|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Młodzież, szkoła, studia
Guru i trzej idioci Autor tekstu: Jacek Tabisz
Nie tak jeszcze dawno wyświetlana była w indyjskich kinach kolejna
produkcja aktora bollywoodzkiego, Amira Khana. Film okazał się mega przebojem i pozycją kultową dla wszystkich młodych mieszkańców Subkontynentu. Wyjaśnieniem
tego powodzenia „Trzech idiotów" nie jest tylko świetna jak zwykle gra
Amira i dobra kompozycja filmu. Amir Khan słynie z tego, iż porusza tematy
trudne i stara się swoimi produkcjami (w których zazwyczaj gra główną rolę)
wywołać rewolucję w umyśle widza. Tym razem wziął na celownik edukację w Indiach, oraz jej ofiary, młodych ludzi, którzy muszą stać się kimś. Ciężko
nam sobie z polskiej perspektywy wyobrazić, z jak ogromnymi stresami boryka się
indyjski student. Dobre uczelnie są w tym kraju płatne. Nie są to małe pieniądze i niekiedy cała rodzina inwestuje w młodego człowieka wszystkie swoje oszczędności.
Do tego dochodzi problem aranżowanych małżeństw. O ile panna młoda ma wnieść
sowity posag, o tyle pan młody musi mieć wysoką pozycję społeczną i perspektywiczne wykształcenie. Jeśli ktoś chce być po prostu pisarzem, poetą,
czy szoferem rikszy, może nigdy nie zdobyć małżonki. A młodzi mężczyźni
marzą oczywiście o związaniu się z jakąś kobietą, najlepiej ładną, ale
też taką, która spodoba się całej rodzinie. Małżeństw z miłości unika
się, młodzi ludzie autentycznie boją się zakochać. Student idący na studia
ma w sobie zatem coś z pokerzysty. Stawia na jedną kartę częstokroć oszczędności
całej rodziny, jak też i swoją szansę na jakiekolwiek życie erotyczne i założenie
własnej rodziny. Przedmiot studiów wybiera zazwyczaj rada złożona z ojca,
dziadka i ich braci. Predylekcje młodzieńca nie mają żadnego znaczenia.
Padają tylko teksty typu — „słyszałem, że ostatnio prawnicy zarabiają
więcej niż ekonomiści", „warto być politykiem, a aby nim zostać trzeba
pójść na zarządzanie w uczelni X", "brat wuja matki ma sklep, niech uczy
się księgowości"… i tak dalej. Dodatkowym koszmarem dla młodej ofiary
rodziny jest język angielski. Zarówno jego wymowa, jak i gramatyka oraz słownictwo
nie są bliskie większości indyjskich języków. Dla Tamila angielski to jak
dla nas węgierski, dla osoby mówiącej w hindi to jak polski dla Anglika. Cóż
jednak poradzić? W ekonomii, w zarządzaniu, w prawnictwie i wielu innych
dziedzinach, gdzie wymagane jest wykształcenie, wciąż de facto obowiązuje
angielski. Lokalne języki są słabo skodyfikowane, bowiem nie opłaca się być
filologiem. Dobre uczelnie uczą wielu przedmiotów tylko po angielsku. Na szczęście
dla przeżycia indyjskiego młodzieńca, często okazuje się, iż język
angielski należy opanować tylko w wersji mówionej, pisanie w nim nie jest
potrzebne. Chodzi w końcu o to, aby zdać końcowe egzaminy, które są
testami, lub krótkimi rozmowami, nie zaś rzeczywiście czytać, czy pisać
publikacje naukowe.
Publikacje
naukowe nie są potrzebne. Edukacja indyjska polega bowiem często na wiernym i bezmyślnym powtarzaniu tego, co mówią nauczyciele. Jeśli jest jakaś lektura
związana z kursem, to jest nią jeden podręcznik. Niekiedy zawiera on w sobie
listy pytań i odpowiedzi. Jeśli odpowiedź różni się minimalnie od tej, która
jest podana w podręczniku, może oznaczać to problemy. Taki właśnie świat
ukazuje w swoim filmie Amir Khan. U niego uczy się akurat inżynierów.
Definicje podane przez nauczyciela nie podlegają dyskusji. Należy je podawać w formie wiernej co do zdania. Ci co idą pod prąd, skazani są na ostracyzm
nauczycieli i nierozumiejących kolegów. W filmie ukazane jest samobójstwo
jednego z uczniów i próba drugiego. Nie jest to nadużycie. Współczynnik
samobójstw u indyjskich studentów jest bardzo wysoki. Trudno się dziwić...
