|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Głęboka wiara [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Nie
tak dawno słuchałem wybitnego polskiego aktora, który powiedział o sobie, że
jest człowiekiem „głęboko wierzącym". Jeżeli uważnie słuchałem,
to w rozmowie nie padło wyjaśnienie, na czym polega 'głęboka wiara' ani w tym, jednostkowym przypadku, ani w ogólnym. Nie dowiedziałem się także, na
jakiej podstawie doszedł On do takiego wniosku i czy taka ocena własnej
postawy jest uzasadniona. Usłyszałem natomiast coś, co można by uznać za
wsparcie racji, a było to mianowicie stwierdzenie, że 'kolega Einstein' też
był człowiekiem wierzącym.
No
cóż, gdyby np. p. Jerzy Maksymiuk użył takiego określenia, myślę, że sam
Einstein poczułby się zaszczycony, ale dlaczego aktor 'koleguje się'
akurat z tym fizykiem, który z aktorstwem nie miał wiele wspólnego, choć
czasem trochę się krygował, tego nie bardzo rozumiem, ale przecież nie muszę.
Na podstawie całej rozmowy wywnioskowałem, że jej bohater być może jest człowiekiem
„głębokiej wiary", uważam także, że jest z pewnością człowiekiem
wielce utalentowanym, ale jego wiedza akurat na ten temat, rzecz jasna, już
taka wilka nie jest. Cóż, nie można mieć wszystkiego, ja nadal z przyjemnością
będę podziwiał jego aktorstwo.
Zacząłem
zastanawiać się, cóż to takiego jest „głęboka wiara", na czym
ona polega, jak ocenić jej głębię, po czym odróżnić od „płytkiej"?
Od
razu nasunęło mi się spostrzeżenie, że określenie to wcale nie musi mieć
religijnego kontekstu. Dużo nawet łatwiej będzie zastanowić się nad postawą
'głębokiej wiary', gdy rozpatrzy się ją na gruncie innych, mniej drażliwych
sfer ludzkiej działalności. A przykładów jest sporo.
Weźmy
choćby taki przykład. William Thomson zapoznawszy się z tezami Darwina na
temat wieku Ziemi, poddał je ostrej krytyce. Ponieważ miał on dość dobre
rozeznanie w kwestii ruchu ciepła, szybko wyliczył, że Ziemia może mieć, co
najwyżej 100 milionów lat, więc mówienie o setkach milionów albo nawet
miliardach lat, jest grubym nieporozumieniem. Darwin zmarł nie będąc pewny
swoich racji, Thomson natomiast, już, jako Lord Kelvin, poznał przyczynę swej
pomyłki.
Obaj
uczeni wierzyli, jestem przekonany, że można użyć określenia 'głęboko', w swoje racje, przynajmniej do czasu. Czy głęboka wiara Thomsona w uzyskany
wynik, mimo później odkrytej pomyłki, była wiarą uzasadnioną? Sądzę, że
jak najbardziej. Obliczenia były prawidłowe, zgodne ze stanem ówczesnej
wiedzy, lecz wynikające z tego stanu założenia były błędne, o czym uczony
jeszcze wtedy nie wiedział. O ile wiem, to, po poznaniu nowych faktów, chodziło o promieniotwórczość, odrzucił pierwotne, błędne założenia i zgodził się z tezami Darwina.
Na
podobnej zasadzie, tzn. przy przyjęciu błędnych założeń, niektórzy nie
mniej zasłużeni fizycy twierdzili, że zbudowanie maszyn latających, cięższych
od powietrza jest niemożliwe, podobnie jak i bomby atomowej. Przykładów
takich błędnych prognoz można znaleźć sporo.
Innym
jeszcze przykładem wiary i niewiary, może być historia z wypiciem przez Maxa
von Pattenkoffera, zarazków cholery, w których istnienie nie wierzył, ku
przerażeniu Ludwika Pasteura, który z kolei był głęboko przekonany, że je
wyizolował, i że ich ilość zawarta w kolbie wystarczy do uśmiercenia
niedowiarka. Ale sceptyk przeżył, podobno do końca swoich dni nie wierząc w istnienie bakterii. I w tym przypadku, obaj uczeni 'głęboko' wierzyli w swoje racje.
Można
powiedzieć, że w tych przypadkach za wiarą naukowców stały twarde fakty
przyrodnicze, sprawdzalne, powtarzalne, mierzalne problemem natomiast była, i pozostaje, interpretacja faktów.
