Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty:
Dodaj swój komentarz… Janek Biernat - Instynkt to wszystko! Wiesz, Małgosiu, gdybym nie przeczytał tego, co powyżej napisałaś, tkwiłbym nadal w niedorzecznym przekonaniu, że w tworzeniu sztuki świadomość jest pierwsza. Dopiero teraz pojąłem, że Mozart Introitus w Requiem stworzyć mógł tylko podświadomie. Ale wiesz, co to ma za konsekwencje! Oznacza to, że ta świadomość ma o wiele mniejszą wartość, niż podświadomość, którą nazywasz też instynktem. Przecież partytura w części Introitus i zwłaszcza po tym eksplodującym forte z chórem wchodzącym słowami "Requiem aeternam ...." to treść, o której stworzeniu świadomości nawet marzyć się nie może. To przecież instynkt, który biologicznym (?) przypadkiem usadowił się u niepozornego, czasami wulgarnego Mozarta, stworzył takie dzieło. Powiedziałbym nawet, że z tym aktem tworzenia nawet sam Mozart za wiele wspólnego tak naprawdę mieć nie może. No przecież niepodobna, że on ze swoją świadomością z taką precyzją ułożyć mógł tę strukturę, która jest istotą tego arcydzieła i absolutnym pięknem. To był po prostu instynkt! To ten wolny, wyrywający się świadomości, zapędzający tęże w kozi róg i odmawiający jej komunikacji, bodziec i motor tego, co tylko umownie przypisujemy jakiemuś tam człowiekowi, jest rzeczywistym Twórcą. No bo powiedz: skoro jego świadomość nie ma z dziełem nic wspólnego, to jakim prawem człowiek ma być dumny z dzieła, które stworzył instynkt, a dla którego człowiek jest mniej więcej tym samym, co sierść i skura psa dla kleszcza. Wszystko się u Ciebie, droga Małgosiu, zgadza: np., że artysta ( wiemy, że to tylko umowne; naprawdę tworzy instynkt) tworząc sztukę nadaje (instynktownie; dobrze mówię, Małgosiu?), a odbiorca sztuki tęże odbiera; Czym ? Instynktem! Nic bardziej nie może się zgadzać: Instynkt Mozarta stworzył i nadał, a ja i tysiące mi podobnych instynktownie włączają w samochodzie CD-Player, w którym tkwi od tygodni płyta z Requiem lub z innym dziełem instynktu, który przed 250-laty usadowił się u nieudacznika on nazwisku Mozart, i odbierają; też instynktownie. Razem z Tobą, Małgosiu, oczekiwać będę stanowiska Racjonalistów w tej sprawie; czy wolno nam oczekiwać z ich strony, że uznają instynkt za formę od świadomości (no i chyba przez to też od ich ratio) wyższą, co Twój wywód niezbicie dowodzi. Gwoli wyjaśnienia: Fakt, że Requiem ma coś z klerykałami do czynienia, wynika z ustawicznego braku pieniędzy u Mozarta. Nie ma znaczenia również fakt, że śmiercią fascynował się nazywając ją wręcz najlepszą przyjaciółką, na którą czeka, o czym pisał w swoich listach, które oczywiście z rational- czy też innym -izmem mieć nie za wiele mogą.
Autor: Janek Biernat Dodano: 30-05-2006
Reklama
HRTEM - a moze rozkoszny instynkt? czy teraz Szanowna Autorka, ktora tyle Znamienitych Szkol pokonczyla, moze wyjasnic mniej rozgarnietym nieukom - o co wlasciwie chodzi?