Ten dość
przygnębiający obraz nie wynika tylko i wyłącznie z nieprzygotowania kadry
nauczycielskiej i ciągłego jeszcze ubóstwa indyjskiego społeczeństwa.
Jednym z głównych elementów kultury hinduistycznej jest bowiem kult guru.
Guru to tradycyjna pozycja nauczyciela, istniejąca w Indiach na długo przed
pojawieniem się w nich pierwszych muzułmanów i Europejczyków. Guru powinien
być pojmowany przez ucznia jako bóg i przesłaniać wszystkie inne rzeczy, również
powszechnie czczonych bogów, takich jak Sziwa, Durga etc. Uczeń powinien
zamieszkać z guru i słuchać go we wszystkim. Jest przy tym nawet wskazane,
aby guru zadawał uczniowi różne prace przy domu i przy sobie samym. Wśród
nich również czynności poniżające, takie jak czyszczenie spluwaczki, sprzątanie
domu i masowanie stóp (stopy w Indiach są uważane za najbardziej nieczystą
część ciała).
Dla
przykładu edukacji wspomnę wielkiego muzyka indyjskiego Ali Akbara
Khana. Jego ojciec nazywał się Allauddin Khan i był jednocześnie guru dla
swojego syna (takie rzeczy zdarzały się często w tradycyjnych Indiach). Ali
Akbar uczony był gry na sarodzie, pięknym instrumencie z rodziny lutniowych.
Przez wiele lat musiał powtarzać mechanicznie frazy, a aby nic go nie odrywało,
ojciec zamykał go w ciemnej izbie na całe tygodnie, gdzie tylko podawano
uczniowi jedzenie. Kary cielesne były na porządku dziennym. Ali Akbar nie miał
czasu na żadne prywatne życie, inni zaś uczniowie uczyli się od szóstej
rano do dwunastej w nocy. Przed szóstą rano mogli się spotkać na pół
godziny z kimś spoza gurukuli, jak się nazywa wszechnice guru. Oczywiście
wolnych dni w tygodniu i ferii nie było. Sprzeciwienie się guru w trakcie
edukacji kończyło się zazwyczaj natychmiastowym wydaleniem ucznia. Podobnie
na wielu uniwersytetach pyskówka z apodyktycznym nauczycielem oznacza skreślenie
studenta (pomimo, że zapłacił — chętnych nie brakuje). Studenci zwykle
mieszkają w internatach, bywa, iż trzykrotne złamanie pory powrotu oznacza
przedterminowe zakończenie studiów. Jeśli chodzi o Ali Akbara i jego ojca, to
na przykład, gdy zaawansowany już w swych umiejętnościach uczeń zgodził się
skomponować muzykę do filmu ambitnego bengalskiego nauczyciela, Allauddin nie
tylko na kilka lat wyrzekł się ucznia, ale również syna. Koniec końców Ali
Akbar Khan stał się jednym z największych indyjskich artystów, jednakże
trauma związana z jego spędzonym w ciemnicy dzieciństwem kazała mu na zawsze
wyemigrować do USA, gdzie niedawno zmarł. Nie
wszyscy Hindusi mają tyle szczęścia co on. Często zdarzają się guru, którzy
robią ze swojego ucznia po prostu służącego i prawie w ogóle nie przekazują
mu wiedzy. W takich warunkach co najambitniejsi uczniowie uczą się po kryjomu,
podsłuchując z ukrycia.
Uczniowie,
którzy przetrwali jakoś takie tryby edukacji, chwalą się zazwyczaj twardym
charakterem swoich guru. Trudne do pobicia wzorce surowości zawiera oczywiście
mitologia. W Mahabharacie spotykamy postać Eklavi, który uczy się umiejętności
łuczniczych u Dhrony, największego mistrza walk. Jako, że Dhrona nie zgadza
się przyjąć Eklavi z uwagi na jego niskie pochodzenie, ów wykonuje jego
podobiznę i uczy się przy niej, co jak się okazuje na jedno wychodzi, gdyż
zostaje największym wśród żyjących łuczników. Zdarza się jednak tak, iż
Dhrona wraz ze swoimi uczniami wyruszają do lasu i tam natrafiają na
nielegalnego ucznia. Eklavia pada na ziemię przed Dhroną i dziękuje mu za
naukę. Jednocześnie, zgodnie z tradycją, oferuje swojemu guru cokolwiek
on od niego zażąda. Dhrona nie zastanawia się długo i żąda od Eklavi kciuk z jego ręki. Jak wiadomo, nie da się strzelać z łuku bez kciuka… Mimo to
nielegalny uczeń odcina ten cenny fragment swego ciała i kładzie u stóp
swojego nauczyciela. Ta historia pokazuje nie tylko bezkrytyczne oddanie, jakie
winien jest uczeń wobec guru, ale też magiczny wizerunek wiedzy. Jawi się ona
jako mantra, zaklęcie, które można zdobyć po prostu rzeźbiąc, lub lepiąc z gliny postać boga — nauczyciela. Owa wiedza nie podlega weryfikacji, nie
zawiera w sobie składowych. Jest czymś gotowym, co spłynąć ma na tego, który
jest do tego przygotowany. Istotą przygotowania nie jest myślenie, lecz
cierpliwość i bezwzględne posłuszeństwo.