Z
powszechnie znanym i obserwowanym ruchem nie mógł sobie poradzić Arystoteles,
zwłaszcza, że wcześniej Zenon z Elei nieźle namącił Grekom w głowach. Już
mogło wydawać się, że Galileusz sprawę rozwikłał, dokończył Newton, a tu nowy kłopot i trzeba było czekać na Einsteina.
Nie
ma jednak powodu, aby wydziwiać na Arystotelesa, bo, z jakim prędkościami miał w końcu do czynienia. Najszybciej poruszały się strzały z łuków i kamienie
miotane procami, zegarów prawie żadnych nie było. Galileusz też nie był w dużo lepszej sytuacji, ale miał już wieżę w Pizie i wahadła, a to dawało
mu szansę porównywania czasów. Dalej poszło już z górki. Grekom też
trzeba darować zdumienie widokiem Achillesa niemogącego dogonić żółwia, bo
nie umieli sumować szeregów nieskończonych.
Zajmijmy
się jednak innymi przypadkami 'głębokiej wiary', bardziej drastycznymi i trudniejszymi do wyjaśnienia czy zrozumienia. W latach 60. zdesperowani mnisi
buddyjscy protestując przeciwko katolickiemu reżimowi Ngo Dinh Diema, dokonali
wielu samospaleń. Szybko znaleźli się naśladowcy tej formy protestu, nie
tylko wśród buddystów, ale także wśród Europejczyków.
Można
zapytać, — co nimi powodowało — czy głęboka wiara, że wstrząśnie to
sumieniami rządzących, czy może właśnie niewiara w rozsądek polityków,
zarówno własnych jak i wspierających opresyjne reżimy i odwołanie się do
'sumienia świata'? W Wietnamie chodziło o Amerykanów, w Tybecie o Chińczyków, w Europie o Sowietów.
Te
dramatyczne akty nie zachwiały jednak wiary naszego społeczeństwa w misję i posłannictwo Ameryki. Z tą wiara poszliśmy do Iraku i Afganistanu, a gdzie
jeszcze pójdziemy to pokaże przyszłość.
Podobni
do nich, ale tylko w fakcie dobrowolnej śmierci, są samobójcy islamscy,
bardziej w motywacji i skutkach swego działania przypominający japońskich
kamikadze sprzed kilkudziesięciu lat. Pozostaje jednak pytanie — czy do
takich czynów skłania ich wiara w słowa duchowych i politycznych przywódców,
czy może wiara w siebie, w swoją misję, nawet w jedyną, niepowtarzalną
szansę zostania męczennikiem, wzmacniana wiarą w niezwykłe pośmiertne
profity?
Choć
wymieniłem przykłady z dość odległych krain, to i w naszej historii można
znaleźć podobne przykłady straceńczych postaw, od Kozietulskiego poczynając a na partyzantach wszystkich opcji politycznych kończąc.
Tym
ludziom, niewątpliwie w swoim otoczeniu uznawanych za bezprzykładnych bohaterów,
można przeciwstawić przykłady, choć znacznie mniej liczne, polityków, którzy
bez wahania stwarzają takie sytuacje, że niemal niezbędni są tacy
bohaterowie. Politykami, jeśli wierzyć w to, co mówią a czasem napiszą, też
kieruje 'głęboka' wiara w ich misję, przekonanie, że wszystko, co robią,
robią dla dobra swoich narodów, czasem jeszcze paru okolicznych.
Z
tego widać, że przykładów ludzi z niezłomną wiarą w słuszność tego, co robią, można
znaleźć w każdej dziedzinie, w każdych czasach, w każdej sytuacji. Ostatnim
przykładem może być choćby Hindus, Kailash Singh, który nie mył się przez
37 lat, bo tak zalecił mu jego duchowy przewodnik, kiedy ten koniecznie chciał
spłodzić syna.
Rozterki
Pawła Smierdiakowa, który wierzył, jak mu się wydawało, bezgranicznie, góry
jednak nie poruszyły z miejsca. Zapewne równie głęboko wierzył brat
Savonaroli i jego towarzysze, i dlatego zgodzili się na „sąd boży", czyli
przejście przez ogień. Być może zabrnęli w taką matnię, że nie mieli
innego wyjścia, być może żaden cień niewiary nie zmącił ich przekonań.
A
bliżej naszych czasów — czy nieskuteczność modłów o deszcz, sprawdzona doświadczalnie
przez naszych posłów dowodzi braku w nich 'głębokiej' wiary?
