Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.516 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Nie wierzę w to, że jakiś Bóg dał nam przykazania moralne na kamiennych tablicach. Musimy się zdać na samych siebie i na własny rozsądek, żeby wytworzyć możliwie spójne stanowisko".
 Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu

Ludzie i bestie [1]
Autor tekstu:

Nauka wyraźnie uświadamia nam, że zwierzęta nie są jedynie skomplikowanymi maszynami biologicznymi. Natura wyposażyła je bowiem w inteligencję, a może i świadomość. Coraz trudniej więc uzasadnić tezę o wyjątkowej odrębności naszego gatunku.

W ciągu ostatnich mniej więcej dwudziestu lat pogląd wielu naukowców na temat głębszych motywacji ludzkiego postępowania, a także relacji pomiędzy zachowaniem zwierząt i ludzi uległ wyraźnej zmianie. Nowa dyscyplina psychologii ewolucyjnej wyrosła z metodologicznego założenia, że wiele zagadek ludzkich zachowań można wyjaśnić funkcjonalnie, tzn. jako manifestację ewolucyjnie wyselekcjonowanych schematów zachowawczych służących, w ostatecznym rachunku, konkretnemu celowi. Jest nim, oczywiście, pozostawienie po sobie genetycznie zbliżonego potomstwa, które samo będzie miało optymalne szanse dalszego rozmnożenia. Co więcej, wyjaśnienie takie w niczym nie wyróżnia ludzi spośród innych zamieszkujących Ziemię gatunków. Grzechotnikom, drozdom, tygrysom i szympansom przyświeca w życiu dokładnie ten sam cel, toteż obserwacja, w jaki sposób zabierają się one do spełnienia swej biologicznej powinności, może rzucić pewne światło także i na ludzką naturę. I odwrotnie — to, co dawniej było niewybaczalnym grzechem antropomorfizmu, czyli przypisywanie zwierzętom ludzkich cech jest, kto wie, może nie aż takim wielkim błędem. Przegląd współczesnej literatury z zakresu etologii, czyli nauki zajmującej się badaniem zachowania zwierząt, zaiste przywodzi na myśl bajki Ezopa czy też przygody doktora Dolittle. Jak do tego doszło? Wydaje mi się, że możliwe do obrony są co najmniej dwa hipotetyczne, uzupełniające się wyjaśnienia przyczyn tej interesującej zmiany. Klasyczny, newtonowski paradygmat naukowego wyjaśnienia był paradygmatem mechanistycznym. Świat był, generalnie rzecz biorąc, wielką maszyną; miejscem zamieszkania wielu mniejszych maszyn, które można określić jako sumę składowych części, a najlepiej poznać je poprzez rozłożenie na elementy składowe i ponowne złożenie. Jak pralkę albo samochód. Jeśli takie stanowisko dziś wydaje nam się naiwne i poznawczo mało obiecujące, to między innymi dlatego, że współczesnym wzorem „przodującej" maszyny nie jest już samochód ani pralka. Maszyną, która dziś kształtuje nasze życie zarówno prywatne, jak i zawodowe, w stopniu nieporównanie większym niż jakikolwiek „klasyczny", mechaniczny „gadżet" jest — komputer.

