|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Fantomowe wizje i realne problemy [1] Autor tekstu: Kamil Śmiechowski
Fantomowe ciało króla, rozprawa habilitacyjna dra Jana Sowy z UJ
wydana w 2011 roku, wywołuje nieustanne komentarze badaczy z rozmaitych kręgów,
będąc przedmiotem raz zachwytów, innym razem zaś poważnych zastrzeżeń. Bardzo
obszerną i bardzo krytyczną recenzję tej pracy popełnił Filip Białek. Do książki i wywiadu udzielonego przez Sowę „Gazecie Wyborczej" odniósł się też Sebastian
Adamkiewicz. Chciałbym zwrócić uwagę na nieco inne aspekty swoistej
historiozofii propagowanej przez krakowskiego badacza, skupiając swą uwagę na
tematach nie poruszanych dotąd przez innych komentatorów. Będąc historykiem specjalizującym się w historii Polski doby zaborów
powinienem być w zasadzie wdzięczny Janowi Sowie za jego tezy o znaczeniu tego
okresu w dziejach naszego kraju jako epoki, która przyniosła na ziemie polskie
powiew nowoczesności i przewietrzyła skostniałe struktury społeczne likwidując
przeżytki feudalizmu z dominującą rolą szlachty w gospodarce i życiu
politycznym. Jako badacz dyskursów modernizacyjnych nie mogę się jednak zgodzić z ujmowaniem rozbiorów w kategoriach Lacanowskiego Realnego, czyli zachodniego
kapitalizmu, w imię postępu znoszącego kryjące się w postaci I RP wybrakowane,
feudalistyczne zło.
Po pierwsze nie wydaje mi się prawdziwą teza o otworzeniu przed Polską szans
na wejście na drogę przyspieszonego rozwoju wyłącznie za cenę upadku jej bytu
państwowego. By udowodnić jej błędność wystarczy odwołać się do tych samych
klasyków polskiej historiografii, z których dokonań czerpał Jan Sowa, a także
myśliciele tej miary co Immanuel Wallerstein czy Giovanni Arrighi. Otóż z wnikliwych studiów Witolda Kuli, Mariana Małowista, Jerzego Topolskiego czy
Andrzeja Wyczańskiego nie wynika bynajmniej, jak chciałby krakowski socjolog,
teza o wyjątkowej gnuśności czy zapóźnieniu intelektualnym polskiej, litewskiej i rusińskiej szlachty, która miałaby rzekomo doprowadzić do wtórnej
refeudalizacji rządzonego przez nią państwa wyłącznie w celu osiągnięcia
własnych korzyści. Przeciwnie, z literatury tej wynika obraz zgoła inny -
kapitalistycznego centrum, czerpiącego korzyści z dokonywującej się kolonizacji
Nowego Świata, wyznaczającego peryferiom Europy, a taką były ziemie położone na
wschód od Łaby, bardzo wąsko określoną rolę zaplecza. O ile średniowiecze
przyniosło tej części Europy szansę na włączenie się w obręb rodziny świata
chrześcijańskiego, to XVI i XVII wieczny kapitalizm miał charakter ekskluzywny, a nie inkluzyjny.
Oparcie gospodarki na handlu zbożem stanowiło wówczas w zasadzie jedyny
sensowny sposób na włączenie Polski w obręb tworzącego się wówczas
kapitalistycznego systemu światowego. Refeudalizacja, choć przyniosła z perspektywy czasu skutki tragiczne, służyć miała nie tyle wyniesieniu szlachty
do rangi hegemona (rolę tę sprawowała ona wówczas we wszystkich krajach
europejskich!), ale zapewnieniu darmowej siły roboczej, niezbędnej do
zagwarantowania opłacalności folwarków w realiach niezwykle niskiej wydajności
ówczesnej gospodarki. Podobnie nasilenie powinności feudalnych w wieku XVII
wynikało przecież głównie z tego, że interes w postaci handlu polskim zbożem
prosperował coraz gorzej. Niska stopa zysku, będąca konstytutywną cechą polskiej
gospodarki, uniemożliwiała zaś od XVI aż po koniec XIX wieku zainwestowanie
kapitałów zdobytych w rolnictwie w uprzemysłowienie — w ten sposób rozwój
cywilizacyjny ziem polskich czy litewskich nie mógł odbywać się w sposób
porównywalny z tym, w jaki następował on na Zachodzie.
