|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Październik Gomułki – rozmowa z prof. Jerzym Eislerem [2]
Mamy do czynienia z paradoksem:
Gomułka w pewnym momencie stał się dla komunistów mężem opatrznościowym -
musieli go wypchnąć na sam szczyt, żeby uratować władzę. Jednocześnie był
postrzegany jako ten mąż opatrznościowy przez ogół społeczeństwa, które
widziało w nim byłego więźnia stalinizmu i pokładali nadzieję na
liberalizację systemu. Do momentu, w którym Gomułka został I
sekretarzem, presja społeczna była potrzebna, bo to ona wymuszała na
towarzyszach negocjacje z „Wiesławem". Kiedy jednak Gomułka już stanął na
czele partii, przestał potrzebować poparcia społecznego. Nie były mu już
potrzebne ani rady robotnicze, ani tłumy na wiecach. Gdyby ktoś mnie zapytał
o dwa najważniejsze zdania wypowiedziane przez Gomułkę, wskazałbym na
„Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy" z 1945 roku i „Dość wiecowania". To
jest istota jego totalnej szczerości: „Do roboty! Koniec!". Tymczasem
spodziewano się wielkich słów...
… a oprócz nich też czegoś
konkretnego. Czy Gomułka przedstawił jakikolwiek program?
Największe owacje wywołało stwierdzenie, że
kierownictwo radzieckie obiecało, iż stacjonujące w Polsce jednostki
radzieckie w ciągu dwóch dni powrócą do miejsc stałego pobytu. Jednak ten
fragment przez lata niespecjalnie przykuwał uwagę historyków. A przecież to
oznacza, że te jednostki przebywały poza koszarami ponad tydzień — bez
wiedzy i zgody władz PRL. Ich wyjście nie było działaniem krótkoterminowym,
to musiała być solidna wyprawa. Czołgi stały gotowe w każdej chwili ruszyć
do Warszawy.
Gomułka doskonale wyczuwał nastroje
społeczne, chociaż mówcą, jak wiadomo, był beznadziejnym. Jego przemówienia
trwały zwykle po kilka godzin. Ale w tym wypadku transmisja z całego wiecu
trwała około czterdziestu minut. Wystąpienie Gomułki zaś — około dwudziestu
minut. Potrafił się ograniczyć. Postanowił tylko dogasić pożar, uspokoić
sytuację. Momentem po dwakroć symbolicznym jest 4 listopada 1956 roku,
narada aktywu partyjnego w Sali Kongresowej. Gomułka już wiedział, że
radzieckie czołgi są znów w Budapeszcie, Imre Nagy nadał swój słynny apel o
pomoc, toczą się regularne walki. W tym momencie zgodził się z aktywem i
aparatem. Władysław Bieńkowski kiedyś mi opowiadał, jak sobie stał z boku
czy raczej w kulisach sceny, w taki sposób, że miał widok na Salę
Kongresową. I wtedy — relacjonował Bieńkowski — widać było, że aktyw jest
dla Gomułki ważniejszy niż setki tysięcy ludzi na placu Defilad. Bo jemu już
te tłumy śpiewające „Sto lat" nie były wtedy do niczego potrzebne.
Czy w ogóle zasadne jest mówienie o
odwilży popaździernikowej? I co przyniósł ludziom Październik '56?
Odwilż nastąpiła raczej przed
październikiem, a Polska od Października dostała parę symboli, które dla
jednych pozostały faktycznie tylko symbolami, a dla innych okazały się
twardą rzeczywistością. Dekolektywizacja dla mieszczuchów to tylko pojęcie.
Ale dla milionów polskich chłopów to było zdjęcie straszaka — bo nawet jeśli
spółdzielni nie było na ich terenie, to mogła w każdej chwili zostać
założona. Symbolem odwilży — i to nie tylko dla ludzi związanych z Kościołem
- było zwolnienie z internowania prymasa Polski, kard. Stefana Wyszyńskiego,
oraz wypuszczenie księży i biskupów z więzień. Do szkół wróciła religia jako
przedmiot nadobowiązkowy, po jakimś czasie powstały Kluby Inteligencji
Katolickiej w pięciu dużych polskich miastach. „Tygodnik Powszechny" został
zwrócony prawowitym właścicielom.
Wszystkie te zmiany okazały się trwałe i
nietrwałe zarazem. Okres poprawnej współpracy między państwem a Kościołem
trwał dwa lata, skończył się w drugiej połowie 1958 roku. W 1960 roku
definitywnie wycofano religię ze szkół, w 1961 zniesiono dzień wolny w
święto Trzech Króli. Najbardziej spektakularnym momentem zaniechania dobrych
relacji państwo-Kościół była rewizja w Instytucie Prymasowskim na Jasnej
Górze. Trafnie to ujął Jakub Karpiński: komuniści pokazali wtedy, że nie ma
dla nich miejsc eksterytorialnych.
