Jest psikusem historii, że Arabowie uchodzą dziś w Europie za brudasów, biorąc pod uwagę europejską historię higieny. Zwyczaj korzystania z łaźni zaginął na Zachodzie wraz z upadkiem Rzymu. Odrodził się w późnym średniowieczu i zamarł wraz z renesansem. Paradoksalnie, odrodził się poniekąd dzięki religii, zamarł dzięki nauce. Łaźnie przywrócili do Europy Zachodniej krzyżowcy, dzięki kontaktowi z wyżej wówczas rozwiniętą i przede wszystkim czystszą kulturą arabską. Zamykanie łaźni zaczęło się po epidemii dżumy, kiedy ówcześni naukowcy ustalili, że mycie skraca życie: spulchnianie skóry i otwieranie porów sprzyjać miało chorobom. W XVI-wiecznym poradniku savoir-vivre radzi się, by nie zabijać przy innych robactwa łażącego po skórze. Z odorem warstwy kulturalne radziły sobie kadzidłami i perfumami, peruki przykrywały zawszawione włosy, zaś puder - brudną skórę.
Na tle Zachodu I Rzeczpospolita była czyściochem Europy. Już 1300 lat temu szczególnie popularne były słowiańskie sauny. Łaźnie były w Polsce popularne zarówno w okresie piastowskim, jak i jagiellońskim. W XVI w. wiele miast polskich miało już wodociągi. XVII-wieczny wiersz opiewa łaźnię pińczowską jako ósmy cud świata. W 1674 francuski podróżnik dziwił się popularnością kąpieli w Polsce. Sytuacja odwróciła się wraz z apogeum popularności kultury francuskiej nad Wisłą. Związany z Francuzką król Sobieski mył się już rzadko, jego luba Marysieńka (czyli pani de La Grange d'Arquien) nie myła się prawie wcale. Król Staś praktykował już w pełni higienę wersalską - nie mył się, lecz perfumował i pudrował. W XVIII wieku zaczęło się też masowe zamykanie łaźni w Polsce. "Myli się Polacy, póki kultura Zachodu ich nie przekabaciła" - pisał przed wojną Tadeusz Dołęga Mostowicz.
Słowiańskie sauny sprzed 1300 lat na ziemiach polskich
Znajomość łaźni parowych rozprzestrzeniła się po Europie Środkowej już ponad tysiąc lat temu dzięki... Słowianom. Nie jest zatem prawdą, że zwyczaj kąpieli upowszechnił się w tej części świata dopiero wraz z powrotem rycerzy z krucjat z Ziemi Świętej - opowiada PAP archeolog Anna Tyniec.
Na terenie Italii już ponad dwa tysiące lat temu wnoszono monumentalne akwedukty, a na terenie Polski w tym czasie brak tego typu konstrukcji. Czy to świadczy o tym, że wówczas w Europie Środkowej nie dbano o higienę i stroniono od kąpieli? Absolutnie nie - odpowiada archeolog Anna Tyniec z Muzeum Archeologicznego w Krakowie.
"W naszej części Europy dostępność wody była zdecydowanie szersza niż chociażby w mateczniku Cesarstwa Rzymskiego - podkreśla rozmówczyni PAP. - Zatem ani Słowianie, ani ludy, które wcześniej mieszały na naszych obecnych ziemiach, nie musiały wcale się natrudzić, aby skorzystać z dobrodziejstw wody". Dostęp do wody był łatwy dzięki gęstej sieci rzek i wielu źródłom podziemnym - więc brak akweduktów nie wynika z zacofania kulturowego, ale innych warunków środowiskowych.
Z badań archeologicznych wynika, że swoje pierwsze osady Słowianie zakładali bardzo blisko rzek, moczarów, terenów podmokłych czy jezior - w dolinach cieków wodnych.
"Tak było aż do połowy XI wieku, kiedy nastąpił okres licznych tzw. powodzi błyskawicznych na skutek zwiększonych i silnych opadów. Przed ich konsekwencjami uciekano na wyższe tereny. Najczęściej są to miejsca lokacji wielu współcześnie znanych nam wsi" - opowiada Tyniec.