Wydaje się, że gloryfikujący rozbiory Jan Sowa nie zauważa, jaki był sam
charakter modernizacji ziem polskich w XIX stuleciu. Warto bowiem zwrócić uwagę,
że — co jeszcze silniej ukazuje peryferyjny charakter Polski — wysiłki
modernizacyjne podejmowane były wówczas niemal wyłącznie za sprawą państwa,
tylko ono zdolne było bowiem do podjęcia inwestycji na szeroką skalę. Nie
nadwyżka kapitału, lecz decyzje polityczne przesądziły o pojawieniu się na mapie
kraju miejsc takich jak Łódź. Jestem głęboko przekonany, iż Ksawery
Drucki-Lubecki, twórca największego programu uprzemysłowienia ziem polskich w dobie zaborów mógł zaistnieć tak samo w rządzie Królestwa Polskiego jak i w
rządzie Rzeczpospolitej pod auspicjami Konstytucji 3 maja — w obu tych
przypadkach bowiem modernizacja gospodarki podjęta została przez elity
państwowe, uważające kierowane przez siebie organizmy za niepodległe lub
przynajmniej zdolne do trwania jako wyodrębnione od woli potężnych i wcześniej
zmodernizowanych sąsiadów (a w tym drugim przypadku — zaborców). Czy za
Stanisława Augusta nie powstawały manufaktury? Czy słabo zaludnione tereny
Polski Centralnej nie były rozwijane gospodarczo dzięki wolnemu od feudalnych
przeżytków osadnictwu olęderskiemu, rozwijanemu nie na skutek najazdu, lecz
świadomej polityki właścicieli przekształcanych dóbr? Są to pytania retoryczne.
„Odrodzenie w upadku" nie jest li tylko teorią przedstawicieli historycznej
szkoły warszawskiej — potęgi, które ostatecznie rozebrały Rzeczpospolitą,
kilkadziesiąt lat wcześniej także przeżywały potężne kryzysy, a impuls do
podjęcia modernizacji po prostu pojawił się tam odpowiednio wcześniej. Zresztą
nawet najnowsza historia Polski pokazuje jak niewiele potrzeba czasu, by popaść w poważne zacofanie w stosunku do innych państw — jeśli ktoś wątpi, niech
porówna sobie nowoczesność wyrobów przemysłu PRL w stosunku do zachodnich w,
dajmy na to, 1965 i… 1989 roku.
Pytanie nie powinno brzmieć bowiem czy Polska i jej szlachecka elita była
zdolna do modernizacji, lecz dlaczego zarówno Kołłątajowi, jak i Lubeckiemu nie
udawało się jej ostatecznie sfinalizować. I tu rzeczywiście można byłoby
doszukiwać się winy szlachty, która najpierw nie była w stanie obronić dzieła
Sejmu Czteroletniego, a potem wpędziła Polskę w potężne polityczne kryzysy po
przegranych powstaniach narodowych. Tyle tylko, że hasłem, pod którym wszczynano
wszystkie te tragiczne zrywy, nie była przecież chęć utrzymania kraju w zacofaniu, ale… obrony demokratycznych instytucji i wyzwolenia ludu. Targowica
zaś została zwołana nie przez szeregowych przedstawicieli szlachty, lecz
arystokratów, mających mało wspólnego z resztą swojego stanu, za to świetnie
czujących się na absolutystycznych dworach położonych zarówno na zachód, jak i na wschód od granic Rzeczpospolitej.
Podstawowy problem trudności w — używając określenia Adama Leszczyńskiego -
przeskoczeniu przez Polskę do nowoczesności tkwił bowiem nie w jej strukturze
społecznej czy obyczaju politycznym, lecz jej pozycji w obrębie światowego
systemu gospodarczego. Trudno nie zauważać, że polska modernizacja miała,
niestety, niemal wyłącznie charakter imitacyjny oraz była dokonywana nie — tak
jak to miało miejsce na Zachodzie — w drodze rozwoju stosunków
kapitalistycznych, dzięki silnym powiązaniom z rynkiem wewnętrznym, lecz w sposób implementacyjny, za to ściśle powiązany z sytuacją polityczną i geopolityką. Casus Polski wydaje się być typowy dla wszystkich obszarów
peryferyjnych, w tym całej Europy Środkowo-Wschodniej, co nie dowodzi bynajmniej
tego, że obszar ten należy rozpatrywać jedynie poprzez rozmaite braki w stosunku
do Zachodu, które go charakteryzowały. Nie brak silnej władzy królewskiej, lecz
brak adekwatnych do tych istniejących na Zachodzie możliwości rozwoju
gospodarczego stanowił przez całą epokę nowożytną i XIX, a może nawet XX wiek
owo Realne, które uniemożliwiało Polsce wkroczenie na drogę rozwoju i powstrzymywało jej elity przed unowocześnianiem systemu politycznego państwa.
