To co robisz jest bardzo potrzebne i
dzięki Ci, że tak dużo zaangażowania w to wkładasz. Sam nie miałem tyle siły, aby swoje
przemyślenia uzewnętrznić, choć moja droga łudząco podobna jest do Twojej (wychowanie
bogobojne, ministrantura itd.). Oczywiście bariery wkodowane przez wychowanie, szacunek
dla otoczenia i troska o zdrowie moich potencjalnych słuchaczy powodują, że nie podejmuję
radykalnych kroków. Dlatego nazwałem swoją drogę "Drogą Indywidualnego Protestantyzmu",
która wiedzie w kierunku duchowości bezreligijnej i być może jej końcem jest agnostyzm
religijny. Moje doświadczenia z tej podróży: to iść bardzo wolno, naprawdę bardzo wolno.
Każda rewolucja (w jakiejkolwiek dziedzinie) odbije jak struna, narobi hałasu i wróci do
punktu wyjścia. Tylko stały napór na strunę jest w stanie przesunąć gitarę. Mając siedemnaści
lat przeszedłem "wielki kryzys", ale przestraszyłem się samotności, wyobcowania
kulturowo-religijnego. Powróciłem, ale całe szczęście nie jako neofita, lecz ostudzony
obserwator. Emocje na krótko podniosły się, gdy w wieku 24 spotkałem ewangelików. I dobrze,
że ich spotkałem. Teraz wiem, że zmiany sztandarów nic nie dają i należy tylko odrastać
z bazy wkodowanej w dzieciństwie. Analogicznie jak powstaje zrozumienie fantastyczności
bajek z dzieciństwa. Przechodząc pod inne sztandary zmieniamy tylko zestaw bajek, pozostając
w dalszym ciągu pod ich wpływem.
Martwi mnie jedno. Patrząc na dzieje ludzkości zauważam, że odsetek ludzi
bezreligijnych, agnostyków, duchowych indywidualnie jest stały, tak jak stały
jest odsetek fanatyków i odsetek "szarej masy", której potrzebne są jakiekolwiek
wierzenia. Nad wiarą "szarej masy" nie ma kontroli, to zlepek przeróżnych trendów,
taka zupa wiary, a nazwa tej zupy pochodzi od składnika którego jest najwięcej (obecnie
np. chrześcijaństwo).
A wiesz dlaczego ten odsetek jest stały? Wiara według mnie jest wrodzona,
religianci nazywają to łaską z góry. Sądzę, że mają wiele racji. Sądzę, że
wiara nie tyle jest wynikiem rozumowania czy wychowania religijnego, co
przyrodzenia. Ja na przykład wychowywałem się w malutkiej miejscowości, byłem
bardzo religijny. Nie zaszły w moim życiu żadne rewolucje wewnętrzne, które
by uzasadniły ten moment, w którym najzupełniej naturalnie przestałem
wierzyć. Sądzę, że pomimo religijnego wychowania, ateizm (bądź
agnostycyzm) jest u mnie wrodzony. Podobnie u ludzi religijnych - jeśli są
skazani wewnętrznymi imperatywami na bojaźń bożą, to będą się jej
oddawać (jeśli są nawet wychowani dość obojętnie religijnie, to przeżyją
"nawrócenie"). Aby się to zmieniło potrzeba więcej bodźców
przemiany ewolucyjnej w światopoglądzie ludzkości. Nigdy jednak do tego nie
dojdzie, jeśli ludzie inteligentni i mądrzy będą utrzymywać lud z
zabobonie wiary, nawet jeśli sami go nie podzielają. Wielu cynicznych mędrców
(w tym Wolter) uważa, że religia jest użyteczna społecznie i dlatego należy
ją utrzymywać i popierać. O tym właśnie "nikczemnym kłamstwie
religii, w którą sami nie wierzymy, ale którą narzucamy z całej siły
innym", mówił Lew Tołstoj.
Fanatycy są najczystszej wiary w dany światopogląd, tylko posiadają
jedną drobną wadę. Są jednotorowi, a przez to potrafią jak pociąg z impetem rozjeżdżać innych.
Moja jedyna sugestia: to pisz mniej emocjonalnie co jeszcze wychodzi w niektórych treściach.
Owszem i mnie nieraz trafia, gdy widzę co się dzieje wokół. Ale warto trzymać emocje na wodzy,
co często sugerujesz piszącym do Ciebie. (...) Trochę nie na miejscu są Twoje przytyki do
szesnasto-, siedemnastolatków piszących do Ciebie.
Życzę powodzenia Mariuszu. Marcin Stiburski |