|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Normalka Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Kilka
ładnych wieków temu niejaki Zenon z Elei przedstawił kilka logicznych
rozumowań, które nijak nie pasowały do naocznie obserwowanych prostych faktów, i z tej racji przetrwały do naszych czasów, jako tzw. paradoksy. Paradoksy te
miały ściśle naukowy charakter, ale nie dotyczyły jakichś tam imaginacji,
lecz życia codziennego. W tym też czasie pojawiło się, prawdopodobnie,
porzekadło, że jeśli fakty nie zgadzają się z teorią, tym gorzej dla faktów.
Ponieważ wszystko to zapoczątkowane zostało dość dawno, zaś pamięć
ludzka jest krótka jak ogon dromadera, jak podobno mówi jakieś przysłowie,
powiedzenie to przypisuje się coraz to komu innemu.
Rodacy
Zenona mieli sporo kłopotów z wyjaśnieniem i sobie, i upartemu filozofowi, o co tu chodzi, choć życie codzienne, jak się to rzekło, pomysłom Zenona
zaprzeczało na każdym kroku. Wśród Greków w modzie były wtedy nauki
teoretyczne, wśród nich logika, więc usiłowali znaleźć w tych opowiastkach
jakiś błąd logiczny, ale niewiele im z tych usiłowań wyszło, jednak tak się
nimi przejęli, że przy okazji sami popełnili poważny błąd wobec ludzkości,
ponieważ te pokrętne myśli przetrwały do naszych czasów, mało tego, coraz
to znajdują twórczych naśladowców.
Gdyby w starożytnej Grecji istniały jakieś święte księgi, wtedy z pewnością
znalazłby się też poważny ich znawca, uczony w piśmie, nawet kilku, oraz
sporo czułych na tym punkcie kapłanów rozlicznych bóstw i wiernych wyznawców,
chociaż byliby to tylko poganie, którzy wykazaliby, że Zenon bluźni w karygodny sposób. Bez trudu udowodniliby, że on zaprzecza atrybutom licznych
bogów, przez co ich obraża, demoralizuje w ten sposób młodzież i zagraża uświęconemu
porządkowi państwa, narażając je na gniew bogów oraz wydając na łaskę, a zwłaszcza niełaskę, nie tak znowu odległych, a z pewnością nieżyczliwych
barbarzyńców, choćby takich Persów. Sprawa szybko trafiłaby przed sąd
skorupkowy albo nawet poważniejszy, i mógłby Zenon mówić o dużym szczęściu,
gdyby skończyło się na banicji, a nie na kompocie z cykuty. Jak uczy nas
historia, taką metodę perswazji zastosowano niebawem wobec innego mędrka.
Gdyby
natomiast nasz bohater urodził się nieco później, miałaby z nim kłopot
inkwizycja, albo to raczej on z nią, zaś w naszych czasach lub nieco nam bliższych,
znalazłby wikt, opierunek oraz czułą opiekę w jakimś państwowym przedsiębiorstwie,
np. przy budowie kanału białomorskiego, w ramach projektu 'gułag', albo
fabryce odzieżowej, tym razem w systemie 'laogai', a jeśli sprawa wyglądałaby
poważniej, to z pewnością byłby leczony w jakiejś psychuszce. Z pewnością w wielu współczesnych państwach stałby się on przedmiotem szczególnego,
poważnego zainteresowania, niekoniecznie naukowego, które na różne sposoby
dałyby mu dużo czasu na przemyślenia i zrozumienie swoich błędów.
Jeżeli
ktoś, kto doczytał do tego miejsca, i nadal będzie się upierał, że z faktami nie powinno się dyskutować, ten chyba nigdy nie uczestniczył w drobnej chociażby kolizji drogowej.
Teoretyczne
osiągnięcia Zenona i nie tylko jego, zostały na pewien czas zapomniane, a kiedy je przypomniano, wiedziało o nich niewielu. Nie oznacza to, że metoda
swobodnego podchodzenia do faktów nie była stosowana, była, tyle, że
intuicyjnie. Wszyscy od dawna przecież wiedzą, że jedną ze skutecznych metod
doprowadzania adwersarza podczas dyskusji do wściekłości, jest zarzucanie mu,
że zupełnie nie liczy się z faktami, zwłaszcza wtedy, gdy wszystkie fakty świadczą
na jego korzyść. Przejdźmy jednak do przykładów poważniejszych.
