, a może już nieuchronność bankructwa Katolickiego Banku
Ambrozjanum. Równocześnie
Calvi trzyma w ręku Marcikusa tym, że udostępnił filie Ambrozjanum na
nielegalne transfery pieniędzorków
do PRLu. Właściwie to Calvi tylko tak się łudzi, bo jego sytuacja jest gorsza
niż myśli, ale on ciągle jeszcze chodzi z podniesioną głową. Oczywiście
zainteresowani wiedzą skąd pochodzą pieniądze. Włoski komentator mówi:
Solidarność wiedziała, że te pieniądze nie pochodzą z nieba, no w każdym
razie nie bezpośrednio z nieba — mówi z uśmiechem ten komentator. Biograf
papieża Jonathan Kwinty opowiada szczerze,
że dużo pieniędzy wypływało bezpośrednio z biura papieża
kierowanego przez prałata Widzisza. Część pieniędzy szła legalnie jako
dary instytucji niezwiązanych z Kościołem katolickim. Według wspomnianego
biografa papieża, Roberto Calvi to jeden z największych złodziei naszych czasów.
Ten człowiek — zdaniem Kwinty — podarował Solidarności miliony dolarów
...żeby mieć wejście.… ale dokąd — tego Kwinta jakoś nie mówi.
1 2 Dalej..
« Sensacje i skandale (Publikacja: 12-10-2003 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2793 |
|