|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Znałem Kardynała Autor tekstu: Zygmunt Pinkowski
Apoteozowanie kardynała
Wyszyńskiego zmusiło mnie do ponownego przeanalizowania jego życia, zwłaszcza
tej części, w której brałem osobiście udział. Prymasa znałem dobrze. W latach
1951 — 53 miałem okazję przebywać dość często w jego gnieźnieńskiej rezydencji i asystować mu do mszy. Po mszy byłem przez niego zapraszany
na wspólne śniadania, w czasie których musiałem słuchać jego teologicznych wywodów i cierpliwie czekać, aż powie, że mogę odejść.
Mój bezpośredni kontakt z ks.
Wyszyńskim został na kilka lat przerwany, ponieważ komuniści go internowali.
Spotkałem go dopiero w lipcu 1958 roku w klasztorze ojców Paulinów w Częstochowie,
gdzie osobiście prowadził rekolekcje dla księży wyświęconych w latach 1956 —
57. W tych rekolekcjach brałem również udział. Zapamiętałem wszystko co mówił.
Robiłem szczegółowe notatki, które później przeglądałem, by wyrobić sobie zdanie o jego osobowości. Szczególnie mocno zapisała się w mojej pamięci rozmowa z
kardynałem w cztery oczy, w czasie której powiedziałem mu, że przestałem wierzyć w nadprzyrodzoność Kościoła rzymskokatolickiego. Nie podjął ze mną mądrej dyskusji,
lecz
postraszył mnie piekłem,
szatanem i wiecznym potępieniem.
Dodał, że za zwątpienie powinienem Chrystusa przeprosić, a po rekolekcjach wrócić
do parafii i zabrać się do rzetelnej roboty, szczególnie do nauczania dzieci
religii.
Tej rzetelnej roboty
długo już nie wykonywałem, ponieważ w grudniu 1958 roku właśnie z powodu utraty
wiary zrezygnowałem z kapłaństwa, a tym samym z pracy w archidiecezji metropolity
Wyszyńskiego. Początkowo byłem ateistą. Pracowałem w Prezydium Wojewódzkiej
Rady Narodowej w Bydgoszczy. Z powodu zmiany światopoglądu spotkały mnie liczne
przykrości, a moi rodzice przeżywali prawdziwą gehennę za to, że porzuciłem
kapłaństwo i ośmieliłem się opublikować, dlaczego to zrobiłem. Z powyższych
względów załamałem się psychicznie i podjąłem próbę powrotu do kościoła rzymskokatolickiego.
W sierpniu 1959 roku spotkałem
się z osobistym sekretarzem prymasa Wyszyńskiego, ks.prałatem Goździewiczem.
Ks. Goździewicz twierdził, że rozmawia ze mną z polecenia ks. Kardynała. Ma
od niego pełnomocnictwo. Co on ustali, ks. Prymas będzie honorował.
Spotkanie z prałatem było dla
mnie nie do zniesenia. Do dziś kojarzy mi się ono ze średniowiecznym sądem inkwizycyjnym,
który chciał mnie w świetle dogmatów, bez prawa głosu osądzić i wydać surowy
wyrok. Nie wytrzymałem tego. Po trzech godzinach z własnej woli opuściłem pałac
prymasowski i prałata — inkwizytora. Nigdy już nie zatęskniłem za prymasem i jego rzymskokatolickim Kościołem. Natomiast zostałem przyjęty do Kościoła
polskokatolickiego. Skierowano mnie na parafię do Krakowa, gdzie idąc w ślady
założyciela Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego w Ameryce ks. biskupa
Fr. Hodura prowadziłem działalność misyjną i duszpasterską.
Tu właśnie dotarło do
mnie pismo ks. prymasa Wyszyńskiegoz dnia 7 września 1959 roku. Było
ono moim ostatnim kontaktem z metropolitą gnieźnieńsko — warszawskim i
utwierdził mnie w przekonaniu, że jest on człowiekiem, który stawia ponad wszystko
religijne dogmaty
i dla tych dogmatów nie waha
się osądzać ludzi i skazywać. Opisane wyżej moje kontakty z kardynałem i wspomniane
pismo z dnia 7 września z 1957 roku, które ze względu na wartość historyczną
starannie przechowują, pozwalają mi jednoznacznie stwierdzić, że nazwanie księdza
Wyszyńskiego „ prymasem tysiąclecia" jest nieporozumieniem.
Tak nie może być nazywany
prymas Polski, który ma na sumieniu grzechy, za które papież Jan Paweł II dzisiaj
przeprasza. Kardynał Wyszyński był zwolennikiem szerzenia wiary przemocą. Nie
przyznał nigdy, że chrześcijaństwo w Polsce zostało wprowadzone siłą. Nie potępił
sądów inkwizycyjnych ani nie wyraził żalu z powodu okrutnych egzekucji na ludziach,
którzy głosili prawdy niezgodne z dogmatami Kościoła rzymskokatolickiego. Uważał,
że jest najwyższym sędzią. Gdy wrócił z miejsca internowaniaw 1956 roku,
człowieka, który w czasie jego nieobecności kierował diecezją gnieźnieńską,
ks. infułata Brossa poniżył, jak tylko potrafił, kierując na kapelana sióstr
zakonnych i zamknął mu na zawsze usta.
Gdy z powodów dogmatycznych porzuciłem
kapłaństwo, nie umiał tego zrozumieć. Sięgnął po narzędzie przemocy. Jako dyktator
wyznaczył 14 dni na poprawę i zagroził mi piekielnymi karami. Dobrze, że w latach
pięćdziesiątych obowiązywała zasada rozdziału Kościoła od państwa. Inaczej zamknięto
by mnie w więzieniu.
