|
|
Światopogląd » Życie świeckie
Małżeństwo ateisty i katoliczki? Autor tekstu: Pete Wernick
Tłumaczenie: Zbigniew Kościuk
Taki związek mógł przyprawić o zawrót głowy. „Związek dusz", który nas wówczas
łączył, bardziej przypominał trójkąt. Jako socjolog przywiązujący dużą wagę do
badań statystycznych wiedziałem, że związki partnerów o różnych poglądach
religijnych mają mniejszą szansę powodzenia i ogólnie „nie są zalecane".
Odczuwałem nieokreślony lęk, że dojdzie między nami do silnego konfliktu, i obawiałem się, że narastające zobowiązania religijne mojej żony doprowadzą do
zachowań, których nie będę mógł tolerować. Podczas naszej ceremonii małżeńskiej
wspomnieliśmy o niebezpieczeństwie coraz wyraźniejszego oddalania się od siebie.
Zaniepokojony, zacząłem spotykać się z terapeutą, nieustannie się skarżąc.
Terapeuta powtarzał jak mantrę: „Co masz zamiar zrobić?". Po rozważeniu
wszystkich bolesnych możliwości doszedłem do wniosku, że chcę ocalić rodzinę i sprawić, aby była jak najbardziej udana.
Wiedziałem, że skoro wytyczyłem sobie taki cel, czeka mnie mnóstwo pracy.
Niniejszy tekst stanowi fragment rozdziału „Wychowywanie dzieci w
świeckim i religijnym małżeństwie" z książki Poza wiarą, objętej
patronatem portalu Racjonalista. Strona
książki... |
Zaczęliśmy chodzić wspólnie do poradni małżeńskiej, gdzie nauczono nas zasad i technik otwartego porozumiewania
się. W sprawach tak skomplikowanych i drażliwych, jak religia i wychowanie
dzieci, było to koniecznością. Uczyliśmy się, jak słuchać partnera bez
przerywania, jak zastanawiać się przed udzieleniem odpowiedzi, jak wyrażać
szacunek dla poglądów partnera, a szczególnie — był to jeden z najlepszych
wynalazków — jak stosować formę pierwszej osoby zamiast oskarżycielskiego „ty".
Zdanie: „Zawsze mi przerywasz", ustąpiło miejsca zdaniu: „Kiedy mi przerywasz,
czuję się sfrustrowany. Pragnę, abyś mnie wysłuchał".
W małżeństwie pierwszym i najlepszym ćwiczeniem było afirmowanie tego, co nas
łączy. Oboje kochaliśmy się głęboko i od dwunastu lat łączył nas udany związek.
Oboje pragnęliśmy postępować właściwie, przestrzegać zasad moralnych, być
uprzejmi i życzliwi. Oboje pragnęliśmy przebywać z naszym synem, okazywać mu
wiele miłości i patrzeć, jak dorasta w pełnej rodzinie.
Silna motywacja pomogła nam utrzymać wyznaczony kurs mimo wielu bolesnych
kompromisów i rozczarowań.
Każde z nas sporządziło listę spraw konfliktowych i z pomocą terapeuty
ustaliliśmy sprawiedliwe zasady obowiązujące
w każdej z nich.
Bardzo użytecznym narzędziem okazała się łagodząca zasada „zgadzania się na brak
zgody", to jest nietraktowania niezgody jako problemu dopóty, dopóki nie wpływa
ona na nasze postępowanie.
Większość sporów religijnych nie ma bezpośredniego przełożenia na zachowanie moje
czy mojej żony, lecz dotyczy abstrakcyjnych pojęć, które uznajemy za prawdziwe
lub fałszywe.
Odkryłem, że mogę traktować jej „szokujące" przekonania religijne jako osobiste
zainteresowania, hobby lub poglądy polityczne, których nie podzielam. Wyzwanie
staje się znacznie większe wtedy, gdy chodzi o praktyki wymagane
przez różne religie (na przykład modlitwę, udział w obrzędach).