Jej zdaniem wskazuje to na bardzo bliską więź wczesnych Słowian z wodą - zwłaszcza do XI w. Z pewnością korzystano z dobrodziejstw wody na co dzień, również do codziennej higieny, po prostu kąpiąc się w jeziorach czy rzekach - uważa Tyniec.
Słowianie wznosili też łaźnie parowe. Z nich zapewne korzystano rzadziej, bo ich uruchomienie wymagało pewnego wysiłku. "Ich relikty archeolodzy odnajdują od bardzo wielu lat, mimo że często z tego faktu nie zdawali sobie sprawy - po prostu w inny sposób interpretowali niektóre swoje odkrycia" - dodaje specjalistka.
Jak wyglądały takie instalacje? Były to niewielkie kwadratowe w planie, lekko zagłębione w ziemię budynki o długości ścian sięgającej ok. 3,5 m. Wykonywano je w technice zrębowej, polegającej na poziomym układaniu belek drewnianych i ich łączeniu w narożach. Wewnątrz archeolodzy odkrywają najwyżej pojedyncze fragmenty naczyń, mimo to często określają je jako domy mieszkalne. "Jednak już sama wielkość wskazuje, że musiały służyć w innym celu" - wskazuje badaczka.
Do narożników budynku wnoszono duże, rozgrzane w paleniskach kamienie. Następnie polewano je wodą - na takiej samej zasadzie działają współczesne łaźnie fińskie. Archeologom znane są nawet przykłady specjalnych "platform", na których kamienie były umieszczane.
"Naszą interpretację potwierdzają badania kamieni w przypadku słowiańskiej osady w Brzeziu. Okazuje się, że granitowe głazy były zmienione termiczne. Miejsce ich odkrycia nie nosiło śladów palenia ognia" - dodaje archeolog.
Znaleziska w postaci takich konstrukcji pochodzą z terenów Polski już z VIII-X w.
"Zatem to Słowianie doprowadzili do rozpowszechnienia się w Europie Środkowej tradycji mycia się w łaźniach parowych. Długo sądzono, że renesans zwyczaju kąpieli upowszechnił się nad Wisłą dopiero wraz z powrotem do Europy rycerzy z krucjat do Ziemi Świętej. W świetle najnowszych badań nie jest to do końca prawda" - dodaje Tyniec.
W sukurs badaczce przychodzą relacje podróżników arabskich pochodzące z tamtego okresu. Szczególnie przemawia do wyobraźni tekst Ibrahima Ibn Jakuba, który odbył ok. 965 r. podróż do Niemiec i krajów zachodniosłowiańskich. Opisał on konstrukcję wykonaną z drewna, której szpary zatykane są mchem. Wewnątrz "budują piec z kamienia w jednym rogu i wycinają w górze na wprost niego okienko i zamykają drzwi domku. Wewnątrz znajdują się zbiorniki na wodę. Wodę tę leją na rozpalony piec i podnoszą się kłęby pary" - relacjonował.
"Budynki częściowo zagłębione w ziemię nie były powszechnie znane poza Europą Wschodnią i Środkową, toteż autorzy arabscy uznawali je za coś wyróżniającego budownictwo Słowian" - wyjaśnia Tyniec.
W relacji Ibrahima Ibn Jakuba znajduje się też ważne spostrzeżenie dotyczące aspektów zdrowotnych łaźni używanych przez Słowian. Podróżnik stwierdził, że po zażyciu "kąpieli" użytkownikom "domków" "otwierają się pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał. Płyną z nich strugi potu i nie zostają na żadnym z nich ani śladu świerzbu czy strupa."
Zdaniem Tyniec oznacza to, że zapewne wskazane dolegliwości skórne Ibn Jakub zaobserwował u innych ludów ówczesnej Europy, ale nie u Słowian.
O bliskości Słowian ze środowiskiem wodnym świadczą podania zapisane w literaturze romantycznej na temat różnych bóstw lub stworzeń fantastycznych zamieszkujących jeziora czy bagna - utopców czy rusałek.
