|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Głęboka wiara [2] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
A
co np. sądzić o głębi wiary prominentnych osób, które nagle, po wielu
latach wspólnego życia, biorą ślub tzw. kościelny i jeszcze się tym chwalą?
Czyżby doznali nagłego objawienia i z niedowiarków stali się ludźmi głęboko
wierzącymi? Sądzę, że ksiądz udzielający im ślubu musiał mieć sporo
satysfakcji. Pokuty za te grzeszne lata raczej zbyt ciężkiej im nie zadał,
nie musieli wystawać na widoku w workach pokutnych ani fundować kolejnego
klasztoru. Wystarczyło, że mieli dostęp do państwowej kasy i z naszych pieniędzy
opłacili więcej niż sobie niektórzy są w stanie wyobrazić. Podobne pytanie
można postawić tym, którzy po latach uzyskują 'unieważnienie' małżeństwa.
Tak to metafizyka splata się materią i codziennością. Okazuje się, że
pojedynku hormonów z przekonaniami, czasem wygrywają jednak hormony.
Wydaje
się, więc, że zarówno wiara jak i niewiara mogą być równie głębokie i równie
płytkie. Przecież można nie umieć rozwiązać zadania z fizyki, co jest
powszechną dolegliwością, ale trudno 'płytko' uznawać czy wierzyć w poprawność np. zasad dynamiki czy elektrostatyki. Jednak i to jest możliwe,
co tylko dobrze świadczy o możliwościach ludzkiego umysłu, który, w pojedynczych przypadkach, potrafi zmieścić w jednej głowie zupełnie
sprzeczne ze sobą prawdy i zasady postępowania.
Może
więc 'głęboka' wiara, to wiara 'bezgraniczna' lub 'bezwarunkowa',
'autentyczna'?
Wszystkie
te określenia są równie niejasne, mają dziś bardzo enigmatyczny, nieokreślony
sens. W przeszłości np., każdy chrześcijanin wierzył bez zastrzeżeń w każdą
literę Biblii czy Ewangelii, podobnie jak to czynią dziś Świadkowie Jehowy
czy wyznawcy Proroka. Jednak dziś, uczeni, w tym katoliccy, zajmują się wyjaśnianiem
pochodzenia Biblii, jej zgodnością z faktami historycznymi, celami, jakie
przed nią stawiali autorzy itd. Dzięki takiemu podejściu wszyscy oni
przyczyniają się do wyjaśnienia wątpliwości i kwestii spornych i obu
stronom, tzn. zarówno wierzącym jak i sceptykom, wychodzi to na dobre. Ci
katoliccy badacze nie są więc ludźmi wierzącymi bezwarunkowo i bezgranicznie, podstawą ich sukcesów jest wątpienie, ale rezultatem jest to,
że są oni mądrzej wierzącymi.
Nawet ich pomyłki czy przemilczenia, są więcej warte od bezmyślności
plebana i parafian z Sokółki czy 'specjalistów' z pewnej akademii, której
nazwy przez litość nie będę wymieniać.
Dziś
nawet oficjalna nauka Kościoła traktuje niektóre fragmenty Biblii, jako
alegorie czy przenośnie, choć nie brak i takich, którzy nadal wierzą w nią
dosłownie i bez zastrzeżeń. Ci ostatni samą myśl, że ktoś próbuje
'poluzować' zakres wierzeń, traktują jako odstępstwo wykluczające
nieomal tego kogoś ze społeczności wierzących. Nie dopuszczają myśli, że
coś, co dotąd było prawdą absolutną, nagle mogło stać się wątpliwe czy
zgoła błędne. Takie rozterki są udziałem wielu ludzi, i niekoniecznie muszą
dotyczyć kwestii religijnych.
Problem
jednak, moim zdaniem, polega na tym, że samo powzięcie wątpliwości oznacza
wiarę 'ograniczoną', 'warunkową'. Czy jest to brak wiary 'głębokiej'?
Ci uczeni nie skrywają się za 'tajemnicę' wiary, przeciwnie — dociekają
prawdy, czasem ryzykując, że zwiększą liczbę sceptyków, bo swymi wątpliwościami
dzielą się z innymi.