Na
indyjskich uniwersytetach często owa wiedza ma podobny wymiar. Tradycyjnemu
podejściu sekunduje w tym względzie również masowość usług edukacyjnych.
Całe dzielnice dużych miast specjalizują się w nauczaniu, wszędzie można
też zakupić gotowce, skróty i ściągi. Nie ma tu miejsca na refleksję -
jest pewien towar, który umożliwia wysokie zarobki i ożenek, o jego wartości
świadczą tylko rządowe i międzynarodowe certyfikaty. Kursom właściwym
towarzyszą też wybierane przez co bogatszych studentów kursy motywacyjne.
Osoba zmuszana przez ród do takiej, a nie innej drogi życiowej zdecydowanie
potrzebuje motywacji.
Przed
egzaminami większość studentów zabiega o pomyślność bogów. Nawet jeśli
wcześniej nie byli praktykujący, tak teraz spędzają długie godziny w świątyniach i poszczą dzień, albo dwa w tygodniu. Wykładowcy nie mają do nich osobistego
podejścia. Ich podopieczni są szarą masą, którą trzebi się
za najdrobniejsze uchylenie w formalnościach. Starczy się spóźnić na
egzamin, aby nie otrzymać już karty egzaminacyjnej. Starczy wysiąść na złym
przystanku metra, aby nie zdążyć otrzymać wypożyczanego na czas trwania
kursu laptopa, sowicie opłaconego w czesnym. Nikt nie protestuje, wszyscy znoszą
decyzje współczesnych guru w nabożnym milczeniu. Nawet po zajęciach studenci
rzadko plotkują o swoich nauczycielach i poddają ocenie ich umiejętności. To
ostatnie jest dla niektórych zbyt trudne.
Treści i formy wykładów nikt zazwyczaj nie podważa, choćby były nawet skrajnie
bezsensowne. Mniej liczne studentki są przeważnie omijane przez studentów
szerokim łukiem. Wszyscy wiedzą, że nie można się zakochać w trakcie
nauki. Dopiero później przychodzi czas na rodzinę, zaś żonę wybiera bóg,
czyli rodzina.
Na
problem odtwórczego myślenia związany z indyjską edukacją zwrócili mi uwagę
Delhijscy Wolnomyśliciele. W takich warunkach ateizm, czy w pełni racjonalne
myślenie nie są praktycznie możliwe. Jednocześnie elementy nauki istnieją
tuż obok najbardziej nawet dziwacznych zabobonów. Ciężko na przykład
powiedzieć, czy w Indiach są kreacjoniści. Biotechnologia, tak jak wszędzie,
jest w Indiach dobrze widzianym kierunkiem studiów. Lecz dla wielu studentów
jest ona tylko mantrą umożliwiającą dobre strzelanie z łuku, nawet jeśli są
oni świetnymi łucznikami. Ta mantra nie kłóci się w żaden sposób z mantrami religijnymi. Typowy pandit, „uczony" kapłan, zajmuje się tym, aby
jak najszybciej wyrecytować podczas ofiary sanskrycką mantrę, długą
niekiedy jak książka. Nie zna on sanskrytu, choć umie czytać go poprawnie.
Jego zadaniem jest szybkie i dokładne wypowiedzenie mantry rytuału. I to
wszystko. Temu też służy, zdaniem ogromnej części społeczeństwa, wiedza
naukowa. Dla większości studentów jest też to mantra potrzebna do zyskania
przygotowanej dla nich partnerki seksualnej i pieniędzy potrzebnych na
mieszkanie i dzieci. Gdy one dorosną, o ich przyszłości zdecyduje kolejna
rada starszych.
« Młodzież, szkoła, studia (Publikacja: 05-06-2011 )
Jacek TabiszPrezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu. Liczba tekstów na portalu: 118 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Klerykalizacja, czy sekularyzacja? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1856 |
|