Przed
kilkudziesięciu laty żył i działał pewien filozof zajmujący się kwestiami
społecznymi, ściślej poszukiwaniem i odkrywaniem praw rządzących rozwojem
społecznym. Sporo też publikował i to nie w jakichś specjalistycznych
pismach filozoficznych, zazwyczaj takimi są roczniki, ładnie wyglądające na
półkach uniwersyteckich bibliotek, ale których nikt rozsądny nie czyta.
Pisma naszego filozofa cieszyły się ogromną poczytnością, żądna wiedzy
publiczność domagała się ciągle nowych, spisywano więc każde jego słowo,
mało tego, pisano do niego błagalne listy z prośbami, aby zechciał się
wypowiedzieć na jakiś, zazwyczaj niezwykle istotny temat, co też i zazwyczaj
czynił. W ten sposób dorobek filozofa rósł, jednak dziś znajdują się
niewdzięcznicy, którzy mają mu za złe, że wypowiadał się nawet w kwestiach, o których podobno nie miał pojęcia. Nie podzielam tych niepoważnych, w gruncie rzeczy nieusprawiedliwionych, zarzutów.
Wśród
tych odkrytych i wyjaśnionych praw, jest i takie, które mówi, w niezbyt dosłownym
brzmieniu, że jeśli w społeczeństwie istnieją sprzeczne tendencje, to
zwolennicy tendencji przegrywającej, tracącej na znaczeniu, robią wszystko,
aby skompromitować ideę słuszną, utrudnić jej zwycięski marsz, a zwolennikom przysporzyć kłopotów. Po każdym sukcesie 'nowego', wg
naszego myśliciela, miała się nasilać wroga działalność 'starego', a że 'stare' walczy rękami ludzi, po części wrogo usposobionych, po części
zbałamuconych, więc trzeba ich tropić, wykrywać i zwalczać wszelkimi możliwymi
sposobami. Jednym słowem taka sytuacja prowadzi do nieuniknionego konfliktu.
Taki jest ogólny sens prawa, o którym teraz będzie mowa.
Ponieważ
filozof ten był także czynnym politykiem, nawet bardzo czynnym i ze sporymi
ambicjami, swoje teoretyczne odkrycia mógł szybko przekuwać w czyn lub
znajdować dla nich praktyczne zastosowanie. Poniektórzy nawet posądzali go,
że swoich odkryć dokonywał zazwyczaj właśnie wtedy, kiedy potrzebne mu były
dla celów politycznych. Jest to także niesprawiedliwa insynuacja.
Że
prawo to jest głęboko uzasadnione, obiektywnie prawdziwe, a przede wszystkim
nader pożyteczne w praktyce, upewniają mnie liczne fakty, jakie można zauważyć
obserwując życie polityczne, ale ograniczę się do nielicznych, tendencyjnie,
co oczywiste, dobranych.
Nie
tak znowu dawno, u naszego, jakże miłego sercu sąsiada, a kilka miesięcy później
także i u nas, podjęto próbę zakwestionowania rzeczy tak prostej, jak wynik
dodawania. Wydawałoby się, rzecz bez szans powodzenia, bo niby dwa dodać dwa
zawsze będzie cztery, ale skoro korzystniej byłoby, aby było to pięć, to
niby, dlaczego nie spróbować. Ponieważ zbożny ten zamiar zmiany reguł
arytmetyki więc się nie powiódł, przegrani zaczęli go kwestionować w inny nieco
sposób, pozornie uznając, że wcześniejsze reguły są obowiązujące, w praktyce jednak postępując tak, jakby ich nie było. W ten właśnie sposób
pojawił się konflikt miedzy nosicielami dwu sprzecznych idei.