Ważnym osiągnięciem był powrót
Polaków deportowanych w głąb ZSRR.
To ważny punkt odniesienia w dzisiejszych
dyskusjach o sprowadzeniu naszych rodaków ze Wschodu. Dzisiejsza Polska,
kilkadziesiąt razy bogatsza od tamtej, jako duży sukces przedstawia
przywiezienie dwustu osób z Ukrainy i tysiąca z Kazachstanu. Wtedy w ciągu
trzech lat do Polski przyjechało ponad 200 tys. rodaków. To było odczuwalne
wszędzie, a szczególnie na ziemiach zachodnich. Za ich sprawą zresztą Polacy
zderzyli się z radziecką rzeczywistością. Wujek ze Śląska opowiadał mi o
polskiej rodzinie, która po '56 roku przyjechała z Syberii. Dla kobiety z
tej rodziny największym szokiem było to, że po miesiącu pracy mąż… przyniósł
do domu pieniądze. Spytała, komu to trzeba oddać. Nie mogła uwierzyć, że
pensja zostanie w domu i nie trzeba jej wymieniać na bony czy deputat.
Rzeczywistość chruszczowowska, nawet w porównaniu z warunkami życia w
najczarniejszych czasach stalinizmu nad Wisłą, była dla Polaków zupełnie
egzotyczna.
Kolejna sprawa to uregulowanie stacjonowania
wojsk radzieckich na polskim terytorium, niezależnie od tego, czy strona
radziecka trzymała się tych ustaleń. Kiedy pisałem książkę o Grudniu '70,
natrafiłem na informację, że któryś z radzieckich dowódców wydał polecenie,
żeby wszystkie jednostki radzieckie wróciły do koszar i nie wychodziły.
Żadnych przepustek, żadnych urlopów, żadnych ćwiczeń. Mają siedzieć za
zamkniętymi bramami, żeby nikt nigdzie ich nie widział i nie pomyślał:
„Ruscy nadchodzą".
Ale na co dzień chyba najbardziej
odczuwalna dla większości ludzi była liberalizacja w kulturze.
| 2. Obchody 1000-lecia Państwa Polskiego |
Wróciły do kin amerykańskie — szerzej:
zachodnie — filmy. Nie było ich w Polsce od końca lat czterdziestych. To
znaczy, że ludzie, którzy wtedy byli kilkuletnimi dziećmi, osiągnęli wiek
nastoletni i ani razu nie widzieli westernu. Zaczęto organizować doroczne
Konfrontacje Filmowe, początkowo tylko w Warszawie, w kinie Skarpa -
pokazywano wtedy najgłośniejsze, najlepsze, czasem po prostu najbardziej
kasowe filmy minionego sezonu. Niektórych nie można było już nigdy potem
obejrzeć w kinie. W księgarniach pojawiły się książki polskich autorów,
którzy wcześniej nie mieli najmniejszych szans na publikację, choćby
Obrona Grenady albo Matka Królów Kazimierza Brandysa, zaczęto
tez tłumaczyć i drukować zagranicznych autorów, m.in. Jeana Paula Sartre’a.
Odwilż była też widoczna w świecie muzyki.
Niespełna dwa lata po Październiku zorganizowano pierwszy festiwal Jazz
Jamboree, a jeszcze w 1956 odbył się pierwszy festiwal Warszawska Jesień, do
dziś jeden z najbardziej awangardowych festiwali muzyki współczesnej. Na
uniwersytety powróciły takie przedmioty, jak socjologia i psychologia, a
także wielu znanych uczonych.
Może mniej istotna dla przeciętnego
obywatela, ale jednak ważna symbolicznie, była polonizacja Wojska Polskiego.
Marszałek Konstanty Rokossowski wraz z grupą radzieckich oficerów pełniących
kierownicze funkcje w polskim wojsku wrócił do Moskwy. Ostatni radzieccy
oficerowie odeszli w 1968 roku.
Czy te wszystkie zmiany okazały się
trwałe?
Nic już nie wróciło do stanu z 1956 roku.
Ale atmosfera z przełomu lat 1956 i 1957 też już się nie powtórzyła.
Dziesięć lat później Leszek Kołakowski w swoim referacie na uniwersytecie ze
smutkiem stwierdził, że zmiany się mocno cofnęły. Przede wszystkim jednak
pozostała legenda. Dla pokolenia polskiej inteligencji, dla ludzi, którzy
wtedy byli na studiach albo tuż przed nimi lub krótko po nich, to było
doświadczenie generacyjno-formacyjne, co szczególnie mocno akcentowano
wtedy, kiedy ci właśnie ludzie odgrywali w Polsce dużą rolę, a więc jeszcze
kilka, kilkanaście lat temu.