MYŚLĄCE MASZYNY

Komputer sam jest antropomorficzną maszyną, której działania nie można wyjaśnić czysto materialistycznie i która, jako system, jest czymś więcej niż sumą części składowych. Komputer bowiem to uniwersalna maszyna o niezdefiniowanej z góry funkcji, obdarzona atrybutem analogicznym do świadomości — elektronicznie zakodowaną pamięcią i programem operacyjnym. Skoro dopuszczalne jest dziś porównywanie „software’u" komputera do umysłu oraz mówienie o sztucznej inteligencji i myślących maszynach, tym bardziej dopuszczalne wydaje się przypisywanie inteligencji i świadomości zwierzętom. W tym samym czasie, kiedy postęp elektroniki wydaje się prowadzić do konwergencji sztucznej maszyny i naturalnego organizmu biologicznego, rozwój genetyki sprawia, że coraz trudniej zdefiniować wyraźną, jakościową odrębność gatunku ludzkiego wśród innych gatunków. Kultura zachodnia zbudowana została na fundamencie tradycji religijnej, w której problem unikatowości natury ludzkiej rozstrzygnięto przez akt wiary — człowiek obdarzony jest duszą, a z nią także wolną wolą, osobistą, moralną odpowiedzialnością za swe czyny. Marksiści rozwiązali inaczej problem ludzkiej odrębności: według nich, mówiąc w pewnym uproszczeniu, człowiek różni się od innych zwierząt tym, że jego „natura" jest wyłącznie produktem działania sił społecznych, czyli środowiska i wychowania. Podczas gdy zachowanie zwierząt wyjaśnić można jako wrodzone i instynktowne, postępowanie człowieka to wynik „determinizmu społecznego". Jest rzeczą interesującą, że obie te szkoły myślenia, choć wzajemnie wrogie, łączy wspólna nieufność wobec prób biologicznego wyjaśniania ludzkiej natury. W przypadku tradycji marksistowskiej jest to wręcz paradoksalne. Tam, gdzie biologia wydaje się niezgodna z ideologią, marksiści mają tendencję do opowiadania się po stronie metafizyki, a nie materializmu i do absolutyzowania unikatowych cech naszego gatunku. Tym, po części, tłumaczy się na pozór zagadkowy fakt, że we współczesnej „wojnie kulturowej" epoki postmodernizmu wielu oponentów racjonalizmu i krytyków racjonalistycznej tradycji naukowej rekrutuje się z szeregów lewicy. Jak wspomniałem, nowoczesna genetyka i współczesna teoria ewolucyjna, będąca syntezą darwinowskiej koncepcji doboru naturalnego i genetyki molekularnej, wydaje się mieć coś istotnego do powiedzenia w debacie na temat ludzkiej natury i naszej relacji wobec innych gatunków. Z niektórymi z nich jesteśmy bowiem zadziwiająco blisko spokrewnieni. Na przykład z naszymi najbliższymi „krewnymi" - szympansami — dzielimy ponad 98% materiału genetycznego, a rezusy różnią się od nas genetycznie tylko o 4%. Są to, oczywiście, bardzo istotne procenty, wystarczająco duże, by uczynić z nas bardzo odmienny gatunek, i to gatunek świadom swej odrębności i wyjątkowo z niej dumny. Tak dumny, że porównanie z innymi gatunkami — a szczególnie już z innymi naczelnymi — budzi w nas emocjonalną konsternację. Powiedzenie o kimś, że „zachowuje się jak małpa w dżungli", traktowane jest przez wielu jak najgorsza obelga. Inni znów uważają to za obelgę dla małp. Tymczasem niedawne postępy etologii wydają się sugerować, że zwierzęta niekoniecznie są o wiele lepsze od nas.

