|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Hindusi nie gęsi…? Autor tekstu: Jacek Tabisz
W książkowych, czy też filmowych opisach przyszłości autorzy często
przewidują, iż język chiński będzie w znacznie powszechniejszych użyciu niż
dzisiaj. Owa prognoza wydaje się prawdopodobna, bowiem Chiny rosną w siłę i najpewniej staną się jednym z najważniejszych społeczeństw w przyszłości, wraz ze swym językiem. Czy to samo dotyczy kolejnego
azjatyckiego kraju, który pnie się na wielkomocarstwową pozycję? Czy również
któryś z języków indyjskich stanie się elementem codzienności każdego człowieka
na świecie? Nie jest
to takie pewne. Po pierwsze, w przeciwieństwie do Chin, gdzie większość osób
posługuje się językiem mandaryńskim, Indie nie mają swojej większości językowej.
Najbardziej popularny w Indiach hindi (200 mln użytkowników) jest tylko nieco
powszechniejszy od kilku innych indyjskich języków, takich jak choćby
bengalski (150 mln), czy tamilski (65 mln). Część elit administracyjno — rządowych
od dłuższego czasu stara się mimo to promować hindi, lecz napotyka się to na zdecydowany opór użytkowników języków drawidyjskich, których najważniejszym
reprezentantem jest właśnie tamilski.
Drawidowie
stanowią nieusuwalny problem dla jakichkolwiek prób ustanowienia któregoś z języków Indii głównym, ogólnokrajowym językiem, promowanym za granicą. W Indiach
mamy obecne dwie główne grupy językowe — indoeuropejską, w której mamy
takie języki jak hindi, bengali, marathi (50 mln użytkowników), pendżabski
(70 mln ), etc., oraz drawidyjską, z językami takimi jak malajalam, telugu (55
mln ), tamilski etc.
Grupa indoeuropejska nie ma wiele wspólnego z drawidyjską — tyle mniej więcej, co języki romańskie z aborygeńskimi. Oczywiście, na
przestrzeni tysiącleci hinduiści wywodzący się z kręgów drawidyjskich
przyswoili sobie wiele sanskryckich słów, lecz obecnie coraz silniejsza jest
kontestacja tego dziedzictwa.
Nie bez racji Drawidowie pojmują narzuconą im w zamierzchłej przeszłości aryjską kastę bramińską jako obcych najeźdźców.
Do dziś potomkowie tej kasty bywają biali jak śnieg, podczas gdy Drawidowie
mają zdecydowanie ciemną karnację.
Obecnie, w wielu południowych rządach
stanowych, panuje silna tendencja do usuwania lokalnych braminów ze struktur rządowych i administracyjnych, co jest odpowiedzią na sytuację sprzed pół wieku, kiedy
sądownictwo i administracja były całkowicie zdominowane przez kastę bramińską.
Wszelkie wpływy indoeuropejskie są przez ogół Drawidów źle widziane, poza
oczywiście językiem indoeuropejskim z importu — czyli angielskim. Choć na Południu, w wielu szkołach hindi jest odgórnie ustawiony na pozycji przedmiotu obowiązkowego,
chęć uczniów (a często i nauczycieli) do jego zgłębiania jest analogiczna do
chęci młodych Polaków do nauki rosyjskiego w czasach komunistycznych.
Kolejnym
problemem, z jakim boryka się hindi, będący mimo wszystko najlepszym
kandydatem na indyjski lingua franca, jest religia. Wielu indyjskich
intelektualistów zwraca uwagę na fakt, iż nie powinno się mówić
„hindi", lecz „hindustani", obok hindi istnieje bowiem język urdu. Urdu i hindi można spokojnie uznać za dialekty jednego języka, które różnią się
dominującą wśród używających je osób religią i formą zapisu. Hindi to język
głównie hinduistów, zapisuje się go w tzw. dewanagari, czyli alfabecie
pochodzącym od zapisu sanskrytu. Urdu używa pisma arabskiego. W języku hindi
mówi co najmniej 200 milionów osób, w urdu około 70 milionów. Dla porównania,
po tamilsku mówi ok. 65 mln osób (uwaga, w Wikipedii jakiś patriota nadał
bengalskiemu 300 mln użytkowników, jest ich de facto 150 mln). Obecnie
robi się wiele, aby oddzielić od siebie ostatecznie te dwie cząstki języka
hindustani. W Indiach promuje się tzw. shuddh hindi („prawdziwy hindi"),
polegający na tym, iż usunięto z niego słowa o korzeniach arabskich,
tureckich i irańskich, zastępując je nowo utworzonymi pojęciami bazującymi
na starożytnym sanskrycie, który jest między innymi pojmowany jako święty język
hinduizmu. Wiele słów shuddh hindi nigdy nie opuszcza bram akademii, brzmiąc
dziwacznie i komicznie dla normalnych ludzi. Inna część słów nie dostaje się
do mowy potocznej, zyskując miejsce jedynie wśród uroczystych, publicznych
przemówień i w mediach państwowych.