Zwróćmy jeszcze uwagę na inne związki między modernizacją w czasie zaborów, a jej społecznym odbiorem. Ktokolwiek czytał bowiem znakomite eseje Jerzego
Jedlickiego ten wie, że większość polskich obserwatorów życia społecznego
reagowała na dokonujące się w XIX stuleciu uprzemysłowienie Polski z rezerwą, a nawet niechęcią. Niechęć ta była wyraźna nawet u tych środowisk, którym nie
sposób zarzucić niechęci wobec najnowszych zdobyczy cywilizacji, w tym
warszawskich pozytywistów. Oczywiście można by skwitować ów fakt stwierdzeniem,
że na reakcję tę wpływało przywiązanie polskiej inteligencji do szlacheckiej
tradycji, a także ogólny klimat umysłowy przełomu XIX i XX wieku — epoki negacji
negatywnych zjawisk związanych z drapieżną naturą ówczesnego kapitalizmu. Jest
to jednak spore uproszczenie. Obserwując chociażby debaty dotyczące ówczesnej
Łodzi nie sposób odmówić jej krytykom sporej dozy racjonalności. Warszawskie
elity intelektualne zdawały sobie sprawę z genezy uprzemysłowienia w Królestwie
Polskim i miały Lubeckiego w dobrej pamięci, jednak kierunek, w którym
uprzemysłowienie to rozwinęło się po powstaniach listopadowym i styczniowym nie
mógł ich zadowalać. O ile w koncepcjach Lubeckiego uprzemysłowienie miało bowiem
służyć rozwojowi rynku wewnętrznego, zaś głównym odbiorcą jego produktów miała
pozostawać polska armia, to po powstaniu styczniowym gros produkcji Łodzi
trafiał na szeroki rynek rosyjski, co umożliwiało rozwój tego ośrodka, wiązało
jednak gospodarkę Królestwa z Rosją. W ten sposób Łódź stała się czymś w rodzaju
samotnej wyspy kapitalizmu w feudalnym krajobrazie Polski, na dodatek wyspy o quasi-kolonialnym charakterze, co wynikało z dominacji ludności napływowej wśród
miejscowych przemysłowców. Z punktu widzenia Prusa czy Świętochowskiego istniały
uzasadnione obawy, czy rozwój miejsc takich jak Łódź czy Sosnowiec istotnie
służy rozwojowi kraju. Pragnęli oni widzieć nowoczesny kapitalizm na ziemiach
polskich, ale służący sprawie narodowej. Tymczasem o związkach takich nie mogło
być mowy, a na domiar złego polscy robotnicy padali ofiarą okrutnego wyzysku ze
strony obcych, co sprzyjało jedynie rozszerzaniu się postaw nacjonalistycznych i odwróceniu uwagi od prawdziwej, kapitalistycznej natury narastających
nierówności społecznych.
W ten sposób polskość została postawiona w opozycji do nowoczesności, a rozwój kapitalizmu nad Wisłą, miast stanowić szansę, postrzegany zaczął być jako
zagrożenie. Również sam kontekst, w którym zaborcy podejmowali większe reformy
społeczne, a zwłaszcza agrarne, sprzyjał gloryfikacji tradycyjnych form
gospodarowania. Podczas gdy — wyjąwszy racjonalny, pruski model uwłaszczenia
chłopów — tak w Galicji, jak i w Królestwie Polskim chłopi dostawali uprawianą
przez nich ziemię nie w celu podniesienia poziomu gospodarczego kraju, lecz
przeciwko uważanemu za matecznik polskości ziemiaństwu, bez zapewnienia podstaw
prawidłowego funkcjonowania folwarków w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości,
szlachecki dworek, choć stanowiący na ogół ruinę gospodarczą, był coraz częściej
postrzegany przez Polaków w sposób skrajnie idealistyczny. Czyż Karol
Borowiecki, okrutny egoistyczny kapitalista, zaprzedany Niemcom i Żydom, nie
każe w „Ziemi Obiecanej" wrócić rodzinie ze swojej rodzinnej wsi, nie mogącej
odnaleźć się w realiach złowrogiej Łodzi tam, gdzie jej miejsce? Czy taka sama
rada znalazłaby się w powieści, gdyby Reymont był przekonany, że
uprzemysłowienie istotnie przyczynia się do rozwoju kraju?
1 2 Dalej..
« Historia (Publikacja: 07-04-2017 )
Kamil Śmiechowski Historyk, doktor nauk humanistycznych, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego. Autor opracowania „Z perspektywy stolicy. Łódź okiem warszawskich tygodników społeczno-kulturalnych 1881-1905 (Łódź 2012)”. Członek Stowarzyszenia Fabrykancka.pl, gdzie zajmuje się promowaniem walki o zachowanie i renowację łódzkich zabytków. Interesuje się historią Łodzi, dziejami prasy oraz architekturą i procesami urbanizacyjnymi.
| Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10104 |
|