Lecz można modlić się oddzielnie, a także kultywować to, co łączy partnerów.
Zrozumieliśmy, jak ważne jest nieniszczenie harmonii i niepodkreślanie jej
braku, kiedy nie jest to konieczne. Przyrzekliśmy sobie nie krytykować poglądów
drugiego, szczególnie w obecności Willa. Uzgodniliśmy, że dla utrzymania
harmonii we wspólnych pokojach (salonie, jadalni, naszej sypialni) nie będziemy
umieszczali przedmiotów sztuki religijnej, symboli religijnych ani znaków wiary
religijnej, które mogłyby zawierać prowokujące treści, oraz książek ani filmów
poświęconych tematom religijnym. Nasze prywatne pokoje pozostały do dziś
wyłączone spod tej reguły. Każde z nas ma własny kąt — jedno ze zdjęciami
papieża i Matki Teresy, drugie z ateistycznymi kreskówkami.
Niekiedy prowadziliśmy rozmowy na temat wiary, czyniąc to z całą wrażliwością i respektując dobre maniery, tak jakby debata odbywała się publicznie.
Okazało się, że w sprawach wychowania Willa zgadzamy się niemal we wszystkim.
Zgodziliśmy się ograniczyć oddziaływanie na syna scen przemocy i seksu w telewizji, zarówno w naszym domu, jak i domach jego przyjaciół. Ustaliliśmy, że w odpowiednim czasie nasz syn będzie mógł wybrać własną drogę, niezależnie od
naszych poglądów.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wraz z upływem czasu Will wyrobi sobie własną
opinię w sprawach religii, lecz w naturalny sposób dążyliśmy do tego, aby w okresie formowania się jego osobowości poddać go jednakowemu wpływowi każdego z nas. Uważaliśmy, że każdy może wypowiadać się swobodnie na temat religii,
czyniąc to z własnej perspektywy, w kontekście dokonanego wyboru, przestrzegając
podstawowych zasad wyrażania przekonań: bez prozelityzmu i dążenia do
przeciągnięcia dziecka na swoją stronę. Wygłaszając uwagi na tematy religijne,
dodawaliśmy: „Ja wierzę…", zamiast formułować twierdzenia tak, jakby były
bezdyskusyjnie prawdziwe. Zwróćcie uwagę na to, co odróżnia zdanie „Bóg cię
kocha" od zdania „Wierzę, że Bóg cię kocha". Lub zdanie „Bóg nie istnieje" od
„Wierzę, że Bóg nie istnieje". Joan często dodawała: „Wiesz, tata ma w tej
sprawie inne zdanie". Jako ateista czułem się nieco osaczony w licznej rodzinie
Joan złożonej z katolików. Zgodnie poprosiliśmy jednak wszystkich członków
rodziny, aby uszanowali nasz kompromis i nie narażali na szwank naszej — z takim
trudem wypracowanej — równowagi, wręczając naszemu synowi religijne podarunki i prawiąc mu kazania. (...)
Oczywiście, Joan czasami zabierała Willa na mszę. Nie mogłem jej tego odmówić w Boże Narodzenie i Wielkanoc oraz w kilka innych niedziel. (...)
Zwykle kiedy Joan chodziła do kościoła, Will i ja zostawaliśmy w domu. Szliśmy
nad strumyk płynący za domem, co było moim pomysłem na obcowanie z naturą.
Siadywaliśmy nad brzegiem i rozmawialiśmy. Starałem się skierować rozmowę na
niezwykłość świata i potrzebę tego, by ludzie byli dla siebie dobrzy. Czasami
wdawaliśmy się w małe filozoficzne pogawędki w rodzaju: „Jeśli Bóg nie istnieje,
skąd się wzięliśmy?" lub „Jeśli istnieje dobry Bóg, czemu tylu porządnych
młodych ludzi choruje i umiera?". To smutne, lecz tylko tyle mogłem zaofiarować
jako alternatywę.