"Zapewne wiele z nich pochodzi nawet z czasów średniowiecza, co dodatkowo wzmacnia przekonanie o bardzo bliskiej zażyłości dawnych Słowian z rzekami i jeziorami - podsumowuje krakowska archeolog.
PAP - Nauka w Polsce
Łaźnia. Arab Al-Bekri, opisujący w X i XI wieku Polskę i Słowian, powiada, iż nie znają kąpieli, "lecz budują sobie dom z drzewa i zatykają szczeliny jego żywicą, służącą im także zamiast smoły do korabiów. W domu tym czynią ognisko z kamienia w jednym kącie i na samym wierzchu nad ogniskiem robią otwór dla wypuszczania dymu. A skoro ognisko się rozpali, zamykają okno i zapierają drzwi domu. Mają tam naczynia do wody, którą polewają ognisko dla wytworzenia pary. Każdy z nich ma wiązkę suchych wici, któremi w ruch wprawiają powietrze i przypędzają do siebie. Wtedy cieką z nich rzeki potu i otwierają się ich pory, a co jest zbytecznego, wychodzi z ich ciała i na żadnym nie zostaje śladu krost ani wrzodów".
Po tej najdawniejszej wiadomości o łaźni mamy najstarszą kronikę polską Marcina Gallusa, piszącego o Bolesławie Chrobrym, iż młodzieńców, których chciał napomnieć lub ukarać, do łaźni królewskiej kazał wołać i tam im dawał przestrogi, nieraz sam chłostał, potem obdarzał i do domu odsyłał. Szajnocha, pisząc z tego powodu o Marcinie Gallu, powiada, iż umie on przy każdym wypadku przytoczyć jakąś facecję. Oto obaj Bolesławowie uderzają mieczem w złotą bramę kijowską. Bolesław Śmiały, przyrzekając opiekę Wiel. ks. kijows. Izasławowi, targnął go za brodę, Chrobry sprawia łaźnię możnym młodzianom. Każda z tych przypowiastek zawiera pewien szczegół prawdziwy, lecz prawda ta miała inne znaczenie niż w ustach kronikarza. I tak uderzenie orężem w bramę było przyjętym w średnich wiekach znakiem symbolicznym uroczystego wzięcia w posiadłość. Targnięcie za brodę było symbolem przyjmowania kogoś w swoją opiekę. Łaźnia Chrobrego miała również raczej symboliczne niż rzeczywiste znaczenie. Uchodzi ona za akt kary cielesnej, ale któż zechce wierzyć naprawdę, żeby potężny i wielce przykładny król własnoręcznie chłostał poddanych. Obrzęd kończy się podniesieniem młodzieńców do wyższego stopnia godności i wesołym powrotem do domu. Z całej powiastki widać, iż mniemana chłosta łazienna przynosiła więcej chluby niż ujmy i rzeczywiście miała ona symboliczne znaczenie jakiejś czci wyrządzanej. Jakoż istotnie przed pasowaniem rycerskiem na zachodzie Europy miewała miejsce uroczysta kąpiel, zwłaszcza w Anglii, gdzie z powodu obrzędowego znaczenia tej łaźni rycerskiej powstał osobny order "łazienny", po dziś dzień istniejący, a trzykrotne uderzenie orężem po ramieniu i "policzek rycerski", "ostatni w życiu rycerza", mogły nieobeznanym z ceremonją prostaczkom wydawać się naprawdę karą cielesną. Wszystkie okoliczności przytoczone przez Gallusa stwierdzają domysł, że łaźnia Chrobrego była symbolem zaszczytu rycerskiego. Epoka Bolesława Chrobrego była o wiele mniej barbarzyńską i rubaszną niż powszechnie mniemamy. Bol. Chrobry, waleczny i pobożny, zaprzyjaźniony z mężami wielkiej świętobliwości, jak św. Wojciechem i św. Brunonem, otoczony dworem przykładnego rycerstwa, miał stosunki z Anglją rządzoną długo przez jego szwagra Swena i siostrzeńca Kanuta.