Raczej
jestem skłonny uznać, że ktoś, kto deklaruje się, jako „głęboko
wierzący", nie zastanawia się nad znaczeniem tych słów i trudno było
by mu podać jakiś dowód prawdziwości swej deklaracji. Takie przykłady zna
tylko literatura. Staś Tarkowski ryzykował życie swoje i Nel, a nawet tego
zaprzańca-Greka, który zaprowadził go do Mahdiego, ale wierzył w sens swojej
postawy. Ci, którzy w życiu taką postawę przyjęli i zdecydowali się na
krok ostateczny, nie mogą nam dziś powiedzieć, co ich do tego skłoniło. Z pewnością, dla niektórych była to wiara religijna, jednak ci ludzie nie żyją i możemy się tylko domyślać powodów ich decyzji.
Nie
każdy, kto mówi o sobie, że jest głęboko wierzącym lub jest takim w rzeczywistości, musi to od razu dokumentować jakimś niezwykłym czynem.
Powiedziałbym, że tych cichych bohaterów, dla których religia miała wartość
inspirującą albo, chociaż utwierdzającą w postępowaniu, jest dużo więcej
niż bohaterów głośnych. Na ten temat mogą wiele powiedzieć, np. dokumenty
Yad Vashem. Jak więc rozpoznać 'głęboką wiarę'?
Wydaje
się, że znacznie łatwiej zauważyć cechy, przynajmniej te zewnętrzne, wiary
'płytkiej', nieustannie wystawianej na widok publiczny, nachalnej i nader
drażliwej.
Wystarczy,
by ktoś, nieważne czy znaczący czy nie, artysta czy uczony albo też zwykły
obywatel, wypowiedział coś krytycznego albo niezgodnego z jakąś doktryną
religijną, a już mamy liczne zastępy osób dotkniętych takim faktem. U nas,
zazwyczaj, kończy się na obraźliwych komentarzach, czasem w sądzie, ale są
miejsca na ziemi, gdzie można skończyć na stryczku lub pod zwałem kamieni.
Przykładów
ludzi obrażających i obrażanych nie trzeba daleko szukać; ostatnio przytrafiło
się to Stephenowi Hawkingowi, który stwierdził, że 'nie istnieje niebo,
albo życie po życiu'. Wśród komentarzy pojawiły się również mówiące o obrażaniu ludzi wierzących.
Rzecz
jasna, na czym ta obraza polega, obrażeni nie wyjaśniają, po prostu czują się
obrażeni. Wydaje się, że za wiarą tych ludzi stoi tylko słowo 'wiara',
bez żadnej jednak zawartości. Dlaczego słowo 'tak' ma być obraźliwe w stosunku do 'nie', albo słowo 'jest' do 'nie ma', tego nie wiem.
O
ile jednak na takie wyskoki internautów można machnąć ręką, trudniej
zachować spokój i obojętność wobec tych, którzy próbują z instytucji państwowych
zrobić trybuny propagandowe dla swoich wierzeń. Można zapytać — dowodem
czego, głębokiej czy płytkiej wiary, było powieszenie w Sejmie krzyża?
Chyba tego samego, co zlecenie przez kancelarię Sejmu na „przeprowadzenie
badań natężenia radiacji… i zastosowanie odpowiednich zabezpieczeń w pomieszczeniach Marszałka Sejmu, Wicemarszałków Sejmu, Przewodniczących Klubów,
Ministra-Szefa Kancelarii Sejmu i Z-cy Szefa Kancelarii Sejmu".
Niczyich
uczuć w przypadku tego zlecenia nie naruszono, nie obrazili się ani 'głęboko
wierzący', no, bo, z jakiej racji, wszak biopola, różdżkarstwo i t.p.
jedynie słusznej wierze nie zagrażają, ani agnostycy, bo niczego pewnym być
nie można, ani racjonaliści, bo tyle jeszcze zostało do odkrycia. Wszak
trudno przeciwstawiać się kakofonii kardynalnej elokwencji, zwłaszcza
popartej transgresją transformatywnej hermeneutyki. Nawet ci, za których pieniądze
obrażono zdrowy rozsądek i nieomal szkolną wiedzę, też się nie obrazili.
Niby były jakieś nieśmiałe głosy krytyki, ale kto to mówił, jacyś tam
uczeni, którzy przecież tyle razy już się mylili.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 01-07-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1971 |
|