Autor: HRTEM Dodano: 31-05-2006
RudiMagx - galimatias i przekłamania Ze zdumieniem przeczytałem "Instynktowną rozkosz", bo takiego tekstu w Racjonaliście się nie spodziewałem. Używanie wniosków do ich udowadniania i ewidentne przekłamania, to chyba nie są przesłanki racjonalnego myślenia? Ale by nie popaść w ogólniki idźmy po kolei: >Chociaż rozwój cywilizacyjny stara się udowadniać, że główną siłą napędową świata jest intelekt... To chyba lekko mówiąc uproszczenie. Teoria ewolucji jako siły napędowej świata jest częścią rozwoju cywilizacyjnego, podobnie matematyka, prawa fizyki, itd a jakoś nie słyszałem, by Darwin mówił, że ewolucja gatunków jest napędzana przez intelekt lub, że Wszechświat się rozszerza, bo średnia intelektu rośnie ;-) Jeśli autorka miała na myśli cywilizację, to udowadnianie, że napędzają ją instynkty jest chyba trochę infantylne. Zwierzęta je mają a cywilizacji nie. Owszem, działaniami ludzi kieruje podświadmość, popędy, i inne podobne nieracjonalne elementy, ale tylko dzięki temu, że jest intelekt, mamy cywilizację. Biedronka, choćby nie wiem ile miała instynktów, nie wykształci cywilizacji, chyba, że posiądzie intelekt. Wtedy jednak nie będzie juz biedronką. >Pierwotnie w sztuce natura była biernie naśladowana lub ukazywana jako siła życia, będąc wdzięcznym obiektem sztuki mimetycznej... Tak to właśnie jest, jak ktoś specjalizuje się w jednej dziedzinie i przez jej pryzmat wszystko ocenia a nie ma pojęcia co się dzieje u konkurencji. Już w prehistorycznych malowidłach widzimy przerysowania pewnych elementów podobnie jak w karykaturach. Można próbować twierdzić, że to niedoskonałość artysty. Takie twierdzenie nie wytrzymuje jednak krytyki, gdyż zniekształcenia są zwykle celowe. Bizon ma za duży łeb i ciało w przedniej częśni a za krótkie nogi (wrażenie siły), żyrafa odwrotnie (podkreślenie wysokości). Przykłady można mnożyć... >Dzięki niemu największymi dziełami sztuki są ukrzyżowania Jezusa... No, to juz jest po prostu żałosne. Po pierwsze wynika z tego, że wg autorki, która jest zawodowo związana ze sztuką (!), przed Chrystusem nie stworzono "największych dzieł". Po drugie, "największe dzieła" to tylko malarstwo, rzeźba i pokrewne dziedziny. Sztuką nie jest już pewnie muzyka, bo nie wyobrażam sobie, by ktoś rozponał "ukrzyżowania Chrystusa" ze słuchu. Po trzecie, myślałem, że "Słoneczniki", "Dama z łasiczką", "Gioconda", "Wenus z Milo", "Ostatnia wieczerza", czy tysiące innych to "dzieła największe", ale według autorki pewnie się myliłem, bo nie ma na nich ukrzyżowania ;-) Żeby nie przedłużać pominę temat różnic w oddziaływaniu tematyki strachu, przemocy, okrucieństwa i erotyki, seksualizmu, pornografii, itd, które wrzuca ona do jednego worka, jak nie przymierzając jabłka i gruszki. Według autorki recepta na wielkie dzieło to podać trochę krwi i cierpienia albo ewentualnie erotyki i jest O.K. Tymczasem dzieła o tej tematyce, choć są znaczącą częścią wśród "dzieł największych", to jednak nie są w większości, nawet jeśli ograniczymi sztukę tylko do wytworów "oglądalnych". To, czy coś się stanie dziełem, czy też miernotą, to nie sprawa tematyki, techniki, ani nowatorskości. Proponuję poczytać trochę o najnowszych badaniach neurobiologów, którzy śledzili pracę mózgu przy odbiorze dzieł wielkich i miernych, obrzydliwych i pięknych, okrutnych i podniecających. Artysta, który instynktownie (albo pod wpływem narkotyków, choroby umysłowej czy traumatycznej miłosci) posiadł umiejętność tworzenia takich obrazów, muzyki, itd, która prowadzi do sprzeczności w przetwarzaniu informacji w naszym mózgu, jeśli dodatkowo ma odpowiedni warsztat, pozostanie nieśmiertelny w swych dziełach. Komuś, kto tego nie ma, nie pomoże najlepsza nawet technika. Sprawa ocen krytyków to całkiem inna bajka i temat do osobnych, bardzo krytycznych rozważań. Pzdr serdecznie :-)
Autor: RudiMagx Dodano: 31-05-2006