W czasie swego prymasowania ks.
kardynał nie zrobił w Polsce nic, by likwidować podziały w łonie chrześcijaństwa.
Wręcz je pogłębiał. Kapłanom Kościoła rzymskokatolickiego nie wolno było pracować w Polskiej Radzie Ekumenicznej. Gorzej, zabraniał kontaktów z kościołami innych
wyznań chrześcijańskich i za takie kontakty surowo karał. Kiedy pracowałem w
kościele amerykańskiego biskupa ks. Hodura,
straszył mnie degradacją
i sądem bożym. Chyba bardzo
żałował, że nie mógł mnie postraszyć sądem inkwizycyjnym i karą spalenia na
stosie.
Gdy w 1977 roku umarła moja
matka, zadzwoniłem do kolegi ze studiów, który był rektorem Wyższego Seminarium
Duchownego w Gnieźnie, ks. Jana Nowaka, aktualnie ordynariusza siedleckiego,
prosząc go o udział w pogrzebie lub przysłanie na pogrzeb dwóch kleryków, ten
na mój głos nagle się rozchorował na serce. Nie spełnił mej prośby, choć powinien,
bo znał osobiście moją matkę i bywał u nas w domu. Nie oddał tej ostatniej przysługi
ze strachu, by go nie spotkał los ks. infułata Brossa i by nie zamknął sobie
drogi do biskupstwa, o którym marzył.
Za rządów ks. Wyszyńskiego w Polsce szerzył się antysemityzm. W kościołach uczono bowiem, że naród żydowski
jest winien śmierci Chrystusa i dlatego należy go prześladować. Nauka ta rodzi
dziś antysemickie wybryki takie, jak np. obrzucenie wyzwiskami młodzieży żydowskiej
wchodzącej dnia 3 maja br. do obozu w Majdanku oraz napisy na budynkach i budowlach,
nawołujące Żydów do opuszczenia naszego kraju. Ks. kardynał Wyszyński nie zdobył
się jak papież na przeproszenie Żydów za zadane im cierpienia przez katolików.
Metropolita gnieźnieńsko — warszawski nie doceniał godności kobiet. Szerzył
wprawdzie kult Maryi, robił to jednak ze względów populistycznych i dewocyjnych. W kobiecie zaś widział źródło grzechu, nieszczęścia i zgorszenia. Nie rozumiał,
że kobieta i mężczyzna mają prawo do miłości, a co za tym idzie także do wyrażania
tej miłości za pomocą seksu. Jego pisanie, że miłość do kobiety wyrządza krzywdę
duszy mężczyzny i jego rodzinie, mówi samo za siebie. Dla kardynała kobieta
była człowiekiem niższej rangi. Wydaje mi się, że podzielał średniowieczny pogląd
podający w wątpliwość posiadanie przez kobietę nieśmiertelnej duszy.
Ksiądz kardynał osłaniał nadużycia
seksualne, gdy w czasie jego internowania sprawujący funkcję ordynariusza ks.
infułat Bross wykrył, że rektor seminarium uprawiał z klerykami i służącymi
homoseksualizm, zawiesił go w czynnościach i zabronił wstępu na teren uczelni.
Po powrocie prymasa Wyszyńskiego z tak zwanego wygnania ów ks. ponownie zostaje
rektorem i wraca na to stanowisko w aureoli męczennika. Infułata Brossa zaś
spotyka kara.
Ks. prymas był zaciętym wrogiem
ateistów. Za ateizm ze strony ks. Kardynała cierpiałem i ja, a szczególnie moi
rodzice, którzy mieszkali w Gnieźnie. Spowodował intensywne prześladowanie mojej
rodziny. Dochodziło nawet do wybijania szyb.
Jak z powyższego wynika, ks.
kardynał Stefan Wyszyński nie wyróżniał się niczym, co upoważniałobydo
nazywania go Prymasem Tysiąclecia. Nigdy nie uczynił rachunku sumienia za grzechy
popełnione przez swój Kościół i siebie tak, jak to czynił papież Jan Paweł II.
Nawet nie miał świadomości, że robił źle, że przyczynił się do pogłębienia podziałów
wśród chrześcijan i przez swój religijny ekstremizm skrzywdził wielu ludzi.
Jedyną jego zasługą było to, że walczył z komunizmem. Za tę walkę był internowany.
Tymczasem walka polityczna nie jest zadaniem dla dostojników Kościoła. Powinni
to robić politycy. On to zrobił z własnej pychy, bo chciał uchodzić w Watykanie
za męczennika myśląc, że dzięki temu uda mu się zostać papieżem, czego bardzo
pragnął.
W mojej pamięci i zgodnie z
myślami, jakie wyraził w piśmie skierowanym do mnie 7 września 1959 roku, pozostanie
na zawsze religijnym ekstremistą, nie pasującym zupełnie do nowej epoki Kościoła
rzymskokatolickiego, jaką zapoczątkował papież Jan XXIII, a kontynuuje Jan Paweł
II.
« (Publikacja: 03-08-2002 )
Zygmunt Pinkowski Autor ukończył studia w Wyższym Arcybiskupim Seminarium Duchownym w Gnieźnie. Przez dwa i pół roku był księdzem w kilku parafiach, m.in. w Bydgoszczy. W latach młodzieńczych, w szkole średniej, przez kilka lat działał w Sodalicji Mariańskiej. W grudniu 1958 r. zrezygnował z kapłaństwa. Założył rodzinę. Po długiej wędrówce zamieszkał na Śląsku. W roku 1971 ukończył studia ekonomiczne. W późniejszych latach pracował na stanowiskach dyrektora w przedsiębiorstwach związanych z budownictwem drogowym na Śląsku. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Od kapłaństwa do ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1723 |
|