Ale
prawo, o którym mowa, jest przydatne obu stronom, trzeba tylko umieć to
dostrzec i wykorzystać. Strona atakowana może z niego także korzystać do
woli, bo nigdzie nie jest powiedziane, że tylko przegrani, w obliczu dalszych
niepowodzeń, a nawet niechybnej klęski, będą chwytać się niegodnych metod,
byle tylko te przykre chwile odwlec. Nie, także zwycięzcy, chcąc przyspieszyć
chwilę pełnego tryumfu, równie chętnie zrobią, co tylko w ich mocy, aby
niepokornych pognębić, a obojętnych przekonać, dając im, co nieco do myślenia,
tym bardziej, że łatwo można całą winę za zamieszanie i ewentualne przykrości
przerzucić na drugą stronę. Powiedziałbym nawet, że jest to obowiązkiem
nosicieli słusznych idei, ponieważ tylko trzebiąc i karczując niesłuszne i fałszywe, przyczyniają się do zwycięstwa prawdy i wspomagają dzieło,
niekoniecznie boże. Prawo to jest, więc nader przydatne w praktyce
politycznej.
Muszę
przyznać, że zdziwiło mnie, i to dość mocno to, że do tej pory nie podniósł
się pod niebiosa krzyk o sfałszowanych niedawnych wyborach. Zastanawiałem się,
czy może to prawo utraciło swą moc, czy też może dwudziestopięciotysięczny
korpus został, i to w całości przekupiony, bądź też znaleźli się w nim
wyłącznie zwolennicy zwycięzców, przykładający przestępczą rękę do
dzieła. A może byli w nim wyłącznie ludzie tak leniwi, że nie chciało się
im nawet ręką ruszyć, by przyłapać kogokolwiek na podłym uczynku, bo aż
się wierzyć nie chce, że w tak przeżartym korupcją, sprzedajnym,
zdradzieckim społeczeństwie, akurat w komisjach wyborczych znaleźli się
sami, nieliczni zresztą, uczciwi obywatele. A przecież i członkowie owego
korpusu kontrolerów, to nie byli wyłącznie ludzie o kryształowych
charakterach. Czy wśród nich nie było nikogo, kto chciałby na własną rękę
pomóc słusznej sprawie i podrzucić do urna kilka chociażby właściwie skreślonych
kart wyborczych, choćby po to, żeby potem wykazać brak czujności członków
komisji wyborczej lub jej milczącą zgodę na drobny szwindelek, bo do cudu nad
urną było jednak dość daleko? Czyżby więc strony konfliktu uznały, że
wszystko odbywało się zgodnie z zasadami fair
play, i mamy do czynienia z jakąś oznaką normalnienia sytuacji i zachowań, o czym już kiedyś marzyłem?
Również
powtórne zwycięstwo rządzącej dotąd koalicji, po raz pierwszy w niedługiej w końcu historii III RP, ale jednak po raz pierwszy, wydało mi się zapowiedzią
zmian, zwłaszcza porzucenia staropolskiej, jak twierdzą niektórzy, tradycji,
skłaniającej do życzenia sąsiadowi, któremu się lepiej powodzi, aby mu się
wszystko spaliło i aby biedował, jako i ja bieduję. Miałyby zacząć
rozprzestrzeniać się niczym dawkinsowy mem, podziw i akceptacja dla sukcesu,
taka nadzieja zaczęła mi świtać. Oceniłem, że gdyby chociaż te 40%, może
nawet tylko jakieś 25%, zaczęło preferować sukces, to już byłby spory
sukces.
Z
naiwności i błogiego samouspokojenia szybko wyrwał mnie łopot sztandarów
niesionych przez osoby słynące z bezinteresownej miłości bliźniego, głębokiego
poszanowania prawa i prawdy, nienagannego obiektywizmu spojrzenia, czyli przez będące
ostoją polskości, naszych rozlicznych cnót narodowych i nieskalanej moralności.
Zapowiedzieli oni nową wojnę domową, i to totalną, na śmierć i życie z tymi, którzy, z szatańską zapewne pomocą, wdarli się na salony władzy,
wykrzykując przy tym, że coś im przeszkadza, że czegoś być nie powinno, bo
jest tego za dużo. O wynik wojny można być spokojnym, bo, jak zwykle w takich
wojnach, będą sami przegrani, nawet każde z pyrrusowych zwycięstw będzie
wspaniałą wiktorią w porównaniu z rezultatem czekających nas bitew.