Używanie łaźni należało do codziennych i ulubionych potrzeb życia u Polaków i na Rusi. Wielki ks. Witold do łaźni chodził prawie codziennie. Jagiełło używał łaźni co dzień trzeci. Papież Eugenjusz IV, na żądanie Świdrygiełły, pozwolił mu dla zdrowia nawet w niedzielę sporządzać łaźnię. Zygmunt I chodzi do łaźni i kąpieli w każdą sobotę. W podróży nawet, choćby w miasteczku lub wiosce każe odszukać sobie łaźnię i w niej ciało swoje wystawia na działanie pary lub ciepłej wody. Syn jego Zygmunt August był ostatnim z królów polskich zwolennikiem tej kąpieli staropolskiej. Po nim Walezjusz, francuz, Batory, siedmiogrodzianin, Zygmunt III, wychowany w Szwecyi, kąpali się w wannach. Marcin Kromer pisze: "Polacy latem i zimą dla obmycia i pokrzepienia ciała lubią łaźnie i cieplice, których oddzielnie niewiasty, oddzielnie mężczyźni zażywają." Górnicki w "Dworzaninie" taki daje obraz łaźni polskiej: "Jako do łaźni pospolitej kto wnidzie, ten musi cierpieć wiele niewczasów: gdzie jeden się maże gorzałką z mydłem, drugi maścią od urazu, więc ten puszcza bańki, a ów zasię siecze się winnikiem, zasię jeden woła: zalej, a drugiby rad, żeby drzwi uchylono." W wieku XVI każdy możniejszy mieszczanin lwowski miał w domu swoim własną łaźnię. Nie używać łaźni znaczyło sprawić wielkie umartwienie ciału. Żacy szkolni chodzili ze światłem i śpiewem z księżmi do chorych, za to miewali (jak panujący) prawo uczęszczania darmo do łaźni miejskich. Ślad łaźni publicznej w Warszawie mamy już za Janusza starszego, księcia mazowieckiego w r. 1376. Panowie budowali sobie łaźnie przy swoich zamkach i pałacach. W XVII w. słynęła dziwami swego urządzenia łaźnia pińczowska Wielopolskich, której opis wierszowany, jako ósmego cudu świata, wyszedł w oddzielnej broszurze, zapewne nagrodzony i wydany kosztem ówczesnych dziedziców Pińczowa. Wodotrysk w rodzaju dzisiejszego prysznica tak jest w tej łaźni opisany:
Kiedy się tkniesz rzeczy jednej,
Puści się deszcz niepodobny
Z góry i ze ścian, z pawimentu
I z każdego instrumentu,
Który w sobie wodę nosi,
Co trzydzieści wód przenosi.
Statua kamienne stoją
I te dziwne rzeczy broją i t. d.
Jeszcze w XVII w. każde miasteczko, dwór szlachecki i wieś, miały własną łaźnię sposobem staropolskim urządzoną, t. j. izbę w budynku drewnianym z piecem i ogniskiem, gdzie na rozpalone kamienie lano wodę. W opisie łaźni pińczowskiej wymienione są:
Nawet i wszystkie wierzchnice,
Także też przy niej cieplice,
Pieca kamionki nie widać...