Problem
badacza to jedno, lecz problem szeregowego wyznawcy to jest dopiero rzeczywisty
problem, — któremu badaczowi, a więc interpretatorowi, wyjaśniaczowi wierzyć,
jeżeli nie ma się ani czasu ani wiedzy, aby się zajmować samodzielnym
poszukiwaniem prawdy? Komu tu wierzyć, czy autorom natchnionych ksiąg czy
licznym interpretatorom, często sprzecznym w swych wyjaśnieniach? A jest
jeszcze i inna możliwość — prawdziwe rozwiązanie może być jeszcze
nieznane. Wtedy ten, kto uwierzył w jakąś wersję, może wierzyć w wersję
nieprawdziwą, co prawda nie ze swojej winy, ale jednak w nieprawdziwą. Czy
taka fałszywa, lepiej powiedzieć — błędna, — ale głęboka wiara, będzie
mu zaliczona na plus, czy też potraktowana jako wina obiektywna? Prawda przecież
może któregoś dnia wyjść na wierzch, jak ta oliwa, i co wtedy? Przed
odkrywcami tej prawdy lub jej depozytariuszami też stanie problem — ujawniać
czy nie ujawniać? Sprawa jest nieomal tak zagmatwana, jak w „Kodzie Leonarda
da Vinci".
A
jak wyglądałaby, na czym miałaby polegać wiara warunkowa? Kto miałby i komu
stawiać jakieś warunki? A jednak większość naszych rodaków, ale zapewne
licznych europejczyków i mieszkańców pozostałych kontynentów, właśnie tak
wierzy — warunkowo. Można taką postawę darować np. komuś ze świecznika, i tak się zazwyczaj robi, pamiętliwych przecież nie ma zbyt wielu, ale tak
samo postępowali niektórzy duchowni, współpracujący z dzielną SB, ale nie
tylko nasi i nie tylko w naszych czasach. A przecież, kto, jak kto, oni powinni
wiedzieć, co można a czego nie można. Postępowanie niektórych 'przyłapanych'
było znamienne. Najpierw słyszeliśmy zaprzeczenia, a kiedy dowody okazały się
jednoznaczne, przyznawano się z jednoczesnym umniejszaniem swojej winy.
A
ja tu akurat żadnej winy nie widzę. Na miejscu każdego z nich powiedziałbym — „Robiłem to, co mi nakazywało sumienie i interes instytucji, dla której
pracuję. Jeżeli ktoś z tego powodu cierpiał, to niech wie, że i ja cierpiałem z nim". Sprawa byłaby prosta, tym bardziej, że z tego tytułu nikt nikogo po
sądach nie miał zamiaru włóczyć.
Z
tego wnioskuję, że bezgranicznie, bezwarunkowo, można wierzyć własnym
wyobrażeniom, czasem urojeniom. Nie jest to jednak, w moim przekonaniu, postawa
właściwa. Sądzę, że mój pogląd podzielają także teolodzy, inaczej nie
podejmowaliby badań nad każdą niemal literą Pisma i Ewangelii.
Nie
zdołałem więc wyjaśnić sobie, na czym miałaby 'głębokość' wiary
polegać; widać też, że nie jest to słowo cokolwiek wyjaśniające. Jest ono
dość górnolotne, chętnie używane ze względu na swój pozytywny wydźwięk,
ale, w rzeczywistości, nic nie mówi o istocie rzeczy. Jest też wygodną
przykrywką dla własnej bezmyślności lub niekonsekwencji.
Osoba
wierząca bezwarunkowo w swoje przekonania, nie musi myśleć; jeżeli musi
zrobić coś niemiłego, to zawsze może tłumaczyć się, że wykonywała tylko
rozkaz albo, że tak jej nakazywało sumienie czy głos wewnętrzny. Czasem może
to być okoliczność łagodząca, ale nie jest to żadne usprawiedliwienie.
1 2
« Felietony i eseje (Publikacja: 01-07-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1971 |
|