lipschitz - Zaciekawienie Myślę, że u podstaw sztuki stoi zwyczajne zaciekawienie i skłonność do eksperymentu, natomiast intelekt "dostarcza" warsztatu i narzędzi, dzięki któremu można wyrazić te własne odkrycia. Także samo narzędzie ma swoją podstawę w tym twórczym działaniu, także ono musi zostać najpierw stworzone. Nie jest prawdą, że można stworzyć wielkie dzieło sztuki dzięki narkotykom lub chorobie psychicznej, naprawdę dobra sztuka cechowała się zawsze tym, czym cechuje się nauka - okryciami. Odkrywano anatomię człowieka, perspektywę, impresjoniści zauważyli wpływ koloru na poczucie odległości, głębi, dawni muzycy nie bali się wychodzić poza ustalone wzorce skal, harmonii, jazz rodził się na eksperymencie i takim pozostał. Człowiek odkrywał także, że pewne obrazy, kolory silniej oddziaływują na ludzkie emocje i wykorzystywał to w swojej twórczości, czasem tylko po to, aby się przekonać jaka będzie reakcja widza. Także doskonały warsztat stanowił sztukę samą w sobie, kiedy po raz pierwszy jakiś artysta zdecydował się na możliwie idealne oddanie rzeczywistości. Sztuką będzie także sama postawa artysty, nie wszystkich stać do ukazania swoich przemyśleń lub wizji, czy choćby do pokazania czegoś zupełnie banalnego, ale np. potępionego, i pierwsi "prowokatorzy" z pewnością wyznaczali nowe trendy w sztuce, nawet jeśli ich własna twórczość była słaba. Człowiek różnymi drogami dochodził do swojej twórczości, ale za każdym razem wiodło go ku temu zaciekawienie i chęć sprawdzenia co się stanie, co z tego wyniknie, czyli nieco odmienna postawa na tle innych ludzi, którzy raczej dążą do stabilizacji, pewności, ostatecznych prawd, praw, reguł. To jest według mnie granica, która stawia prawdziwych artystów po drugiej stronie i czyni ich kimś wyjątkowym w ludzkich społecznościach. Chcąc wyrazić w sztuce coś autentycznego, czyli coś, co nie miało miejsca do tej pory, trzeba to w jakiś sposób dostrzec, trzeba być uważnym, także na błędy, które nieopatrznie mogą rodzić nowe odkrycia. Zażycie narkotyków daje duże nadzieje na nowe, ale musi przy okazji zamanifestować światu pewną nieznaną do tej pory okoliczność, która nie była przynajmniej czymś powszechnym. Jeżeli artysta jest zdolny dokonać odkrycia, a raczej jest zdolny do obserwacji, to być może choroba lub narkotyk sprawią, iż to, co wyraża, będzie podkreślone w szczególny, "wynaturzony" sposób, jednak sam w sobie nie zafascynuje człowieka, który nigdy w takim świecie nie będzie żył. Ludzie chorzy na schizofrenię, w niektórych ośrodkach są leczeni poprzez malarstwo. Ich twórczość daje lekarzowi obraz przeżyć pacjenta, a jednym z etapów leczenia jest uwidocznienie pacjentowi, że świat, który tworzy na swoich płótnach nie jest światem prawdziwym, że jest on po prostu chory, z czego wielu pacjentów nie zdaje sobie zupełnie sprawy, nie odróżnia prawdy od fikcji. Te obrazy nigdy nie trafią do muzeów, chociaż są czasem niezwykłe, bo nie ma w nich nic, co pozwoliłoby ustanowić jakąś więź pomiędzy artystą a widzem, coś, co mogłoby ich zjednoczyć. Na tym tle można rozumieć odrzucanie wielu artystów, którzy potem okazywali się wybitni - nie ustalano nagle, że są wybitni, lecz powolutku uświadamiano sobie, że ukazują pewną nieznaną do tej pory formę rzeczywistości, świata. Można to porównać do wygłoszenia czegoś autentycznego, na co nikt nie był przygotowany, ale co z czasem zaczęło zastanawiać i okazywało się prawdą. Wtedy dochodzi do fascynacji tym, że ktoś, jak to się łądnie mówi - wyprzedził swoją epokę, bo wpadł na coś, co dopiero teraz inni ludzie zaczynają sobie uświadamiać. Mozart nie stworzy innego Mozarta, nawet gdyby umiał mu przekazać w stu procentach swoją muzyczną wiedzę, gdyż nie dochodził do swojej twórczości poprzez ową wiedzę, lecz był jej twórcą.
Autor: lipschitz Dodano: 31-05-2006
Pokazuj komentarze od najnowszego Aby dodać komentarz, należy się zalogować Zaloguj przez OpenID.. Jeżeli nie jesteś zarejestrowany/a - załóż konto.. Reklama