Łaźnie miejskie wydzierżawiały magistraty łaziebnikom lub balwierzom. Zajmowanie się jednak łaźnią poczytywano za uchybiające powadze cyrulika, przeto cech cyrulicki w Zamościu, (zawiązany r. 1622), rozpoczyna ustawę swoją od zastrzeżenia: "Żaden do tego cechu nie może być przypuszczony, któryby łaźnią trzymał, w łaźni robił, albo się w łaźni tego rzemiosła uczył, ażby cech przejednał." Zatargi łaziebników z cyrulikami powtarzały się dość często, osobliwie kiedy który z łaziebników wbrew prawu miednice nad drzwiami w ulicy wywiesił, i kończyły się skazaniem winnego na grzywny i zdjęciem godła cyrulickiego. Niekiedy cech z cechem występowały wprost do walki. Tak np. w Wilnie po sporach i kłótniach zawarto r. 1722 "konwencję", do której obie strony stosowały się przez lat 38, dopóki nie został starszym w cechu cyrulików "sławetny Marcin Mazurkiewicz" i nie rozpoczął prześladowania łaziebników. Zrzucano im szyldy, odmawiano uczniów i zabierano instrumenta. Sam Mazurkiewicz, zebrawszy raz czeladź i uczniów cyrulickich, wpadał do łaziebników i groził biciem lub "kańczukował", a niejakiemu Kozłowskiemu przed izbą sądową nos obciął. Uciśnieni podawali skargi do magistratu, pisząc w nich, że "z jednej tylko krwi puszczania i brzytwy siebie, żony i dzieci prowidują". W odnowionej nareszcie konwencyi zastrzeżono, aby łaziebnicy po klasztorach, pałacach, kamienicach, dworach i domach z instrumentami nie chodzili, panów szlachty i innych osób pod żadnym pretekstem nie golili i recept nie dawali, a tylko ludzi w łaźniach obsługiwali i pacjentów, do ich domów przychodzących. Wszakże dla wiadomości publicznej i dystynkcyi profesyi swojej, mogą mieć na znak konfraternii swojej, "jako przy kościele ojców bonifratellów tutejszych, pod tytułem św. Krzyża będącym, fundowanej, figurę krzyża czerwonego na blasie biało malowanej z wyrażeniem pod nim dwuch baniek cyrulickich, przy łaźniach i mieszkaniach swoich na drążku czerwono malowanym wywieszoną lub do ściany mieszkalnej przybitą." (Dr. Fr. Giedrojć "Ustawy cechów cyrulickich w daw. Polsce", Warsz. r. 1897). Ostateczny upadek i zaniechanie powszechne łaźni staropolskich nastąpiło w dobie saskiej. Pozostały tylko przysłowia: 1) Sprawić komu łaźnię (lub suchą łaźnię). 2) Dać ścierkę po łaźni. 3) Im kto w łaźni wyżej siedzi, tem się więcej poci. 4) Obdarty, jak łaziebnik.
Francja-elegancja?
- Francja - elegancja? No cóż, tylko powierzchownie. To tam właśnie panował największy brud i strach przed wodą. Kąpiele były zabronione do siódmego roku życia, w obawie o jej skutki - wierzono, że nawet śmiertelne. Dorośli ludzie najczęściej mieli na koncie cztery do pięciu kąpieli w życiu. Skoro nie myto się, trzeba było wymyślić inne sposoby oszukania otoczenia i samych siebie. I tu przychodzą na myśl właśnie filmowe obrazy. Filmowe postaci z tamtej epoki wyglądają z reguły elegancko i z przepychem - taki był cel ludzi w szesnastym, siedemnastym wieku. Kilka warstw odzieży i wylewane całe flakony perfum, aby smród niemytego ciała nie miał szans przebicia się na zewnątrz. Twarze pudrowano, aby przysłonić warstwy brudu, a pełne wszy i pcheł włosy zakrywano perukami. - mówią Adam Bujny, współtwórca Muzeum Mydła i Historii Brudu oraz Martyna Rafińska, kierownik Muzuem.
Ten sam, co perfumy cel miało kościelne kadzidło. Św. Tomasz z Akwinu zalecał używanie w kościele kadzideł, by tłumiły fetor, który może "wzbudzać odrazę".
- To Europa Środkowa i Wschodnia należały do tych najczystszych. W czasach, gdy w Europie łaźnie zamykano z powodu szalejących epidemii, ludzie chodzili myć się nad jeziora czy do rzek. Polska szlachta na Zachodzie długo uchodziła za dziwaków z powodu swoich upodobań do korzystania z wody - mówią Bujny i Rafińska.