A jak jest współcześnie z tą
pamięcią?
Po raz pierwszy Październik '56 został
zmarginalizowany dziesięć lat temu, w pięćdziesiątą rocznicę wydarzeń.
Wydarzenia czerwcowe w Poznaniu były obchodzone bardzo hucznie, tymczasem
samemu Październikowi poświęcono wprawdzie chyba pięć konferencji, ale
tematem czterech z nich były… Węgry, a tylko jedna polskiemu Październikowi.
To był sygnał wyraźnego odsunięcia się od tej daty, pod hasłami, że to była
data partyjniaków, a nie polskich patriotów — i nie była istotna dla Polski.
To jest oczywiście kłamstwo.
Jest takie brzydkie powiedzenie: punkt
widzenia zależy od punktu siedzenia. Weźmy zatem oficera Armii Krajowej,
który wtedy na mocy amnestii wyszedł na wolność i został zrehabilitowany, a
wcześniej miał wyrok śmierci. Dla niego przecież wszystko się zmieniło. Ale
i w optyce przeciętnego człowieka wszystko się zmieniło, bo władze prawie
zrezygnowały z powszechnego terroru: jeżeli siedzisz cicho, nie występujesz
przeciwko władzy ludowej, nie piszesz listów, nie knujesz, nie strajkujesz,
to włos ci z głowy nie spadnie. Wcześniej za opowiadanie dowcipów można było
trafić za kratki na klika lat, podobnie za trzy czy cztery
nieusprawiedliwione nieobecności w pracy albo niedostarczenie na czas
kontyngentu żywności. Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby list 34
powstał przed 1956 rokiem. Panowie profesorowie trafiliby do więzienia i
Różański już by z nimi „odpowiednio" porozmawiał. A tu — premier
Cyrankiewicz zaprasza i grzecznie tłumaczy, że sprawy polskie załatwiamy w
Polsce. Represji w związku z protestami studentów w kilka lat później, w
1968 roku, też nie można porównać z latami stalinowskimi.
Wróćmy jeszcze do roli Kościoła.
Jak ją widział Gomułka i jaką rolę faktycznie Kościół odegrał?
To dzisiaj niepopularny pogląd, ale z okresu
stalinowskiego Kościół w Polsce wyszedł mocno rozbity. Kręgosłupa wprawdzie
mu nie złamano, ale mocno go nadwyrężono. Wypuszczenie prymasa było dla
hierarchii jak porcja świeżego tlenu dla człowieka, który ledwo zipie.
Tymczasem na wiecach, jak opisywał Stefan Staszewski, rozlegały się okrzyki:
„Uwolnić towarzysza prymasa!", „Wyszyński do Biura Politycznego!". A Gomułka
nie był pozbawiony zdolności myślenia pragmatycznego; pragmatykiem bym go
nie nazwał, bo często ulegał złudzeniom, ale jednak element pragmatyczny w
jego myśleniu był. Pomyślał więc, że skoro można coś zyskać, to warto iść na
pewne ustępstwo. Wiedział, że sytuacja jest bardzo trudna, że potrzebne jest
poparcie, że społeczeństwo uwierzyło jemu, ale nie partii. Zależało mu na
tym, żeby skracać linię frontu. Wysłał do Komańczy dwóch swoich
współpracowników, Władysława Bieńkowskiego i Zenona Kliszkę. Zapis w
notatkach prymasa świadczy o jego genialnej intuicji: tego drugiego
scharakteryzował jak trudnego, problematycznego rozmówcę, Bieńkowskiego zaś
- jako człowieka z umysłem otwartym, dowcipnego i pogodnego. Wyszyński
okazał się znakomitym psychologiem. Pomysł z uwolnieniem prymasa okazał się
bardzo dobrym posunięciem Gomułki, o czym się przekonał w czasie wyborów do
sejmu w 1957 roku. Prymas poszedł wtedy na najdalej idące ustępstwo w całej
historii PRL: zapowiedział, że księża tak pokierują grafikiem nabożeństw,
żeby wierni mogli spełnić też swój obywatelski obowiązek. Bo władzom
zależało nie na wyniku, ale na jak najwyższej frekwencji. Sam prymas, za
zgodą komisji wyborczej, głosował w innym lokalu, niż wynikałoby z
zameldowania, żeby uniknąć kamer i mikrofonów. Nie chciał aż do tego stopnia
żyrować wyborów.
Z prof. Jerzym Eislerem,
historykiem, rozmawiali Andrzej Brzozowski i Karolina Wichowska.
Tekst powstał dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im.
Witolda Pileckiego
1 2
« Historia (Publikacja: 12-07-2017 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10132 |
|