W związku z tego typu zjawiskami, nie dość jest w Indiach osób, które zajmowałyby się
kodyfikacją lokalnych języków. Terminologia naukowa nie przenika ani do
hindi, ani do tamilskiego. Aby zyskać wykształcenie wyższe w naukach ścisłych
bądź przyrodniczych, trzeba się uczyć po angielsku. Już od wczesnego dzieciństwa
pojawia się zatem w Indiach podział na rządowe, bezpłatne szkoły uczące w językach lokalnych i w hindi, oraz na prywatne, płatne szkoły, gdzie głównym
językiem jest angielski. Państwowe szkoły i język hindi stają się w ten
sposób synonimem nędzy i braku perspektyw, z kolei angielski okazuje się być
jedyną drogą do sukcesu. W trakcie rozmów, prowadzonych nawet na ulicy,
modnie jest wstawiać angielskie słowa, nawet jeśli ich wymowa odbiega znacząco
od oryginału. Atutem każdej panny na wydaniu jest możliwość posługiwania
się czystym, brytyjskim bądź amerykańskim angielskim. Zamożna młodzież,
spotykająca się poza systemem aranżowanych małżeństw, lubi błyszczeć w rozmowach angielskimi słowami, tym bardziej, jeśli towarzyszy temu nie do końca
indyjska wymowa. Niektórzy młodzi przedstawiciele klasy średniej starają się
mówić w swoim domu tylko po angielsku, tak, aby ich dzieci pojmowały
angielski jako swój pierwszy język. Wielu przedstawicieli indyjskich elit nie
umie czytać, ani pisać w lokalnych, indyjskich językach, używa natomiast z powodzeniem czcionki łacińskiej, zwanej w Indiach angielską.
Indyjska
proza anglojęzyczna odnosi triumfy na całym świecie, budząc uznanie zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii. Hindusi mają już w dużej mierze swój
angielski, z własną wymową, słownictwem i gramatyką, wiele rzeczy też
wskazuje, iż indyjski angielski zdominuje w przyszłości brytyjską i amerykańską
wersję tego języka.
W Indiach bez problemu można kupić całą anglojęzyczną literaturę. Na przykład
Dawkins jest całkiem popularny i niejeden Hindus zawdzięcza temu wielkiemu
brytyjskiemu neodarwiniście zerwanie z religijnymi dogmatami. Kij ma jednak dwa
końce. Szeroko dostępnych na indyjskim rynku angielskich książek nie tłumaczy
się na lokalne języki, w tym oczywiście na aspirujący do roli ogólno
-indyjskiej hindi. Ludzie, których
nie stać na angielskie prywatne szkoły, skazani są na szczupłą literaturę w ich rodzimych językach. Nawet książki dla dzieci i komiksy dla młodych
tworzone w lokalnych językach mają ubogą warstwę tematyczną. Bazują
zazwyczaj na religijnych tradycjach i mówią o hinduistycznych, muzułmańskich,
bądź chrześcijańskich bohaterach świętych ksiąg. Zamyka to ludzi
biedniejszych w świecie religijnych stereotypów, nie dając im możliwości
zapoznania się z nowoczesną wiedzą.
Edukacja
anglojęzyczna też często nie jest pozbawiona nacisku religijnego. Przeważnie
angielskie szkoły średnie są współtworzone przez chrześcijan, lub wręcz
chrześcijańskie organizacje. Ich stałym elementem jest wpisany w uczelnianą
zabudowę kościół i lekcje religii chrześcijańskiej. Hindusi idący taką
„angielską ścieżką" są często wykorzenieni z własnej kultury. Nie
stają się ateistami, lecz praktykują powierzchownie rozumiane chrześcijaństwo.
Nie mają dostępu do dzieł literackich we własnych językach, lecz bywa, iż
ich angielski nie pozwala im delektować się lekturami pisanymi w języku
Szekspira. Tego typu system tworzy zatem często wyspecjalizowanych półanalfabetów,
nie umiejących czytać w żadnym języku, za to biegłych w angielskiej
terminologii prawnej, bądź ekonomicznej.
Nie można
zatem stwierdzić, parafrazując Reja, iż „Hindusi nie gęsi, też swój język
mają". Całkiem możliwe, iż za kilkadziesiąt lat angielski stanie się
przede wszystkim językiem Hindusów, zarażając swoją wymową amerykańską i brytyjską mniejszość. Anglojęzyczna proza indyjska pozwala mieć nadzieję,
iż nie będzie szła za tym w parze prymitywizacja dawnej mowy Albionu, choć
pragmatyczny analfabetyzm niektórych indyjskich ludzi sukcesu może wzbudzać
pewne obawy.
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 21-06-2011 )
Jacek TabiszPrezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu. Liczba tekstów na portalu: 118 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Klerykalizacja, czy sekularyzacja? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1927 |
|