W Gnieźnie odkopano szczątki łaźni z czasów Chrobrego - wybudowanej z bierwion na powierzchni ziemi, z podłogą wyłożoną płaskimi kamieniami, na których w jednym kącie rozpalano ogień. W Gdańsku w pobliżu łaźni z połowy XI w. znaleziono pęki brzozowych rózeg, którymi uderzano się w czasie kąpieli. Na polskich ziemiach łaźni przybywało. Z czasem były to już murowane domy. Stały tam kadzie i wanny, a myto się potażem z popiołu drzewnego zwanym zołą.
Podczas zjazdu krawców śląskich w Świdnicy w 1361 roku postanowiono między innymi: "Każdy czeladnik powinien chodzić ze swym mistrzem do kąpieli, a nie wysyłać innego czeladnika za siebie, a jeśli mistrz jakiemuś czeladnikowi na to pozwoli, ten będzie winien cztery funty wosku.
- Nic dziwnego, że polscy magnaci bywali zgorszeni widząc, że zwykłą sprawą na francuskich dworach jest załatwianie potrzeb na korytarzach, czy w kominku - mówi dr Dąbrowski. - Dotyczyło to obojga płci. Wędrujący dwór królewski, gdy smród stawał się nie do wytrzymania, po prostu przenosił się do kolejnego zamku.
Odwiedzający nas w 1674 r. Francuz de Hauteville dziwił się: "Mimo, że w Polsce panuje wielkie zimno, kąpiele są tam bardzo popularne i nie ma tam lepszego domu, który by nie posiadał łazienki. Każde miasto posiada publiczne łaźnie. Damy i ich córki kąpią się co miesiąc. Zwyczaj ten pochodzi zapewne stąd, że wszystkie dzieci w Polsce kąpie się dwa razy dziennie od ich urodzenia aż do osiągnięcia wieku dwóch lat".
Lekarz króla Jana III Sobeskiego, Bernard O'Connor w wydanej w roku 1698 książce History of Poland, podaje, że lekarzy jest w Polsce niewielu, ponieważ Polacy wyróżniają się na tle innych narodów, jak Szwecja, Rosja czy Niemcy, szczególnie dobrym zdrowiem i mniejszą liczbą chorób. Polacy nie rozwijali medycyny, bo pielęgnowali zdrowy tryb życia i konsumpcji.
W XVI w. wiele polskich miast posiadało jeszcze wodociągi, na ulicach był bruk i dbano o ich czystość. Wszystko to podupadło bardzo po wojnach drugiej połowy XVII w. W XVII-wiecznej Warszawie istniały co prawda łaźnie publiczne, ale korzystanie z nich nie było tanie. Darmowe kąpiele przysługiwały jedynie zakonnikom i funkcjonariuszom miejskim. Bywało więc, że możni w ramach dobroczynności opłacali kąpiel pensjonariuszom przytułków. Co ciekawe, jeszcze trudniej w owych czasach było o kąpiel w Amsterdamie, gdzie działała ledwie jedna publiczna łaźnia! Ironią losu jest zatem, że to nie Holendrzy, a Polacy wnieśli jeden z najsławniejszych symboli do światowego panteonu brudu. Chodzi o kołtun polski, znany w całym cywilizowanym świecie pod łacińska nazwą plica polonica. Ów kłębek brudnych, sfilcowanych i zarobaczonych włosów był pierwotnie atrybutem chłopa. Szybko jednak moda upowszechniła się w Europie, a jej propagatorem i praktykiem był między innymi król duński Christian IV. Obyczaj pozostawiania kołtuna wywiedli Polacy od plemion germańskich, bynajmniej nie z przyczyn estetycznych, ale z przesądu, jakoby usunięcie go narażało człowieka na choroby i opętanie. Choć kampania zwalczania kołtunów rozpoczęła się już w połowie XIX wieku, jeszcze przed wojna można go było bez trudu spotkać na wsi małopolskiej. Świetnie zachowany 1,5-metrowy kołtun pochodzący z XIX wieku oglądać można w Muzeum Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Masowe zamykanie łaźni publicznych zaczęło się na dużą skalę w naszym kraju w wieku XVIII, w apogeum wpływów kultury francuskiej w Polsce.