SFRUSTROWANE KURY

Powrót do antropomorfizmu nie jest wyłącznie grzechem prymatologów studiujących obyczaje i życie naczelnych. Na przykład Marion Dawkins zajmuje się badaniem zachowania pospolitych kur domowych. W swej niedawno opublikowanej książce dowodzi, że kur nie sposób naprawdę zrozumieć, jeśli nie założy się, że mają one rozwiniętą świadomość i życie emocjonalne. Doszła ona do tego wniosku nie przez jakieś mistyczne doświadczenie (np. spotkanie z kurą, która mówi) tylko na podstawie wnikliwej obserwacji ich zachowania. Po obronieniu swego doktoratu z etologii, nad którym pracowała pod kierunkiem Niko Tinbergena, pioniera w tej dziedzinie i laureata Nagrody Nobla, Dawkins postanowiła zająć się ptakami — jednym z jej motywów był protest przeciwko panującemu w tej dyscyplinie „ssakocentryzmowi". Jej oryginalnym pomysłem było wynalezienie sposobu na „pytanie" kur, jak bardzo zależy im na zaspokojeniu tej, czy innej ważnej dla nich potrzeby; czyniła to, obserwując trud, z jakim gotowe są dziobać klawisz (czasem aż 50 razy), aby dostać się do wygodnego gniazda. Jeden z jej eksperymentów polegał na tym, że kury musiały się przeciskać przez coraz węższą szparę — czego bardzo nie lubią — by osiągnąć jakiś atrakcyjny cel, np. przyłączyć się do stada albo dotrzeć do dobrze umoszczonego gniazda. Jej wnioski: kury lubią swoje towarzystwo i gotowe są pokonać przeszkody, by przyłączyć się do stada, ale znacznie dla nich ważniejsze jest wygodne gniazdo i dla niego przecisną się przez jeszcze węższą szparę. Konkluzja ta nie zachwyciła przedstawicieli wysoce zmechanizowanego przemysłu jajczarskiego, bowiem Dawkins nie omieszkała zauważyć, że kury, które muszą składać swe jaja na nieprzytulną taśmę transportera, choć nie cierpią na brak towarzystwa, znajdują się bezsprzecznie w ciągłym stanie frustracji. Choć nikt z uczonych nie sugeruje, że zwierzęta są po prostu małymi ludźmi z futrem czy piórami, Marion Dawkins nie jest bynajmniej odosobniona w swym przekonaniu, że — wbrew ortodoksyjnym poglądom behawiorystów — wiele z nich zdradza wszelkie oznaki samoświadomości, świadomości istnienia innych, a także pewną zdolność przewidywania i intencjonalność. Marc Bekoff, którego obiektem badań są ptaki grubodzioby (Coccothraustes coccothraustes — z rodziny łuszczaków), twierdzi, że przekonanie to pomaga mu we właściwym formułowaniu empirycznie sprawdzalnych hipotez. Wiele obserwowanych schematów zachowań nie miałoby po prostu sensu, gdyby nie założyć, że ptaki te w jakimś stopniu planują swoją przyszłość i antycypują przyszłe wydarzenia. Jego grubodzioby są, jak kury, zwierzętami społecznymi i kiedy zbierają się w grupy, tworzą krąg, tak by mogły się nawzajem obserwować. Każdy osobnik, zanim zacznie swój posiłek, sprawdza najpierw, czy wystarczająca liczba innych zachowuje niezbędną czujność i w porę ostrzeże go w przypadku pojawienia się drapieżnika. Czy taki podział zadań i grupowa współpraca mogą być czysto automatycznym, nieświadomym aktem?