W
podręcznikach nauk politycznych, oczywiście nie tych, pisanych w naszym kraju,
historie te będą opisywane i analizowane ku przestrodze innych. Europa będzie
nam zawdzięczać kolejny przykład jak nie rządzić państwem i jak uczyć się
na cudzych, czyli naszych błędach. Mamy więc szansę znowu być przykładem,
nie wiem tylko, czy godnym naśladowania.
Jakąś
nadzieję pokładam jednak w tych, którzy kilka miesięcy, a nawet jeszcze
kilka tygodni temu, jednoznacznie deklarowali wolę wyjazdu gdziekolwiek w przypadku recydywy władzy, jednak znając ludzką naturę skłaniam się raczej
do zdania, że genetyczny patriota nie da się wyrwać z rodzinnej gleby, że
pozostanie tu i będzie dawał nieustające świadectwo prawdzie. Tylko, jaka to
będzie prawda i czy będą chętni do jej słuchania?
Wszystko
wskazuje na to, że metoda pomijania wzgardą niewygodnych faktów będzie nadal
twórczo rozwijana. Jej odmianą są wszystkie teorie spiskowe. Im mniej faktów,
tym spisek głębszy, tym ciemniejsze siły za nim stoją, i nie ważne czy
chodzi o Jagona i Otella, spisek lekarzy, radiostację gliwicką czy 11 września.
Jeśli jest teoria, to fakty muszą się znaleźć, albo trzeba je stworzyć,
nawet gdyby to miały być tylko kręgi uczynione przez buszujących w zbożu.
Nie wiem, co się stało, ale gdzieś znikł mi z pola widzenia główny
tropiciel spisków, czyżby padł ofiarą jakiegoś?
Możemy
więc nadal liczyć na nieustającą aktywność dociekliwych myślicieli zadających
tak głębokie pytania, jak np., ile jest ogniw pośrednich, czy Amerykanie
kiedykolwiek byli na Księżycu, czy kolejny huragan dotarłszy do złomowiska,
potrafi zmontować już nie samolot, ale choćby rower, w jaki sposób samoloty
stosowane przy wyrębie lasów rozbijają się o byle brzózkę itd., itd.
Innym
sposobem ignorowania faktów, jest np. wystawianie kandydatur osób, o których
wiadomo z góry, że przegrają nawet, jeśli wygrają. Chyba, w takich
przypadkach, chodzi tylko po to, aby im to udowodnić, bo sami domyślić się
tego nie są w stanie.
Można
też faktom nadawać specjalną kolorystykę, akurat przydatną, a sposób jest
nader prosty — do każdego, nawet najdrobniejszego epizodu należy dołączyć
kilka przymiotników. Dlatego, od pewnego czasu, możemy zauważyć, że np.
drobne przejęzyczenie w tytułach prasowych urasta do bezprecedensowego,
zaskakującego, przewrotnego, perfidnego i jeszcze innego kłamstwa, potknięcie
się na niedzielnym spacerze jest to kompletny, dramatyczny, nieodwracalny
upadek, zgubienie dziesięciu groszy jest karygodnym marnotrawstwem, szastaniem
groszem publicznym, utracjuszostwem, spojrzenie na ładną dziewczynę jest
szowinistycznym, pożądliwym, seksistowskim molestowaniem i próbą deprawacji.
Przykłady można mnożyć.
Dlatego
nie dziwmy się, że wszyscy piszący rozliczne kazania, preambuły, ogólne wstępy
na ogólny temat, pomijają kiedy tylko się da, wszystko co wywodzi się z wyuzdanej,
homofilnej, pogańskiej, pornograficznej i ciemnej starożytności, słusznie
preferując skromne, cnotliwe, zdrowe moralne, bogobojne i światłe korzenie.
Takie są w końcu efekty działania niejakiego
Zenona z Elei.
« Felietony i eseje (Publikacja: 14-10-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1840 |
|