Tadeusz Dołęga Mostowicz: Jak Zachód przekabacił Polskę czyli tajemnica łaźni
W czasie wojny z bolszewikami zaprzyjaźniłem się z pewnym oficerem francuskim. Był to człowiek inteligentny, poza swoją adwokaturą, którą sprawował w cywilu w jednem z zachodnich miast Francji, interesował się historją, studiował literaturę - słowem musiał wyróżniać się wśród kapitanów wogóle, a wśród kapitanów francuskich w szczególności znacznie mniejszym stopniem ignorancji.
Podczas jednej z naszych długich rozmów mój Francuz, któremu naogół Polska bardzo się podobała, zaczął narzekać na brak w naszym kraju zamiłowania do czystości fizycznej, na brak łazienek w wielu domach, na zupełny ich brak we dworach i w miasteczkach. Na zakończenie pocieszał mnie jednak tem, że kultura Zachodu szybko zostanie przez nas przyjęta i jako pierwszy postęp przyniesie nam łazienki, bowiem miarą poziomu kulturalnego danego kraju, jest jednak naprawdę ilość zużywanego przezeń mydła.
- A czy widział pan - zapytałem - w Warszawie park i pałac nazywający się "Łazienki"?
- Owszem. Nawet dowiedziałem się, że nazwa ta pochodzi od tego, że ostatni wasz król Stanisław August urządził tam pokój kąpielowy, co było takiem w Polsce curiosum, że aż cały pałac nazwano Łazienkami.
- Myli się pan - odparłem - Stanisław August nigdy się nie kąpał. Nie mył się wogóle. Jedynie przy jedzeniu płukał w wodzie końce palców.
- Niemożliwe! Skądże zatem nazwa?
- Nazwa? - rzekłem skromnie - nazwa prawodpodobnie przechowała się z XII-go wieku od wielkiej łaźni, jaką na tem miejscu została wzniesiona przez książąt Mazowieckich.
Wersal i barbarzyńcy
Francuz był zdumiony. Gdy opisałem mu jak odbywał swoją toaletę król Staś, jak zamiast wody używał pudru, którym go codziennie "obdmuchiwali" przy pomocy specjalnych miechów dwaj pokojowcy i dodałem, że ten rodzaj higjeny przyniesiony został żywcem z Wersalu - oniemiał.
Wiedział, że w Europie zapatrzonej w Wersal, ślepo naśladującej świetny dwór Ludwika XIV wytworni ludzie używali specjalnych młoteczków do zabijania insektów, że mieli specjalne grabki do skrobania się po ich ukąszeniach, ale nie wiedział, że ta wykwintna Europa z tymże Wersalem na czele nie używała wcale kąpieli.
Tem bardziej nie wyobrażał sobie, że "barbarzyńscy słowianie" przestali się myć dopiero pod wpływem zabawnej kultury Zachodu.
A przecie nie jest to fantazją. Historja mówi nam, że Leszek Biały został zabity w łaźni w roku - 1227-mym! Historja wspomina, że Mieszko pierwszy wraz z małżonką Dąbrówką codziennie kąpał się w łaźni, a Bolesław Chrobry tam karał swoich dworzan "siekąc ich "wienikiem", czyli pękiem brązowych gałązek, używanych powszechnie do... masażu przy parowych kąpielach jeszcze w czasach legendarnych. Opisuje to ojciec historji Słowian kronikarz Nestor w podróży św. Andrzeja.
Zatem barbarzyńscy Słowianie myli się i to myli się codziennie, podczas gdy na Zachodzie jedynie kobiety najwyższych sfer brały kąpiele i to jedynie kosmetyczne (w mleku, w wywarach - nigdy w wodzie!), a mężczyźni nie myli się nigdy. Ponieważ zaś nie znano wówczas mydła do prania ubrań używano moczu zwierzęcego, (u nas ługu!), co wytwornym szatom dawało sympatyczny aromat. Można sobie wyobrazić jak pachniała kulturalna Europa niemytych ludzi aż do rewolucji francuskiej!