PRZEBIEGŁE WĘŻE

Jedną z oznak inteligencji jest zdolność do użycia podstępu. Żyjący w Kalifornii wąż heterodon płaskonosy (hognose - przedmiot studiów Harry’ego Greene’a i Gordona Burghardta) jest w tej dziedzinie mistrzem. W sytuacji zagrożenia rozdyma kark jak kobra i pozoruje kąsanie (choć sam jest całkiem niejadowity). Jeśli to nie odstrasza napastnika, symuluje gwałtowny atak śmiertelnej choroby, dostaje drgawek, wije się, wypróżnia (zapewne z zamiarem zmniejszenia swej apetyczności), po czym wywala język, przewraca się na grzbiet i udaje trupa. Dr Burghardt — który przyznaje zresztą, że prowadząc swe obserwacje zawsze próbuje sobie wyobrazić, jak sam czułby się będąc wężem — twierdzi, że całe to przedstawienie trudno wyjaśnić jako mechaniczne odegranie instynktownie opanowanej roli, wąż bowiem cały czas bacznie obserwuje poczynania przeciwnika i dostosowuje do nich swą taktykę.

MAŁPIA POLITYKA

Kury to potrafią, węże to potrafią, co dopiero mówić o naszych najbliższych kuzynach, szympansach. W porównaniu z gadami i ptakami, szympansy są wyrafinowanymi inteligentami, i jak przystało na inteligentne i społeczne istoty, znaczną część swego życia poświęcają polityce. Takie przynajmniej wydaje się przesłanie klasycznego już dziś dzieła na temat społecznej psychologii szympansów, książki Fransa de Waala opublikowanej w 1982 roku, Szympansia polityka: władza i seks wśród małp (Chimpanzee Politics: Power and Sex among Apes. Johns Hopkins University Press, 1982). De Waal, który jest dziś profesorem psychologii na Emory University w Atlancie i uznanym autorytetem w dziedzinie etologii, lubi opowiadać dziennikarzom historie o znanym mu osobiście niemieckim etnografie, Wulfie Schiefenhövelu, który w czasie swej wizyty w niedostępnym rejonie Nowej Gwinei zaproponował dwóm zaprzyjaźnionym przywódcom plemiennym przejażdżkę swym samolotem. Zaszczyceni ofertą kacykowie, którzy nigdy przedtem nie mieli okazji latać, zgodzili się, ale spytali etnografa, czy mogą mieć do niego dwie prośby — po pierwsze, chcieliby, żeby nie zamykać w czasie lotu drzwi samolotu, a po drugie, czy mogą zabrać ze sobą po kilka sporych kamieni? Po co? — spytał zdziwiony uczony. Po to — odpowiedzieli przedstawiciele lokalnej władzy — żeby je wyrzucić z samolotu, kiedy będziemy przelatywać na wioską sąsiadów. Schiefenhövel odmówił ich prośbie, a wieczorem wpisał do swego dziennika: byłem dziś świadkiem wynalezienia bombardowania lotniczego przez człowieka neolitu. Morał tej opowieści był dla de Waala oczywisty: zaślepieni własnym etnocentryzmem skłonni jesteśmy nie doceniać pomysłowości i inteligencji przedstawicieli innych kultur. A poza tym, tendencja do agresji, użycia siły dla osiągnięcia politycznych celów nie jest bynajmniej patologicznym efektem rozwoju cywilizacji technicznej. Agresywność i skłonność do stosowania przemocy to cechy wszystkich innych gatunków — które spełniają też i pozytywną rolę przystosowawczą. Kiedy w połowie lat siedemdziesiątych de Waal ukończył studia zoologii w swej rodzinnej Holandii i otrzymał ofertę pracy w ogrodzie zoologicznym w Arnhem, gdzie zająć się miał badaniem agresywnego zachowania wśród małp, nie zapomniał on lekcji Schiefenhövela i podszedł do swego tematu w sposób, jak na owe czasy, nowatorski — postanowił spojrzeć na stado szympansów, które było obiektem jego studiów, jako na grupę społeczną, posiadającą ukształtowane cechy kulturowe. Owocem jego obserwacji była Szympansia polityka, książka, która — trudno się temu dziwić — skrytykowana została przez niektórych jako niedopuszczalnie antropomorficzna. Tym niemniej, nawet krytycy metodologii de Waala przyznają, że w literaturze prymatologicznej badania jego należą do najbardziej wnikliwych i, obok studiów na dzikich szympansach prowadzonych przez Jane Goodall, należą do kanonu wiedzy o życiu społecznym naczelnych. Szympansia polityka ma swój sensacyjny wątek przypominający telewizyjną „mydlaną operę". Główną postacią jest tu Yeroen, dominujący samiec, który na początku opowieści jest przywódcą stada. Władza jego opiera się na sojuszu z grupą samic, przede wszystkim z Mamą, która zajmuje w niej dominującą pozycję. Do ich pomocy odwołuje się Yeroen, kiedy jego kierownicza rola zagrożona jest przez młodszego i silniejszego Luita. Z biegiem czasu Luit staje się coraz bardziej agresywny, ostentacyjnie kopulując z płodnymi samicami na oczach zazdrosnego Yeroena, zachowując się coraz bardziej prowokacyjnie wobec samego przywódcy, a w końcu przypuszcza na niego frontalny atak. Za pierwszym razem Yeroen z powodzeniem mobilizuje lojalne samice (z którymi, jak gdyby przewidując zbliżającą się napaść, spędził w poprzedzających tygodniach — jak każdy dobry polityk przed zbliżającymi się wyborami — ponad dwa razy więcej czasu niż miał to w zwyczaju). Luit zostaje zapędzony w kąt i zmuszony do pokajania się.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Mężczyzna niepotrzebny
Naukowa teoria szczęścia


« Nauki o zachowaniu i mózgu   (Publikacja: 17-07-2002 Ostatnia zmiana: 23-09-2004)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Krzysztof Szymborski
Historyk i popularyzator nauki. Urodzony we Lwowie, ukończył fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Posiada doktorat z historii fizyki. Do Stanów wyemigrował w 1981 r. Obecnie jest wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, w stanie Nowy Jork.
Jest autorem kilku książek popularnonaukowych (m.in. "Na początku był ocean", 1982, "Oblicza nauki", 1986, "Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks", 1999). Współpracuje z "Wiedzą i Życie", miesięcznikiem "Charaktery", "Gazetą Wyborczą", "Polityką" i in.
Dziedziną jego najnowszych zainteresowań jest psychologia ewolucyjna, nauka i religia. Częstym wątkiem przewijającym się przez jego rozważania jest pytanie o wpływ kształtowanych przez ewolucję czynników biologicznych i psychologicznych na całą sferę ludzkiej kultury, a więc na nasze zachowania, inteligencję, życie uczuciowe i seksualne, a nawet oceny moralne.

 Liczba tekstów na portalu: 31  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Mężczyzna niepotrzebny
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 1247 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365