Dotkliwie przeżywałem to, że nie istniał żaden łatwy sposób dostarczenia Willowi
„świeckiej infrastruktury". Nie istniał żaden budynek, żaden ubrany w dostojne
szaty celebrant, żadna książka z opowieściami pobudzającymi wyobraźnię. Uderzyło
mnie, że mimo ogromnej rzeszy ateistów w całym kraju na poziomie lokalnym nie
istniała żadna sieć wzajemnych kontaktów.
Nic zorientowanego na dzieci. Nie istniały książki dla dzieci z ateistycznych
rodzin. Im bardziej rozglądałem się za jakimiś materiałami, za lokalnymi
organizacjami, tym wyraźniej widziałem pogrążoną w bezruchu społeczność
introwertyków, zwykle osób starszych, pozbawionych entuzjazmu i dynamizmu. (...)
Wraz z upływem czasu nabraliśmy pewności, że zdołamy zachować własną tożsamość, a jednocześnie wypracować kompromis, prezentując synowi rozbieżne poglądy w sprawach religii. Doszedłem do zdumiewająco pozytywnego, chociaż niemal
groteskowego odkrycia: to, co uczyniliśmy, mogłoby stanowić przykład pokoju na
świecie! Pomyślałem, że skoro udało się nam dojść do zgody w tak trudnej
kwestii, istnieje nadzieja dla Żydów i Palestyńczyków!
Oczywiście, stwierdzenie to może się wydać niedorzeczne, lecz oboje z Joan
nauczyliśmy się stosować skuteczne narzędzia w ciągle nowej dziedzinie
rozwiązywania konfliktów. Oto one:
- Odkrywanie i afirmowanie tego, co nas łączy, oraz wspólnych celów.
- Zgadzanie się na brak zgody w sprawach ograniczających się do opinii.
- Zgadzanie się, by niepotrzebnie nie prowokować drugiego.
- Opracowanie zasad dotyczących postępowania, dochodzenia do kompromisu i mediacji (jeśli trzeba — z pomocą terapeuty).
- Utrzymywanie równowagi i bezstronności w takim stopniu, w jakim jest to
możliwe: jeśli jakaś zasada obowiązuje jedną stronę, wiąże także drugą.
- Stopniowo rosnąca wiara w stabilność przyjętych rozwiązań, wzmacnianie
poczucia pewności i zadowolenia z ciężko wypracowanego pokoju.
Umiejętność zachowania osobistej godności i równowagi w drodze do wzajemnego
zrozumienia i poddanego dyscyplinie kompromisu może być umiejętnością, która
ocali nasz świat.
« Życie świeckie (Publikacja: 14-10-2009 )
Pete Wernick Urodzony w Bronksie obywatel stanu Kolorado, napisał rozprawę doktorską z socjologii na Columbia University, jednocześnie robiąc karierę muzyczną. Bestsellerowy podręcznik Bluegrass Banjo (Podręcznik gry na bandżo i muzyki bluegrassowej) pozwolił „doktorowi Bandżo" zrezygnować z pracy badawczej w Cornell University i zorganizować zespół Hot Rize - klasyczną grupę bluegrassową odbywającą turnee koncertowe po całym świecie. Piętnaście lat piastował stanowisko prezesa Bluegrass Music Association. W 1989 roku Pete, jego żona i syn ocaleli z katastrofy lotniczej w Sioux City. W artykule zamieszczonym po wypadku na łamach „Life Magazine" napisano, że Pete jest humanistą i nie dostrzega nadprzyrodzonego elementu tego ocalenia. Jako człowiek niewierzący od piętnastego roku życia, Pete był prezesem Family of Humanists w latach 1997-2006. Występuje do dziś, odbywając turnee koncertowe, prowadząc seminaria w całym kraju i opracowując instruktażowe filmy wideo uczące gry na bandżo i muzyki bluegrassowej. Strona www autora
| Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6859 |
|