Przekabacili
Podróżnik włoski, opisujący Polskę XV-go wieku, wyraża się dość lekceważąco o obyczajach noszenia przez Polaków długich szat. "Poleny nie noszą nogawic i kabatów". Istotnie kabaty, czyli coś w rodzaju majteczek, do których przypinały się sukienne nogawice, sięgające pachwin nie chciały przyjąć się u nas, chociaż od końca XIII-go stulecia były już w Europie powszechne. Niemców przyjeżdżających na dwór Wawelski w kabatach w r. 1396-tym kroniki nazywają "pludrami", a jeszcze w końcu XVI-go wieku księża wyklinają z ambon tych, co zaczęli nosić kabaty, czyli dali się "przekabacić". Pokazywanie nóg uchodziło za grubą nieskromność, a nawet rycerz zaraz po zejściu z konia okrywał zbroję opończą.
W barbarzyństwie tem trwała Polska długo, a tymczasem nie przestawała się myć.
Tenże podróżnik włoski ze zdumieniem zaznacza, że każdy szlachcic i mieszczanin bogatszy ma w domu łazienkę, a biedniejsi do ogólnych kąpielisk chodzą.
Jak namiętnie używano kąpieli, świadczy fakt, że biskupi wydali zakaz używania łaźni w dni świąteczne, a brat Władysława Jagiełły, chcąc się kąpać nadal codziennie, musiał na to uzyskać dyspensę od Ojca św. Eugenjusza IV-go.
Że zamiłowania te nie zmniejszyły się z biegiem wieków, świadczą liczne dokumenty. U Kochanowskiego, u Reja, u Jana Chryzostoma Paska, u Gołębiowskiego znajdujemy liczne o łaźniach wzmianki. W listach Zygmunta Starego i Zygmunta Augustą również.
Myli się Polacy, póki kultura Zachodu ich nie przekabaciła.
Mens sana...
Zdrowi byli, dzielni i mądrzy. Czystość fizyczna szła w parze z czystością obyczajów i ze zdrowiem duchowem. Mens sana in corpore sano. Życie było bujne, polityka mądra, dobrobyt wszystkich warstw imponujący. Potęga państwa rosła.
Oczywiście nie popełnię nonsensu, przypisując to wszystko wpływowi... łaźni. Nie ulega jednak wątpliwości, że łaźnia, jako współczynnik obyczajności ówczesnych pokoleń, był jednym z rysów charakterystycznych odrębności plemiennej, że cechował własną oryginalną kulturę, którąśmy przecież posiadali.
Dopiero narzucenie nam mody obcej, dopiero zaaklimatyzowanie się u nas obyczaju zagranicznego datuje początek upadku wewnętrznej jędrności społeczeństwa, a co za tem idzie, początek diminuenda w mocarstwowym rozwoju Rzeczypospolitej.
Jak stwierdza lekarz Jana III-go Anglik Konwer, król już tylko zrzadka łaźni używał, a Marysieńka, (Francuska) "nunquam vel raro", a taksamo i dworzanie i szlachta.
Do pierwszych lat osiemnastego wieku przetrwała tylko jedna łaźnia publiczna w... Poznaniu.
Tak Zachód przekabacił Polskę.
Porozbiorowe kroniki milczą już jak zaklęte o łaźniach. Ludzie myją się zrzadka i niechętnie. Dopiero od połowy XIX-go wieku w bogatych domach zaczynają zjawiać się wanny i łaźnie publiczne.
Od czasu odzyskania niepodległości liczba ich się zwiększa, chociaż po dziś dzień Warszawa np. ma zaledwie jedną trzecią część mieszkań z pokojami kąpielowemi.
Przyszły historyk naszej obyczajności będzie jednak mógł zanotować niewątpliwy fakt istnienia w naszych czasach łaźni, i to łaźni kolosalnych, labiryntowych, skoro w jednej z nich mógł zaginąć generał Zagórski.
ABC, 11.07.1930, Rok 5, Nr 190.
Czytaj więcej: Sarmaci najczystszym narodem chrześcijańskiej Europy. Brud w XVI-XVII wiecznej Europie |